14. Piekło na nogach
Poniedziałek, piętnasty dzień obozu. Wigilia przed rajdami. Rankiem umówiliśmy się na wspólne zajęcia z terenoznawstwa z Vento. Filip wyglądał na wyjątkowo zmęczonego odwiedzinami rodziców, więc poprosił, byśmy zrobili wspólne zajęcia przygotowujące do biegu na ochotniczkę i młodzika. Bieg miał odbyć się po powrocie z rajdów, na które przeznaczyliśmy tylko dwa dni, bo nie wyrabialiśmy się z planem. Czas pędził do przodu, a my chcieliśmy zrobić wszystko, co zaplanowaliśmy.
Z Rudolfem i Maciejem uznaliśmy, że połączymy nasze obrzędowości i wykorzystamy ich mapy oraz nasze rycerskie „zwyczaje", by wkręcić harcerzy w odszukanie konia Jerzego za pomocą starej mapy, którą musieli najpierw znaleźć na terenie obozu. Jako konia chcieliśmy wziąć naszą pluszową owcę, której dorobiliśmy nawet przepiękny ogon i paszczę, a następnie posadziliśmy ją w jakimś super-hiper tajnym miejscu, by czekała na patrole, ale w końcu Rudolf zarzekł się, że pojedzie do wsi i umówi się z jakimś rolnikiem czy po prostu mieszkańcem i pożyczy od niego konia.
Siedziałem więc z Miłkiem w ich kadrówce i wspólnie ogarnialiśmy azymuty do biegu, podczas gdy nasi podopieczni szukali w zgrupowaniu mapy, męcząc Olafa, który próbował odsypiać nocne eskapady zgrupa i tłumaczył im, że on niczego nie ma i mają sobie iść.
— Więc... nie lubicie się zbytnio z Patrolskim, tak? — zaczął drużynowy, na co przerwałem czyszczenie kompasu. Igła nieco się wygięła i miałem ambitny plan naprawienia jej.
— Ech... stara sprawa. Staram się być neutralny — odparłem dość szybko. Chłopak pokiwał głową i rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę. Nie chciałem mu się tłumaczyć z tego, jak bardzo miałem rozdarte serce. Nie chciałem skrzywdzić ani Klary, ani Henryka. Z tego, co wiedziałem, to i tak już dostał w kość od życia, więc jeśli tak miało być, to... Boże, po co się oszukiwałem, przecież... Mniejsza. — A... słuchaj, czy ty znasz może jakoś bardziej Samantę? — Zmieniłem temat. Chciałem dowiedzieć się, dlaczego drużynowa Słoneczników ukrywała sprawę Klary. Nie miałem możliwości bliższego poznania jej – praca w podobozach dość mocno absorbowała nasz czas. Do tego Samanta nie angażowała się zbytnio w ZHR-owską część obozu. Jedynie z Rudolfem utrzymywała kontakt.
— Musisz odpuścić trochę, to Patrolski się uspokoi i nie zrobi ci, hm, krzywdy — powiedział Miłek. — A, Sami. No, byłem z nią na kursie metodycznym i na pwd. Mega pozytywna osoba. Możesz jej powiedzieć wszystko, ale w drugą stronę to już nie działa tak dobrze. To taka skarbnica, która przetrzyma twoje skarby, ale nie da ci do nich klucza. — Uśmiechnął się lekko. — Szczególnie że wiesz, mieli problem ostatnio i w ogóle odcięli się drużyną od wszystkiego. Aż byliśmy nieco zaskoczeni, bo zawsze organizowaliśmy razem Bal Arsenalski, a tak to zostaliśmy z Maćkiem na lodzie. A i tak nie dostałem sensownego wytłumaczenia.
Pierwszy raz nazwał go „Maćkiem", a nie „Maciejem". Byłem tym nieco zaskoczony, jednak starałem się dowiedzieć jak najwięcej. Miłek zwykle nie rozmawiał z innymi ludźmi z kadry. Z tego, co mówiła mi pani Zosia, wywnioskowałem tylko, że przechodził dość ciężką depresję i pozostawiła ona na nim piętno niewyrażania emocji na zewnątrz. Nie lubił wchodzenia w bliższe relacje i dystansował się nieco, jednak był oddany swojej drużynie jak nikt.
