Rozdział 1


 Dźwięk uderzanych o siebie metalowych ostrzy roznosił się echem pomiędzy górami. Słońce chyliło się ku zachodowi otulając niebo czerwono pomarańczową poświatą. Ziemia pochłaniała rozlaną krew, której zapach roznosił się w powietrzu, mieszając się z wonią kwitnących kwiatów. W małej wsi u podnóża gór, z której kilka godzin temu uciekli mieszkańcy, trwała zacięta walka pomiędzy kobietą a trzema napastnikami. Chłodny, wieczorny wiatr mierzwił ich włosy, jednocześnie orzeźwiając twarze. Kobieta dyszała ze zmęczenia. Zaciskała pięść na ramieniu starając się zatamować krwawienie. Mężczyźni śmiali się głośno mówiąc, że to koniec. Że wróci z nimi po dobroci, bądź zabiorą ją siłą. Innej opcji nie ma. Docierał do niej sens wypowiadanych słów mimo, że była bliska upadku i omdlenia. Straciła wiele krwi. Rozejrzała się dookoła. Była jedna przeciwko trzem, jednak udało jej się powalić kilkoro z załogi. Ich stan nie pozwalał im się podnieść. Jednak mimo, że zmniejszyła liczbę przeciwników, jej siły z chwili na chwilę malały, a w dalszym ciągu kilkoro z nich, w pełni sił stało naprzeciw niej ze strasznym uśmiechem na twarzy. Z trudem łapała oddech. Nie mogła się poddać. Nie teraz, gdy udało jej się uciec z miejsca, w którym przez ostatni czas była przetrzymywana.

— Jesteście pewni, że chcecie dalej ze mną walczyć? — spytała, kaszląc krwią. — Jak widzicie, nadal stoję na własnych nogach, o własnych siłach. I samodzielnie pokonałam resztę waszych sojuszników. Te małe rany nie przesądzą o mojej przegranej.

— Haa? Ej, słyszałeś ją? — zaśmiał się jeden z piratów. — Ledwo stoi na nogach, a jeszcze ma siłę gadać! Nie wiem, czy musimy ci to mówić, ale pokonałaś najsłabszych piratów z naszej załogi. Z nami nie pójdzie ci tak łatwo.

— Nie wspominając już o tym, że na pewno w drodze są nasi najsilniejsi ludzie — wtrącił drugi — nie, bracie?

— Współczuję im tylko przebytej drogi, bo gdy już tu dotrą, nie będą mieli nic do roboty. — podsumował trzeci, wyciągając z pochwy długi miecz. — W takim razie szykuj się, kwiatuszku. Pokaż na co cię stać.

Dziewczyna stęknęła lekko i zerknęła na sączącą się z ramienia krew. W lewe udo miała wbity kawałek drewna, który obecnie tamował krwawienie, ale jednocześnie powodował ogromny dyskomfort. Musiała się spieszyć. Jeśli to, co mówili, było prawdą i ku nim zmierza elita pirackiej załogi, nie miała wyjścia. Każda chwila, którą spędzała w tym miejscu przybliżała ją do porażki. A na nią nie mogła sobie pozwolić. Nie po tym, gdy z takim trudem udało jej się uciec i oddalić od statku. Nieważne, czy było to zrządzenie losu, zwykłe szczęście czy przeznaczenie - skutek tego był taki, że była wolna. Uciekła od upokorzeń, bicia i również prawdopodobnie zbliżającego się gwałtu, o którym usłyszała w rozmowie dwóch majtków, gdy udawała sen. Wzięła głęboki wdech, który spowodował ból w klatce piersiowej. Wydech. Otarła krew spływającą z lewej brwi i splunęła na ziemię. Mocniej chwyciła za miecz i mimo stanu swojego ciała ruszyła przed siebie zaciskając mocno zęby. Mężczyźni roześmiali się jeszcze głośniej i również wyciągnęli przed siebie swoje miecze. Dziewczyna uniosła klingę i szybkim, wyuczonym ruchem zderzyła swój miecz z mieczem najstarszego z przeciwników. Odgłos ostrzy ponownie rozniósł się echem pomiędzy górami. Półobrót, uderzenie. Kolejne krople krwi wsiąkały w ziemię. Przerywany oddech. Kolejny ruch mieczem, obezwładnienie przeciwnika, mocne uderzenie nogą w klatkę piersiową. Atak z lewej strony, szybkie sparowanie, kolana się pod nią ugięły. Zaklęła cicho, zrobiła unik, potem drugi, upadła na jedno kolano, jednak podniosła się w szybkim tempie. Miecz poszybował do góry, wbił się w ramię nadbiegającego mężczyzny. Zawył z bólu. Dziewczyna pchnęła miecz jeszcze dalej, po czym wyrwała go z rany powodując kolejny krzyk przeciwnika. Machnęła mieczem podcinając mu gardło. Krew rozbryzgła się na wszystkie strony. Śmiechu nie było już słychać, zastąpiły go przekleństwa. Ostatkiem sił poruszała się po nierównym podłożu. Parowała uderzenia i zadawała rany. Niektóre z ataków przedostawały się przez jej obronę powodując rozleglejsze obrażenia na jej ciele. Wbiła łokieć pomiędzy żebra a następnie wbiła miecz w brzuch. Ostatni przeciwnik tracąc zdrowy rozsądek rzucił się na nią bez przemyślenia, wykrzykując groźby śmierci w jej kierunku. Uniosła klingę, postawiła krok do przodu, jednak potknęła się przez wystający korzeń. Upadła na ziemię, odepchnęła się na plecy. Przeciwnik był tuż nad nią, skoczył, by wbić w nią swój miecz. Drżącymi rękoma podniosła klingę ku górze. Przeciwnik nie miał jak zmienić toru swojego upadku. Nadział się prosto na niego, miecz przeszył jego klatkę piersiową trafiając prosto w serce. Zakasłał krwią wprost na twarz dziewczyny. Ponownie odepchnęła się na bok, nie mogąc dłużej utrzymać nad sobą ciężaru. Zaparła się nogami o ciało umierającego przeciwnika i wyciągnęła z niego ostrze.

