Rozdział dwudziesty
Jesteśmy już bardzo blisko końca tej historii. Polecam przesłuchanie piosenki, szczególnie pod koniec rozdziału. Miłego czytania:) Jak zawsze czekam na wasze wrażenia :)
Minął miesiąc. To było zaledwie trzydzieści dni, ale wydawało się, że ostatni raz, kiedy widział Harry'ego, był tak dawno temu. Nie kontaktowali się od dnia ich wielkiej kłótni. To przerażało Louisa, który spędził ostatnie miesiące na przebywaniu z chłopakiem dwadzieścia cztery godziny na dobę, a teraz nagle nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Jego zaniepokojenie wzrosło jeszcze bardziej, gdy otrzymał telefon od managera Stylesa i w krótkiej rozmowie dowiedział się, że koncert został przesunięty i odbędzie się za dwa tygodnie. Nie otrzymał żadnego wyjaśnienia, ponieważ był tylko ochroniarzem i najwidoczniej powinien cieszyć się z dodatkowych wolnych dni.
Wiedział, że powinien przełknąć dumę i odwiedzić Stylesa, przecież ten nie nakrzyczałby na niego, w końcu to Harry, który raczej nigdy nie podnosił głosu, ale nie potrafił. Martwił się, myślał o nim każdego dnia, ale na samą myśl, że miałby zapukać do drzwi chłopaka i przeprosić za swoje zachowanie, odczuwał jeszcze więcej złości. Był wściekły na Harry'ego, na jego głupią, toksyczną matkę, ojca, który nie potrafił dogadać się ze swoim synem i na Nicka, który niepotrzebnie uświadomił go i wyjaśnił wszystkie uczucia. Chciał pogodzić się z Harrym, ale obawiał się, że jeżeli tylko by go zobaczył, wyzwałby go i na tym skończyłaby się ich konwersacja. Wolał nie ryzykować i utrzymać te ciche dni, które teraz mieli.
Mógł być wściekły na loczka, ale nadal przejmował się i był przesadnie opiekuńczy. Nick nazwał go przewrażliwionym. Co dwa dni dzwonił do Gemmy i wypytywał ją o Harry'ego, co więcej, zmusił ją do odwiedzenia Stylesa i sprawdzenie jak sobie radzi. Dowiedział się, że nieoczekiwanie listy przestały przychodzić i stalker dosłownie zapadł się pod ziemię. Cóż, gdyby Lou wiedział, że to jego obecność tak bardzo wkurzała tego gościa, usunąłby się wcześniej, chociaż nie... zdecydowanie by tego nie zrobił. Koncert Harry'ego zbliżał się wielkimi krokami, a on i Gemma mieli wcielić w życie swój genialny pomysł. W sumie pomysłodawcą był Niall, ale oni woleli myśleć, że są geniuszami, więc przypisali sobie wszystko co dobre.
Obawiał się, jak to wszystko może się zakończyć, ale dla dobra Harry'ego warto było zaryzykować.
***
Okazało się, że dzień przed koncertem odbędzie się spotkanie z fanami, jakieś durne podpisywanie płyt w jednym ze sklepów muzycznych. Promocja dla Harry'ego i sklepu, czy coś w tym stylu. Louisa nie obchodziło nic, poza tym, że za kilka minut zobaczy Stylesa i to budziło w nim jakiś nieopisany lęk. Zastanawiał się, jak będzie zachowywał się chłopak, czy będzie go ignorował, czy może przeproszą się i dogadają w tej samej chwili. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, dlatego nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu, oczekując Harry'ego. Zerkał na swój strój, dziś wyglądał bardzo profesjonalnie, nie żeby się wystroił, ale niecodziennie zakładał na siebie ciemną marynarkę i koszulę. Starał się usunąć z rękawa niewidoczny pyłek, gdy do jego uszu dotarły podniesione damskie głosy i jakieś typowo dziewczyńskie piski. To mogło oznaczać tylko jedno, pojawił się Styles. Po chwili zauważył, że kilku facetów z ochrony wprowadziło loczka na korytarz, gdzie czekał Louis, który miał zamiar towarzyszyć chłopakowi podczas całej tej akcji podpisywania płyt.
Pierwszym, co zauważył, było wyraźne zmęczenie Harry'ego, chłopak poruszał się wolno, jak gdyby każdy krok sprawiał mu problem, pod jego oczami widoczne były sińce, których nie zakrył nawet makijaż, a jego spojrzenie było przygaszone, jakby ktoś zgasił całą jego radość i entuzjazm. Pamiętał, jak szczęśliwy był Harry, oglądając występujące dzieci, jak bawił się z jego siostrami. Wtedy był prawdziwym sobą, szczęśliwym, beztroskim, młodym chłopakiem, który cieszy się ze swojego życia. Teraz Louis widział ludzki wrak, który ledwo trzyma się na nogach, miał tylko nadzieję, że to nie on jest sprawcą tak złego samopoczucia Stylesa. Zrobił krok w jego stronę, chcąc objąć go w pasie i zaprowadzić na wyznaczone miejsce, jednak w pore przypomniał sobie, że nie są ze sobą tak blisko, a dziś rano, kiedy przebudził się, obiecał sobie, że zachowa się profesjonalnie i będzie utrzymywał konieczny dystans. Pamiętał wyraźnie to, co powiedział mu Harry, jak wypomniał niestosowne zachowanie, to właśnie te słowa uderzyły w niego najmocniej. Będzie profesjonalistą, zrobi to co musi, zadba o bezpieczeństwo Stylesa, młodej gwiazdy, i nie będzie się spoufalał, w końcu tego od niego wymagano, prawda?
Doskonale zdawał sobie sprawę z momentu, w którym Harry go dostrzegł. Oczy loczka rozszerzyły się, a twarz rozświetliła na kilka sekund. Wydawało się, że chłopak ucieszył się i chciał podejść do niego i coś powiedzieć, ale nagle czoło loczka zmarszczyło się, a ten wycofał się i po raz kolejny zamknął w sobie. W kilka sekund wydarzyło się tak dużo, trudno uwierzyć, że człowiek mógł czuć tak wiele w jednej chwili, ale najwidoczniej Lou nie znał się na uczuciach tak dobrze, jak sądził. Nieważne o czym myślał i co czuł, musiał podejść do Harry'ego i przekazać mu najważniejsze informacje.
-Dzień dobry Harry – zaczął, idąc w stronę drzwi – wchodzimy tam, siadasz za stołem i podpisujesz płyty przez trzy godziny, żadnego wstawania, podchodzenia do fanów i robienia sobie grupowych zdjęć – mówił chłodnym głosem, w którym brakowało tej znajomej nutki ciepła – gdyby coś się działo, wyprowadzamy cię i odjeżdżamy stąd jak najszybciej. Wszystko jasne? – spojrzał na niego krótko i zamarł, widząc smutne oczy Harry'ego, jednak nie dał po sobie niczego poznać. Będzie profesjonalistą, nikim więcej.
