×One Shot II ||angst?×
Miałam dzisiaj tego nie publikować ale jest dzień dziecka więc oto i jestem.
*Uwaga nie umiem pisać smutnych rzeczy ani umierających ludzi więc no*
Shuichi pov
Był już późny wieczór. Ostatnie wydarzenia mocno mną wstrząsnęły i nie byłem pewien czy dam radę zasnąć. Niedawno Kokichi ujawnił, że stał za tą całą grą i do tego porwał Kaito. Dlaczego to zrobił? Czy tak bardzo nas wszystkich nienawidził?
Bolało mnie to. Jeszcze jakiś czas temu uznawałem go za przyjaciela... A teraz? Okazało się, że nigdy nie powinienem mu ufać.
Usiadłem na łóżku w swoim pokoju i schowałem twarz w dłoniach. Miałem dość ciągłego patrzenia jak moi przyjaciele umierają. Miałem dość podejrzewania wszystkich o popełnienie morderstwa. Nie chciałem już widzieć żadnych śmierci.
Zawsze obiecywałem sobie, że "to" morderstwo będzie ostatnim i nikt już więcej nie zginie. Teraz jednak już w to nie wierzyłem. Czy naprawdę ta chora gra będzie trwać tak długo, aż zostaną tylko dwie osoby? Czy naprawdę nie ma dla nas nadziei?
Położyłem się na łóżku. Byłem zmęczony ale i tak wiedziałem, że nie zasnę. Postanowiłem więc wyjść z pokoju i pospacerować po szkole. Może to mi dobrze zrobi i przyniesie sen?
Poprawiłem więc swoje ubranie i wyszedłem. Mimo wszystko nie wierzyłem abym kogokolwiek spotkał, ale i tak wolałem wolałem wyglądać dobrze, aby nikt się o mnie nie martwił.
Po chwili byłem już w głównym budynku szkoły. Było dosyć ciemno i cicho. Tak jak się spodziewałem, nie było nikogo.
Jak się okazało, byłem jednak w błędzie.
Po paru minutach chodzenia, nagle usłyszałem czyjeś kroki. Przysłuchiwałem się przez moment, po czym zauważyłem, że ta osoba biegnie w moją stronę. Nie minęła minuta, a obok mnie, z wystraszonym wyrazem twarzy, przebiegła Maki.
-M-maki?! - zawołałem za nią, jednak ona się nie zatrzymała i biegła dalej.
Widok jej aż tak przerażonej jest dosyć... Wyjątkowy, dlatego zastanawiałem się co mogło się stać.
...Czyżby kolejna osoba została zamordowana...?
Jednak zazwyczaj w takich sytuacjach jest spokojniejsza...
W takim razie co się stało....?
Zacząłem się zastanawiać podczas gdy zacząłem biec w stronę, z którego uciekła Maki.
...Co jeśli Kokichi zrobił coś Kaito?.. To brzmiało prawdopodobnie biorąc pod uwagę wszystkie wcześniejsze wydarzenia.
Zaniepokojony biegłem tak szybko jak tylko mogłem, do czasu aż dobiegłem do hangaru. Za zamkniętymi "drzwiami" słyszałem jakieś dźwięki, co oznaczało, że ktoś tam jest. Nie mogłem jednak przejść.
W tym momencie, już całkowicie spanikowany zacząłem zastanawiać się nad sposobem jak tam wejść. Co jeśli aktualnie Kaito jest w potrzebie i nie zdążę go uratować?
Wtedy przypomniałem sobie o małym oknie. Czy dałbym radę się tam zmieścić? Nie byłem pewien ale postanowiłem spróbować.
Podbiegłem więc do niego i otworzyłem je. Na oko, raczej ciężko byłoby się tam zmieścić, jednak byłem niemalże pewien, że było to możliwe. Zacząłem więc przeciskac się przez mały otwór. Nie było to jednak tak łatwe jak przypuszczałem i dopiero po paru minutach, spadłem na podłogę. Szybko podniosłem się i wyszedłem z łazienki. Od razu co rzuciło mi się w oczy to krew na podłodze, która ciągnęła się przez całe pomieszczenie. Wyglądało to tak jakby ktoś się po niej przesuwał...
