1 - Część II

Minęły cztery tygodnie od dnia w którym Asgardzki Bóg stracił wszystko. Czy się z tym pogodził?

Nie potrafił. Nawet nie chciał próbować.

Trzymała go przy życiu zemsta. Powodowała, że nie utracił rozumu. Dzięki planowaniu zemsty na bracie... Oraz pierścieniu, który wciąż świecił. On dawał mu pewną nadzieje...

Wiele razy przeszło mu przez myśl, że Thor nie jest winien jej śmierci, ale gdy uświadamiał sobie, że to właśnie jego ocaliła przed śmiercią, to zarzucał wszystko sobie. A musiał wyprzeć się tego że ją zabił, że stał się potworem.

Przez pierwsze dwa tygodnie po jej stracie, szukał osób i sposobów, by ją odzyskać. Niestety wszyscy i wszystko zawiodło. Lecz musiał żyć nadzieją. Nadzieją, że pewnego dnia znów stanie z nią twarzą w twarz.

Codziennie przechadzał się po ogrodzie. Niegdyś robił to raz w tygodniu, ale gdy od czterech tygodni właśnie tam spoczywa jej ciało, które zamknął w szklanej trumnie, musiał odwiedzać ją codziennie.

Pomimo tego, że jej oczy były zamknięte uwielbiał na nią patrzeć. Podziwiając jej piękno. Tylko to mu pozostało...

Pamięta gdy Jane, dziewczyna Thora, jakkolwiek to brzmi, mówiła mu, że przypomina jej to jedną z bajek... Królewnę Śnieżkę. Gdy Śnieżka została otruta przez czarownicę i siedmioro krasnoludków trzymało jej ciało w szklanej trumnie... Tylko zakończenie tej bajki było inne. Śnieżkę zbudził książę przez pocałunek prawdziwej miłości... W tym przypadku to nie pomogło, choć próbował, nawet nie raz...

Dlaczego wybrał ogród? Wiedział i widział, gdy będąc małą dziewczynką zbierała kwiaty i zanosiła je matce. Chciał, by tak piękna istota znajdowała się wśród tak pięknych kwiatów. A w nocy mogła oglądać gwiazdy...

W nocy też do niej przychodził. Wtedy mógł jej się wyżalić. Mówił jej o wszystkim. Opowiadał historie ze swojego życia. Wie że ją to interesowało, a gdy przypominał sobie ją jako dziecko, wtedy razem oglądał z nią gwiazdy i wypowiadał słowa, które ona wypowiadała każdej nocy przy świetle księżyca i gwiazd.
— Gdy noc zapada,
Ciemne niebo się skrada,
Słowiki swój śpiew zaczynają i przestać nie zamierzają,
A ja wraz z nimi śpiewać zaczynam i swą prośbę do niebios wysyłam,
Wiem że marzeń powinnam mieć całe mnóstwo,
Ale tylko jedno wam przekaże, bo to nie lada dla was będzie wyzwanie,
Mojej mamie zdrowie dajcie,
I do siebie jej nie zabierajcie,
Gwiazdą ukłon więc składam,
Księżycowi uśmiech posyłam, by ta noc się jeszcze nie skończyła,
I choć mam lat kilka,
Dostrzegam więcej, więc proszę,
Nie odbierajcie mi tego, co dla mnie najważniejsze...

Każdej nocy te same słowa. Po pewnym czasie nauczył się ich na pamięć i wraz z nią je powtarzał. Dziewięcioletnia dziewczynka... Urzekło go dziecko. Nasionko, które dopiero zaczynało kiełkować... Czy już wtedy czuł, że są sobie przeznaczeni? Nie, dopiero gdy ją poznał, wtedy to wiedział... Czuł z nią niesamowitą więź od chwili, gdy spojrzał w jej oczy... Wtedy już wiedział, że jest stracony. Zyskał miłość choć wcale jej nie chciał i nie potrzebował, tak myślał, ale odkąd pojawiła się w jego życiu wszystko uległo zmianie.
Przeklęty księżyc... Najpierw ich połączył, żeby teraz ich rozdzielić? Jaki ma w tym cel?

Loki spojrzał na Cedellę, wyglądała tak błogo... Jakby spała i miała się zaraz obudzić. Prawda była jednak inna... Nie mogły mu te dwa słowa przejść przez gardło. Jego Cedella nie żyje... 
Ze łzami w oczach, przeniósł swój wzrok na ciemne niebo pełne gwiazd... Wiedział, że gdzieś tam jest, może na niego patrzy, a może wraz z nim kieruje swój wzrok na gwiazdy... Księżyc, był piękny... W dodatku była pełnia, więc mógł go podziwiać w całej okazałości, nie myśląc już dłużej zaczął wypowiadać słowa, które zawsze kierowała do księżyca i gwiazd — Gdy noc zapada,
Ciemne niebo się skrada,
Słowiki swój śpiew zaczynają i przestać nie zamierzają,
A ja wraz z nimi śpiewać zaczynam i swą prośbę do niebios wysyłam,
Wiem, że marzeń powinienem mieć całe mnóstwo,
Ale tylko jedno wam przekaże bo to nie lada dla was będzie wyzwanie,
Miłość mą mi oddajcie,
I do siebie już nigdy nie zabierajcie,
Gwiazdom ukłon więc składam,
Księżycowi uśmiech posyłam, by ta noc się jeszcze nie skończyła,
I choć mam lat wiele,
Dostrzegam więcej, więc proszę...
Oddajcie mi to, co dla mnie najważniejsze...

Kolanami opadł na wilgotną trawę... Był bezsilny. Czuł się wykończony, gdy patrzył na nią... To był ból nie do zniesienia, taki który ciąży na twoich barkach i z każdym dniem wydaje się jakby przybywało go coraz więcej, choć wciąż jest taki sam... Zaczął płakać, nie potrafił przestać, jakby słone łzy mimowolnie chciały się wydostać, jakby musiał dać temu wszystkiemu upust... Jednak on przecież nie płakał, był silny, czemu teraz nie potrafił tych łez powstrzymać? Niechętnie podniósł się z ziemi, dłonią otarł zapłakane oczy i skierował swój wzrok na nią... Była taka piękna... Uśmiechnął się blado — Widzimy się jutro Cedello — Rzucił do niej na odchodne i powolnym krokiem ruszył w stronę pałacu. Nie chciał jej zostawiać, ale musiał się przespać żeby mieć siły na jutrzejszy dzień. Musi przeczytać jeszcze kilka ksiąg i porozmawiać z matką czy nie dowiedziała się czegoś, co może mu pomóc...

Otworzył drzwi od swojej komnaty i padł na nie zaścielone łóżko. Złapał w dłonie poduszkę, na której spała, zbliżył ją do swojej twarzy i zaciągnął się jej zapachem... Pachniała nią, jej słodkimi perfumami... — Och Cedello, tak bardzo mi ciebie brakuje — Wyszeptał rozmarzony. Zamknął powieki i zasnął otulony jej zapachem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top