issue #2

//Yo! Nie, nie zapomniałam o tym. To wciąż dycha i kopie. (kicking and screaming brzmi lepiej ik)//

Dedykowane specjalnie : Fanaticus03

- Chcesz mi powiedzieć, że Robin grasuje sobie tutaj na wolności?!

Niby krzyknął, niby to szepnął, ale jego głos wciąż miał niezwykle wysoki ton. Na szczęście nikt poza Bruce'm tego nie słyszał, bo inaczej oj cienko by było z naszym lokalnym Zygzakiem McQueen. Będąc superbohaterem, człowiek (lub też nie, brak dyskryminacji) przestaje się obawiać wielu rzeczy, zwłaszcza mając supermoce. Sama odwaga też wcale nie oznacza braku strachu, ale w tamtej chwili Wally się bał. Legalnie czuł, że jeszcze chwila ciszy w wentylacji a będzie musiał zrobić rundkę do Central po nowe spodnie.

- Wally! Nie- nie przeszkadzaj Panu Wa- Bruce'owi. - Pani Burrows chyba nie wiedziała jak się zachować, ale skarcenie niesfornego ucznia leżało w jej obowiązkach. I przyjemnościach.

Bruce machnął ręką, nie odwracając wzroku od klatki wentylacyjnej, w której przez chwilę mignęła mu niebiesko-czerwona bluza.

- Nic się nie dzieje, Margaret, Wally to... przyjaciel rodziny.

Z niewiadomego sobie powodu Wally'ego zalała duma. Batman uznaje mnie za przyjaciela rodziny! Znaczy tak, Barry i Bruce to coś w stylu najlepszych kumpli czy coś, ale wow! Niech tylko Dick to usły- cholera. No tak. Pierwotny entuzjazm osłabł na myśl o tym małym szatanie, zapewne już planującym jak mu uprzykrzyć życie. Rudowłosy spojrzał na Bruce'a, który już miał zamiar się oddalić, ale Wally złapał go za rękaw niepokojąco drogiego garnituru, prawdopodobnie posiadającego również kewlarową podszewkę, i kurczowo trzymał.

- Nie zostawiaj mnie tu-u! No przecież on mnie upokorzy do końca życia! - osunął się na kolana. - Proooooszeeę!

- Wally! - nauczycielka chwyciła go za rękę, podciagnęła do góry i odciągnęła od miliardera, jej twarz nagle straciła cały kolor. - Przepraszam za niego! Te dzieci - Wally prychnął. Ta. Dzieci. - nie umieją się zachować! Dopilnuję, aby już Panu nie przeszkadzał. Otrzep spodnie i przeproś Bru- Bruce'a.

Wally posłusznie strzepał znikomy kurz z dżinsów, WE miało wyjątkowo dobrą ekipę sprzątającą, i odpowiedział:

- Tylko, jeśli zapłaci za nieunikniony pogrzeb mojej godności.

- Nic wielkiego się nie stało.

Bruce uśmiechnął się delikatnie i pochylił się, by szepnąć mu coś na ucho, a Wally'emu zdawało się, że usłyszał coś, co brzmiało jak:

- To miasto potrzebuje Batmana, a nie mogę zginąć przez narażenie się dzikiemu rudzikowi. Dasz sobie radę. Może.

Poklepał młodego superbohatera po ramieniu i odszedł w stronę biura, jedną ręką dotykając słuchawki w uchu. Jeśli Wally miałby zgadywać, prawdopodobnie kontaktował się z Alfredem albo Ligą na tematy związane z pozaplanowymi zajęciami, pod przykrywką gadki-szmatki o finansach. Od tego ma się ludzi.

Wally'ego z zadumy wyrwało gwałtowne szamotanie jego ciałem przez jednego z jego współtowarzyszy niedoli zwanej przez większość szkołą. Jak na speedstera, wolno do niego dotarło co się dzieje i potrząsanie tylko się nasiliło. Okej, to się robi irytujące, a Eryk jest wrzodem na tyłku.

- Czy ty właśnie odpyskowałeś BRUCE'OWI WAYNE'OWI?!

Wally mógł poczuć tę żurawinową gumę wyrzuconą przed wejściem do śmietnika. Gdy kiwnął głową, nieco wyższy od niego, jasnowłosy, wspomniany wcześniej jegomość spojrzał mu w oczy z niedowierzaniem.

- Rudy, co jest?! Od kiedy to kręcisz się w pobliżu milionerów?

Gdy reszta klasy zaczęła również się dopytywać. West w tamtym momencie poczuł się jak ktoś o wiele starszy kto ma już dość życia i tych nieznośnych dzieciaków, - Scooby Dooby-Doo! przemknęło mu przez myśl. Uh, czasem superszybkie myślenie o tyłu rzeczach na raz jest utrapieniem. - innymi słowy, jak nauczyciel. Na szczęście przewodniczka Sandra, która dla Wally'ego była superbohaterką po cywilu, zakasłała znacząco, a biorąc pod uwagę, że i niektóre rozmowy na piętrze ucichły oznaczało, że jest to jakiś uniwersalny znak na "zamknąć japy!".

