Rozdział 1. Zahara 17 lat
— W tym momencie, byłbyś już bez głowy, Markos — powiedział ostrym tonem mój ojciec. W ciągu sekundy wyjął z kabury swoją broń, zatrzymując lufę kilka centymetrów przed czołem mojego dwudziestoletniego brata.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, choć ten widok był dla mnie codziennością.
Co tydzień robiliśmy sobie małe „strzelanki" w ogrodzie, tak przynajmniej mój ojciec to nazywał.
— Mówiłem, że z niego nic nie będzie. Nawet Zahara, zrobiłaby to lepiej od ciebie — prychnął mój najstarszy brat Jorge. Uwielbiał drażnić Markosa.
— Pieprzony ekspert. — Markos zrobił taką minę, jakby przed chwilą opuścił wariatkowo.
Musnęłam ołówkiem po kartce i starałam się odwzorować na niej twarz Markosa.
Obaj moi bracia byli przystojni i wysocy. Mieli atletyczne sylwetki, szerokie ramiona i wąską talię. Trochę przypominali pływaków. Każdego dnia ostro ćwiczyli, dlatego każdy mięsień na ich ciele, był widoczny. Nie dziwiłam się, że nie mogli opędzić się od dziewczyn. Markos był bardzo podobny do ojca, nawet robił te same miny. Jorge bardziej przypominał matkę, na co zawsze się wściekał, kiedy Markos mu z tym dogryzał.
Szkoda, że tylko ja nie mogłam mieć chłopaka. Gdyby któryś, zwrócił na mnie uwagę, mogłoby to dla niego nawet oznaczać śmierć. Moi bracia i ojciec traktowali mnie jak małą dziewczynkę, co najmniej, jakbym nosiła w majtkach świętego Graala. Ale ja już nie byłam dzieckiem. W przeciągu swojego krótkiego życia widziałam więcej niż inne siedemnastoletnie dziewczyny. Nie było to coś, co chciałam oglądać, ale w takiej rodzinie się urodziłam i już dawno się z tym pogodziłam. Zresztą, nie znałam innego życia. Oczywiście, moi rodzice chronili mnie na tyle, na ile potrafili. Niczego mi nie brakowało. Mieliśmy kupę pieniędzy, chodziłam do dobrej szkoły i miałam kochającą rodzinę. Udawałam i wypierałam z głowy całą resztę, a przynajmniej starałam się to robić.
— Uważaj, kurwa, do kogo się odzywasz! Chyba zapomniałeś, jaka obowiązuje u nas hierarchia — fuknął Jorge i splunął przed nogami Markosa.
Mój najstarszy brat, od zawsze miał problemy z panowaniem nad złością. Był wybuchowy, odkąd pamiętam. Często kłócił się z Markosem. Kiedyś tak mocno zaczęli się naparzać, że obawiałam się o ich zdrowie. Dogryzali sobie, szli prawie na noże, ale byłam pewna, że wskoczyliby dla siebie w ogień.
— Jorge! Z tego, co dobrze pamiętam, to nadal ja tu rządzę! I, czy ja ciebie w ogóle pytałem o zdanie?! — ryknął mój ojciec, aż para buchnęła mu z uszu.
— Wybacz, ojcze. — Jorge zrobił skruszoną minę i spuścił wzrok.
Ojciec był jedyną osobą, która mogła ustawiać go po kątach i trochę się tym rozkoszowałam.
— Ile razy mam powtarzać, że w tym miejscu jestem Don Sergio!
— Tak jest, Don Sergio. — Poprawił się i wyprostował, zadzierając mocno podbródek.
To właśnie on, jako że jest najstarszy, przejmie władzę po ojcu.
Kiedy mój ojciec na mnie spojrzał, jego twarz złagodniała.
— Królewno moja. — Podszedł do mnie i złożył na moim czole delikatnego całusa.
Byłam jego najmłodszą córką, a zarazem jedyną córką. Moi bracia naśmiewali się ze mnie, że jestem córeczką tatusia. Mieli rację, mój ojciec traktował mnie inaczej, niż ich. Byłam jego oczkiem w głowie i chciał jak najdalej trzymać mnie od świata przestępczego, a braci, od kiedy zrobili pierwszy krok, szkolił na zabójców.
