Rozdział 3
Hailey
Nie ma to jak po raz któryś z kolei zaczynać życie od nowe.
Szczerze mówiąc to powoli zaczynam tracić rachubę ile już takich momentów przeżyłam...
Mogłabym je wymieniać, ale to nie ma sensu. Jeśli coś się kończy to nie ma do czego wracać. Liczy się tylko to co nowe i to co przede mną. Przeszłość z wyjątkiem kilku szczegółów powinna zostać tam gdzie jej miejsce i nie wracać.
Myślicie że to dość rygorystyczne i oschłe podejście? Jeśli tak, to jesteście w błędzie, ponieważ z mojej strony to jedynie trzymanie się lekcji, którą bardzo dobrze zapamiętałam, a którą miałam okazję przerobić niestety więcej niż raz.
W każdym razie wracając do nowego początku, to czym on się tym razem będzie charakteryzował?
Nowym mieszkaniem, nową pracą którą dziś zaczynam i stety-niestety powrotem do New Yorku. Taa, ten powrót stanowi słodko-gorzki znamiennik całej sytuacji, ale nie pozwolę by to zaważyło na moim nastawieniu. Nauczyłam się podnosić z kolan na które nieraz rzuciło mnie przeznaczenie i nie odwracać się za siebie, dlatego też tym razem nie dopuszczę do tego by cienie przeszłości rzutowały na nowe postanowienia i plany.
Przeżyłam nie jedno, ale nigdy nie zagubiłam samej siebie pośrodku tego wszystkiego i tego zamierzam się trzymać, bo moje ja to jedyne co mam niezależnie od sytuacji. Choć nie raz, nie dwa próbowano mi je zabrać... Na szczęście za każdym razem udało mi się o nie zawalczyć i choć nie raz zostało mocno naruszone przez osoby trzecie, to przenigdy nie złamało się całkowicie.
A dziś po wewnętrznej odbudowie psychicznej, ponownie silna niczym emocjonalny strongman staję przed lustrem by nałożyć na twarz maskę ochronną, jak to robili kiedyś rycerze przed bitwą.
Tyle że moja bitwa polega na przetrwaniu, a jej polem jest rzeczywistość New Yorku i moja nowa codzienność. Dam sobie radę bo już to robiłam. Jedyna różnica polega na tym, że zostaje mi coraz mniej wiary w to że tym razem mi się uda. Że to będzie moje miejsce na ziemi. Że to tu będzie moje przeznaczenie.
Wiara ta powoli zaczyna przeciekać mi przez palce, ale ja się nie dam. Z uniesionym czołem zacznę nowy rozdział życia, wbrew wszystkim i wszystkiemu.
Zacznę bo na to zasłużyłam. Bo mi się to należy.
Z tymi myślami nakładam podkład, a następnie tusz do rzęs. Kiedy makijaż mam już gotowy przechodzę do mojej sypialni w wynajętym mieszkaniu na przedmieściach i przeglądam się w wysokim lustrze poprawiając granatową ołówkowa spódnicę kończącą się tuż nad kolanem oraz pilsowaną kremową bluzkę z dekoltem w łódkę. Czysta elegancja i profesjonalizm.
Poprawiam jeszcze różową szminkę na ustach i sięgam po pasujące kolorystycznie do stroju szpilki.
Gotowa na pierwszy dzień pracy przechodzę do salonu, a stamtąd do aneksu kuchennego gdzie na blacie już czeka na mnie kubek kawy. Biorąc pierwszy łyk opieram się biodrem o szafkę i spoglądam na panoramę miasta widoczną zza ogromnych okien mojego nowego mieszkania. Lokal który wynajmuję znajduje się zaledwie na ósmym piętrze, ale nie narzekam. Widok i tak jest odzwierciedleniem tego co najlepsze w New Yorku.
Poza tym i tak dopisało mi niesamowite szczęście, że udało mi się wynająć cokolwiek w tym ekskluzywnym budynku i to w miarę za przyzwoite pieniądze. Była to okazja której nie mogłam przegapić. Może i dojazd do firmy zajmie chwilę dłużej, ale dostępność basenu i siłowni tu na miejscu dużo mi rekompensuje.
Nie było mnie w mieście przez dobre trzy lata.
Chyba najgorsze trzy lata w tym wszystkim co przeszłam. Jednak ostatecznie udało mi się uwolnić od tego co ciągnęło mnie w dół, podkopując moją chęć do życia i oto jestem z powrotem w moim rodzinnym mieście.
Co wcale nie oznacza że miałam do czego wracać, bo tak nie jest. Wróciłam by zacząć od zera. No może nie od zera bo mimo wszystko nie jestem jedną z tych panienek które niemal bez grosza przy duszy wyruszają na podbój wielkiej metropolii. W przeciwieństwie do nich ja mam zabezpieczenie finansowe, może nie jakieś wielkie, ale jak dla mnie wystarczające. Mam też dobre wykształcenie, bo ukończyłam renomowaną uczelnię i to z wyróżnieniem. Do tego podyplomówka i referencje z poprzedniego miejsca pracy. Nie jestem samochwałą i w żadnym razie nie uważam się za gwiazdę na rynku pracy, ale zdecydowanie nie jestem podrostkiem szukającym początku swojej kariery.
O czym świadczy fakt, że dostałam stanowisko w szybko rozwijającej się i prężnie działającej korporacji inwestycyjnej. Cieszę się z tego bardzo, bo to czym zajmuję się zawodowo wydaje się być jedyną tak naprawdę stałą rzeczą w moim pokręconym jak dotąd życiu.
Z zamyśleniem popijam kawę, rozważając co też takiego mam dziś na liście zadań. Przede wszystkim: przetrwać pierwszy dzień pracy, który nigdy nie należy do lekkich, bo trzeba się wtrybić. Natomiast po pracy muszę się rozejrzeć za jakąś fajną terapeutką, która będzie kontynuować moją terapię.
Można by sądzić że teraz nie będzie mi już ona potrzebna skoro wyrwałam się z tego pierdolnika w jakim godziłam się żyć, ale obawiam się że nie będzie to takie łatwe, bo tak jak teraz zdarzają mi się chwilę, kiedy zaczynam myśleć o rzeczach których nie chcę, a łzy których już dawno powinno mi zabraknąć szklą mój wzrok.