... Pobiegłem więc wzdłuż plam krwi, tylko po to aby zobaczyć niewiarygodny widok...
Kokichi leżał pod prasą hydrauliczną... A obok stał Kaito, który właśnie uruchomił maszynę.
-S-STOP! - krzyknąłem podbiegając do prasy.
Wziąłem szybko Kokichiego na ręce i wyciągnąłem spod maszyny. Przez ten gwałtowny ruch, przewróciłem się na podłogę, jednak wciąż trzymałem Kokichiego.
-C-co tu się dzieje?! - zapytałem, wciąż spanikowany, patrząc na Kaito, a później wracając wzrokiem do Kokichiego.
Był jeszcze bardziej blady niż zazwyczaj, ciężko oddychał, a jego usta delikatnie się trzęsły. Powoli spojrzał na mnie, mimo iż jego oczy były wciąż wpół przymknięte, po czym się uśmiechnął.
-N-nishishi....n-nie spodziewałem się, że, k-ktoś.... przeszkodzi w moim... planie. - powiedział cicho, wciąż ciężko oddychając.
Dopiero wtedy zauważyłem, że miał ranę na ramieniu, a po jego plecach spływała krew.
-J-jaki plan...? - spytałem jeszcze bardziej zdezorientowany i jeszcze bardziej zaniepokojony.
-... P-plan zakończenia tej c-chorej gry. - odpowiedział Kokichi, zaciskając zęby z bólu.
-Ale przecież ty jesteś... - zacząłem mówić, jednak fioletowowłosy mi przerwał.
T-to było kłamstwo... W-wszystko było kłamstwem... Nienawidzę t-tego wszystkiego... Nienawidze tej gry..! - powiedział głośniej, a po jego policzkach spłynęły łzy.
Kokichi... Chciał zatrzymać grę..? Chciał nam pomóc..? Teraz jego słowa nie brzmiały jak kłamstwo....Postanowiłem mu uwierzyć. Wciąż nie byłem pewien co dokładnie się stało, jednak na razie priorytetem było to aby zająć się jego ranami.
-P-porozmawiamy o tym później, na razie musimy zatamować krwawienie. - powiedziałem, widząc z jak dużym bólem zmaga się Kokichi.
-Nie będzie później Shuichi... T-trucizna już dawno zaczęła działać, n-nie zostało mi dużo czasu.
-T-trucizna..?.... W takim razie w moim laboratorium na pewno musi być antidotum...! - powiedziałem głośno patrząc w stronę Kaito dając mu do zrozumienia aby po nie pobiegł, jednak on się nie ruszył.
-Widzisz Shuichi.. Ostatnie antidotum, zostało wykorzystane...na mnie. - westchnął Kaito podchodząc do nas.
-W takim razie co możemy zrobić?! Nie możemy pozwolić mu umrzeć.. ! Nie chce widzieć już żadnej śmierci..! - odpowiedziałem głośno, panikując.
Kaito tylko westchnął.
Zacząłem się szybko zastanawiać nad rozwiązaniem, widząc jak z każdą sekundą życie ucieka z Kokichiego. Nie miałem wiele czasu... On nie miał wiele czasu.
Skąd wziąść antidotum? Na pewno nie z mojego laboratorium... Kto może je mieć...?
Nagle wpadłem na pomysł.
Były duże szanse, że się to nie uda... Ale skoro to jedyne wyjście to warto spróbować prawda?
-K-Kaito, sprowadź tu monokumę, ale szybko! - podyktowałem mu, na co on przez chwilę stał nie rozumiejąc, po czym w końcu pobiegł.
-Kokichi musisz wytrzymać jeszcze parę minut. - powiedziałem drżącym głosem, patrząc na Kokichiego, który był w bardzo złym stanie.
On nic nie powiedział tylko uśmiechnął się lekko, mimo bólu.
-Szybciej szybciej szybciej... - powtarzałem w myślach, tak jakby to miało szybciej sprowadzić Kaito.
...