Ciężko było nazwać mojego ojca dobrym, choć właśnie dla nas, dla naszej rodziny, taki był. Był szefem najpotężniejszego kartelu w Meksyku i przez lata swojego panowania na tronie, przelał tyle krwi, że cysterna by jej nie pomieściła, ale my byliśmy jego priorytetem i zrobiłby wszystko, by nas chronić.
— Tatko — powiedziałam i wtuliłam się w jego szerokie ramiona, w których czułam się najbezpieczniej.
Mój ojciec był potężnym i silnym mężczyzną. Nie było osoby, która nie znałaby jego nazwiska. Każdy traktował go z szacunkiem i bał się go jak ognia. Bo był ogniem. Jednakże przy mnie stawał się czułym tatulkiem.
— Co tam malujesz? — Odsunął się na kilka kroków i spojrzał na moją kartkę A4.
Kochałam malować i szkicować. Uwielbiałam przelewać obrazy z mojej głowy na papier. Malowałam wszędzie, gdzie można było to robić. Na papierze, serwetkach, ścianie. Nie wyobrażałam sobie, gdyby ktoś odebrał mi moje pędzle i ołówki.
W tej chwili rysowałam moich braci i ojca, którzy trzymają w dłoniach swoje pistolety.
— Moja najzdolniejsza córeczka! Moja duma. Za kilka lat będą wieszać twoje obrazy na ścianach, najsłynniejsi ludzie! — Wymachiwał entuzjastycznie bronią w powietrzu. — Oddam wszystkie pierdolone pieniądze, abyś mogła spełniać swoje marzenia. Otworzę ci galerię, muzeum, czy inne tam chujstwo, gdzie to ma tam wisieć! Będziesz wybitną artystką, królewno moja! — Wystrzelił kilka kul w powietrze.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Don Sergio w ogóle nie znał się na sztuce. Kochałam go i serce mi puchło, że tak bardzo we mnie wierzył.
Kątem oka zauważyłam, że Jorge się skrzywił i przewrócił oczami. Zdawałam sobie sprawę, że czasami bywał zazdrosny. W naszym świecie albo ty strzelasz, albo inni strzelają do ciebie. Rozumiałam, dlaczego ojciec musiał być dla nich taki surowy. Miałam pewność, że kocha ich tak samo mocno, jak mnie.
— Dzisiaj dostaniesz ochronę. Rejes, od jutra będzie woził cię do szkoły. Nie możemy pozwolić sobie na potknięcia. Murillo zaczyna odpierdalać.
Moje oczy zaświeciły się jak lampki na choince. Musiałam szybko to ukryć, by ojciec nie zorientował się, że tak bardzo ucieszyły mnie jego słowa.
— Nie możemy go po prostu zajebać? — zapytał Jorge.
— I właśnie dlatego, nie jesteś gotowy na przejęcie tronu. Jesteś narwany. Taktyka synu, taktyka. Jeżeli go zabijemy, sojusz z Kartelem Jemirez zostanie przerwany, a nie możemy sobie w tej chwili na to pozwolić.
Brat skinął mu głową i przestał mądrować.
— Czy Tobias to dobry pomysł, Don Sergio? — zapytał ojca i spojrzał na mnie wymownie. Wiedziałam, o co mu chodziło. Był podejrzliwy.
Kiedyś, przez przypadek, zauważył w moim pokoju portret Tobiasa, który namalowałam na zwykłej serwetce. Uwielbiałam go malować. Miałam pełno jego rysunków, które szczelnie chowałam w szafie, ale ten jeden raz, nie zdążyłam. Wyparłam się ze wszystkich insynuacji Jorge, ale wiedziałam, że w tej sprawie nie do końca mi ufał. Nigdy nie wspomniał o tym ojcu i byłam mu za to ogromnie wdzięczna.
— Chłopcze! Przeginasz — warknął ojciec. — Masz szczęście, że jesteśmy tu sami, w innym wypadku, właśnie musiałbym wpakować ci kulkę w nogę.