-Tak, wszystko rozumiem – wydusił ochryple brunet, idąc przed siebie.
-Świetnie, więc zacznijmy to i miejmy jak najszybciej za sobą – podsumował szatyn i przepuścił Harry'ego przodem, nawet na niego nie patrząc.
***
Siedział i podpisywał płyty, uśmiechając się do fanów w wyuczony sposób. Odpowiadał na krótkie pytania, pozwalał na zrobienie sobie zdjęcia i aż nazbyt wyraźnie czuł za sobą stałą obecność Louisa, za którym tak tęsknił w ciągu tego miesiąca. Niestety, nie tak wyobrażał sobie spotkanie z szatynem. Domyślał się, że Lou będzie trochę zły, obraził go i powiedział tyle niemiłych słów, ale nie oczekiwał tego, że szatyn będzie w stosunku do niego oschły i zimny. To go wystraszyło i sprawiło, że chciał wrócić jak najszybciej do mieszkania, gdzie nie byłoby tego pustego wzroku Louisa i poczucia obcości.
Zniszczył wszystko i o ile wcześniej wydawało mu się, że może to naprawić, teraz rozumiał, że jest już po wszystkim. Stracił swojego jedynego przyjaciela, jedyną osobę, która przejmowała się i lubiła spędzać z nim swój wolny czas. Skłamałby, mówiąc, że czuje się dobrze. Chciał tylko odrobiny szczęścia, małego skrawka spokoju, by żyć tak, jak zawsze tego chciał, jednak wiedział, że to nie było mu dane. Musiał nauczyć się żyć w ten sposób, odrzucić jakieś swoje wyobrażenia i po prostu być.
Chciał powiedzieć Louisowi tak dużo, przyznać do tego, że za nim tęskni, że dom bez niego jest dziwnie pusty i obcy, że on sam bez Louisa, czuje się jak ktoś zupełnie inny, że nie radzi sobie i każdy dzień jest dla niego jak wyrok. Chciał przyznać się do wszystkich swoich lęków, do bolesnego odczuwania samotności, kiedy siedział sam i wpatrywał się w kolejne strony książki lub ekran telewizora. Do czucia się głupim i niepotrzebnym, kiedy jego telefon milczał i wydawało mu się, że nie jest wart uwagi ze strony innych ludzi, że nikt nie poświęciłby swojego czasu dla niego. Myśli, które mówiły mu, że już zawsze będzie sam, że inni będą poznawać miłości swojego życia, brać śluby i zaczynać prawdziwe dorosłe życie, kiedy on nadal będzie w tym samym punkcie, nie mając nawet żadnego zwierzątka do towarzystwa. Emocje mieszały się w nim i nie wiedział już, czy odczuwa smutek czy radość, czy chce mu się płakać, czy śmiać, czy powinien żyć, czy zniknąć na zawsze. Kiedy leżał w wannie kilka dni temu, słuchając jakiejś przygnębiającej muzyki, pomyślał o wszystkim co posiada i o wszystkim, czego nie ma i raczej nigdy nie będzie miał. Powoli zanurzał się w wodzie, a jego powieki przymykały się leniwie, czuł się śpiący i zaczął dumać o tym, co takiego stałoby się, gdyby przymknął oczy i zasnął, a jego głowa zniknęłaby pod wodą, jak odczuwałby ten moment, gdy życie chciałoby z niego uciec. Czy walczyłby, czy przeciwnie, poddałby się od razu i czekał, kiedy upragniony moment nadejdzie. Nie było nawet jednej osoby, która mogłaby go powstrzymać, był zupełnie sam, pozbawiony złudzeń o trosce i wsparciu innych ludzi. Był sam, tak jak zawsze, i wiedział, że w końcu to wszystko, to coś nazywane życiem, właśnie tak się skończy. Nie miał pojęcia, dlaczego nagle otrząsnął się, usiadł gwałtownie, rozpryskując wodę dookoła siebie, ale myśl o tym, co chciał zrobić pozostawała w nim przez cały ten czas. Tym właśnie był bez Louisa, człowiekiem stojącym na skraju przepaści, wahającym się czy zrobić jeden krok do przodu.
I nie mógł mieć żalu do Tomlinsona, w końcu nie byli przyjaciółmi, to że ubzdurał sobie, że może szatynowi zależy choć trochę, było tylko jego winą i głupotą. Zachował się jak dzieciak, infantylny kretyn. Nie nadawał się do życia z ludźmi, do spotkań z nimi, bliższych kontaktów. To nie było dla niego, w końcu i tak wszystko niszczył i zostawał sam. Jeżeli nic z tego nie wychodzi, to po co w ogóle próbować, po co dawać sobie złudną nadzieję, że może tym razem będzie inaczej. Był skazany na samotność, tak brzmiał jego wyrok i musiał w końcu przestać z nim walczyć.
Zrozumiał, że jego myśli zagalopowały zbyt daleko, nie mógł pozwolić sobie na takie rozmyślanie w miejscu publicznym z fanami obserwującymi go czujnie, analizującymi każdy jego gest. Uśmiechnął się radośniej i zaproponował jednej z fanek wspólne zdjęcie, musiał grać, gra była wszystkim co miał.
***
Odprowadził go do samochodu, otworzył przed nim drzwi i zaczekał, aż ten usiądzie w środku. Ich oczy spotkały się na moment i naprawdę chciał się przełamać, powiedzieć coś, sprawić, by te zielone oczy zabłysły, tak jak zdarzało się to wcześniej, jednak nie zrobił zupełnie nic. Zamknął drzwi, nie żegnając się nawet jednym słowem. Wiedział, że z Harrym dzieje się coś złego, ale czuł się odsunięty, chociaż zdawał sobie sprawę, że odsunął się sam. Z westchnieniem obserwował, jak samochód odjeżdża. Wpatrywał się w pustą ulicę, zastanawiając się, co przyniesie im jutrzejszy dzień.