-J-jednak nie chce... umierać.. - powiedział cicho Kokichi, wyrywając mnie z zamyśleń. Po jego policzkach znowu spłynęły łzy.
-N-nie umrzesz, za parę m-minut wróci Kaito i wszystko będzie d-dobrze...! - próbowałem uspokoić jego i siebie, jednak widziałem, że za chwilę może być za późno na jakikolwiek ratunek.
-P-przepraszam z-za wszystko... Z-za Miu i G-gontę... Za kłamstwa.. - powiedział płacząc jeszcze bardziej.
Nie wiedziałem co zrobić. Po usłyszeniu jego słów i widząc jak płacze również poczułem, że z moich oczu lecą łzy.
-...S-shuichi...robi się.. Ciemno...- powiedział jeszcze ciszej Kokichi, z w połowie przymkniętymi oczami.
-Nie nie nie nie..! Kokichi, jeszcze chwilę, spójrz na mnie i nie zamykaj oczu. - poczułem jak ogarnia mnie jeszcze większy strach.
Nie chciałem aby Kokichi umarł. Chciałem się wydostać razem z nim i wszystkimi innymi. Bez wyjątku.
Kokichi podniósł lekko oczy, jednak nie potrafił złapać ze mną kontaktu wzrokowego. Był na skraju śmierci.
Właśnie w tym momencie, wbiegł Kaito, a przed nami wyskoczył Monokuma
-Puhuhuhu, cóż za rozpacz~- zaśmiał się czarno-biały niedźwiedź.
-M-monokuma..! J-jestem pewny, że masz zapasowe antidotum p-prawda...?! P-proszę daj je Kokichiemu. - błagałem, patrząc na wpół przytomnego fioletowowłosego.
-Dlaczego miałbym to zrobić~? W końcu to mordercza gra, na tym to polega! - powiedział tylko, odwracając się.
-A-ale..- wystraszony, nie chcąc stracić ostatniej szansy na uratowanie Kokichiemu, próbowałem wymyślić przekonujący argument.
-S-sh..- próbował powiedzieć coś Kokichi, jednak nie miał już siły.
-P-proszę..! - dalej błagałem, czując jak po moich policzkach płynie jeszcze więcej łez niż wcześniej.
-Hmm, a co z tego będę miał~? Nic! Tak więc znacie moją odpowiedź!
-U-uh um nie u-uważasz, że gra będzie nudna...? W końcu od razu będziemy wiedzieć kto jest sprawcą.- próbowałem go przekonać, nie chcąc tracić nadziei.
-.. Hmm...Niestety, ale w sumie masz rację dzieciaku..- wymamrotał tylko.
-T-tak więc..? - zapytałem, patrząc przez łzy na niedźwiedzia.
Monokuma nic nie powiedział, tylko zniknął.
Miałem nadzieję, że poszedł po lek... Jednak... Co jeśli poprostu sobie poszedł..?
Spojrzałem na Kokichiego. Teraz już śmiało mogłem powiedzieć, że był blady jak ściana, a na dodatek jego twarz przybrała lekko "niebieskiego" koloru...Trucizna sprawiała mu trudności z oddychaniem... Za chwilę całkowicie się udusi.
Znajdując w sobie odrobinę siły, Kokichi leciutko ścisnął moją rękę.
-..Kokichi.. - powiedziałem tylko ze łzami w oczach.
..Fioletowowłosy lider powoli zamknął oczy..
-Jeeestem~! - przed nami pojawił się monokuma.
..Z antidotum..
Nic nie mówiąc, wziąłem szybko lek z ręki niedźwiedzia i otwierając lekko usta Kokichiego, podałem mu zawartość.
-Oby nie było za późno, oby nie było za późno. - powtarzałem sobie w głowie, obserwując czy pojawi się jakikolwiek ruch klatki piersiowej Kokichiego.
Siedziałem niespokojny i zniecierpliwiony po czym...
-S-shuichi, chyba już za... - zaczął mówić Kaito jednak...
.. Nagle usłyszałem jak Kokichi bierze lekki, płytki oddech.
Udało się...! Kokichi przeżył..!