— Wybacz, że pytam, ale czy ty i Maciej... — zacząłem powoli. — Bo wiesz, u nas w ZHR... — Przygryzłem usta, gdy chłopak zmroził mnie spojrzeniem. Roześmiał się po chwili.
— Nie, nie jesteśmy razem. — Machnął ręką. — To mój kuzyn. Dość głupkowaty kuzyn, którego muszę ciągle ogarniać, więc wszyscy myślą, że ze sobą kręcimy. Już wrobiliśmy kilka osób, że jesteśmy parą, to było ciekawie. — Zaśmiał się z własnej historii. — Ja wiem, że to tak wygląda, ale, no, nie tu. W drużynie nie można robić takich rzeczy. — Spojrzał na mój kompas. — Ale z przyboczną Słoneczników to wiesz...
— Proszę, nie... — Westchnąłem. — Patrolski mnie zabije, jeśli się do niej zbliżę. Cud, że nie wiedział, że byliśmy razem w Augustowie. — Wywróciłem oczami. Kompas w moich dłoniach w dalszym ciągu był brudny. — Czuję, jakbym kiwał się między młotem a kowadłem i od obu dostawał po głowie.
— Jesteś za grzeczniutki — skwitował Miłek. — Umiesz zawalczyć o swoich harcerzy, to pomyśl, że Klara jest twoją Narnią. Pozwoliłbyś, by odebrano ci Narnię?
— Nie, coś ty. — To była prawda. Za Narnię bym zabił. Za moją Narnię. — Ale to zupełnie inna sprawa. To inny rodzaj miłości, nie eros, a philos? Chyba tak. Ich kocham... jakbym każdemu z nich robił za ojca czy brata. Chociażby taki Stasio. Jest adoptowany, ale nie ma o tym pojęcia. Przez to jego relacja z „ojcem" leży i przychodzi na każdą zbiórkę. Czaisz? Taki mały dzieciak. A Rudolf? Był na wykończeniu, prawie kończył w szpitalu. Mikołaj miał problemy psychiczne, a praca z zastępem leczy go za każdym razem. Antek był nieznośny, a to najbardziej zdyscyplinowane dziecko, jakie mam. A...
— A ty? Czy ktoś zadbał tam o ciebie? Harcerstwo to nie tylko dawanie, musisz o tym pamiętać, Edmund. — Miłek spisał z telefonu współrzędne. — Bo się wykończysz.
***
Stanie z małym koniem na drodze do wsi było spełnieniem moich marzeń. Naprawdę. Najlepszy dzień w życiu. Szczególnie, jak próbował zjeść mi rękaw. Mm, cudo. Mimo wszystko zwierzątko było przeurocze i dość spokojne, więc przebywanie z nim było dla mnie swego rodzaju odpoczynkiem. Oddychałem powoli, zupełnie tak, jak przy inhalatorze, którego nie zabrałem ze sobą.
Głaskałem właśnie zwierzaka, by się odstresował odgrywaniem tak szlachetnej roli, gdy spostrzegłem Rudolfa i Samantę, idących pomiędzy drzewami. Słuch muzyczny uaktywnił się i schowany nieco za nienajedzonym konikiem, przyglądałem się spacerującej parze. Dziewczyna wyglądała na dość zdenerwowaną.
— Przecież nie powiem Edmundowi — mówił Rudolf. — Mieliśmy być ze sobą szczerzy, a ty zachowujesz się, jakby Klara była co najmniej szpiegiem FBI. To jest bardziej posrane niż w przypadku Janka i Idy. Mnie nie bawią takie rzeczy, Samanta. — Dawno nie słyszałem go tak poważnego. — Albo nie masz czasu na rozmowę, albo nie chcesz rozmawiać. Co takiego zżera ci drużynę od środka, że nikt nie może wiedzieć, co? Samanta... — zatrzymał się i wziął ją w ramiona. — denerwuje mnie to, rozumiesz?