***
Louis zostawił Harry'ego w garderobie, pozwalając pracować w spokoju specom od wyglądu i postanowił sprawdzić, czy pojawiły się już osoby z rodziny Stylesa. Zresztą wolał nie przebywać zbyt długo z loczkiem, chłopak wyglądał na tak zagubionego i przygnębionego, że nawet z daleka Lou odczuwał wszystkie negatywne emocje i myśli, które w nim tkwiły. Postanowił, że porozmawia z nim po koncercie, powie, że nie chce funkcjonować dłużej w ten sposób, że tęskni i przeprasza za to, co powiedział. Mógł to zrobić, mógł przeprosić, nawet jeśli nadal uważał, że ma rację, a Anne powinna trzymać się z daleka od swojego syna. Nie mógł pozwolić, by wszystko to, co udało mu się naprawić przez ten czas, nagle zniknęło. Zbyt dużo od siebie dał, zbyt mocno mu zależało, by teraz Harry zaczął wycofywać się i zapadać w sobie. Postanowił, że przełknie swoją dumę i przeprosi, to nie było nic wielkiego, a dzięki temu ponownie będzie mógł być blisko chłopaka.
Przecisnął się przez tłum osób stojących na korytarzu prowadzącym do sali, w której miał odbyć się koncert, minął kilku ochroniarzy, nim dostrzegł znajomą blond czuprynę Gemmy i skierował swoje kroki w jej stronę. Domyślił się, że pewnie obok niej znajdzie Nialla i resztę rodziny. Nie pomylił się, Gemma stała niedaleko sceny, a ramię Nialla obejmowało ją lekko w talii, nigdzie nie widział małego Leo, więc domyślił się, że maluch został w domu. Niestety kilka osób dalej zauważył Anne z jakimś facetem, który zapewne był jej mężem, jednak to nie oni zainteresowali Louisa, a nieznajomy stojący po drugiej stronie Gemmy. Nie chcąc snuć domysłów, postanowił podejść i się przywitać.
-Nareszcie stary, już myśleliśmy, że gdzieś się zgubiłeś – powiedział głośno Niall, nim Lou zdążył chociaż otworzyć usta i powiedzieć krótkie cześć.
-Nie podejrzewałem cię o taką troskę Niall – zażartował szatyn, obdarowując blondyna krótkim uściskiem dłoni – cześć Gemma – skinął głową w jej stronę, nie oczekując uścisku jaki otrzymał od kobiety – jesteście dziś niespotykanie wylewni i czuli, powinienem zacząć się martwić?
-Przestań, ok? – przerwała mu blondynka – jestem tak zestresowana, że chyba serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
-Ale co takiego się stało? – zapytał, patrząc na stojące przed nim młode małżeństwo.
-Lou, zacznij ogarniać, dziś jest nasz wielki dzień, zapomniałeś? – przypomniał mu Horan i nagle wszystko zaskoczyło na swoje miejsce, szybko spojrzał na mężczyznę stojącego obok Gemmy i zrozumiał wszystko.
-Och, pan jest ojcem Harry'ego i Gemmy? – zapytał, chcąc być pewnym i nie popełnić jakiejś koszmarnej gafy.
-Tak, jestem Des, a ty musisz być tym sławnym Louisem, najwidoczniej moje dzieci cię kochają – mężczyzna uścisnął wyciągnięta dłoń Tomlinsona i wydawał się naprawdę porządnym facetem – naprawdę miło cię nareszcie poznać.
-Hej, hej, tylko nie kochają – wtrącił marudnie Niall – co najwyżej uwielbiają.
-Miło mi to słyszeć – powiedział Lou, uśmiechając się do ojca loczka, był w szoku, zawsze wydawało mu się, że Harry z wyglądu przypomina Anne, ale teraz, mając przed oczami jego tatę, nie był już tego taki pewien. – Widział się pan z Harrym?
-Nie, pomyślałem, że nie będę przeszkadzał mu przed koncertem, kiedy pewnie potrzebuje dużo skupienia. Porozmawiam z nim po wszystkim.
-Dobry pomysł, mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli.
-Cóż, mam nadzieję, że mój syn ucieszy się na mój widok trochę bardziej niż jego matka – stwierdził Des, a wzrok Lou uciekł w stronę Anne, która posyłała im niezadowolone i potępiające spojrzenie.
-Cóż, sądzę, że gorzej być nie może – wzruszył ramionami, nie przejmując się mściwą miną matki loczka. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale do jego uszu dobiegł dźwięk melodii, co uzmysłowiło mu, że przecież nie przyszli tutaj na pogaduszki i dosłownie za kilka minut miał rozpocząć się koncert – muszę się zbierać, do zobaczenia za jakiś czas.
-Do zobaczenia późnej, opiekuj się Harrym i powiedz mu, że życzymy mu powodzenia! – zawołała za nim Gemma, gdy już znikał w głębi ciemnego korytarza.
Ku jego zdziwieniu za kulisami panował względny spokój i cisza. Słyszał tylko cichą melodię, kiedy Harry brzdąkał na strunach i jego zachrypnięty głos, gdy śpiewał piosenkę, której Lou wcześniej nie słyszał.
Gdzie drzwi skrzypią przez cały dzień,
Gdzie schody pochylają się od zmierzchu aż do świtu,
Gdzie okna oddychają w świetle,
Gdzie pokoje są kolekcją naszych istnień
To jest miejsce, gdzie nie czuję się samotny
To jest miejsce, które nazywam moim domem...*
-Nie słyszałem tego wcześniej. To coś nowego? – odezwał się, kiedy Harry skończył śpiewać.
-C-co? – wydusił przestraszony, a Louis wiedział już, co mieli na myśli ludzie, twierdząc, że ktoś wygląda jak wystraszony jelonek w świetle reflektorów.
-Zapytałem, czy to nowa piosenka – wyjaśnił, uśmiechając się uspokajająco do chłopaka. Wiedział, że teraz nie ma prawa podejść i po prostu przytulić go, więc jedyne, co mógł zrobić, to dodać mu trochę otuchy małym uśmiechem. Miał nadzieję, że to pomoże.
-Nie, to stary utwór, ale nie śpiewałem go nigdy publicznie.
-Czyli dziś premiera? – chciał kontynuować tę rozmowę, ale stawała się taka niezręczna, zadawał mu pytania, by na siłę wciągnąć go w dyskusję, to nie miało sensu, ale nie potrafił odpuścić, widząc jak zmartwiony jest Harry.
-Nie, ludzie nie zrozumieliby przekazu, więc nie warto tego śpiewać dla samego faktu zaprezentowania czegoś nowego.
-Chyba czas zbierać się na scenę, prawda?
-Tak – loczek westchnął ciężko i podniósł się z ociąganiem.
-Gemma kazała życzyć ci powodzenia – powiedział szybko, kiedy Harry wchodził po schodach na scenę.
-Och, Gemma przyszła? – zapytał z tak szczerym zdziwieniem, jakby naprawdę zaskoczyło go, że siostra pojawiła się na jego pierwszym koncercie po przerwie. Tak jakby nie był warty poświęcenia mu swojego czasu i to musiało się zmienić, jak najszybciej.
