1. Ze snów wyrwana...
Ciemne chmury gromadziły się wokół, jakby zaraz miała rozgrzmieć straszliwa burza. Brakowało tylko silnego wiatru, deszczu czy przebłysku. Dookoła panowała ciemność. Nieprzenikniona i wręcz przeraźliwa. Gdzieś w tym wszystkim kryła się upragniona wolność. Sprawiedliwość, którą wywalczyli sobie wspólnie. Za wszelką cenę.
Za cenę poświęcenia.
Bólu.
Krwi.
Łez.
Stała pośród niczego. Pył i kurz przybrudziły jej buty. Starała się nie upaść na kolana, pokazując wszystkim wokół, że to ją przerosło. Świat oszalał, powtarzała sobie w myślach. Jeszcze niedawno jej największym problemem był brak partnera na ślub siostry, po tym jak jej były chłopak po prostu obrócił się w proch. Patrzyła wtedy na to. Jak wiele jej znajomych twarzy znika. Jak wielki lęk towarzyszył i jej, w obawie, że sama zaraz zniknie. Ale pozostała. Sama pośród niczego.
Tak jak teraz.
Po plecach spływał jej zimny dreszcz. Ile osób poświęciło się, aby w ich rękach znalazła się ta szansa. Szansa na ocalenie. Zapomnienie. W jej niebieskich oczach błyszczały łzy, wahała się. Cholernie się bała. Nikt w tym momencie nie nazwałby jej tchórzem, gdyby z ust wydobył się okrzyk przerażenia. Pozostawiła za sobą wiele. W odmętach jej pokręconych myśli, które biegały wokół znajomych twarzy, różnych emocji, wszędzie, byleby omijać szerokim łukiem to, co się działo. Zatrzymała się na dłużej przy rudowłosej kobiecie pozostawionej samotnie na Vormirze. Ona była zdolna do poświęcenia nawet własnego życia. Za głupi pomarańczowy kamyk.
Kamyk, będący kamieniem nieskończoności jasno pobłyskujący na jej ręce. Wargi zadrżały. Nie wiedziała, jakie ostatnie słowa mogłaby wypowiedzieć. Pożegnanie byłoby zbyt okrutne względem ludzi, którzy uratowali ją przed samą sobą. Gdzieś w powietrzu unosiły się pyłki, okruszki dusz innych ludzi, którzy wrócili pięć lat później do swego świata. Tego samego, lecz zupełnie nowego. Kto wie, kiedy powrócili. Czy ich dom był dalej ich? Czy najbliżsi wciąż czekali na powrót?
Czy jej rodzina również była w domu, o który dbała wspólnie z nowymi przyjaciółmi?
Tytan postąpił krok do niej, zbliżając się raz po raz.
Przyjaciele wokół, dla świata znani jako Avengers. Najodważniesi z odważnych. Mściciele, obrońcy Ziemi. Ile razy widziała ich bohaterskie czyny w telewizji, podziwiając ich odwagę? Uniosła dłoń, ciepłe łzy spłynęły po zabrudzonym policzku.
– Nie jesteś w stanie pojąć tej potęgi – rzekł, wyciągając ku niej dłoń. Wielką, mogącą zmiażdżyć jej gardło.
Tak samo, jak zniszczył jego.
,,Jak na człowieka, midgardczyka, jesteś dość asgardzka.
– Czy mam to traktować jako komplement?
– Tylko, jeśli odwdzięczysz mi się tym samym''.
Thanos nawiedzał ją w koszmarach od pięciu lat. Zabijał w nich bliskie jej osoby, uśmiechając się złowieszczo. Wywiercał jej się w duszy i sercu, pozostawiając pustkę. Niszczył ją dzień po dniu, choć nawet nie zdawał sobie sprawy, że jakiś tam człowiek w galaktyce, który znalazł się w tej ocalonej części, w ogóle istnieje. A ona go przeklinała.
– Oddaj moc, której nie jesteś godna – dodał, sięgając ku niej.