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Nie pozwolę by przeszłość zbrukała mi nowy początek.
Od teraz myślę tylko o sobie. Dość dawania z siebie innym tego co najlepsze, po to by w zamian dostać przysłowiowego kopa w brzuch.
Z tą motywacją zerkam na zegarek, a kiedy spostrzegam że powinnam wyjść pięć minut temu by ze spokojem dojechać do pracy, wszelkie niepotrzebne myśli ulatują, a ja włączam tryb strusia pędziwiatra lawirującego pomiędzy przeszkodami. Z turbo przyspieszeniem sięgam po kubek termiczny do którego przelewam resztę kawy. Zakręcając go już sięgam po torebkę i aktówkę, a nim zatrzasnę za sobą drzwi od domu, w zęby chwytam klucze do auta.
Sprintem dopadam do windy. Zanim otwierają się jej drzwi ja pospiesznie upewniam się czy zabrałam wszystko co powinnam.
Kiedy winda w końcu zabiera mnie na podziemny parking, na którym mam swoje wydzielone miejsce parkingowe, w nie małym stresie rozglądam się gdzie ono dokładnie jest. Nienawidzę takich miejsc, bo to dla mnie niczym dżungla w której każdy metr powierzchni wygląda praktycznie tak samo. Trochę potrwa zanim się przyzwyczaję i niemal lunatykując będę potrafiła odnaleźć mój samochód.
Tymczasem pospiesznie i z roztargnieniem przechodzę przez parking rozglądając się dookoła i nieustanie dusząc guzik na pilocie, licząc że w ten sposób łatwiej będzie mi namierzyć moją zgubę. Jednocześnie manewruję przy tym swoimi tobołami. Zapewne wyglądam komicznie, zwłaszcza z tą paniką budującą się na mojej twarzy...
Już w nie lada nerwach zawracam by udać się w drugim kierunku, przez co nie zwracam uwagi na rozlegając się gdzieś w oddali odgłosy jadącego samochodu. I to mój błąd... bo kiedy przechodzę przez pasy wymalowane na posadzce, zza rogu niczym dziki buldożer nagle wyskakuje czarny SUV, którego właściciel zapieprza niczym kierowca rajdowy na torze! Pojawia się tak gwałtownie, że szok wmurowuje mnie w ziemie! Do tego w impulsywnej reakcji mojego ciała, upuszczam kubek którego wieczko poluźnia się pod wpływem niekontrolowanego wstrząsu i część jego zawartości brudni moje markowe zamszowe szpilki! Z koeli z mojego gardła wyrywa się przerażony pisk, a aktówka dołącza do bałaganu na ziemi, w sekundzie w której kierowca z piskiem opon zatrzymuje się tuż przede mną na połowie pasów.
Oszołomienie i adrenalina buzują w moim ciele, które będąc w szoku wpatruje się z niedowierzaniem w przednią szybę samochodu, który dzielą ode mnie dosłownie centymetry! Serce wali mi jak szalone, a oddech jest tak szybki jakbym odbyła właśnie maraton.
Tak niewiele brakowało!
- Kurwa mać, co za ... – z wnętrza pojazdu dobiegają mnie siarczyste przekleństwa pod moim adresem, które momentalnie przywracają mnie do rzeczywistości, a wcześniejszy strach zmienia się w płomienny gniew.
W związku z czym zaskoczenie błyskawicznie znika z mojej twarz na rzecz wściekłości i zbulwersowania.
- Zamiast na mnie psioczyć, powyzywaj tego co dał ci prawo jazdy i służ reklamację – warczę rozjuszona bezczelnością tego gbura. Jednocześnie posyłam wrogie spojrzenie w kierunku przyciemnianej szyb za którą skrywa się idiota, który niemal mnie rozjechał!
Po czym schylam się energicznie by zebrać moje rzeczy walające się po posadzce.
- W przeciwieństwie do ciebie spieszę się do pracy, a nie bujam w obłokach i nie pcham się ludziom pod koła – odburkuje arogancko, w chwili w której się prostuję, a jego słowa niesamowicie mnie wpieniają bo nienawidzę bezkrytycznych wobec siebie buców, którzy wybielają się ponad wszystko, zrzucając winę na innych!
- Ja się pcham pod koła?!- skrzeczę niedowierzająco i nie czekając na odpowiedź bez skrupułów świgam na półotwartym kubkiem na maskę jego wypicowanego autka, a kawa rozbryzguje się zarówno po karoserii jak i po szybie.
A masz palancie – syczę w myślach.
- Co ty odwalasz wariatko?! – wydziera się gwałtownie, wychylając gwałtownie rozsierdzoną twarz przez okno od strony kierowcy.
- O wiele mniej niż to na co sobie zasłużyłeś, pospolity baranie – odwarkuję ostro, a on w mig wyskakuje zwinnie ze swojego SUV-a, niczym czarna pantera szykująca się do ataku.
- Upierdoliłaś mi całą karoserię! – bluzga pod moim adresem z obrzydzeniem chwytając kubek i odrzucając go na bok.
Nasza spojrzenia się ścierają. Moje nieustępliwe i gniewne, jego oburzone i wkurwione.
Wściekłość aż z niego paruje, ale mnie to nie rusza. Z nas dwojga to mnie może wiele kosztować czas który przez niego tracę! A jego autko mam w głębokim poważaniu!
- Wiesz ile zapłacę za myjnię?! – wrzeszczy wskazując energicznie ręką na maskę, po czym nagle zapatruje się w nią wnikliwie, aż przez pełną sekundę, by podnieść na mnie nienawistne spojrzenie. – Do tego porysowałaś mi karoserię! – wykrzykuje oskarżenie z taką mocą jakby to było świętokradztwo. – Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłaś?! Wiesz jakie to będą koszty?! O ile uda im się cokolwiek z tym zrobić?! – burzy się zawistnie, żwawo zbliżając się do mnie, jednocześnie cały czas z niedowierzaniem zerkając na przód swojego cacuszka.
Płytki, egoistyczny dupek! Czyli definicja pospolitego barana sama w sobie!
- Na pewno będzie to mniejszy koszt niż zakup nowych szpilek które mi wisisz – odpyskowuję wyniośle, ostentacyjnie demonstrując moje brudne obuwie, a on z coraz większym niedowierzaniem, przesuwa lazurowymi tęczówkami od mojej twarzy poprzez nogi, aż do obcasów i z powrotem, a ja unoszą butnie brew.