-Pewnie, jest też Niall i twój... – nie zdążył dodać nic więcej, Harry został wepchnięty na scenę i po chwili słychać było tylko wrzask i pisk fanów oraz pierwsze akordy nowej piosenki Stylesa.
***
Chciał wrócić na salę, by obserwować wszystko dokładnie, tutaj nie był potrzebny, siedziałby tylko na schodach i całkowicie się nudził, zresztą nie chciał odmawiać sobie tej przyjemności oglądania występującego Harry'ego. Chciał skręcić za róg i pójść korytarzem prosto do głównej sali, ale zatrzymały go czyjeś znajome głosy wydobywające się z garderoby loczka. Zmarszczył czoło zastanawiając się, kto spędza czas w miejscu, które należy do Harry'ego. Z tego, co było mu wiadomo, stylistka była wśród tłumu i słuchała koncertu, to samo reszta ekipy Stylesa. Cóż, postanowił sprawdzić, kto plotkuje sobie w tak ustronnym miejscu za zamkniętymi drzwiami, chociaż na jego szczęście drzwi były tylko przymknięte.
Starał się stawiać kroki dość cicho, nie miał pojęcia, dlaczego zachowuje się w ten sposób, ale coś mówiło mu, że osoby rozmawiające w garderobie nie chcą być usłyszane, co mogło oznaczać tylko tyle, że mają coś do ukrycia, a to już było zdecydowanie zadanie dla niego. Z zadowolonym uśmiechem zatrzymał się przy samych drzwiach, niestety nie mógł dostrzec, kto jest w środku, postanowił, że na początek posłucha, na jaki temat toczy się właśnie dyskusja.
-Mówiłem, że wszystko pójdzie dobrze, nie potrzebnie się zamartwiałeś.
-Cóż, faktycznie, miałeś rację, myślałem, że możemy mieć więcej problemów z tą całą akcją, ale najwidoczniej przeceniłem Tomlinsona.
-Zresztą, skarbie, kto dobrowolnie chciałby spędzać swój cały czas z Harrym, błagam, przebywając z nim przez pięć minut można nabawić się depresji, a co dopiero być obok niego przez całe długie dni. Tomlinson jeszcze nam podziękuje, że wybawiliśmy go od złego i daliśmy pretekst do ucieczki.
-Tak, ale jak na razie on nadal tutaj jest, więc nie pozbyliśmy się go całkowicie – zauważył rozsądnie jeden z mężczyzn.
-Może i tak, ale coś mi mówi, że to jest ostatni koncert, na którym on się pojawił, przecież dobrze wiemy, że już nie mieszka z Harrym, na pewno musiał zostać jeszcze na ten jeden wieczór, bo nie znaleźliby nikogo porządnego na zastępstwo w tak krótkim czasie. Idę o zakład, że to jego ostatni dzień w tej pracy – drugi był zdecydowanie bardziej pewny siebie i to irytowało Louisa, ale poza tym uczuciem rozdrażnienia powoli docierało do niego coś jeszcze.
-Mam nadzieję, że tym razem też masz rację, mam dość tego, jak kręci się tutaj i patrzy na nas, jakby o wszystkim wiedział – Louis wyciągnął telefon z kieszeni, wiedział już, co musi zrobić.
-Zayn, on nie ma pojęcia, kto podrzucał te listy i kwiaty, cały czas podejrzewali jakiegoś psychicznego fana, doszukiwali się niewiadomo czego i niewiadomo kogo, a my byliśmy tuż obok. Zresztą, oni sądzili, że to ktoś, kto jest zakochany w Stylesie, nigdy w życiu nie pomyśleliby, że to my staliśmy za tym wszystkim, bo chcieliśmy pozbyć się upierdliwego Tomlinsona. Nie są w stanie dowiedzieć się prawdy, dopóki my nie puścimy pary z ust, a dobrze wiemy, że od nas prawdy się nie dowiedzą.
-Przyznaję, że wątpiłem w ten cały plan, Liam, na początku wydawało mi się, że oni zbagatelizują te listy, przecież Harry dostaje ich tyle, ale jednak takim nękaniem przejęli się zdecydowanie bardziej. Jesteś geniuszem.
-Pamiętaj Zayn, nigdy we mnie nie wątp. Pozbyliśmy się Tomlinsona, teraz czas świętować.
***
Usłyszał dźwięk kroków, więc szybko wszedł do łazienki i zamknął się w jednej z kabin. Zagadka rozwiązała się sama i teraz wszytko było już jasne. Nie było żadnego stalkera, żadnego prześladowcy, psychofana. Cały czas mieli rozwiązanie tuż obok siebie, to wyjaśniało, jak ktoś mógł dostać się tak blisko Harry'ego, skąd wiedział, gdzie aktualnie przebywa loczek, nikt nie zwracał uwagi na Liama i Zayna, oni mogli pojawiać się niedaleko pokoju Stylesa, mogli podrzucać mu te listy bez problemu przy każdej okazji. Nie mógł uwierzyć, jak głupi i naiwny był, nie sprawdził osób z najbliższego otoczenia, a przecież Nick powtarzał mu przez cały czas, że największe psychole znajdują się w otoczeniu swojej ofiary, są zaraz obok. Grimshaw miał rację, cała sprawa była już prawie skończona. Wybrał numer Nicka i czekał cierpliwie, aż przyjaciel odbierze połączenie.
-Czy teraz twoja gwiazdeczka nie ma właśnie koncertu?
-Wiem, kto jest psychofanem Harry'ego – powiedział szybko na jednym wydechu, musiał podzielić się z kimś tą informacją.
-Nie żartuj! Serio? – tak jak myślał, Nick był tak samo podekscytowany tą informacją jak on sam.
-Nie zgadniesz, kto to jest, kim oni są.
-Oni? To nie jest jedna osoba? – zapytał zainteresowany mężczyzna, powoli przechodząc na profesjonalny ton.
-To ludzie pracujący z Harrym, jego trener i fotograf, rozumiesz to? Ludzie, których on uważał za bliskich, nie mogę w to uwierzyć. Wodzili nas za nos przez ten cały czas, byli tak blisko nas, a my nie mieliśmy pojęcia o niczym.
-Masz jakiś dowód na to, że to oni? – zapytał od razu rzeczowym tonem Grimshaw.
-Masz mnie za amatora? Nagrałem ich rozmowę, to po pierwsze, po drugie, teraz możemy sprawdzić pismo, bo ci idioci napisali wiele listów odręcznie, więc mamy ich w garści Nick. Wiesz, co masz robić?
-Jasna sprawa – starszy roześmiał się z zadowoleniem i Louisowi wydawało się, że klasnął z radości w dłonie – uwielbiam tę robotę.