Wiele twarzy zwróciło się w jej kierunku jak w jakimś horrorze, nie zrobiło to na niej jednak wielkiego wrażenia, ale Kid Flash poczuł na plecach przebiegające ciarki. Margaret Burrows, biedna nauczycielka, - teraz mógł się z nią porozumieć na głębszym poziome, oznaczonym "ratujcie od tych potworów" - kiwnęła na młodą kobietę by mówiła. Sandra złączyła ręce za plecami i szła przez chwilę tyłem by sprawdzić czy cała grupa idzie za nią, po czym odwróciła się plecami i skierowała w kierunku drzwi po drugiej stronie korytarza. Zatem musieli przejść przez multum ludzi z wyższym wykształceniem i prawdopodobnie ego dokładnie na tym samym poziomie. Gdzie nie mieli oni widocznie lepszego zajęcia niż spoglądanie nie-tak-ukradkiem na randomowych nastolatków, którzy sami nie wiedzieli co robią w tym budynku. O tak, Wally czuł ich wzrok na swoich plecach i niestety przyciągającej wszystkich uwagę kupie rudych włosów na głowie. Miał wrażenie, że część z garniturów poznała go jako tego nastolatka, która razem z synem szefa jakimś cudem namalowali w zimie wielkiego Mikołaja na szybie. Czyn sam w sobie dziwny, ale jeszcze bardziej szokujące było, że zrobili to serem w spreju i to po zewnętrznej stronie budynku. Nikt do tej pory nie wie, jak zdołali tego dokonać, ale fakt jest faktem i piegowaty maniak naukowy zyskał sobie niemałą sławę. Wszyscy oczywiście znali już wyczyny młodego Graysona, więc zostało to tylko dodane do długiej listy "dziwnych przypadków nowego księcia Gotham".

- Przejdziemy teraz do działu komputerowego, a następnie na piętro rekreacyjne gdzie znajduje się również stołówka. - Wally'emu aż zaburczało w brzuchu na myśl o pysznych słodkościach, które Dick miał schowane w specjalnej szafce. Alfred nie popierał zbyt dużej ilości słodyczy, zwłaszcza, gdy chodziło i nadpobudliwego trzynastolatka 'OKEJ, Dick, TRZYNASTO-I-PÓŁ-LATKA', więc zapas, którym dzielił się ze swoim kumplem trzymany był w miejscu, do którego wszystkowiedzący Pennyworth nie zagląda. Obaj jednak byli pewni, że te samo-pojawiające się ciastka, które równie dobrze uznane być mogły za ambrozję, nie były tam wkładane przez Batmana. O nie, on już miał wystarczająco kłopotów z normalnym Dickiem, zwłaszcza na patrolach, a co dopiero z takim nabuzowanym cukrem. Brrr! Nawet nie myśl o konsekwencjach, Wally. Skup się nie ciastkach. Naćpany cukrem Robin nie może cię skrzywdzić, nie ma go tu.

Nie, ale jest za to geniusz zbrodni i ultimate prankster Dick Grayson. I tak mam przerąbane.

Sandra przesunęła kartą po czytniku i drzwi się otworzyły, dając licealistom drogę ucieczki od, zdecydowanie, karcących spojrzeń, a nawet nic jeszcze nie zrobili.

Za nimi ktoś krzyknął:

- Hej, WW! Następnym razem użyjcie czegoś co bardziej widać!

Wally pokazał ogółowi kciuk w górę i puścił oko, ale widzeniem peryferyjnym zobaczył Bruce'a za szybą w sali konferencyjnej, który bardzo dosadnie, choć bez użycia słów, mówił "ani mi się waż".

Nastolatek prędko opuścił głowę i ruszył za klasą.

~|¦¦|~

Żeby dojść do sekcji informatycznej, po przejściu przez drzwi trzeba było pokonać kilkunasto-metrowy odcinek z wielkimi szklanymi panelami po prawej stronie.

Wally został z tyłu, zagapiając się przez okno, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń szturchającą go w ramię. Podskoczył w miejscu i obrócił się gwałtownie.

-Jezus Maria, Dick! Mam dostać zawału?! Nie strasz mnie.

Grayson przekrzywił głowę i przygryzł wargę. Ręce miał schowane w bluzie, włosy poczochrane tak, że część prawie zasłaniała mu prawe oko, a czarne dżinsy pogniecione od czołgania się przez kanały wentylacyjne.

-Powinienem się wcześniej zapowiedzieć?

- Bardziej nosić dzwonek.

Dick podrapał się po podbródku, jakby to rozważając.

- Nah, kłóciłby się z moją ptasią ksywką. Bardziej jakiś znak.

Wally zrobił gest rękami nad głową Dicka, tworząc w powietrzu wyimaginowaną tabliczkę z ostrzeżeniem.

- Ta. Przepraszamy, ale na wolności znalazł się dziki akrobata bez kości, prosimy zachować ostrożność i kierować się do najbliższego wyjścia.

Dick parsknął śmiechem. Wally spojrzał na niego.

- Radzimy jednak skakać przez okna. Tak będzie prościej i schludniej.

West mrugnął, a Dick znów zniknął gdzieś w suficie, nikt inny nawet go nie widział.

- Mam przekichane.

- Oj masz - doszedł go głos z góry.

~~~<<<|¦®¦|==|¦®¦|==|¦®¦|>>>~~~

Słowa: ok. 1250

//Piszcie jak Dick miałby strollować Wally'ego. To się może ciągnąć, i ciągnąć, i ciągnąć, i... macie zarys.//

G'night
×xXxNightsilverxXx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top