Już otwiera usta by mi się odszczeknąć, ale nie daję mu ku temu okazji.
– Nie wiem jak ty, ale ja uważam swój czas za dość cenny, więc nie traćmy go na tą bezsensowną pyskówkę – ucinam bezdyskusyjnie, ku jego zdziwieniu, a następnie ruszam energicznie z miejsca, zdecydowana zostawić go za sobą bo z nas dwóch to ja nie mogę sobie pozwolić na jeszcze większe opóźnienie. – A następnym razem jedź uważniej, baranie i patrz na drogę – dopowiadam jadowicie przez ramie, zostawiając go dosłownie oniemiałego na środku pasów.
Na szczęście nie decyduje się gonić za mną by dorzucić swoje trzy grosze i dalej buldoczyć się o swoje autko, dzięki czemu spokojnie się oddalam, pospiesznym krokiem udając się za winkiel, gdzie ku moje niewyobrażalnej uldze dostrzegam w końcu swoje audi.
Nie tracąc energii na roztrząsanie minionego zdarzenia, wsiadam do środka i czym prędzej wyjeżdżam z parkingu. Po palancie który dostał prawko jedynie za piękne oczy, nie ma już śladu, a ja postanawiam że jak mniemam nieokrzesanym sąsiadem, pomartwię się później, bo póki co grozi mi spóźnienie w pierwszy dzień pracy.
***
Uff, nie poszło tak źle.
Mimo porannego pecha, koło fortuny obróciło się na moją korzyść, bo bez problemu znajduję miejsce parkingowe niedaleko biurowca w którym mieści siedziba mojego nowego pracodawcy. Byłam tu już w zeszłym tygodniu i to dwa razy. Najpierw na rozmowie kwalifikacyjnej z moją nową szefową, a później po to by dowiedzieć się że dostałam stanowisko jej zastępcy i omówić warunki zatrudnienia.
Gdy zerkam na zegarek okazuje się, że ze spokojem mam jeszcze dziesięć minut zapasu, więc sięgam do schowka i wyciągam chusteczki nawilżane którymi próbuję do jako takiego stanu doprowadzić moje poszkodowane szpilki.
Mimo starań efekt jest bez szału, ale wyglądają dużo lepiej niż chwilę temu. Pierwszego dnia chciałam wyglądać perfekcyjnie, lecz pewien niekulturalny buc mi to nie umożliwił więc trudno się mówi. Może w czasie przerwy na lunch uda mi się wyskoczyć i znaleźć gdzieś blisko jakiś sklep obuwniczy gdzie kupię awaryjne obcasy na zmianę...
Z tym postanowieniem zgarniam swoje tobołu i wysiadam z auta.
Muszę jednak stwierdzić, że jest też jeden pozytyw płynący z dzisiejszej akcji. Mianowicie to, że całe to zajście ponownie obudziło do życia cząstkę dawnej mnie. Tej która potrafiła bronić swojego zdania i być asertywna gdy zachodziła taka potrzeba. Może brzmi to bojowo, ale chodzi o to że przez ostatnie lata w dużym stopniu zapadłam się w sobie i zmieniłam się pod wpływem tego co fundowała mi codzienność. Już dawno przestałam walczyć o swoje. Stałam się zachowawcza i skryta. Nauczyłam się że lepiej się nie wychylać by nie dolewać oliwy do ognia. Ba, doszło do tego że prawie zaczęłam przepraszać za to że w ogóle istnieje...
Dlatego też cieszę się że dziś na parkingu nie podkuliłam ogona i odruchowo nie przeprosiłam tego gburowatego faceta za to że dużo nie brakowało a by mnie przejechał. Pokazałam pazury i jestem z tego zadowolona.
Z nikłym uśmiechem wywołanym przez tę myśl, staję przed wysokim wieżowcem i zerkam w górę. W budynku ma swoją siedzibę kilka przedsiębiorstw, ale to firma w dla której podjęłam pracę zajmuję najwięcej przestrzeni, a jest to sześć najwyższych pięter.
Przekraczając próg wpadam w korporacyjny wir, który wyrzuca mnie w dziale HR.
- Proszę jeszcze wypełnić ten formularz i kończymy – mówi do mnie kadrowa, a ja posłusznie wypełniam kolejne pola.
Gdy oddaje jej podkładkę z dokumentem, dostaję plakietkę oraz teczkę z podstawowymi informacjami z którymi powinnam się zapoznać.
- Witamy w firmie, a ja ze swojej strony życzę pani udanego pierwszego dnia – zwraca się do mnie formalnie, odprowadzając do drzwi.
- Dziękuję, mam nadzieję że taki będzie – odpowiadam grzecznie przechodząc do sekretariatu.
- Proszę tu zaczekać, zaraz podejdzie ktoś z działu marketingu i zaprowadzi panią do biura – informuje mnie sekretarka.
- A czy w międzyczasie znajdę tu gdzieś automat z kawą? – pytam, ewidentnie odczuwając niedosyt kofeiny, która zmarnowała się na masce SUV-a.
- Jasne, korytarzem w lewo, a następnie w prawo – rzuca znad telefonu, a ja od razu ruszam za jej wskazówkami, niestety w już progu zostaje gwałtownie zatrzymana przez twardą górę mięśni, na którą niespodziewanie wpadam z takim impetem, że po raz drugi tego dnia wszystko wypada mi z rąk, rozsypując się na zimie.
No, nie wierzę!
- No nie wierzę – powtarzam na głos, mamrocząc pod nosem do siebie.
- Oh, przepraszam – do moich uszu dobiega tubalny, śpiewny męski głos, w momencie kiedy pospiesznie kucam by pozbierać bałagan jakiego narobiłam.
- Nic się nie stało, to ja przepraszam. Powinnam bardziej uważać – mówię grzecznościowo, bo to co mam na końcu języka nie jest czymś co wypadałoby powiedzieć w miejscu pracy.
Całe szczęście, że nie zdążyłam jeszcze nabyć kawy, która tym razem mogłaby w jeszcze mniej litościwy sposób ubrudzić mój dzisiejszy ubiór...
