2

Wypuściłem z ręki ręcznik i telefon. Nie wiedziałem za bardzo co się dzieje. Jeszcze kilka, może kilkanaście minut temu siedział tu czarny kot, a teraz widzę kompletnie nagiego chłopaka, odwróconego do mnie tyłem.

— Zanim zaczniesz panikować, wysłuchaj mnie! — powiedział odwracając się do mnie teraz przodem. Usilnie starałem się patrzeć na jego twarz, ale nie obeszło się bez zerkania tam.

— Kim jesteś i czego chcesz? Co robisz w moim pokoju, kompletnie nagi? Pogięło Cię chłopie? — zapytałem i rzuciłem w niego spodenkami które miałem pod ręką.

— Jestem Salem.

***

Siedzieliśmy w kuchni, Salem zajadał się makaronem z serem, a ja spoglądałem na niego, próbując zrozumieć kim jest i jak się znalazł w moich pokoju.

— Więc jesteś..

— Salem. Tak, wiem jak bardzo absurdalnie to brzmi. — powiedział i spojrzał na mnie, przełykając kolejną porcję makaronu.

— Absurdalnie? Pogięło Cię do reszty. Wcześniej siedział tam czarny kot z neonowo zielonymi oczami. — powiedziałem krzyżując ręce na piersi.

— Tak wiem. Ale posłuchaj, jak Ci to wszystko wytłumaczę, to zrozumiesz kim jestem. — powiedział spoglądając na mnie. Siedziałem już cicho, a raczej stałem z założonymi rękami.

— No więc? — mruknąłem gdy wpatrywał się we mnie, a ja w niego.

— Jak już Ci mówiłem na górze, jestem Salem i jestem animagiem... — wyplułem sok pomarańczowy i otarłem usta dłonią.

— Że kim niby jesteś? — powiedziałem prawie krzycząc na niego. Byliśmy sami w domu, więc nikt by mnie nie posądził o czubka, plus nikt nie słyszy tych oszczerstw, które on wygaduje na swój temat.

— Animag. — powiedział, a ja wlepiłem w niego szerzej otwarte oczy. — No myślałem, że jesteś bardziej inteligentnym czarownikiem. — skwitował mnie jednym spojrzeniem i oparł się obrażony o oparcie krzesła.

Westchnąłem i zacząłem się zastanawiać z jakim czubkiem mam do czynienia, i z którego wariatkowa uciekł.

— To osoba która opanowała zdolność przemiany w dane zwierzę, prawda? — powiedziałem i spojrzałem na niego. — Tylko że ta sztuczka jest wpisana na czarną listę zaklęć. Jeśli Cię złapią, możesz już nigdy nie zobaczyć słońca. — powiedziałem, a Salem zaczął się do mnie zbliżać, stawiał powoli i ciche kroki, jak kot. W końcu chyba do tego dążył.

— A jak myślisz? Ile mam lat? Siedemnaście? A może tyle co ty? — zapytałem i spojrzałem na niego, gdy stał już doszczętnie blisko. Czułem jego oddech na swojej szyi. Był o kilka centymetrów ode mnie niższy.

— A skąd mam to wiedzieć? Nie jestem tobą. — powiedziałem i prychnąłem na niego, na co on się uśmiechnął.

— No właśnie. Tą sztuczkę opanowało niewiele czarownic i czarowników, już nie wspominając o słynnej trzynastce z Greendale. — powiedział, a ja momentalnie dostałem gęsiej skórki. Zawiało jakby chłodem, ale nie myślałem teraz o otwartym oknie i zimnym wietrze, tylko o tym, kim do cholery ten chłopak jest i za kogo się uważa by mnie nachodzić?

— Nie da się o nich zapomnieć. — mruknąłem odwracając wzrok, a Salem wreszcie zlitował się nade mną i odsunął się ode mnie. — To powiesz w końcu ile masz lat? Czy mam zgadywać? Bo na starego dziada to masz za piękną twarz. — stwierdziłem i uniosłem lekko głowę, by pokazać w jakiś sposób śmiałość.

— Możesz zgadywać do woli, ale i tak nie zdołasz zgadnąć. Całe wieki by Ci zajęło odgadnąć to. Ale nie martw się, przyśpieszę ten proces. — oparł się pośladkami o brzeg stołu za sobą w jadalni i wpatrywał się we mnie tymi swoimi pomarańczowymi ślepiami. W co on gra? — Jak już wiesz, mam na imię Salem i jestem animagiem, a ten kot, którego dzisiejszej nocy spotkałeś na swoim łóżku, to jestem ja. — uśmiechnął się sztywno i ciągnął dalej. — Twoje wołanie usłyszałem dwa lata temu, dokładnie o tej porze. — wskazał na zegar, a ja dopiero dostrzegłem że jest równo pierwsza. — Czternastego lipca. Od razu wyprzedzając twoje pytanie,  gdybyś trafił w ręce łowców, od razu wiedziałbyś, że to wcale nie jest takie łatwe wyślizgnąć im się spomiędzy palców. Myśleli że mnie mają, aczkolwiek nie wiedzieli, że jestem animagiem, w dodatku z nutką krwi czarownicy. — dodał na koniec, aczkolwiek znowu dodał kilka słów od siebie. — Gdy byłem młody, gdzieś tam w twoim wieku, dokonałem pełnej przemiany w kota, jednak w tamtych czasach było bezpieczniej się ukrywać, niż się ujawnić, więc postanowiłem pozostać w postaci kota, ale im więcej lat, dekad i wieków umykało mi z mojej świadomości, tym coraz bardziej żywszym kotem się stawałem, a w krótce przypisano mnie do kategorii towarzyszy i tak oto jestem. — powiedział rozkładając ręce na boki.

Uderzyła we mnie fala ogromnych informacji i póki co, nie wiedziałem za co się zabrać najpierw, lecz później totalnie zbił mnie z tropu Salem, gdy w zamyśleniu podkradł się do mnie i złożył delikatny pocałunek.

— Wszystkiego najgorszego, czy jak to tam się u was mówi. — stwierdził i odszedł w stronę mojego pokoju.

Ten chłopak jest inny. Jakby pochodził z zupełnie innego świata, aczkolwiek chyba nie z mojego. Jest specyficzny i ma te swoje... kocie ruchy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top