-Taa, ja też, nawet nie wiesz jak bardzo.
***
Bawiłem się w chowanego pomiędzy drzewami, karmiłem moich gości korą i liśćmi i śmiałem się w moim ślicznym łóżku z traw.
Miałem sen,
że mogłem odlecieć z najwyższej huśtawki.
Miałem sen.
Śpiewał kolejną piosenkę z setlisty, rozglądając się z nikłym zainteresowaniem po sali. Ze sceny nie był wstanie dostrzec twarzy ludzi stojących z tyłu, widział jedynie osoby w pierwszych rzędach i to tylko wtedy, kiedy światło nie świeciło mu prosto w oczy. Chciał zobaczyć, gdzie stoi Gemma, pewnie był z nią Niall. Dawno ich nie widział, nie był dobrym bratem, wiedział o tym dobrze. Gemms musiała go nie cierpieć, tyle dla niego robiła, a on nawet nie potrafił się jej odwdzięczyć. Był ojcem chrzestnym Leo, a nie odwiedzał go, nie bawił się z nim. Ten mały chłopiec pewnie rozpłakałby się na jego widok. Wcale by mu się nie dziwił. Odsuwał od siebie ludzi, kiedy tak bardzo pragnął ich towarzystwa i obecności, miał pustą twarz, kiedy w jego wnętrzu szalało tornado emocji, uśmiechał się, kiedy chciało mu się tylko płakać, szlochał wewnątrz siebie tak, by inni nie mogli tego dostrzec. Tak, by nikt nie mógł zobaczyć, kim jest naprawdę.
Zrobił krok do przodu, zauważając swoją siostrę, uśmiechnął się lekko w jej stronę, oczywiście Niall podniósł dłoń w jego stronę. Niall Horan zawsze taki uśmiechnięty i rozmarzony, żyjący trochę w chmurach, ale nadal na ziemi. Wielka miłość Gemmy, ktoś, z kim Harry mógłby się zaprzyjaźnić, gdyby tylko trochę się postarał, gdyby spróbował. Myślał, że może Louis będzie gdzieś obok nich, ale najwidoczniej szatyn nie chciał na niego patrzeć. Przeniósł swój wzrok na lewo i zamarł. To nie mogła być prawda, to nie mogło dziać się teraz w tym miejscu, w momencie, kiedy nie mógł zrobić kilku kroków w tył, nie mógł po prostu zniknąć i usunąć się stąd raz na zawsze. Ci ludzie przyszli go posłuchać, nie mógł ich zostawić, ale teraz nie mógł oderwać spojrzenia od swojego ojca, stojącego tutaj, jak gdyby nigdy nic. Tak, jakby był zaproszony, jakby mógł stać i słuchać tych piosenek napisanych w najtrudniejszych momentach, gdy noc wydawała się nie mieć końca, ciemność była jedynym ratunkiem, a cisza rozbrzmiewała w jego uszach tak głośno i wyraźnie, wręcz boleśnie. On nie miał prawa tu być, nie miał prawa.
Podczas długich spacerów w ciemnościach, wzdłuż drzew rosnących za parkiem, zapytałem Boga, kim powinienem być.
Gwiazdy się do mnie uśmiechnęły, a Bóg odpowiedział cicho zamyślony.
Zmówiłem modlitwę i zasnąłem.
Miałem sen,
że mogłem odlecieć z najwyższego drzewa.
Miałem sen.
Widział, jak siostra wręcz promienieje, jak uśmiecha się szczęśliwa, że ma rodzinę obok siebie. Jak miał wyjaśnić, że nie jest w stanie patrzeć na ojca, że nie może przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, ponieważ wtedy staje się tym małym chłopcem, który dowiedział się, że tata go nie kocha, że odszedł, ponieważ Harry był złym synem, był niewart miłości tego człowieka, który powinien kochać go bezinteresownie przez całe życie. Tacy powinni być rodzice, taka była mama Louisa, która kochała wszystkie swoje dzieci i potrafiła nawet obdarzyć swoim ciepłem obcą osobę, jaką był, kiedy pojawił się z Lou w jego rodzinnym domu. Tacy powinni być rodzice, nie powinni odchodzić i zapominać o swoich dzieciach, znajdując sobie lepsze dzieci, ładniejsze, mądrzejsze, bardziej chłopięce i robiące to, co powinni robić nastoletni chłopcy.
Teraz jestem stary i czuję swój kres. Nie wiem, co jeszcze zostało do powiedzenia o tym życiu które zamierzam opuścić.
Przeżyłem je w pełni i przeżyłem je dobrze, jest wiele opowieści, które mogę opowiedzieć. Teraz jestem gotowy, teraz jestem gotowy, teraz jestem gotowy, żeby odlecieć
z najwyższego skrzydła.
Miałem sen...**
****
-Jak mogłeś tutaj przyjść? Nie widziałem cię tyle lat i nagle po prostu postanowiłeś przyjść na mój koncert? – wpatrywał się w ojca ze złością, której nie potrafił stłumić. Stał w garderobie, chcąc uciec przed wszystkimi ludźmi, którzy czegoś od niego chcieli, ale nie mógł, oni ciągle byli obok niego, niczym sępy krążące nad ciałem – skąd wiedziałeś, że dziś występuję? Mama ci powiedziała?
-Harry, twoja matka zabraniała mi jakichkolwiek kontaktów z tobą przez tyle lat, sądzisz, że teraz zaprosiła mnie na koncert?
-Przestań kłamać, nie chciałeś spędzać ze mną czasu, kiedy byłem dzieciakiem, miałeś mnie gdzieś, wolałeś swoja nową rodzinę, nowe, lepsze dzieci, a teraz chcesz zgonić wszystko na mamę? – sarknął, odwracając się do ojca plecami. Miał gdzieś to, że jest niekulturalny, za nim stał człowiek, który powinien być mu najbliższy, a Harry czuł się przy nim jak przy kimś obcym.
-Wiesz, że to nieprawda.
-Wiem? – spojrzał na niego przez ramię, doszukując się kłamstwa w jego twarzy.
-Oczywiście, że tak. Jesteś moim synem, kocham cię i nigdy nie przestałem. Jestem dumny z tego, co robisz, z tego, co osiągnąłeś, ale dla mnie mógłbyś zajmować się czymkolwiek, to nie jest ważne Harry – Des mówił i jego słowa brzmiały szczerze, ale nie mógł w nie uwierzyć, ponieważ to było to, co zawsze chciał usłyszeć od rodzica, więc oczywiście ojciec kłamał jak z nut.
-Przestań wygadywać takie głupoty, mam dość ludzi, którzy mnie okłamują, nie jestem już małym chłopcem, nie potrzebuję cię w swoim życiu, radzę sobie sam.