— Gnojki — powiedziała kaszląc. — Mówiłam, że trochę krwi nie przesądzi o mojej przegranej. Powinniście lepiej dobierać sobie... przeciw...ników — ponownie zaniosła się kaszlem, który rozrywał jej płuca. Próbowała przeczołgać się dalej, bardzo powoli, na tyle, na ile pozwalały jej siły. Powoli traciła przytomność. Możliwe również, że ją straciła - w pewnym momencie poczuła, że się ocknęła, a ból w płucach zelżał. Nie czuła już potrzeby kaszlu.

— Ej, gdzie oni się podziali? Znowu się zgubili... — usłyszała cudzy głos dobiegający zza budynku któremu towarzyszył odgłos kroków. Zacisnęła zęby i spróbowała przeczołgać się jeszcze dalej, szybciej, jednak rany wdawały się we znaki. Była pewna, że przyszła reszta załogi. — Oioioioi, co tu się stało? — głos był coraz wyraźniejszy — kto ich tak załatwił? — dostrzegła na ziemi cień. Zerknęła za siebie. Zobaczyła mężczyznę trzymającego dłoń na klindze jednego z trzech mieczy, których pochwy przymocowane były przy biodrze. Rozglądał się uważnie. Jego spojrzenie spoczęło na dziewczynie, źrenice nieznacznie mu się rozszerzyły. Zdjął dłoń z klingi i podbiegł do niej. — Ej, wszystko z tobą dobrze?

— Wspaniale, nie widać? — odparła, kaszląc. — kim jesteś?

— Chopper...

— Chopper? To twoje imię?

— Co? Nie! — krzyknął — Chopper to nasz lekarz, tylko gdzie on się podziewa w takiej chwili... Tylko na moment straciłem ich z oczu i już się zgubili! — rozejrzał się dookoła — chodź, muszę cię stąd zabrać. Kto was tak urządził? — spytał, jednocześnie biorąc dziewczynę na ręce. Próbowała wyrwać się z jego objęć, jednak trzymał ją w żelaznym uścisku. — Nie wierć się, bo spadniesz.

— A skąd mam niby wiedzieć, czy nie jesteś jednym z nich i że po mnie nie przyszedłeś? A teraz próbujesz uśpić moją czujność?

— Nie pieprz głupot — zaczął iść przed siebie — jakbym chciał cię złapać, to bym cię związał. Odpowiedz na pytanie.

— Nas? Żadnych nas — odparła. — Oni — wskazała palcem na poległych — mnie tak urządzili. A ja tak urządziłam ich. Chyba mogę przypisać sobie wygraną, co?

Nowo poznany mężczyzna spojrzał na nią zdumiony, a po chwili wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

— No, to tym bardziej gdybym był jednym z nich, to po takim widoku musiałbym cię co najmniej związać! Ale bez żartów. Musimy znaleźć moją załogę, żeby Chopper mógł cię opatrzyć.

— Jesteś piratem?

— Ta — odpowiedział i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś znajomego punktu, w kierunku którego mógłby się udać.

— A co tu robicie? — kontynuowała.