Nawet nie podnoszę wzroku na mężczyznę z którym się zderzyłam, dopóki on również nie dołącza do mnie, usłużnie pomagając mi pozbierać upuszczone przedmioty.
- Proszę – mruczy przymilnie, podając mi teczkę, więc nie mając wyjścia spoglądam na niego odbierając moją zgubę.
Kiedy to robię natrafiam na przystojną twarz o hipnotyzującym uśmiechu i błyszczących tęczówkach. Co więcej ze spokojem można by rzec, że takiego wyglądu nie powstydził by się żaden model. I to bardzo pociągający model... A gdy razem ze mną się prostuję, mogę potwierdzić, że cały, ale to cały wygląda jak chodzący seks, w tym eleganckim garniturze, dopasowanym do jego muskularnej sylwetki. W dodatku pachnie niezwykle eteryczną wodą kolońską, która pobudza zmysły i wręcz czaruje otoczenie.
- Dziękuję – bąkam uprzejmie, lekko oszołomiona jego osobą.
- Chyba widzimy się po raz pierwszy – zwraca się do mnie z myśleniem.
- Pani Jonas dziś zaczyna pracę w dziale marketingu – uprzedza mnie sekretarka, nim zdążę się odezwać.
- O, jak miło – mruczy przyjacielsko, nie odrywając ode mnie intensywnego spojrzenia – w takim razie z chęcią oprowadzę panią po firmie - proponuje.
- Myślę że nie mam na to czasu – wymawiam się, bo coś mi podpowiada, że lepiej bym za długo nie przebywała w jego towarzystwie. To coś co z niego emanuje dziwnie na mnie oddziałuje i nie do końca mi się to podoba, dlatego wolę zachować dystans. Choć seksapilu nie można mu odmówić, lecz ja już się nauczyłam że za ładnym opakowanie mogą kryć się najróżniejsze brudy... – Wolałabym od razu przystąpić do pracy i zapoznać się z zadaniami jakie zostaną mi przydzielone – dopowiadam grzecznościowo, a on mimo tego że właśnie go spławiłam uśmiecha się szeroko.
- I to mi się podoba – oświadcza z zadowoleniem, ku mojemu zaintrygowaniu.
Rzadko który mężczyzna tak reaguje na kosza, czegokolwiek miałby on dotyczyć...
– Nie mniej z tego co wiem, zaszła mała burza w dziale do którego panią przyjęto i w związku z tym pierwszą rzeczą którą musi pani dziś zrobić to stawić się u prezesa, by to omówić – obwieszcza, ku mojej konsternacji.
O czym on gada? Czy to jakiś haczyk na który liczy że się załapię, dając mu więcej okazji do tego by mnie bajerował swoim urokiem osobistym?
- Nic mi o tym nie wiadomo – dukam nie do końca przekonana o jego intencjach.
Bo intuicja, lub też przewrażliwienie każą mi się dopatrywać w nim niecnych pobudek...
- Mój brat niecierpliwie pani wyczekuje, bo chce ustalić rozwiązanie powstałego problemu – oznajmia niespodziewanie, przez co marszczę brwi. – A ja z chęcią zaprowadzę panią do jego gabinetu, bo również miałem się pojawić na tym spotkaniu – dodaje usłużnie, a ja z oszołomieniem potakuję głową.
Chyba jednak źle go oceniłam...
Skoro jest bratem prezesa to nie łapał by się takich tanich chwytów o jakie go przez chwilę podejrzewałam. Co więcej zdecydowanie jest lepiej rozeznany w sytuacji firmy niż ja, więc jeśli mówi że wyniknął jakiś kłopot, to musi tak być. Tylko pytanie brzmi jaki dokładnie. Czyżby nagle zmienili zdanie i postanowili że mnie nie zatrudnią?
- Proszę mi wybaczyć takie powitanie w naszej korporacji, ale działamy prężnie przez co każdą komplikację musimy niwelować jak tylko się pojawi – tłumaczy, zapewne dostrzegając moją konsternację. – Nie mniej z pewnością da sobie pani radę w naszych szeregach – zapewnia, a to znaczy że moja nowo nabyta posada jest raczej bezpieczna... – A teraz przejdźmy do konkretów – podejmuje z werwą - nazywam się Maksymilina Herpens i jestem jednym z właścicieli – oświeca mnie luzacko, a ja czuję się coraz bardziej zażenowana podejrzeniami jakie wobec niego wysnułam.
- Hailey Jonas – przedstawiam się, chrząkając by oczyścić głos z zakłopotania i podaję mu rękę, którą mimo wszystko jak na moje standardy przytrzymuje trochę zbyt długo... - Skoro pojawiły się komplikacje w których rozwiązaniu mogę być pomocna, to proszę prowadzić panie Herpens. Z chęcią zacznę produktywnie poranek – oświadczam rezolutnie, chcąc odzyskać rezon.
- Świetnie – klaska w ręce z satysfakcją – aha, i proszę mówić mi po imieniu. Jestem Maks, a że działalność naszej firmy opiera się głównie na ścisłej współpracy z marketingiem i sprzedażą więc to wiele nam ułatwi w codziennych kontaktach – dorzuca raźnie, odwracając się do wyjścia, a ja z profesjonalnym uśmiechem ponownie potakuję i ruszam za nim.
Niestety już po zaledwie kroku, ponowie na niego wpada, bo niespodziewanie zatrzymuje się w miejscu odwracając się do sekretarki.
Serio?!
- Oj, czyżby wpadanie na mnie miało się stać naszym zwyczajem? – żartuje, pochylając twarz ku mnie i mrugając zalotnie, a moje policzki pokrywa niechciany rumieniec.
Spuszczam wzrok zła na siebie, nie tylko za czerwień pojawiającą się na twarzy, ale też za to że tak nieprofesjonalnie wygląda początek moich relacji z jednym z szefów. Na szczęście on na chwile przestaje na mnie zwracać uwagę, bo przenosi ją na sekretarkę.
– Marita, podrzuć do mojego biura te umowy które miałem zabrać żeby je dziś przejrzeć. Zostaw je na biurku, a ja się nimi później zajmie. – poleca, po czym rusza korytarzem, a ja podążam za nim zachowując odpowiedni dystans, który uchroni mnie od ponownego zderzenia się z jego umięśnionym ciałem.
Pierwsze postanowienie na dziś: trzymać się z dala od muskularnej sylwetki Maksa Herpensa.