— Ja rozumiem, ale ty chyba nie. — Głos Samanty stracił wesołość, jaka zwykle w nim tkwiła. — Ekilore rozpada mi się kadrowo. Patrolskiego zaraz będę musiała odciąć od dzieciaków, bo wczoraj rozwalił nam stół w kadrówce, tak się zdenerwował na tego twojego drużynowego. Nie panuję już nad nim. A Klara jest super uśmiechniętą krejzolką, dopóki nie znikną nasi harcerze. W nocy mam piekło, rozumiesz? Moja przyjaciółka, moja przyboczna znika na całe noce, a mój przyboczny, mój podopieczny dostaje ataków i demoluje mi kadrówkę. Myślisz, że to jest cudowna atmosfera?
Nim zdążyłem usłyszeć odpowiedź, zza drzew wypadli harcerze, a konik aż zatrzymał się w połowie zjadania dość pokaźnej kępy trawy. Szok i niedowierzanie.
***
Późnym wieczorem poszedłem do Justyny, by chwilę porozmawiać z przyjaciółką, gdyż nie miałem na to czasu w ferworze zajęć i działań. Piotrowska siedziała w swojej jednoczęściowej piżamce i grała na gitarze jakąś własną piosenkę. Wychodząc z jej podobozu, miałem wrażenie, że znów widzę za namiotami jakieś ciemne postacie, jednak gdy poświeciłem latarką w tamtą stronę, cienie zniknęły. Ta sytuacja powtarzała się już któryś raz, więc zacząłem się lekko niepokoić.
Pomiędzy podobozami przemykały dźwięki Idzie noc. Wszyscy szykowali się do snu; moja drużyna wystawiła już wartę. Szczap poszedł na spacer z Legowską – faktycznie przystopował ze spotkaniami z nią i zajął się drużyną. A i Samanta chyba uspokoiła się po popołudniowej wymianie zdań. Niebo zaczynało się chmurzyć i pierwsze krople padały na ziemię. Tej nocy miała rozpętać się burza, więc Konrad obiecał, że zostanie w zgrupowaniu do rajdów, a potem z Suwałk wróci do Warszawy. Wszyscy baliśmy się o stan psychiczny Piotrowskiej, więc takie działanie było wręcz wskazane. Cieszyłem się, że Misiecki tak się do niej przywiązał. Pamiętałem Oktawię, jego byłą dziewczynę, jedną z najbardziej denerwujących osób, jakie znałem. Traktowała go jak śmiecia, a on włóczył się za nią dwa lata. Na szczęście potem pojawiła się Justyna i wszystko było już we względnym porządku.
Wziąłem z kadrówki łopatę i wbiłem ją w glebę, gdy poczułem na karku zimne krople. Wzdrygnąłem się, po czym wyciągnąłem szpadel i odrzuciłem ziemię na bok. Z minuty na minutę kupka czarnych grudek powiększała się – okopywanie namiotów nie należało do rzeczy, które lubiłem robić, ale bałem się, że pionierka moich harcerzy się rozwali, gdy woda podmyje wkopane żerdzie. Czołówka na mojej głowie rzucała jasne światło na linki namiotów, naokoło których chodziłem ze szpadlem. Nie chciałbym siebie zobaczyć w nocy. Deszcz, ciemność, las i facet z łopatą. To nie wyglądało dobrze.
Gdy po półtorej godzinie deszcz rozpadał się na dobre, okopałem dwa namioty i kawałek trzeciego. Ręce bolały mnie jak cholera, jednak czułem się w obowiązku do zrobienia tego. Szwy zaczęły ciągnąć. Oparłem się o drzewo i zacisnąłem usta, by jakoś stłumić przeszywający mnie ból. Znów o nich zapomniałem, a one tak tego nie znosiły...
— Stary, pomogę ci, daj. — Rudolf pojawił się obok mnie, przemoknięty do suchej nitki. Wziął łopatę i z całej siły wbił ją w ziemię przy namiocie Mikołaja. — Niech to szlag, żeby tylko nas nie podmyło. — mruczał pod nosem. — Trzeba było po mnie iść, Edmund...
— Nie chciałem ci przeszkadzać. — Z trudem wciągnąłem powietrze.