-Kokichi..! - uśmiechnąłem się przez łzy, widząc, że fioletowowłosy powoli odzyskuje kolor.
Kokichi delikatnie otworzył oczy po czym kolejny raz stracił przytomność. Wiedziałem jednak, że już jest bezpieczny.
-I pamiętajcie dzieciaki, to ostatni raz kiedy robię wam taką przysługę! Następnym razem nie będziecie mieć tyle szczęścia! - powiedział tylko monokuma po czym zniknął.
-K-Kaito, musimy go przenieść do mojego pokoju i zająć się ranami.. - powiedziałem patrząc w stronę astronauty.
Dopiero wtedy zauważyłem, że on również był ranny, jednak wiedziałem, że nic mu nie grozi, ponieważ tak jak mówił, wziął poprzednie antidotum. Znaczyło to jednak, że nie mogłem liczyć na pomoc, w przenoszeniu Kokichiego.
-M-może jednak lepiej będzie jeśli znajdziesz Maki i ona ci pomoże. - stwierdziłem, odwracając się spowrotem do Kokichiego, po czym podniosłem go lekko i wstałem z podłogi.
-Już się robi Shuichi! Ale zawsze mogę ci pomóc, dasz radę go przenieść? - spytał.
-Tak, możesz iść. - Pokiwałem głową i trzymając Kokichiego w ramionach, poszedłem w stronę wyjścia, które było już otwarte.
Dopiero gdy wyszedłem z pomieszczenia, odetchnąłem z ulgą. Łzy na moich policzkach, powoli zaczęły wysychać.
Tego wieczoru tak wiele się zdarzyło. Nigdy nie spodziewałabym się, że każde zachowanie Kokichiego, było tylko kłamstwem aby nas uratować. Nie był złą osobą jak mi się wcześniej wydawało.. Już wiedziałem, że Kokichi troszczy się o nas wszystkich. Był gotowy poświęcić nawet dla nas swoje życie.
Uśmiechnąłem się lekko, widząc jak oddech Kokichiego, wrócił do normy. Jedyne co teraz zostało to jak najszybciej zatamować krwawienie z ramienia i pleców.
Przyspieszyłem kroku i po chwili byłem już w swoim pokoju. Położyłem ostrożnie fioletowowłosego na łóżku i poszedłem do łazienki po apteczkę.
Kiedy wróciłem Kokichi był już przytomny.
-S-shuichi...? - powiedział cicho patrząc na mnie.
-Tak, jestem tutaj. - uśmiechnąłem się lekko podchodząc do łóżka.
-...
-Muszę teraz opatrzyć twoje rany.. Będzie trochę szczypać.. - ostrzegłem go.
On tylko pokiwał lekko głową, wciąż mając mało siły.
Zacząłem oczyszczać jego ranę na plecach i ramieniu.
-Kokichi, mógłbyś mi bardziej szczegółowo opowiedzieć o twoim planie..? J-jeśli masz ochotę i siłę oczywiście! - zapytałem, szybko dopowiadając drugą część zdania.
Kokichi znowu pokiwał głową i powoli zaczął wszystko opowiadać. Od początku do końca. Każde kłamstwo...każdy jego czyn- wszystko zrozumiałem.
Przez cały czas udawal złą osobę aby nikogo nie obchodziła jego śmierć.Nie chciał abyśmy byli smutni gdy już go nie będzie. Do tego był całkowicie sam.. Bez wsparcia.. Wziął na siebie cały ciężar i ustanowił zatrzymanie gry jako swój obowiązek.
Nie mogłem sobie wyobrazić jaki ból czuł przez cały czas... A mimo wszystko, chciał nam pomóc.
-Czyli... Od dawna wszystko planowałeś? - zapytałem, zaciskając bandaż wokół jego ramienia.
-.. Yup~!... W końcu jestem supermądrym liderem. - odpowiedział.
Uśmiechnąłem się lekko słysząc te słowa. Kokichi powoli wracał do siebie i widać było, że czuł się lepiej. Nadal był dosyć mocno osłabiony, ale był całkowicie przytomny i świadomy.