-Wiem, że mnie nie potrzebujesz, ale ja potrzebuję ciebie – widział, jak ojciec podchodzi bliżej niego, jak ostrożnie wyciąga dłoń i kładzie ją na jego ramieniu – nigdy nie odpisałeś na żadną z moich wiadomości, nie oddzwoniłeś nawet, jeżeli twoja matka mówiła, że przekaże ci, że dzwoniłem. Tyle razy chciałem się spotkać z tobą i Gemmą, ale nigdy nie wyrażaliście zgody, a później twoja siostra powiedziała, że nawet o tym nie wiedzieliście, że wasza matka nigdy nie dała wam prezentów, które przysyłałem. Przykro mi Harry, przykro mi, że nasze życie tak się potoczyło, że straciłem te wszystkie lata, kiedy dorastałeś, zmieniałeś się i potrzebowałeś ojca, a mnie nie było obok. Wiem, że nie da się nadrobić straconych lat, że nie cofnę czasu, ale chciałbym mieć możliwość bycia obok ciebie teraz. Chciałbym spędzać z tobą trochę czasu, zrobić razem cokolwiek... nie wiem, pójść gdzieś na obiad, albo obejrzeć coś w telewizji – czuł uścisk dłoni na swoim ramieniu i słyszał wyraźnie słowa wypowiadane przez tatę, ale w głowie huczała mu tylko jedna myśl mama mnie okłamywała.
Zaczynał rozumieć, że może ojciec naprawdę go kocha i chociaż cały czas bał się, że to może być jedno okropne kłamstwo, to coś mówiło mu, że przecież Gemma nie wpuściłaby do swojego życia tego człowieka, jeżeli byłby oszustem. I Louis nie nalegałby na to spotkanie, gdyby wiedział, że Des może go zranić. Louis nigdy nie robił niczego, by go skrzywdzić. Pomyślał o szatynie, który był obok niego przez cały czas, który zrobił dla niego tak dużo, który kłócił się z nim, byleby tylko namówić go na spotkanie z ojcem. Nie rozumiał, dlaczego odrzuca od siebie ludzi, którzy go kochali, którzy martwili się. Zaczynał rozumieć, że Lou miał rację, że jego mama wcale nie była tak dobra, jak sądził. Że może to wszystko, co się z nim teraz działo, było winą tylko jednej osoby, że przecież Lou powtarzał mu przez cały czas, że jest chudziutki i kruchy, że jest delikatny i wrażliwy, że tak łatwo go skrzywdzić. Nigdy nikt poza matką i Liamem nie powiedział mu, że jest gruby, to tylko oni ranili go za każdym razem. Podciągnął nosem, uświadamiając sobie, że płacze. Płacze nad tymi straconymi latami, samotnymi dniami, płacze nad tym małym chłopcem, który unikał w szkole rozmów na temat swojego taty, ponieważ wstydził się powiedzieć, że jego tata ma nowego syna, którego kocha bardziej, płacze nad samym sobą, nad swoim niekończącym się bólem i samotnością, na którą skazała go najbliższa mu na świecie osoba.
-Harry – głos ojca wyrwał go z otępienia i wydusił z niego mocny szloch, który nie mógł zamilknąć – przepraszam, tak bardzo cię przepraszam za to, co zrobiliśmy ci z matką – poczuł, jak ramiona ojca obejmują go mocno. Nikt nie przytulał go w ten ojcowski sposób, odkąd był małym chłopcem, nie pamiętał już nawet, jak to jest – przepraszam – niespodziewanie odepchnął od siebie tatę, odsuwając się na drugi koniec tego małego pomieszczenia – Harry?
-Możesz mnie zostawić? – poprosił, nadal cicho płacząc.
-Harry, proszę, daj mi szansę, razem naprawimy to wszystko – mówił błagalnie Des.
-Dobrze, ale możesz mnie teraz zostawić, proszę tato, zostaw mnie samego – pierwszy raz od lat wypowiedział na głos to słowo, tata. I to sprawiło, że zapłakał jeszcze mocniej, trzęsąc się w miejscu.
-Wszystko z tobą dobrze Harry?
-Nie, ale będzie – zapewnił, odwracając się w stronę ściany, ukrywając swoją twarz i łzy przed ojcem.
-Do zobaczenia w takim razie i kocham cię Harry, bardzo mocno cię kocham. Jeżeli będziesz mnie potrzebował, będę z Gemmą.
***
Louis przechadzał się, czekając aż Des wyjdzie z garderoby Harry'ego. Miał nadzieję, że ich rozmowa pójdzie dobrze, nie chciał podsłuchiwać, dlatego oddalił się od drzwi i kręcił po prostu po korytarzu. Wcześniej powiedział Gemmie o wszystkim, czego się dowiedział, o tożsamości tajemniczego prześladowcy. Powiedzieć, że kobieta była wściekła byłoby niedopowiedzeniem, Niall musiał trzymać ją siłą w miejscu. Razem uzgodnili, że muszą powiedzieć prawdę Harry'emu, zasługiwał na to, by wiedzieć, kto chciał zniszczyć mu życie tak bardzo. Lou obawiał się, jak zareaguje loczek, wydawało mu się, że jak na jeden dzień chłopak przeżył już wystarczająco dużo, ale ta sprawa nie mogła czekać. Nick załatwi sam wszystkie papierkowe sprawy, ale obecność Harry'ego była niezbędna i konieczna. Poczuł lekkie poklepywanie i obrócił się szybko, stając twarzą w twarz z ojcem bruneta, który miał zaniepokojoną minę.
-Jak poszło? Co z nim? – zapytał szybko, chcąc poznać odpowiedź i jak najszybciej znaleźć się obok loczka.
-Nie jestem pewien – stwierdził po dłuższej chwili mężczyzna, krzywiąc się nieznacznie.
-Co masz na myśli? Poszło dobrze, źle, w ogóle?
-Porozmawialiśmy, ale on nie przyjął tego wszystkiego najlepiej. Myślę, że na razie nie będzie chciał mnie widzieć, ale wydaje mi się, że nareszcie dotarło do niego, co robiła Anne.
-Dzięki Bogu – westchnął z ulgą Louis – to chyba najlepsze, co mogłeś powiedzieć po tej krótkiej rozmowie. On nie wybaczy ci zbyt łatwo, będzie musiał przetrawić to wszystko w samotności, pewnie obwini o wszystko siebie, a dopiero później stwierdzi, że tęskni za tobą.