Wziąłem z kadrówki drugą łopatę i zająłem się ogarnianiem naszego namiotu. Woda spływała po połach i wlewała się na plandeki, które stawały się coraz cięższe. Podskoczyłem i klepnąłem w jedną z nich, a fala wody spłynęła na trawę za kadrówką. Tea light'y z kapliczki zamieniły się w pojemniczki na wodę. Wziąłem jedną z folii i przykryłem krzyż, po czym przebiegłem się po podobozie, by zobaczyć, czy wszystkie poły są zawiązane i czy żaden namiot nie przecieka. Szczap przeklął coś pod nosem, gdy trafił na korzeń w ziemi. W tym samym momencie niebo przeciął piorun.
— Boi się burzy. — Samanta podeszła do mnie i podała mi kubek od termosu. Ciepły dreszcz przebiegł mi ciało. Przed oczami miałem czarne plamy. — Słyszałeś o Suszku? Mieliśmy wtedy obóz niedaleko. Ona poszła zobaczyć, co się dzieje. Od tamtego czasu każda burza tak wygląda.
— Boże — szepnąłem sam do siebie. Rudolf popatrzył na mnie. Obaj mieliśmy dłonie czerwone z wysiłku. Zacisnąłem palce na rączce od łopaty i z całej siły uderzyłem nią w ziemię. Musiałem skończyć to jak najszybciej. Musiałem.
— Jeszcze trochę. — Kolejne pioruny zderzyły się ze słowami przybocznego. — Mam nadzieję, że nie trzeba będzie ewakuować obozu. Boże, Edmund. — Zatrzymał się nagle i ręce mu się zatrzęsły. — Edek... — Strach w głosie. Podszedłem do niego i przytuliłem go mocno. Chłopak zacisnął oczy; trząsł się. Wolną ręką wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Soplicy, cały czas trzymając go przy sobie.
— Jakub? Halo? Kuba! Co z podobozami? — niemal krzyczałem do telefonu, próbując przebić się przez hałas deszczu. Dopiero wtedy poczułem, jak cholernie naciągnąłem szwy. Piekły jak diabli. Nie byłem w stanie trzymać wysoko ręki, bo już to stanowiło nie lada wyczyn.
— Za maksimum godzinę powinno być po wszystkim. Straż pożarna jest już w zgrupie. Spokojnie, Miód. — Głos komendanta dodał mi nieco otuchy. — Okopcie namioty, uspokójcie harcerzy, jeśli trzeba i idźcie spać. My czuwamy. Nie powtórzymy Płocicza. Spokojnie.
Spojrzałem na Rudolfa. Chłopak przysypiał już trochę i wydawało mi się, że uspokoił się nieco. Zrobiłem mu znak krzyża na czole i posłałem do namiotu, by się położył. Przyboczny zwinął się w kulkę na pryczy, a ja usiadłem przy nim z latarką i czekałem aż zaśnie. Potem sam zdjąłem przemoczoną bluzę, założyłem wiatrówkę, wziąłem flet do kieszeni i wybiegłem w kierunku miejsca chatek.
Tę trasę znałem już na pamięć. Biegłem pomiędzy drzewami, co raz potykając się o korzenie i wpadając w gałęzie. Mój oddech przyspieszył do tego stopnia, że w mojej głowie wirowało, a ja sam dusiłem się w tym pędzie. Tak bardzo się o nią bałem.
Krople deszczu uderzały mnie w twarz, gdy zatrzymałem się przed przemoczoną chatką. Przez chwilę stałem przed nią i uspokajałem oddech, a w mojej głowie kotłowało się multum myśli. Deszcz uderzał o moją twarz, jak gdyby próbował zmusić moje oczy do zamknięcia się.
Miałem się nie angażować. Miałem się odciąć. Miałem ją zostawić. Ale nie umiałem. Nie potrafiłem zapomnieć o promieniu słońca, jakim przebiła chłód mojego serca. Nie umiałem odejść, choć wręczano mi mapę, plecak i kierowano przed siebie, a ja odwracałem się przez ramię i patrzyłem wciąż w jej kierunku.