Wokół pozostali leżeli w prochu, nakazując jej uciekać. Przetrwać. Przeżyć. Czerwona niczym krew magia Wandy mknęła ku nich, by powstrzymać potwora, lecz za wolno. Wszystko działo się za wolno. Kapitan Ameryka rzucał wciąż ten sam rozkaz.
,,Uciekaj!''.
Jak miała uciec, gdy Natasha zginęła?! Jak Bruce stracił rękę, jak Thor stracił brata, jak ona straciła Lokiego?! Pozwoliła sobie na tę drobną słabość, osuwając się na kolana. Patrzyła hardo w te mroczne oczy. Na fioletowej twarzy pojawiło się niezrozumienie, które prędko ustąpiło determinacji, aby ją powstrzymać.
– Zatem umrzyj w wiedzy, że pokonała cię niegodna – powiedziała, pstrykając palcami.
– Nie! – zawył tytan, lecz za późno.
Kamienie nieskończoności błysnęły jasno, oślepiając dziewczynę, atakującego tytana i każdego wokół. Tym razem to skończy się inaczej. Świat zatrzymał się, jakby ktoś pilotem zatrzymał ulubiony film, aby wstać do kuchni po coś do zjedzenia lub picia. W ciągu tych paru sekund złowroga armia obróciła się w proch, podobnie jak ich naczelny dowódca. Twarz dziewczyny wykrzywił paskudny ból, ale czuła, że nie jest sama. Nieznana siła podstrzymywała ją przed upadkiem. Czuła na swoich plecach dłonie ludzi, będących przy niej aż do tej chwili.
Oczy zajęły się błękitnym płomieniem, który zgasł, gdy powieki opadły. Słabnące ciało osunęło się na ziemię. Ktoś wziął ją w ramiona. Zapewne wszyscy zebrali się wokół jej ciała. Zmusiła się, by spojrzeć ostatni raz na nich. Nad sobą ujrzała twarz Steve'a. Wyciągnęła dłoń, aby zetrzeć strużkę krwi, spływającą mu po policzku.
– Trzymaj się, uratujemy cię – pocieszał ją. A może raczej siebie? – Najnowsza technologia, magia...
– Panie Rogers... – szepnęła. – Wygraliśmy, prawda? – Patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami. – Już po wszystkim?
– Tak, wygraliśmy – powiedział Stark, zjawiając się tuż obok.
Dziewczyna podniosła wzrok na Thora, który kręcił głową.
– Jest w porządku... Zobaczę ich. – Zamknęła oczy. – Wkrótcę ich zobaczę. I nie będę sama.
– Nie, hej! Trzymaj się!
Otworzyła oczy, nie mogąc już wytrzymać hałasu za oknem. Gdy uświadomiła sobie, gdzie jest, zerwała się z łóżka. Zaplątując się w pościel, upadła z hukiem na podłogę. Niezrażona zapewne nowym siniakiem, poderwała się do okna. Na zewnątrz świeciło słońce. Ile spała, która była godzina? Odszukała na szafce nocnej telefon. Z nieopisanym uczuciem stwierdziła, że jest 30 kwietnia 2012 roku. A to oznaczało, że jakimś cofnęła się w czasie.
Znowu.
Czy tak wyglądało niebo? Pozwolono jej żyć od nowa? Po tym jak się poświęciła? Nie. Coś było nie tak. Ostatnim razem bohaterem całej tej wojny został Iron Man, oddając własne życia, by pokonać Thanosa. Jakimś cudem tamte wydarzenia przeżyła od nowa, gdzie to ona oddała życie.
Dlaczego przeżywała własne życie po raz trzeci?
Co robiła nie tak?
Był poniedziałek, a to oznaczało, że dziś Loki pojawi się po raz pierwszy w Nowym Jorku, aby już w piątek wezwać cząstkę armii Thanosa. A Avengersi? Nie znali jej jeszcze. Ich drogi się nie zetknęły. Uświadamiając sobie, że ma jeszcze jedną szansę spotkać ukochane osoby, przebrała się z piżamy. Założyła prędko buty i biegła w stronę Stark Industry.
– Nie zawiedź mnie, Stark – błagała w myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top