-Mam nadzieję, że będzie chociaż w połowie tak dobrze, jak sądzisz, ale i tak dziękuję za wszystko Louis. Bez ciebie raczej to nigdy by się nie udało, a teraz mogę mieć chociaż nadzieje, że mój syn pojawi się na moim pogrzebie – Lou popatrzył zszokowany na jego wyciągniętą dłoń i uścisnął ją – spokojnie chłopcze, nic mi nie jest, ale wiesz, to mnie przerażało, że mogę go już nigdy nie zobaczyć, że może jego nienawiść w stosunku do mnie będzie tak wielka, że nie pojawi się nawet na moim pogrzebie, a teraz mam chociaż to, prawda? Dziękuję, zrobiłeś dla niego więcej niż cała jego rodzina przez te wszystkie lata.
-Nie ma za co, nie zrobiłem niczego wielkiego – wymamrotał pod nosem z lekko zarumienionymi policzkami.
-Dobrze, pójdę teraz porozmawiać z Gemmą, może dołączycie do nas później na kolacji? Byłoby miło spędzić więcej czasu z Harrym, ale jeżeli on odmówi, to może chociaż ty się przyłączysz?
-Och... pewnie, byłoby miło – zgodził się i patrzył, jak mężczyzna odchodzi w stronę swojej córki i zięcia.
Obrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę pomieszczenia, w którym nadal znajdował się Harry. Pomyślał, że po raz pierwszy od dawna wszystko zaczynało iść po jego myśli. Odkrył, kim jest tajemniczy dręczyciel, doprowadził do spotkania Harry'ego z ojcem, teraz pogodzi się z nim i może wszystko w końcu się wyprostuje, będą mogli spędzać czas tak jak wcześniej i może uda mu się poprawić samopoczucie udręczonego chłopaka.
Zapukał krótko i wszedł do środka. Przymknął drzwi tak, by nikt ich nie podsłuchał i kiedy spojrzał na Harry'ego, zamarł w miejscu. Chłopak siedział na podłodze i obejmował kolana swoimi ramionami, które drżały tak, jakby płakał. Prezentował obraz rozpaczy i nieszczęścia.
-Harry – zaczął, powoli podchodząc do chłopaka – wszystko w porządku? – kiedy zadał to pytanie, chciał tylko uderzyć się prosto w twarz, ponieważ to było oczywiste, że nic nie jest w porządku.
-Nie, Louis. Nie mam pojęcia po co to wszystko? Dlaczego nie mogłeś odpuścić? Wszystko zepsułeś, ale nawet nie chcę o tym z tobą rozmawiać – wydusił Harry, wstając i wycierając szybko mokrą twarz – jestem zmęczony i chcę tylko wrócić do domu, powiedz komuś żeby podstawili samochód.
Widział, jak zgarbione są plecy Harry'ego, gdy zaczął szykować się do wyjścia. Wyraźnie ignorował obecność Louisa, starając się robić wszystko, byleby tylko na niego nie patrzeć. I naprawdę szatyn chciałby pozwolić mu teraz wyjść, ale musiał powiedzieć mu coś jeszcze. Nie chciał, by Harry dowiedział się prawdy od kogoś innego, wyobrażał sobie, w jaką furię wpadłby młodszy, gdyby odkrył, że Lou go okłamywał, zatajał przed nim informacje.
-Musimy porozmawiać.
-Nie chcę z tobą rozmawiać, daj mi spokój – powiedział krótko loczek i ruszył do przodu, chcąc wyminąć szatyna, ale ten zagrodził mu drogę i złapał go za ramię.
-Muszę ci coś powiedzieć, uwierz mi, chcesz to wiedzieć.
-Świetnie – prychnął młodszy – mów.
-Złapaliśmy twojego psychofana – wyrzucił z siebie prędko i obserwował, jak zmienia się wyraz twarzy chłopaka, z obojętnego na pełen nadziei.
-Naprawdę?
-Tak Hazz, teraz będziesz już bezpieczny – ścisnął mocniej ramię Stylesa i poczuł, jak zielonooki układa swoją dłoń na jego.
-Kto to jest? Kim jest ten facet?
-To nie jest jedna osoba Harry – teraz nagle stracił pewność, którą miał przed chwilą, zaczął zastanawiać się, czy powiedzenie prawdy nie okaże się wielkim błędem.
-Nie jedna? Więc jest ich więcej? Nie rozumiem – zmarszczka pojawiła się na czole młodszego, przecinając gładką skórę chłopaka.
-To Liam i Zayn – powiedział, nie chcąc dłużej go stresować.
-Słucham? Mógłbyś przestać robić sobie ze mnie żarty? – poprosił, odsuwając się od niego o krok.
-Nie żartuję okruszku, tak mi przykro, naprawdę. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że to mogą być oni, ale podsłuchałem ich rozmowę – chciał przytulić chłopaka, ale ten wyrwał się do przodu, w stronę drzwi – Harry, Słowiku, przykro mi.
-Nic nie mów Louis – wyszeptał, patrząc na szatyna, nie mógł odczytać z jego oczu żadnej emocji. Było tam wszystko, tak jak w momentach, kiedy człowiek czuje zbyt dużo i zupełnie nic, jak w chwilach, gdy stara się ukryć przed światem.
-Poradzimy sobie z tym Harry, wiesz przecież – zapewnił go podchodząc, ale z każdym jego krokiem, loczek cofał się.
-Jasne Lou – powiedział dziwnym głosem chłopak – dziękuję, że powiedziałeś mi prawdę, to znaczy dla mnie naprawdę dużo, świadomość, że był ktoś, kto mnie nie oszukiwał.
-Hazz – zaczął Lou, ale zielonooki przerwał mu, podnosząc dłoń.
-Wiesz co, naprawdę jestem już zmęczony, Danny zawiezie mnie do domu, już z nim rozmawiałem.
-Nie chciałbyś pójść na kolację ze mną, Gemmą i Niallem, będzie też twój tata – zaproponował, ale wiedział, że chłopak odmówi. Po prostu cała jego twarz krzyczała nie.
-Nie jestem w nastroju, ale wy bawcie się dobrze, naprawdę – niespodziewanie podszedł i przytulił Louisa tak mocno, jakby chciał wsiąknąć w jego ciało, połączyć się w jedność i dzielić się z nim wszystkim, ogrzać się w jego cieple i radości – będę się już zbierał, powiedz im, że ich kocham, dobra? – odsunął się tak szybko, niemal potykając się o własne nogi.
-Oczywiście, powiem im –patrzył na odchodzącego chłopaka i coś było nie tak, wiedział, że coś właśnie się dzieje, ale nie miał pojęcia co.
-Louis – odezwał się nieoczekiwanie Harry – dlaczego każda decyzja, którą mamy podjąć, wydaje się być najważniejszą w życiu?
-Nie wiem, bo może właśnie taką jest i musimy ją podjąć – powiedział zmieszany tym szczerym pytaniem.