- Z tego co zauważyliśmy masz świetne referencje, zwłaszcza od poprzedniego pracodawcy – podejmuje, kiedy stajemy przed widną – i zastanawia mnie jaki był powód zakończenia tej współpracy – dopytuje, a ja ponownie odchrząkuję by mój głos brzmiał profesjonalnie, a nie jak u spłoszonej szarej myszki.
- Bardzo ceniłam sobie pracę w Denver, ale postanowiłam się przeprowadzić – tłumaczę, nie zdradzając szczegółów – i poszukać nowych wyzwań zawodowych – dodaję, by podbudować swój wizerunek, bo jak na razie mam wrażenie że pokazałam się jako łamaga, której fetyszem jest rozbijanie się o męskie klatki piersiowe...
- Ciekawa odpowiedź – komentuje, z błyskiem w oczu – mam nadzieję, że nasza firma ci to zapewni – mówi enigmatycznie.
- Na pewno – mówię, bo nie bardzo wiem co innego mogłabym powiedzieć...
- Taa... – mruczy pod nosem, przepuszczając mnie w drzwiach windy – i to od pierwszej chwili, ale w szczegóły wdrąży cię mój brat – dopowiada, a ja marszczę brwi, bo ogólnie to trochę dziwne, że mam się wstawić u samego prezesa, zamiast u Kelly, która jest moją bezpośrednią przełożoną.
Jak tylko drzwi się zasuwają, a winda rusza do góry, Maks obraca się w moją patrząc na mnie intensywnym wzrokiem. Tak intensywnym że zaczynam się czuć nieswojo. Jego woda toaletowa niemal otulająca mnie z każdej strony w tak małym i zamkniętym pomieszczeniu niczego mi nie ułatwia...
- Muszę ci coś powiedzieć... - mamrocze tajemniczo, przybliżając się do mnie.
Spoglądam na niego z rezerwą, bo jest to zachowanie blisko przekroczenia granic jakie uważam za stosunki służbowe... I raczej mi się to nie podoba...
– Jednocześnie nie chciałbym żebyś się zawczasu zraziła – dodaje niezdecydowany, a ja nie bardzo nadążam... ta rozmowa wydaje się mieć dziwny podtekst...
Albo ja jestem aż tak przewrażliwiona...
- Chodzi o mojego brata – objaśnia ze zmartwieniem, a ja w duchu wzdycham z ulgą, bo nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego.
Hailey Jonas, weź się puknij w głowę, bo to ty odkąd na niego wpadłaś na siłę doszukujesz się dwuznacznych kontekstów i znamion flirtów! A przecież to twój nowy szef i zapewne po prostu ma taki otwarty styl bycia. Nic ponad to!
Weź sobie do serca, że świat jest pełen szuj szukających okazji, ale to nie znaczy że czają się na każdym twoim kroku. Tym bardziej w pracy!
- O co dokładnie? – dopytuję z zainteresowaniem, a on ciężko wzdycha.
- Powiedzmy że w przeciwieństwie do mnie nie obnosi się z uprzejmością. Nie jest też zbyt przystępnym człowiekiem – informuje, lekko się krzywiąc. – Miewa humory, a presja wynikająca z komplikacji mu nie służy, przez co wychodzi z niego jeszcze większy dupek niż nim jest w rzeczywistości – wypala bez ogródek, a mnie lekko zatykam na to wyznanie. - Dlatego nie bierz sobie do serca jego gburowatości czy też arogancji – radzi.
- Ok – bąkam zaskoczona, słysząc takie słowa od jednego ze współwłaścicieli.
- Tak naprawdę to pod powłoką skurwiela całkiem fajny z niego gość – rzuca luzacko, a ja wykrzywiam usta w delikatnym uśmiechu, bo nie mam pojęcia jak zareagować na takie komentarze. – Co nie zmienia faktu że od swoich pracowników wymaga dużo, tak samo jak od siebie, przez co często gęsto nie bawi się w niuanse – dopowiada znacząco i w tym samym momencie winda się zatrzymuje, a on przepuszcza mnie przed sobą.
- Czy powinnam zacząć się stresować? - pytam otwarcie bo nie do końca czaję co miały znaczyć tego wynurzenia na temat jego rodzeństwa...
- Nie, tylko mieć twardy tyłek, bo liczę na to że zostaniesz z nami na dłużej i nie dasz mu się przepłoszyć. To wszystko – oświadcza, a ja już zaczynam rozumieć czemu miała służyć ta nasza rozmowa.
- Spokojnie nie jestem tchórzliwym żółtodziobem w tej branży – zapewniam spokojnie.
- Na taką odpowiedź liczyłem – oznajmia z szerokim uśmiechem – ale na przy przyszłość pamiętaj że w razie problemów, możesz walić do mnie jak w dym. Nie raz robiłem już za bufor i negocjatora pomiędzy nim a naszymi podwładnymi, którzy nie mogąc z nim ujechać, czy też przewidując jego nieprzychylną reakcję zwracają się do mnie o pomoc – zdradza, a ja potakuję.
- Będę pamiętać – rzucam, choć wiem że z tej pomoc nie skorzystam, bo szczerze mówiąc wolę burkliwych ludzi, którzy od razu pokazują że są dupkami i się z tym nie kryją, niż tych milusich, którzy w najmniej spodziewanym momencie wbiją ci nóż w plecy albo jeszcze gorzej w serce.
Już się przekonałam że nie wszystko złoto co się świeci, a pod błyszczącym papierkiem może się chować totalnie popieprzone gówno.
Nauczona życiem lubię jasne relacje i wynikające z nich sytuacje. Niezależnie od tego jakie one by nie były, zdecydowanie bardziej wolę je od takich które wydają się w porządku, a tak naprawdę stanowią jedynie przykrywkę dla obłudy i dwulicowatości.
- W takim razie zapraszam do jaskini lewa – oświadcza żartobliwie, przechodząc obok pustego biurka sekretarki i otwierając przede mną drzwi gabinetu.
Z nikłym uśmieszkiem przekraczam próg, bo choć jeszcze nie poznałam drugiego szefa podświadomie już zaczynam go lubić.