— Też mi nowość — mruknął pod nosem Markos. Wyciągnął kwadratową paczuszkę, wyjął z niej papierosa, po czym włożył go do ust i odpalił go swoją złotą zapalniczką. Patrzył znudzonym wzrokiem na ojca i zaczął robić ustami dymne kółka.
— Jeśli mówię, że Tobias od dzisiaj pilnuje Zahary, to znaczy, że pilnuje Zahary. Zrozumiałeś?!
— Tak, Don Sergio.
Tobias Rejes to zaufany człowiek mojego ojca. Znamy się tak naprawdę od piaskownicy. Mój brat Markos się z nim przyjaźni. Don Sergio zaopiekował się nim, kiedy jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Moja matka była najlepszą przyjaciółką jego matki. Tak naprawdę, Tobias mieszka u nas od ponad siedmiu lat. Ma dopiero dwadzieścia dwa lata, a służy dla Don Sergia, odkąd skończył piętnaście. Byłam świadkiem jego walk i widziałam, jak dobrze posługuje się nożem i bronią. I ta chora, skażona część mnie, się tym szczyci. Odkąd pamiętam, kocham się w nim skrycie. Od zawsze mnie chroni i jest w stosunku do mnie bardzo opiekuńczy tak jak moi bracia. I non stop wysyła mi sprzeczne sygnały...
Irytujące!
Tobias to niebywale przystojny mężczyzna. Ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu ani grama tłuszczu, same mięśnie, czarne krótko przystrzyżone włosy, cień zarostu i piękne szmaragdowe oczy, pokryte gęstymi, czarnymi rzęsami, które praktycznie dotykają policzków. Na lewym przedramieniu ma tatuaż. A jego uśmiech, bardzo rzadki, choć się zdarza, zwala z nóg. Gdyby miała opisać go trzema słowami, powiedziałbym — przystojny, mroczny rycerz. Chyba to, że jest taki wycofany i niedostępny, jeszcze bardziej mnie do niego przyciąga.
W moje szkole jest dużo przystojnych chłopaków, ale nikt nie robi na mnie takie wrażenia jak Tobias Rejes. Jest szybki i silny, co bardzo mi imponuje. Za każdym razem, kiedy go takiego widzę, ślinię się jak buldog francuski. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, najpierw urżnąłby głowę jemu, a mnie... hmm, w sumie, nigdy nie myślałam, co mógłby zrobić mnie. Na pewno by się wściekł, że jego malutka córeczka ma skażone myśli względem jego żołnierza. Podejrzewam, że nawet nie sądzi, że mogłabym takie mieć. Myśli, że traktuje go jak brata, nic bardziej mylnego. Na dodatek właśnie zrobił go moim ochroniarzem.
Świetnie Ojcze, pomyślałam. Gdybyś tylko wiedział...
Uwielbiam przebywać w jego towarzystwie, uwielbiam z nim rozmawiać, uwielbiam jego. Niestety, jestem córką jego szefa... Dodatkowo młodszą od niego o cztery lata. Wiem, że wokół niego wciąż kręcą się piękne dziewczyny. Ja, nawet nie mogę się stroić, a o malowaniu całkowicie nie ma mowy. Wiem, że kiedy mój ojciec nie patrzy, jego żołnierze zerkają na mnie. Kilka razy nazwano mnie piękną, ale po tym, najczęściej dla tych, którzy tak mówili, życie zmieniło się w piekło.
Gdyby się ojciec dowiedział, że całowałam się z chłopakiem, a dokładnie z Tobiasem, to by chyba oszalał. Najczęściej to ja inicjowałam pocałunki, ale jednak za każdym razem je odwzajemniał. Niestety, zaraz potem wycofywał się i ograniczał nasze rozmowy do minimum, przez co wściekałam się niesamowicie, bo nigdy nie wiedziałam, o co mu chodzi. Każdego dnia wpadam na coraz to głupsze pomysły, żeby go poderwać.