Uniosłem lekko połę pałatki i ostrożnie wszedłem do środka, zmniejszając natężenie światła czołówki. Klara siedziała oparta o pień, z głową ukrytą pomiędzy kolanami i trzęsła się, zasłaniając uszy. W środku nie było jakoś bardzo mokro, jednak dźwięk piorunów był dosyć słyszalny. Gdy błyskawica przecięła niebo, dziewczyna aż podskoczyła i zaniosła się szlochem. Okryta jedynie bluzą, skulona na karimacie, zapłakana i drżąca – ten widok sprawił, że kolana się pode mną ugięły. Powoli ukucnąłem, a następnie usiadłem przy niej. Moje serce w dalszym ciągu waliło jak oszalałe. Położyłem dłoń na piersi i wciągnąłem ze świstem powietrze. Riońską zatelepało, mimo że kolejny piorun był już słabiej słyszalny.
Zamknąłem oczy i przygryzłem usta aż do krwi, by nie rozpłakać się z bólu, jaki czułem. Miałem wrażenie, że naderwałem zszytą niedawno skórę, choć przecież to nie było możliwe. Przynajmniej tak myślałem.
— Klara? Klarciu... — zacząłem spokojnie jak do Łucji. — Jestem tutaj. Hej, zobacz. — Delikatnie wyciągnąłem rękę w jej stronę i odgarnąłem włosy z jej twarzy. Odsunęła się momentalnie, odskoczyła jak zaszczute zwierze. — Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję. Przysięgam, Klarciu... — szeptałem. — Musisz wrócić do podobozu, tu nie jesteś bezpieczna, słyszysz? Klara... — Już nie wiedziałem, co mam mówić. Wszystko wydawało się takie bez sensu.
— Boję się... — Usłyszałem po chwili ciszy. Popatrzyłem na nią. Jej oczy były czerwone od łez, usta drżały, skóra była niemalże biała. — Boję się, Edmund. — powtórzyła, jak gdyby nie była pewna, czy słyszałem.
Przypomniałem sobie strach Łucji przed piorunami. Zawsze, gdy zaczynała się burza, a ja akurat byłem w domu, to grałem z nią na pianinie, albo wyciągałem ukulele, lub... Wydobyłem z kieszeni flet, po czym przyłożyłem go do ust. Popłynęły ciche i niepewne dźwięki ulubionej piosenki mojej siostry. „Słońce śpi, możemy już być sami...". Kątem oka zerknąłem na Klarę – jej szloch powoli ustawał, przestała drżeć. Siedziała tylko i patrzyła się w ziemię, a ja przekładałem palce na instrumencie. Akompaniowały mi deszczowe krople, które zsuwały się po pałatce, zupełnie tak, jakby była pięciolinią.
— Z-zostań tu, marzenia są dziś z n-nami. Cały świat to ja... — Cichy głos dobiegł do moich uszu. — i ty... — Miała piękną barwę głosu; zachwycony nią, przestałem grać. Przez chwilę miałem wrażenie, że przenieśliśmy się do kadru filmu Szkoła Uczuć i sceny, gdy Moore śpiewała Only Hope (rok temu Asia, siostra Rudolfa, zmusiła nas do obejrzenia z nią tego filmu). Klara uniosła głowę i wytarła oczy. Odłożyłem flet i wierzchem dłoni wytarłem jej policzek. Początkowo cofnęła się nieco, jednak zaraz po tym przymknęła powieki i rozluźniła ściśnięte dłonie. Potok łez spłynął po jej policzkach tak obficie, że zachłysnęła się nimi.
Założyłem jej włosy za ucho i uśmiechnąłem się. Pozwoliłem, by oparła mi się na ramieniu; zrobiła to z lękiem. Wtedy słyszałem tylko, jak oddychała przez otwarte usta, jak uspokajała się. Trzymałem ją w ramionach i tuliłem jak dziecko po płaczu. Deszcz bębnił o pałatkę i chłód wdzierał się do środka. Gdzieś tam daleko spali moi harcerze, spała Samanta, Justyna i Konrad siedzieli nad świeczką w namiocie, próbując nie myśleć o największej burzy w ich życiu.