— Przycumowaliśmy, by uzupełnić zapasy jedzenia. Niestety, w trakcie powrotu z miasta moja załoga się zgubiła. Jak ich nie znajdę, to będzie naprawdę źle.

Mężczyzna szedł przed siebie. Przeszli spory kawałek w milczeniu. Zatrzymał się i rozejrzał raz jeszcze. Mrużył oczy wypatrując czegoś w oddali.

— Powiedz... Wracaliście z miasta razem, tak? — kiwnął głową. — I jak wróciłeś na statek, to ich tam nie było?

— Nie dotarłem jeszcze do statku. — odparł. Dziewczyna zdziwiła się.

— Jak to nie dotarłeś? Chcesz mi powiedzieć, że wracaliście wspólnie, oni wszyscy się zgubili, a ty jeden nie, nie dotarłeś na statek i zacząłeś ich szukać?

Mężczyzna milczał.

— Czy to na pewno oni się zgubili?

— Co chcesz przez to powiedzieć? — jego brew zaczęła drżeć nieznacznie, miała wrażenie, że zaczął się złościć.

— Nic. To tylko podpowiem, że miasto jest w drugą stronę. Pewnie tam będzie też wasz statek — wskazała palcem za siebie. Z oddali widać było lekką poświatę lamp. Mężczyzna odchrząknął, zacisnął usta w wąską linię i nie skomentowawszy jej podpowiedzi ruszył we wskazanym przez nią kierunku. Nie wiedziała, czy na jego twarzy odbija się zachodzące słońce, czy faktycznie spostrzegła rumieńce.

— Powiedz mi chociaż jak się nazywasz.

— Roronoa Zoro.

— Roronoa? Ten łowca piratów? I jesteś jednym z nich? — spytała ze zdumieniem.

— Nie ja nadałem sobie tytuł łowcy piratów. Nie używaj tego określenia. No, a ciebie jak zwą?

— Ryusaki Ryoka.

— Hmmm... Nie kojarzę. Ale mniejsza z tym. Nie zemdlej mi tu tylko. I nie umrzyj, bo wtedy nawet Chopper nic nie poradzi.

Prychnęła, co spowodowało drapanie w gardle. Ponownie zaniosła się kaszlem.

— Jak umrzesz, to nie będziesz mogła przypisać sobie wygranej — upomniał. Nie skomentowała tego. Uspokoiła trochę oddech. Czuła przyjemne ciepło bijące od jego ciała. Nie mogła nic poradzić na to, że po takim czasie lęku poczuła się nieco bezpieczniej, gdy obejmowały ją silne ramiona, które, miała takie wrażenie, nie zranią jej tak, jak do tej pory była raniona. Powoli odpływała i nie spostrzegła nawet, że gdy usnęła.

Dotarli na miejsce pół godziny później. Tym razem Zoro nie zgubił drogi, uważnie wpatrując się w światło lamp odbite w wieczornych chmurach. Statek przycumowany był po lewej stronie przy starym molo, z którego nie korzystali już inni, niewyjęci spod prawa odwiedzający. Dziewczyna przebudziła się na skutek bardzo głośnych nawoływań. Z początku nie wiedziała, o co chodzi i chwilę jej zajęło, by przypomnieć sobie ostatnie chwile.

— Zoro! Oi, Zoro! Rany, gdzieś ty był tyle czasu?

— Mieliśmy już zacząć cię szukać, ale przez ten wiatr zupełnie zgubiłem twój zapach — odpowiedział drugi głos, bardziej dziecinny. Dziewczyna powoli otworzyła oczy, akurat w momencie, gdy ciało, które ją trzymało, przyklękło, a następnie odbiło się od ziemi. Zacisnęła zęby w strachu. Wylądowali na pokładzie statku. Mężczyzna położył ją na ziemi. Usłyszała tupot stóp, a następnie paniczny krzyk.

— O matko! Ona jest ranna! Lekarza, lekarza, szybko zawołajcie lekarza!

— Chopper... — skomentował nieco w złości Zoro, brew mu zadrgała.

— A, tak, to ja!

Dookoła dziewczyny zebrała się prawdopodobnie reszta przyjaciół szermierza, który ją uratował. Słyszała, jak coś mówią, czuła, że niektóre ze zdań są wypowiadane bezpośrednio do niej, ale nie była w stanie na nie odpowiadać. Adrenalina opuściła ją już kompletnie. Zaczęła odczuwać ból spowodowany licznymi ranami, siniakami, otarciami, ból w klatce piersiowej i dłoniach. Odpływała ponownie. Ostatnie, co poczuła, to silne ręce, które ją podniosły i słowa "do mojego gabinetu, Zoro".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top