Przygotowana na stracie z tyranem rządzącym swoim imperium, wchodzę do środka, a moją uwagę przyciąga surowy wystrój na bazie ciemnego drewna oraz potężna męska sylwetka na tle panoramicznego okna, z komórką przy uchu.
- Braciszku zobacz kogo przyprowadziłem – rzuca Maks, a mężczyzna stojący do nas plecami zamiera i odsuwając telefon od ucha odwraca się do nas wyrazem zirytowania na twarz.
- Ile razy mam ci powtarzać żebyś nauczył się pukać – warczy, po czym zawiesza wrogie spojrzenie na mnie, a ja kamienieje.
Dosłownie... co więcej czuję jak krew odpływa mi z twarzy...
Nie ważne jakie jeszcze sekundę temu miałam nastawienie, bo nic nie przygotowało mnie na to co zastaję w tym gabinecie...
- Oj tam, oj tam, gdyby twoja sekretarka była na swoim miejscu, nie musiałbym czynić honorów – odszczekuje niewzruszony Maks, a ja jedynie z przerażeniem wgapiam się w jego brata, który wręcz emanuje wkurwieniem.
- Nie ma jej, bo ją zwolniłem – odburkuje jego brat, nie odrywając od mnie intensywnego wściekłego spojrzenia.
- Kolejną? – niedowierza ten drugi. – która to już?
- Nie wiem, nie liczę ich – cedzi przez zęby, przez cały czas nie odklejając od mnie wzroku, przez który mam ochotę zacząć się wiercić w miejscu.
- Dzwoniłeś już do agencji, żeby przysłali nową?
- Tak – odparowuje krótko ruszając w naszą stronę.
- Oby Meg szybko wróciła z chorobowego, bo w przeciwnym razie staniesz się postrachem wszystkich pośredników pracy w mieście – komentuje kąśliwie Maks, jakby mnie tu nie było, a jego brat nie zainteresowany jego uwagami, zatrzymuje się przede mną, patrząc na mnie nienawistnie. – Zmieniając temat to nasza nowa pracownica Hailey Jonas, a to... - podejmuje, ale jego wypowiedź zostaje stanowczo przerwana.
- Pospolity baran – prezes zwraca się do mnie surowym tonem, wyciągając do mnie dłoń, a ja przełykam ślinę i niemrawo wymieniam uścisk dłoni, z mężczyzną którego zjechałam słownie na parkingu z samego rana...
- Eee, zebrało ci się na żarty dziś czy co Logan? bo nie czaję – mamrocze zdezorientowany Maks, a ja przełykam ślinę, bo... bo takiego pecha mogę mieć tylko ja!
Potrzebuję tej pracy. Nie tylko dlatego że nie wiem kiedy udałoby mi się znaleźć następną, zwłaszcza taką którą odpowiadałaby moim oczekiwaniom i kwalifikacją, ale przede wszystkim dlatego że potrzebuję zajęcia, a wymagająca posada mi to zapewni...
Problem w tym, że...
- Nie, po prostu my – wskazuje palcem na mnie i na siebie – zdążyliśmy się już ... – dopowiada, patrząc na mnie ze złością, ale wchodzę mu w słowo nim zdążę się opanować
- Nieokrzesana wariatka – odparowuję impulsywnie, odpowiadając mu nieustępliwym spojrzeniem.
- Nie bardzo rozumiem – mruczy Maks przeskakując między nami zdziwionym spojrzeniem.
- Zdążyliśmy się poznać, kiedy bezceremonialnie wparowała mi pod koła na parkingu, a na dodatek okaleczyła mój wóz – wyjaśnia zaciekle jego brat, nie odwracając ode mnie wzroku pełnego pretensji.
- To ty niemal mnie rozjechałeś! Nigdzie nie wparowałam, bo byłam już na pasach gdy wyskoczyłeś zza zakrętu nie patrząc na nic! – oburzam się, bo mimo wszystko nie pozwolę by wciskał mi winę która leży po jego stronie.
- Ale samochód mi zdewastowałaś – odsykuje rozsierdzony, napinając bojowo mięśnie.
- A ty moje szpilki od Prady – nie ustępuję jego gniewowi, strosząc się tak samo jak on.
- Okkk... - wtrąca się skonsternowany Maks. – Może zostawimy wasze poranne przygody i przejdziemy do tego co nas tu sprowadza – proponuje ugodowo, a ja i jego brat ścieramy się nienawistnymi spojrzeniami.
- Nie ma o czym gadać, nie mam ochoty mieć w swoich szeregach takiej niezrównoważonej... - podejmuje prezes, a ja się obruszam.
- Słuchałam? – oburzam się. – Ja niezrównoważona? – cedzę przez zęby wbijając palec w swoją klatkę piersiową. – Coś ci się pomyliło – oświadczam. – Poza tym łaski bez – stwierdzam, gotowa obrócić się na pięcie i wyjść.
W tej chwil mam w nosie wszystkie powody dla których nie powinnam tego robić.
- Ej, Ej zaczekajcie – uspokaja nas Maks. – Logan – syczy na brata, a ten łypie na niego gniewnie – umawialiśmy się więc teraz tego nie spieprz – warczy na niego, ale nie wygląda by jego brat zamierzał odpuścić. – Potrzebujemy jej. – podkreśla - Nie możemy sobie pozwolić na wstrzymanie interesów. Poza tym pamiętaj o naszych celach – zaznacza stanowczo, a Logan sapie wściekle, chcąc mu coś odszczeknąć, lecz o dziwo się powstrzymuje. – A ty Hailey – zwraca się tym razem do mnie – z jakiegoś powodu przyjęłaś tę pracę, więc rezygnacja z niej wcale nie jest tak pochopną decyzją jakiej chciałaś dokonać – poucza mnie. – A teraz wszyscy weźmy parę głębokich oddechów na uspokojenie i przejdźmy do spraw firmowych bo po to tu jesteśmy – wyrokuje, ujmując mnie delikatnie za łokieć i prowadzi mnie do jednego z foteli przed biurkiem, wymijając swojego brata.
- Odciągnę ci za myjnie i polerkę z pierwszej wypłaty – odgraża mi się prezes.
- A ja prześle ci rachunek za nowe szpilki – odpieram ostro.