Jestem mieszanką matki, ojca i babci. Mam metr sześćdziesiąt dwa, czyli wzrost odziedziczyłam po matce, długie, gęste, kręcone, brązowe włosy, sięgające pasa, to akurat po ojcu, bardzo ciemną karnację, błękitne oczy i pełne usta. Największym utrapieniem są moje piersi, które są naprawdę sporych rozmiarów. Przez to, że od zawsze miałam je większe od swoich rówieśniczek, nabijano się ze mnie.
Kiedyś nie wytrzymałam i zwierzyłam się mojemu bratu, że jeden z chłopaków mi dokucza. I to był mój największy błąd. Chłopak skończył ze złamanym nosem, pękniętym żebrem i skręconą nogą. Cieszyłam się, że go nie zabił, ale widocznie miał wtedy dobry dzień.
Po tym wydarzeniu wiedziałam, że nie mogę więcej spowiadać się mu ze swoich problemów. A przynajmniej wtedy, kiedy nie chciałam, żeby ktoś kończył z urazami ciała.
— Właśnie tu do nas idzie. — Ojciec klasnął w dłonie.
Kiedy obróciłam głowę i spojrzałam w te szmaragdowe oczy, przepadłam, a serce w szalonym tempie zaczęło pompować krew.
— Panienko, Pederaza — odezwał się ochrypłym głosem, praktycznie na mnie nie patrząc.
Nigdy nie zwracał się do mnie imieniem, ale to jak wymawiał moje nazwisko, podkreślając literkę r, po prostu wprowadzało moje ciało w trzęsawkę.
Miał na sobie jasną, lnianą koszulę, a trzy pierwsze guziki odpięte, beżowe spodnie i sportowe buty. Na lewym biodrze kaburę, a w niej pistolet.
Jorge odchrząknął.
Chyba za długo na niego patrzyłam.
— Cześć, Tobias — odezwałam się z lekkim drżeniem w głosie, starając się na niego nie zerkać.
— Dobrze się składa, bo moja królewna chciała jechać do sklepu, więc ją zawieziesz.
— Oczywiście, Don Sergio. — Skinął mu głową.
— Zabiorę tylko torebkę. — Wstałam z krzesła i pospiesznie zaczęłam zbierać ze stołu wszystkie kartki i ołówki.
Miałam nadzieję, że ojciec nie zauważył mojego zdenerwowania.
W końcu będę miała okazję z nim porozmawiać. Ostatnio nie było go przez trzy dni. Nie, żebym liczyła. Rzadko się zdarzało, żebyśmy byli sami, bo gdzieś zawsze kręcili się moi bracia.
Miałam ochotę zatańczyć.
Jakieś pięć minut później, Tobias otwierał dla mnie tylne drzwi samochodu.
— Chcę jechać na miejscu pasażera. — Skrzyżowałam ręce na piersi.
W tych płaskich sandałkach ledwie sięgałam jego torsu. Bardzo mi się to podobało. Wszystko mi się w nim podobało.
— Dostałem inne polecenie — odezwał się ochrypłym głosem i przez kilka sekund zawiesił wzrok na moich złączonych piersiach, a potem odchrząknął.
Zahara 1, Tobias 0.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
— Mojego ojca tu nie ma, a ja nie lubię jeździć z tyłu. Kręci mi się wtedy w głowie — skłamałam. Chciałam po prostu zajmować miejsce obok niego.
Byłam pewna, że o tym wiedział.
— Będziesz bardzo to utrudniać? — wymamrotał.
— Być może. — Uśmiechnęłam się szeroko.
Westchnął głośno zrezygnowany i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
Wpakowałam się na siedzenie, a on obszedł auto i po chwili do mnie dołączył.
Przez chwilę panowała cisza, a zaraz potem odpalił silnik.
— Cieszę się, że ojciec, to właśnie ciebie przydzielił do mojej ochrony — odezwałam się praktycznie szeptem.
— A ja nie do końca podzielam jego rozkaz — odezwał się z tą swoją zaciętą miną.
Auł. To zabolało.
Z całej siły starałam się nie skrzywić. Odwróciłam wzrok w stronę szyby i walczyłam ze łzami.
Milczałam.
— Nie to miałem na myśli.
