Rozdział 1~Niespodzianka
Był zimny, jesienny wieczór. Padał deszcz. Wszystkim się chciało spać. Tylko jedyny Raphael nie zwracał uwagi na zimno, na deszcz i ogólnie wszystko miał gdzieś. Siedział na dachu a krople ściekały mu po ramionach po skorupie, po głowię a bandana przypominała mokrą szmatę. Wpatrywał się stęsknionymi oczami w niebo. Tej noc jakoś nie potrafił zapomnieć o swojej dziewczynie, która podczas gdy on umierał z nudów to ona pewnie naparzała się z kimś na jakiejś obcej planecie. Zazdrościł jej takiej frajdy. Ale też odkąd wrócił na ziemię nie miał z nią żadnego kontaktu.
-Ech... Mona, gdzie ty jesteś? - spytał po cichu.
-Za tobą - odrzekł ktoś za nim.
Żółw szybko się podniósł, a raczej podskoczył i błyskawicznie odwrócił. W pierwszej chwili naprawdę myślał, że usłyszał głos Lisy, ale to co zobaczył po prostu go zbiło z nóg. Dziewczyna o jasnoszarych oczach i czarnych włosach z bordo pasemkami. Miała na sobie czarny płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem na głowie.
-No, czego chciałeś? - spytała oschle.
-Ja... ja... - zaciął się.
-No ty, ty, ty - odparła poirytowana wytrzeszczając oczy.
-Ale ja... cię nie... niczego od ciebie nie chcę - wydusił w końcu zdziwiony.
-To po kiego grzyba pytasz się gdzie jestem?
-Nie chodziło mi o ciebie. W ogóle kim ty jesteś?
-Zmokłą dziewczyną, którą nawołuje jakiś stuknięty żółw.
-Tylko nie stuknięty!
-Dobra, kretyński mutancie, nie mam czasu z tobą gadać. Spadam stąd.
Raphaela coraz bardziej zaskakiwała cała sytuacja. Dziewczyna przemknęła obok niego skacząc na następny dach. Żółw patrzył jak znika w ciemnościach.
-Co to za złośliwy babsztyl? - spytał sam siebie.
Przeszedł go dreszcz, więc nie myśląc więcej o tej szalonej dziewczynie wzruszył ramionami. Ruszył w kierunku kryjówki. Zszedł do kanałów idąc powoli tunelami do domu. Gdy znalazł się już w kryjówce spostrzegł, że nikogo nie ma w salonie. Pusto. Stwierdził, że wszyscy już poszli spać dlatego sam też ruszył do swojego łóżka.
-Raph! Wróciłeś? - rozległ się głos Donatello.
Żółw odwrócił się widząc w drzwiach laboratorium brata. Podszedł do niego pytając :
-Co się stało?
-Gdzie byłeś? - dopytywał.
-Na powierzchni, a co?
-Choć, mam coś dla ciebie.
Raphael zdziwiony wszedł za nim do pracowni. Donnie posadził go przed komputerem z podejrzanym uśmiechem.
-Jesteś gotowa? - spytał kogoś przez monitor.
Raphael spojrzał zdziwiony na mutanta. Od śmierci Natashy minął tydzień, więc myślał, że Donatello w końcu odbiło. Spojrzał na ekran. Po chwili mignęła jakąś iskra. Raph wybauszył oczy spadając z krzesła.
-Niech to szlag - wyszeptał leżąc pod biurkiem. - Donnie, nie mogłeś mnie ostrzec?
-Chciałem zrobić ci niespodziankę - odparł.
-Raphael, wszystko w porządku? - spytała Mona z ekranu.
-Tak, jest okay - odparł podrywając się z podłogi.
Jednak pech chciał, że zanim usiadł na fotelu uderzył jeszcze głową w blat. W końcu siadł masując sobie obolałe miejsce.
-To ja was zostawiam - wtrącił Donatello. - April, na mnie czeka.
-Co ty? - zdziwił się. - Niby gdzie?
-Na mieście - odparł.
Żółw wyszedł z laboratorium dając Raphowi więcej swobody.
-Pada u was deszcz? - spytała Lisa.
-Skąd wiesz? - odrzekł pytaniem.
-Bo jesteś cały mokry - wyjaśniła.
Mutant spojrzał na siebie. Rzeczywiście ściekała nim woda.
-Musiałam się przewietrzyć - tłumaczył. - Dziwnie się złożyło bo cały dzień myślałem o tobie.
-Naprawdę? To tak jak ja o tobie. Z tego co widzę udało się wam ocalić waszą planetę.
-Żałuj, że nie widziałaś tej walki.
-Tak samo jak u mnie. Ale jak w ogóle Donniemu udało się z tobą połączyć?
-Powinieneś zapytać o to jego.
Przez chwilę zapadła grobowa cisza aż w końcu Raph eksplodował :
-Mona, nie będę owijał w bawełnę. Tęsknię za tobą.
-Ja za tobą też. I to bardzo.
-Myślisz, że jest sposób, żebyśmy mogli się spotkać.
-Potrzebne by mi były współrzędne waszej planety i miasta oraz pozwolenie od przełożonych.
-Uda ci się?
-Zawsze warto próbować.
..............................
Mamy pierwszy rozdział drugiej części sagi. Kto się cieszy a kto zdziwiony? 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top