- Mieliśmy zostawić te kwestie za sobą – ruga nas Maks, odsuwając dla mnie fotel na którym siadam z ciężkim westchnieniem. – A ty braciszku, bądź tak uprzejmy i przedstaw naszej nowej pracownicy obecną sytuację, bo po to ją tu przyprowadziłem – poleca mu, a on z niezadowoleniem i niemal obrazą majestatu dołącza do nas i zajmuje swoje miejsce, jeszcze przez kilkanaście sekund mierząc mnie wzrokiem. – Długo jeszcze? – zwraca mu surowo uwagę, po czym to oni toczą krótką walkę na spojrzenia.
Co jak co ale takiego pierwszego dnia w pracy się nie spodziewałam...
- Dobra, przejdźmy do konkretów – mruczy ostatecznie przez zaciśnięte zęby – Kelly musiała pilnie wyjechać służbowo do Japonii, więc nie będzie mogła pani osobiście wdrążyć. – obwieszcza beznamiętnie, a ja z całych sił staram się nie okazać zaskoczenia... - Co za tym idzie pod jej nieobecność będzie musiała pani przejąć jej bieżące zadania, tu na miejscu – dopowiada mściwie, lustrując przenikliwie moją twarz, wypatrując zawahania z mojej strony. – oczywiście zrozumiem jeśli będzie to dla pani za duże obciążenie i zrezygnuje pani z pracy na samym starcie, stwierdzając że nie sprosta sytuacji – dodaje wyzywająco.
Nawet nie patrząc na Maksa wyczuwam jego napięcie, więc wiem że sugestia brata niesamowicie go wkurzyła i zdecydowanie nie podoba mu się to co odstawia Logan. Cóż mi też nie, dlatego...
- Skądże. Wszystkim się zajmę – zapewniam niewzruszona, choć w środku aż cała cię pocę na myśl o tym, jak wiele kwestii może mnie nie rosnąć.
- Doskonale – burczy, a jego ton podkreśla jego niezadowolenie. Co więcej przypomina zgrzytanie metalu o metal... - Spotkanie on-line z szefową działu ma pani zaplanowane na godzinę dziewiątą, by omówić najpilniejsze sprawy, a do tego czasu z podstawowymi kwestiami zapozna panią przydzielona sekretarka. – mówi niemal zgrzytając zębami.
- Świetnie – odzywam się, choć w mojej głowie rozbrzmiewa wiele ale to wiele wątpliwości.
Nie ma co, to będzie skok na głęboką wodę... bez żadnej asekuracji...
- W takim razie mam nadzieję że nie pożałuje pani swojej decyzji – dopowiada kąśliwie, a jego tęczówki błyszczą niebezpiecznym blaskiem.
- Na pewno nie – oświadczam zdecydowanie, choć to jedynie pozory.
Jak dobrze pójdzie to wywalą mnie po tygodniu, bo przecież zadanie jakie zrzucają mi na głowę jest niemal niewykonalne...
- Też tak sądzę – wtrąca się Maks, posyłając mi uśmiech wsparcia.
Jeszcze kilkanaście minut temu miałam go za oślizgłego bobka, który roztacza swój urok niczym playboy szukający kolejnych ofiar, ale teraz zaczynam utwierdzać się w tym że pochopnie i zbyt surowo go oceniłam. Zaczynam myśleć że całkiem życzliwy z niego facet. A jego wiara we mnie jest naprawdę przemiła i podbudowująca. Plusem jest też to że dostrzega jak wielkim dupkiem jest jego braciszek.
- W takim razie radziłbym nie tracić czasu, pani Jonas. Czeka panią pracowity dzień – odzywa się uszczypliwie Logan, patrząc na mnie wyzywająco.
Mam ochotę mu się odszczeknąć, ale bardzo szybko dociera do mnie, że w ten sposób daleko nie zajdziemy, a to niezwykle ponuro wróży naszej współpracy. Dlatego też chowam dumę do kieszeni i postanawiam wyciągnąć do niego gałązkę oliwną.
- Zgadza się – przyznaję mu rację, uśmiechając się profesjonalnie, a Maks przeskakuje spojrzeniem pomiędzy mną, a swoim bratem który wygląda na skonsternowanego moją reakcją. – Będę wdzięczna jeśli ktoś wskaże mi gdzie znajdę moje biuro. Jak najszybciej chciałabym się ze wszystkim zapoznać, by korzystając z okazji dopytać jeszcze Kelly o szczegóły – mówię raźnie, energicznie podnosząc się z krzesła.
- Oczywiście, zaprowadzę cię do twojego działu – oferuje się natychmiast Maks, również wstając, natomiast Logan z wykalkulowanym milczeniem czujnie mnie obserwuje, kiedy ruszamy do drzwi.
- Aha, panie Hutners, dziś rano nie powinnam była... - podejmuję ugodowo w celu oczyszczenia atmosfery, będąc już w progu.
- Zdecydowanie nie powinna pani – ripostuje natychmiast, a ja zaciskam usta, bo to tyle z mojej chęci zakopania topora wojennego.
- Cieszę się że tak pan uważa – odpowiadam z wyniosłym uśmiechem. A on mruży oczy, dedukując do czego to niby zmierzam. Zaraz się przekona. – w związku z czym, podeślę panu rachunek przez moją sekretarkę – dopowiadam beznamiętnie, a jego twarz zalewa czerwony rumieniec gniewu.
Co ja mówię, wygląda jakby zaraz furia miała mu łeb rozwalić.
- Niby za co? – wywarkuje.
- Sam pan przed chwilą przyznał że nie powinnam była rano oddalać się bez pana danych na które mogłabym przesłać dowód zakupu nowego obuwia, które zostało poszkodowane w zajściu na parkingu. Ale teraz skoro pracujemy w jednym budynku nie ma już potrzeby bawić się w oficjalne konwenanse. – wyjaśniam niewzruszona, a kącik moich ust unosi się w ironicznym grymasie.
- Mowy nie ma – wybucha automatycznie – nie będę... - wydziera się uderzając pięścią w biurko, ale przerywa mu jego brat.
- Racja, nie będziesz już dłużej zatrzymywał pani Jonas, bo robota czeka – oświadcza surowo Maks, posyłając mu ostre spojrzenie, po czym nie czekając na reakcję Logana, delikatnie zachęca mnie do opuszczenia biura.
Dochodzące z niego przekleństwa docierają do moich uszu nadal gdy czekamy na windę...
