Rozdział 4~To już wkrótce

Leo dalej szedł marszem. Sam nie wiedział dlaczego Karai go zaszantażowała. Zapewne by mu dopiec albo - co było mało prawdopodobne - martwiła się o niego lub była zazdrosna. Może jeżeli wyjawi braciom prawdę to dziewczyna nie będzie miała powodu by dalej nim manipulować.

Dotarł do okna Evelyn. Zastukał w szybę czekając aż przyjaciółka mu otworzy. Po chwili okiennice się uchyliły. Eve upewniając się, że to on, odchyliła okno mocniej. Żółw wskoczył do środka zamykając szklane drzwiczki.

-Cześć, mój Aniele Stróżu - zażartowała.

-Cześć - odparł. - Jak się czujesz?

-Tak samo jak wczoraj. I przedwczoraj. I przed przedwczoraj.

-Okay, rozumiem.

-Chcesz coś do picia albo do jedzenia?

-Może wodę.

-Już pędzę do kuchni.

-A może ja to zrobię?

-Leo, jestem w ciąży, nie w zaawansowanym stadium raka. Nasiedziałam się dzisiaj tak, że mnie tyłek boli. Muszę się trochę ruszać.

-Dobra, dobra.

Evelyn poszła po wodę a Leo siadł na kanapie czekając na nią. Po chwili dziewczyna wróciła do niego ze szklanką wody.

-Proszę - powiedziała podając naczynie.

-Dzięki - odparował biorąc je do ręki.

Upił nieco i odstawił na stół. Pomógł Eve siąść ma kanapie po czym zajął miejsce obok niej.

-Co ty taki skwaszony? - spytała.

-Ja? Wydaje ci się - odparł.

-Leo - naciskała.

-Eh, okay - uległ jej. - Chcę cię o coś zapytać.

-Mów.

-Bo wiesz... Zastanawiałem się czy nie zechciałabyś poznać moich braci.

-Twoich braci?

-Tak. Ciągle się mnie pytają kim jesteś.

-Ja nie mam nic przeciwko. Tylko...

-Co? Coś nie tak?

-Kiedy zamierzają wpaść?

-Może... jutro?

-To oby nie natrafili na mnie wijącą się w bólach.

-A co? To już?

-Podejrzewam, że w najbliższych czterdziestu ośmiu godzinach.

-Zostać z tobą na ten czas?

-Nie, no przestań.

-To co mogę dla ciebie zrobić?

-Miej telefon w pogotowiu.

-Jasne.

Przysunął się do niej dość blisko, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało.

-Leo - zaczęła.-Wiesz, dziękuję ci, że wpadłeś na ten pomysł by do mnie zaglądać. Teraz nie czuje już takiego strachu. No i nie myślę o Victorze.

-Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zostawić dziewczynę w takim stanie na pastwę losu?

-Jak widzisz, istnieją tacy ludzie.

-Eve, wiesz, że jeżeli tylko będzie ci potrzebna moja pomoc to nie wahaj się i dzwoń śmiało.

-Nie, ja nie mogę cię tak wykorzystywać. Ty masz też swoje życie. Nie mogę ci go zabrać.

-Ty też jesteś częścią mojej życia.

Evelyn popatrzyła na niego z uśmiechem o nieoczekiwanie przytuliła. Żółw odwzajemnił jej uścisk.

-Dziękuję ci - powiedziała.

-Nie ma sprawy - odparł.

Nagle dziewczyna odsunęła się dotykając brzucha.

-Coś nie tak? - spytał Leonardo.

-Kopie - wyjaśniła.

Wzięła rękę żółwia i położyła ją na swoim brzuchu. Gdy Leo wyczuł uderzenie, dłoń mu zadrżała. Zaśmiał się ze szczęścia nieco zaskoczony. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie czuł.

-Ale to dziwne - stwierdził.

-Prawda - odrzekła. - Ale na swój bolesny sposób nawet miłe.

***
Uff... Zdążyłam jeszcze przed końcem wakacji. Chcę nadmienić, że w następnym rozdziale rozegra się akcja porodowa więc osoby o słabszych nerwach niech uważają 😄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top