-Tak, może masz rację, dobranoc Lou.
-Dobranoc Harry.
Obserwował, jak chłopak wychodzi z garderoby, a drzwi zamykają się za nim z cichym kliknięciem. Stał w tym samym miejscu, zastanawiając się, co wydarzyło się przed chwilą. Nie wiedział, ale był pewien, że coś przeoczył, ominął coś istotnego i pożałuje tego za jakiś czas, już całkiem niedługo.
***
-Mógłbyś zatrzymać się przy tej aptece i kupić mi opakowanie najmocniejszych tabletek przeciwbólowych? – zapytał mężczyznę prowadzącego samochód.
-Oczywiście, źle się czujesz? – zapytał Danny, zerkając na niego w lusterku.
-Tak, wiesz jak to jest, zbyt długa przerwa, a później takie bum i hałas, fani, koncert, trochę zamieszania – wyjaśnił z małym uśmiechem, gdy mężczyzna parkował samochód.
-Jasne, zaraz będę z powrotem – zapewnił mężczyzna wychodząc z auta.
-Dziękuję, nie musisz się spieszyć, nigdzie się nie wybieram.
***
Wszedł do domu, nie zamykając drzwi na klucz, teraz już nie musiał, przecież nic mu nie groziło. Był bezpieczny, zupełnie sam, bez osób, które mogły mu zagrażać. Odłożył klucze na stolik i zrzucił buty ze stóp. Pomaszerował do swojej sypialni, od razu otwierając szafę, chcąc przebrać się jak najszybciej w ulubione ubrania. Odnalazł ten miły sweter, w którym spędzał czas w domu Louisa, te spodnie, w których wygłupiał się z jego siostrami na dywanie. Przebrał się szybko, upychając ubrania w szafie. Zaśmiał się, widząc butelkę wody i szklankę na szafce przy łóżku, tak jakby ktoś uszykował to dla niego, jakby wiedział co chce zrobić.
Usiadł na łóżku, chwytając gitarę, którą zawsze miał obok siebie. To był długi dzień, naprawdę bardzo długi dzień i nie marzył o niczym innym, jak położenie się i zaśnięcie. Przypomniał sobie, jak miło było leżeć tu razem z Louisem, kiedy śmiali się i żartowali z głupich filmów, jak szczęśliwy czuł się, spędzając kilka dni w rodzinnym domu szatyna. Nigdy wcześniej nie był tak wolny, nigdy nie odczuwał tego niespotykanego wcześniej uczucia radości, myślał, że to nigdy nie będzie mu dane, ale jednak za sprawą tego przypadkowego, obcego mężczyzny poczuł więcej, niż kiedykolwiek mógłby pragnąć.
Był szczęśliwy przez przeraźliwie krótki czas, ale był i myśl, że inni nie mieli nawet tego, sprawiała, że odczuwał wdzięczność. Był szczęśliwy i wdzięczny, nie podziękował Louisowi wystarczająco, ale wiedział, że Lou to zrozumie, że będzie zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo go uszczęśliwił, że był szczęściem Harry'ego, że stał się człowiekiem, dzięki któremu Harry chciał żyć jeszcze kilka dni dłużej.
Kolejna deszczowa chmura zaczyna za mną podążać,
Więc teraz myślę, że może nadszedł czas, aby odejść,
Potrzebuję trochę czasu, aby to wszystko w samotności rozpracować,
Potrzebuję trochę czasu zanim ruszę w drogę powrotną do domu.
Siedzę na szczycie Wzgórza Primrose,
Marnując czas, którego nie muszę zabijać.
Śpiewał cicho, wiedząc, że i tak nikt go nie usłyszy. Nie musiał się spieszyć, ale zrobił już prawie wszystko, teraz chciał tylko skończyć śpiewać swoją ostatnią piosenkę i zakończyć całą resztę.
Moje demony obserwują mnie dzisiaj,
I one wiedzą, że jestem więźniem własnego umysłu,
Ból z pewnością wkrótce złagodnieje,
Dopóki nie będę popełniać błędów, ale postaram się.
Siedzę na szczycie Wzgórza Primrose,
Marnując czas, którego nie muszę zabijać.***
Rozejrzał się po sypialni ze świadomością, że robi to ostatni raz. Chciał już tylko odpocząć, chciał w końcu zapaść w sen, który miał być dla niego ukojeniem. Zastanawiał się, jak inni myślą o śmierci, dla niego była niczym najlepsza przyjaciółka, zawsze obok, przypominająca o swojej obecności. Tylko ona nie odstępowała go na krok, nie zostawiała go samego. Otworzył szafkę, wyciągając z niej tabletki, które gromadził tutaj odkąd zabrakło Louisa, rozłożył je ostrożnie na kołdrze, przeliczając je. Miał tylko nadzieję, że Louis nie będzie na niego zły, że nie pomyśli o nim, jak o tchórzu, że nie znienawidzi go. Wiedział, że nie dowie się tego, ale nadal to było dla niego ważne, by Lou go lubił choć trochę, tak jak dawniej. Kiedy myślał o szatynie, nie chciał tego robić, chciał tutaj zostać i pozwolić, by mężczyzna zajął się nim, ale nikogo nie można obarczać takim ciężarem, nikt na to nie zasługuje, a Louis powinien być wolny, jak ptak, wolny jak ten Słowik, o którym zawsze mówił, nie zdając sobie sprawy z tego, że Harry jest zamknięty w wielu, a nie jednej klatce, że nie ma szans, by się z nich wydostał.
-Przepraszam Louis – wyszeptał w ciszę, pragnąc tylko tego, by Lou w jakiś sposób go usłyszał – przepraszam.
Każda kolejna tabletka miała smak porażki i ukojenia, była kolejnym krokiem do wolności, do otworzenia kolejnych klatek, do stania się upragnionym Słowikiem i Harry miał nadzieję, że może w miejscu, w którym się znajdzie, będzie mógł zaśpiewać o prawdziwej wolności i szczęściu, że będzie mógł wznieść się ponad te wszystkie kłamstwa i stać się prawdziwym sobą, takim, jakim widział go Louis.
Gdy zamykał oczy, myślał o ptakach unoszących się na swoich skrzydłach, myślał o poranku w pokoju Louisa, kiedy obudził go świergot dochodzący zza okna. Pomyślał, że tym właśnie jest szczęście, możliwością otwierania oczu każdego dnia i wsłuchiwania się w budzący się dzień ze spokojem w duszy i ciszą w umyśle. Szczęście jest wolnością, szczęście jest brakiem klatek.
*The Cinematic Orchestra - That Home
**Priscilla Ahn – Dream
***Ryan Keen - Primrose Hill
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top