***
Logan
Siedzę za biurkiem ściskając wściekle pióro i wyobrażając sobie że to ta mała zołz która miała czelność zbezcześci moje cudeńko! Moją ukochaną niunię na którą tak długo czekałem, by odebrać ją z salonu, bo sprowadzali ją specjalnie dla mnie... Moje maleństwo którego mruczenie zaraz pod odpaleniu silnika niezwykle mnie relaksuje.
A teraz jest w myjni gdzie mają ją doprowadzić do stanu idealne sprzed spotkania z tą nieokrzesaną wariatkę! Mam tylko nadzieję, że uda im się pozbyć tej rysy, którą zafundowała jej Hailey Jones! Kobieta, która zdecydowanie za bardzo nadepnęła mi na odcisk. Oj, za bardzo!
Rozmyślam właśnie zaciekle nad jej przewinieniem, gdy do mojego gabinetu niczym tornado wpada wkurwiony Maks.
- Prawie wszystko zjebałeś – syczy na mnie zatrzaskując za sobą drzwi, a ja unoszę na niego butne spojrzenie.
- Zniszczyła mój wóz – odparowuje obronnie, a on przewraca oczami, czym doprowadza mnie do szewskiej pasji – Brakował tylko tego żeby jedną z tych szpilek o których tak nieustanie pieprzy wbiła mi w przed szybę! – wyrzucam ze złością, a on ciężko wzdycha.
- Słuchaj, wiem jaką masz słabość do swoich samochodów – podejmuje pobłażliwie, a ja posyłam mu wilcze spojrzenie – i jak wielką miłością je darzysz – zaznacza już bez drwiny. – Ale pamiętaj o naszych priorytetach – przywołuje mnie do porządku, a ja się naburmuszam.
- Uszkodziła mojego SUV-a!- wykrzykuję, bo to tak wiele wyjaśnia.
- Tak, tak wiem – bagatelizuje, przez co zaciskam wściekle szczęki – Każdy twój wóz jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju, ale – mówi, patrząc na mnie wymownie – możesz sobie kupić drugi taki sam – dodaje, natychmiast unosząc dłoń, by uciszyć mój protest – Wiem, że to nie to samo, ale jak już mówiłem priorytety – podkreśla. – Pamiętaj o nich i przestanie się zachowywać jak dzieciak któremu koleżanka z placu zabaw odrapała resorka- karci mnie, patrząc na mnie wyczekująco.
- Zastanowię się – burczę obrażony.
Wiem, że może się wydawać dziwne to jak wiele dla mnie znaczą moje samochody których posiadam niemałą kolekcję, ale... w moim życiu nie ma za wiele relacji, które mógłbym naprawdę cenić, a jakoś tak wyszło że z czasem zacząłem wypełniać tę pustkę miłością do aut. Powiecie że to płytkie i snobistyczne, lecz po śmierci mamy, jedyne osoby na których mi zależy to Maks i moja kuzynka Claudia.
- To myśl szybciej – napomina – bo nie taki był plan – zauważa stanowczo.
- Wiem – cedzę przez zęby – ale nic nie poradzę, że... - chcę wylać swoje gorzkie żale ale wchodzi mi w słowo.
- Ja pierdole znając ciebie i twój styl jazdy, na pewno niemal ją tam rozjechałeś, więc lepiej przestań to drążyć – ucina, a ja zaciskam szczęki. – Poza tym jak mogłeś jej nie rozpoznać? Przecież w pliku jaki ci wysłałem było jej zdjęcie – zarzuca mi oniemiały, a ja wzruszam ramionami.
- Co poradzę, że to co odwaliła sprawiło że zacząłem widzieć na czerwono – burczę, ponownie wzruszając ramionami, bo taka prawda - Za bardzo się wściekłem, by zwrócić uwagę na to że ona to ona – dopowiadam gderliwie, a on kręci głową z przyganą. – Z resztą nie spodziewałem się jej na parkingu w moim wieżowcu – zaznaczam, a w tym momencie na jego twarz wypływa cwaniacki uśmieszek.
- Racja, zapomniałem ci o tym powiedzieć – wtrąca, a ja marszczę brwi.
- Masz z tym coś wspólnego? – marszczę brwi.
- Owszem – oznajmia zadowolony z siebie - mam oczy dookoła głowy i wiedziałem że szuka mieszkania. Dlatego nieco pomogłem jej szczęściu, by mogła sobie pozwolić na lokum w wieżowców który wykupiliśmy zanim się tam wprowadziłeś – oświadcza z wyrachowaniem, a ja na jeszcze mocniej marszczę brwi.
- Ale po co?
- By mieć większa sposobność do tego co mamy zrobić – wyjaśnia używając tonu jakby mówił do idioty, a ja jedynie potakuję głową, bo już zapomniałem jak bardzo ma zakorzenione we krwi takie gierki oraz to jak skrupulatny oraz przewidujący przy tym bywa.
I szczerze mówiąc nawet chyba boję się zagłębiać w to o ilu jeszcze szczegółach pomyślał by nasza sieć którą zamierzamy zarzucić na panią Jonas, tak się spętała by ta nie miała szans na ucieczkę przed nami...
- W każdym razie, najważniejsze że nie spękała i została w firmie – wzdycha, przechodząc do sedna, po czym rzuca mi krytykanckie spojrzenie.. – Niemniej muszę przemyśleć twoją rolę w naszym planie, bo raczej nici z małomównego, z pozoru nieprzystępnego, lecz pomocnego i skrywającego dobroć szefa, który ją w sobie rozkocha – burczy, a ja spuszczam spojrzenie – Cholera, Logan mieliśmy jej oboje namieszać w głowie, a w obecnej chwili mam wrażenie, że prędzej przegryzie ci gardło niż odpowie dzień dobry – warczy.
- Zawsze sam możesz doprowadzić to dzieło do końca – proponuję.
- Nie, nie tak miało być – oponuje zły. – To byłoby za mało – mamrocze z przejęciem pod nosem. – Wymyślę coś, wymyślę, ale potrzebuję trochę czasu – szepcze z zamyśleniem wpatrując się w widok za oknem, po czym zerka na mnie. – a ty z łaski swojej do tego momentu postaraj się nie wchodzić jej w drogę żeby jeszcze bardziej nie spartaczyć.
***
Buziaki :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top