— Nie musisz się tłumaczyć. Zrozumiałam.
Przeczesał palcami włosy i miałam wrażenie, że był rozdarty.
— Przy tobie nie potrafię się skupić, a to jest duży problem. Mam cię chronić, a jak mam to robić, kiedy... — zaciął się, jakby przyłapał się na tym, że powiedział za dużo.
— Dlaczego nie potrafisz się skupić? — Popatrzyłam na jego pełne usta. Ciągle pamiętałam ich smak.
Miałam w tej chwili okropną ochotę go pocałować.
— Jestem pewny, że wiesz dlaczego. — Również spojrzał na moje usta.
Wiem? Raczej nie. Nie wiem, czy dobrze odbieram jego sygnały. Ten człowiek jest tak skomplikowany, że nie potrafię go rozgryźć. W jeden chwili zachowuje się jak dupek, a za chwilę wyznaje mi takie rzeczy i patrzy na mnie tym dziwnym spojrzeniem. Nie mam żadnego doświadczenia, ale niekiedy mam wrażenie, że w jego oczach dostrzegam ogień.
— Najwyraźniej nie wiem. — Zmarszczyłam nos. — Dajesz mi ciągle sprzeczne sygnały.
— Tak będzie najlepiej — mruknął.
— Jasne, pewnie! Okej, jak sobie chcesz.
Zatrzymaliśmy się na parkingu przed małym papierniczym sklepikiem, w którym stary Meksykanin sprzedawał wszystko, co było mi potrzebne, by malować.
Otworzyłam z rozmachem drzwi i wkurzona, szybko wyszłam z samochodu.
— Poczekaj! — powiedział głośno i wyskoczył jak proca z auta. Patrzył w każdą stronę, upewniając się, że nikt się na nas nie czai.
Obróciłam się do niego plecami, a on deptał mi po piętach.
— Nie martw się, stary Ernesto raczej mnie nie zabije. — Uśmiechnęłam się krzywo.
— To nie jest śmieszne. To nie jest pierdolona zabawa — powiedział ostro.
Pierwszy raz zwrócił się do mnie w taki sposób i takim tonem.
Obróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w twarz.
— Masz mnie za idiotkę? Nie jestem dzieckiem. Mam dość, że każdy mnie tak traktuje. To, że każdy próbuje trzymać mnie z dala od tego, nie znaczy, że jestem ślepa! Dobrze wiem, że to nie jest zabawa. Mam z tego powodu płakać? Jestem córką największego bossa kartelu w Meksyku. Od kiedy przyszłam na świat, jestem narażona na niebezpieczeństwo, a śmiem twierdzić, że moje dni są policzone. Kiedyś ktoś strzeli mi w głowę, a mój mózg rozpryśnie się na ścianie i nic po mnie nie zostanie. Wiem, że ludzie Murillo chcą nas wypatroszyć. Dlatego mam zamiar żyć chwilą, korzystać z życia i żartować! — krzyknęłam głośno, kończąc swoją tyradę.
I cię rozebrać! Tego już nie dodałam.
Sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. Kochałam moją rodzinę, ale gdybym miała wybór, na pewno wybrałbym dla siebie inne życie. Za każdym razem, kiedy ktoś z moich bliskich wychodzi, drżę na myśl, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Zawsze za rogiem czai się strach.
Chyba zszokowały go moje słowa. Patrzył na mnie z wybałuszonymi oczami, ale zauważyłam w nich również uznanie.
— Czy mogę zatem kupić swoje kolorowe kredki i dzięki nim namalować swój piękny, kolorowy świat?
Skinął mi głową oszołomiony.
— Dziękuję!
W sklepie kupiłam wszystko, co było mi potrzebne, a Ernesto, jak zawsze, był dla mnie przesadnie miły. Bardzo lubiłam tego staruszka.
Po jakiś piętnastu minutach, z siatką w dłoni, w grobowej ciszy, wróciliśmy do samochodu.
Tobias oparł ręce na kierownicy i głośno westchnął.
— Przepraszam — odezwał się nagle.
Wow! Przepraszam? On zna takie słowo?