— Wróć do podobozu — szepnąłem. — Samanta i Henryk bardzo cię potrzebują. — Nie wierzyłem w to, co właśnie robiłem. Chciałem po prostu być fair. Może nie ze sobą, ale... Kliknąłem nazwisko Henryka w kontaktach i jedną ręką pisałem wiadomość. — Martwią się. — Starałem się mówić spokojnie i bez wyrzutu. Klara kiwnęła głową, a ja poczułem, że jej ręce stają się cięższe – zasypiała. Tak bardzo pragnąłem ucałować ją, powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, jednak nie mogłem. Nie mogłem... — I tęsknią za tobą. — Ja tęsknię. Tak bardzo tęsknię za tobą, Klaro.
Moja chwila z nią trwała dziesięć minut. Wtulona w moje ramię, zasypiała spokojnie, a mokre kosmyki włosów lepiły się do jej twarzy. Gładziłem ją po dłoni, a ten dotyk mnie samego wprawiał w osłupienie. Mimo wszystko, mimo strachu – potrzebowałem go. Pragnąłem momentu, gdy jej palce splotą się z moimi, jednak to uczucie i pragnienie pozostawało jedynie w moich myślach. Kciukiem wytarłem jej łzy. Łzy były oddechem jej serca, które dusiło się tym, co w nim ukrywała. Byłem tego pewien.
Nie mogłem jej kochać, tak jak tego chciałem. Byłem głupim chłopakiem, któremu rozmyła się rzeczywistość. W osobie Klary szukałem miłości, jakiej nie znałem. Szukałem biblijnej filii, miłości pełnej harmonii i oddania, ciepła. Tego wszystkiego, czego tak bardzo mi brakowało. I jej... W moich ramionach wydawała się być taka maleńka i samotna. Nieśmiało pogładziłem ją po policzku i pojedyncza łza spłynęła mi po twarzy.
— Jesteś taka piękna... — szepnąłem, choć wiedziałem, że tego nie słyszała. Może to i dobrze. Inaczej nie odważyłbym się jej tego powiedzieć. A może po prostu brzmiało to tak głupio...
Po tych dziesięciu minutach przyszedł Henryk. Popatrzył na mnie zdziwiony i podniósł śpiącą Klarę, by wynieść ją z chatki. Wstałem i podałem mu śpiwór, którym okryliśmy dziewczynę. Patrolski przygryzł usta i już miał iść do podobozu, gdy zatrzymał się i spojrzał na mnie. Wiedziałem, że był zaskoczony tym, że do niego napisałem. Ale ja sam nie mogłem wynieść stąd Klary, a nie chciałem tłumaczyć mu się ze szwów. Wolałem, by się uspokoił. By Samanta miała spokojną noc w kadrówce. By wszystko tam było w porządku. Tak bardzo nienawidziłem wtedy siebie.
— Dziękuję — powiedział. Kiwnąłem głową, a on odwrócił się i odszedł w kierunku namiotów Słoneczników. Dostrzegłem tylko, jak całował dziewczynę w czoło, a potem zgasiłem czołówkę.
Wróciłem do swojego podobozu, usiadłem na środku i popatrzyłem na niebo. Mokra ziemia otuliła mnie swoim chłodem, a ja poczułem, jak ciężkie łzy wsiąkają w jej przemoczone, trawiaste włosy. Opadłem na plecy i schowałem twarz w dłoniach, po czym zaniosłem się płaczem.
Gdybym wiedział, że oddałem moje słońce piekłu na nogach...
¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸
Kochani moi!
Cieszę się jak głupia, gdy piszę te rozdziały. Wkręciłam się w SM jeszcze bardziej niż w OL i o mamciu, mam nadzieję, że choć troszkę podzielacie moje uczucia. Jest coś do poprawy? A może coś jest niejasne? Mówcie, chętnie przyjmę uwagi.
Już niedługo rajdy w Suwałkach i pewna scena, przy pisaniu której piszczałam jak głupia, hah.
O, powiem Wam też kolejny powód mojego pisku — już 10 marca otwieram próbę na stopień instruktorski i niedługo zamykam wędrowniczkę (w ZHP jest to HO). Jaram się, ok.
A Wy? Jakie macie stopnie? Jakie były Wasze najtrudniejsze zadania?
Buziaki, kocham Was!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top