-Myślę, że powinieneś zostać tutaj na noc. Ktoś powinien być z tobą na wypadek, gdybyś poczuł się gorzej lub krew znowu zaczęła lecieć. - powiedziałem wyciągając swoją zapasową koszulkę po czym pomogłem Kokichiemu ją założyć.
-Skoro tak mówisz.... I dziękuję.. - odpowiedział.
Uśmiechnąłem się tylko i wziąłem swoją piżamę, po czym poszedłem do łazienki aby się umyć. Musiałem też następnego dnia uprać ubrania, ponieważ miały na sobie trochę krwii.
Po chwili wróciłem. Postanowiłem spać siedząc na krześle obok łóżka, ponieważ stwierdziłem, że Kokichi potrzebuje przestrzeni.
Myśląc o nim, spojrzałem na niego- jeszcze nie spał i wyglądał na zamyślonego.
Zgasiłem światło i usiadłem na krześle.
-Hej Shuichi, wiesz, że nie gryzę~!- uśmiechnął się lekko patrząc na mnie.
-O-oh wiem, poprostu wydaje mi się, że potrzebujesz miejsca... - zacząłem mówić.
-... I pozwolić ci abyś spał na krześle? Nuh uh. - usiadł gwałtownie , robiąc dziecinną minę. Szybko tego jednak pożałował, ponieważ ból pleców dał się we znaki.
-Kokichi, musisz być ostrożniejszy..! - powiedziałem tylko i podszedłem do niego, aby pomóc mu się położyć w dobrej pozycji.
Miałem wrócić spowrotem na krzesło, jednak mina Kokichiego wskazywała, abym tego nie robił. Położyłem się więc obok niego, leżąc jak najbliżej brzegu, aby miał potrzebną mu przestrzeń.
Po chwili leżenia w ciszy, Kokichi się odezwał.
-Jeszcze raz ci dziękuję... Za wszystko. - powiedział odwracając się w moją stronę.
-Nie musisz mi dziękować.. W końcu jesteś moim przyjacielem, co innego miałem zrobić? - odpowiedziałem uśmiechając się.
On również się uśmiechnął.. W zasadzie, wyglądał na szczęśliwego. Nie dziwię się, w końcu cały czas był sam i potrzebuje... Zasługuje na przyjaciół.
-Wiesz Kokichi.. - zacząłem. - Nie musisz brać całego ciężaru i odpowiedzialności na siebie. Nie jesteś już dłużej sam. Możesz na mnie..Na nas polegać. Zawsze będziemy przy tobie i jesteśmy gotowi aby ci pomóc. Będziemy razem aż do końca i wspólnym siłami, wydostaniemy się z tego miejsca. - powiedziałem.
Chciałem aby Kokichi wiedział, że ma przy sobie osoby, na które zawsze może liczyć. A nawet jeśli inni nie będą do niego przekonani.. Ja zawsze będę gotowy aby mu pomóc. Wierzę w niego i wierzę, że razem pokonamy tego, kto stoi za tym wszystkim.
-... Nie uważasz, że to trochę naiwne? Cały czas powtarzaliśmy sobie, że nikt już nigdy nie umrze... A później i tak dobrze wiemy jak to się kończyło.- odpowiedział stając się lekko przebity.
-Być może. Ale teraz, dzięki współpracy uda nam się. Jestem tego pewien. Wystarczy, że nie będziemy tracić nadziei i będziemy się wspierać... Wyjdziemy z tąd. .. Zobaczysz. - powiedziałem zdeterminowany.
-Obiecujesz? - zapytał, a uśmiech spowrotem wrócił na jego twarz.
-Obiecuję. - odpowiedziałem.
-.. W takim razie.. Ufam ci.
-Ja tobie też ufam Kokichi.
×××××××××
Tym razem do tego one shota trochę się wysiliłam i narysowałam dodatkowy obrazek
(Nie umiem dobrze rysować i zrobiłam go tylko dla przyjemności tut)
Tak czy inaczej *wstawia tą samą formułkę co zawsze, w której pisze, że ma nadzieję, że rozdział/one shot się podobał*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top