— Nie martw się, nie powiem nic Don Sergio. Dzisiaj nie umrzesz. — Uśmiechnęłam się pod nosem.
Obróciłam się do niego i zobaczyłam u niego rzadki, szeroki uśmiech.
— Nie boję się śmierci. Znam ryzyko. Przeprosiłem, bo nie chciałem, żebyś była na mnie zła. Nie chciałem się unosić.
Moja złość w moment opadła. Jak on to robił? Nie potrafiłam się na niego gniewać.
— Nigdy nie myślałeś o innym życiu? Nie chciałbyś się stąd wyrwać i zająć się czymś, co kochasz? Robić coś mniej niebezpiecznego? Być po prostu szczęśliwy, z dala od całego tego majdanu.
Przez chwilę milczał.
— Nie znam innego życia. Wszyscy mężczyźni w naszym domu byli żołnierzami. Nigdy o tym za dużo nie myślałem, bo po co? Szczęście jest ulotne. Raz jest, raz go nie ma. Dla każdego szczęście ma inne znaczenie.
Wow, to była naprawdę długa wypowiedź.
Przez chwilę przyglądałam się jego twarzy. Mocno zarysowana szczęka, pełne usta, dwie blizny, jedna mała na lewej powiece, druga trochę większa, podłużna, na żuchwie. Z tymi bliznami wydawał się jeszcze bardziej męski i atrakcyjny. Jednak jego uśmiech bardzo rzadko docierał do oczu. Kiedy naprawdę się uśmiechał, mój żołądek robił salta.
— Dla mnie szczęście, to życie w zgodzie ze samą sobą. Kontrola nad własnym życiem. Słuchanie wewnętrznego głosu. Odwaga na kierowanie się swoim sercem i intuicją. — Zapatrzyłam się w dal. Wiedziałam, że w moim przypadku, to nigdy nie będzie możliwe i to naprawdę mnie smuciło.
Nie to, że uważałam się za nieszczęśliwą. Miałam kochającą rodzinę, chodziłam do dobrej szkoły, znałam trzy języki, mogłam malować, ale byłam zamknięta w klatce, złotej, ale jednak klatce. Z każdej strony czyhało niebezpieczeństwo. Chciałabym zasypiać bez strachu, nie martwiąc się o kolejny dzień. Próbowałam o tym nie myśleć i po prostu żyć, ale to wciąż było trudne, kiedy widzisz, jak na twoich oczach umierają ludzie, których kochasz. Śmierć i pogrzeby to w naszej rodzinie codzienność.
Skierowałam wzrok w jego stronę i zauważyłam, że mi się przygląda z nieodgadnioną miną.
— W takim razie, co cię uszczęśliwia? — zapytałam.
Wzruszył ramionami. Nie odpowiedział.
Bolało mnie przez to serce. Chciałam sprawić, żeby dzięki mnie, był szczęśliwy. Dlaczego sądziłam, że mogłabym go uszczęśliwić?
— Jak widzisz siebie za dwadzieścia lat? — zapytałam.
— Za dwadzieścia lat? — prychnął. — Raczej mnie już nie będzie na tym ziemskim padole.
Wzdrygnęłam się.
Widzicie? Właśnie o to mi chodziło.
— A ty?
— Co ja?
— Gdzie widzisz siebie za dwadzieścia lat?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Ostatnio rzadko tak otwarcie rozmawialiśmy.
— Myśląc realnie, to pewnie odpowiedziałabym tak samo, jak ty. Ale w marzeniach, to pewnie siebie, z kochającym mężem i z przynajmniej dwójką dzieci. Jak każda normalna kobieta, chciałbym mieć dom z ogródkiem i psa. Bez całego tego syfu, krwi, prochów i prania pieniędzy. I gdyby mi się jeszcze poszczęściło, to chciałabym malować i dzięki temu zarabiać uczciwe pieniądze.
I chciałabym, żebyś ty był tym mężem. Oczywiście tego nie dodałam.
— Naprawdę ci tego życzę. Jesteś zbyt inteligentna, utalentowana i ładna, by tkwić w takim gównie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top