01 | Nigdy więcej zioła

Outer Banks. Miejsce na końcu Ziemi, za którym dalej nie ma już nic, a przed nim rozciąga się cały świat. To wyspa na środku niczego, zbudowana z wraków. Zamek monarchów i melina biedoty. To więzienie, który z każdej strony był pilnowany przez bezlitosny i niebezpieczny ocean bez dna ani powrotu. Powrotu na powierzchnię.

Uwaga, bo to niezły zwrot akcji: mieszkałam tam.

Tamtego dnia przemierzałam brudne ulice Outer Banks rowerem. Nazywał się Złomek, wielce ambitnie. Moje włosy tańczyły w parze z pędem wiatru, nogi zdychały zmuszone do pedałowania, a wielki wyszczerz na mordzie musiał oślepiać ludków bardziej od wiszącego nad wyspą słońca. Takim właśnie sposobem rozdawałam ulotki promujące żarcie naszego foodtruck'a.

— Frytki? Hot-dogi? Ośmiornice? Wszystko mamy! — krzyczałam na cały głos. — Letnie obniżki! Tylko dzisiaj, rybcie! Więc dupa w troki i jazda pod Spasłą Płotkę!

— Ostatnio po tych waszych ośmiorniczkach dostałem skrętu kiszek i rzygałem cały dzień! — ktoś krzyknął z osiedla po prawej.

Na to oskarżenie jedynie wzruszyłam ramionami.

— Zwrotów nie przyjmujemy!

Nie zaprzątając sobie głowy tym więcej, popedałowałam dalej. Wraz z kolejnymi pokonywanymi metrami, zakrętami oraz moimi ciężkimi wdechami, zmieniał się wygląd ulic. Były schludne, bo co drugi kosz nie leżał przewalony na chodnikach, wypluwając z siebie rzygowiny z śmieci. Ładne domy stały w rzędach na baczność, bez powybijanych okien, a płoty ich ogrodów nie były krzywym zlepkiem desek i gwoździ. Trawniki były przycięte jak od linijki. Słońce odbijało się od połyskujących na ścieżynkach luksusowych bryczek. Wszystko było tam takie inne od tego, co od dzieciaka znałam. Gdzie się wychowałam. To zapędziło mnie poza moje sfery mojego komfortu.

Wjechałam do Ósemki. Uh, parszywe miejsce.

Na kolejnej nudnej ulicy, która wyglądała tak samo jak poprzednia, żarówka zaświtała w mojej głowie. Było tam zbyt czyściutko. Aby to zmienić, zaczęłam wyrzucać ulotki randomowo podczas drogi na asfalt. Niektóre powrzucałam do wypindrzonych ogrodów. Na końcu wyplułam gumę z buzi do fontanny pilnującej ronda.

Moja satysfakcja i uśmiech na mordzie były nie do opisania. Jakie to było czadowe zajęcie! Polecałam każdemu spróbować.

Na końcu ulicy zatrzymałam się z piskiem opon i obejrzałam się za siebie, patrząc z dumą na swój bajzel. Trochę żałowałam, że nie miałam przy sobie znaczka pocztowego czy pocztówki z miastem Sydney. Aby wiedzieli, czyja to była robota. Bo nikt tego nie widział.

— Wandal! Gałgan! Hultaj! Płotka!

Chyba się zapędziłam.

Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się czujnie wokół. Na jednym z garnków stała elegancko ubrana, starsza kobieta, która łypała na mnie groźnie. Świecidełka zwisające z jej szyi ciągnęły jej szyję do dołu, przez co nieco się garbiła, a długie paznokcie wbijały się w drewnianą barierkę werandy. Smród Grubaski podrapał mnie w nosie, a w głowie zabrzęczał alarm. Pachniała forsą oraz próżnością. Zawsze tak miałam w obecności Grubasów zamieszkujących Outer Banks. Grubych ryb. Pod względem portfela oraz tłuszczyku po tych wszystkich bankietach.

Z grymasem przewróciłam oczami. Prukwa ubrana w garniturek, pomyślałam.

— Sydney! — pruła się aż do zdarcia gardła i moich uszu. — Poskarżę się twojej matce! Zobaczysz! Posprzątaj to, ale to już!

— Lepiej od razu naskarż samemu Profesorowi! — odparłam. Podeszwami już grzałam pedały. Niezrozumienie zmarszczyło jej twarz jak śliwkę, na co z westchnięciem dodałam: — Na serio? Tyle kasy, a nie stać panią na Netflixa? Ale banał. No nic. Ciao!

Odjechawszy, nawet się nie obejrzałam. Mimo tego, że bluzgi rzucała za mną jak pociskami jeszcze długo, ja ścigałam się z wiatrem przez kolejne ulice bogatszej części naszej wyspy. Zwolniłam dopiero w momencie, gdy spuchnięte płuca nie mieściły się już w żebrach, przez co ledwo łapałam oddech. Zeskoczyłam ze Złomka i dalszą drogę postanowiłam pokonać na pieszo. Idąc, kradłam Grubasom jak najwięcej tlenu i co jakiś czas dzwoniłam dzwonkiem, tak bez powodu, aby ich wkurzyć.

— Ej, Syd! Czekaj!

Tamten głos natychmiast zagrał na moich nerwach jak na bębnach. Niekontrolowanie mocniej zacisnęłam dłonie na rączkach kierownicy, w głowie już myśląc o tym, jak bardzo rozbolałaby mnie dupa po szybkim wskoczeniu na siodełko i odjechaniu stamtąd, zostawiając po sobie jedynie kurz.

Niestety, jak wrzód się już przyczepił, to trudno się go potem było pozbyć.

Nie odwróciłam się. Szłam dalej z zaciśniętą szczęką i wzrokiem przed sobą, podczas gdy Rafe oraz Kelce mnie dogonili. Otoczyli mnie. Zamknęli w klatce; jeden z jednej strony, drugi z tej drugiej. Ich dusząca obecność irytowała mnie; to dlatego trzymałam buzię na kłódkę i tak mocno zaciskałam ręce na kierownicy, by nikomu nie stała się krzywda.

Ale od ciosu z sierpowego dzieliła mnie naprawdę cienka granica.

— Miło, że do nas zajrzałaś — powiedział idący po mojej prawej Rafe. Od Kelce'a dzielił mnie Złomek, za to do Rafe'a mogłam wystawić jedynie dłoń i powiedzieć, aby gadał do niej. Najlepiej od razu z fakiem. — Twój widok zawsze mnie cieszy.

— Serio? — prychnęłam. — Myślałam, że wy wszyscy plujecie na Płotki — nie zamierzałam na niego patrzeć.

Ja nawet nie chciałam z nim gadać. Nigdy. Rafe Cameron był cholernie upierdliwym człowiekiem, zadufanym w sobie dupkiem, ulizańcem oraz pieprzonym egocentrykiem. Tak jak każdy o tym nazwisku. I nie wiedzieć czemu, ten sam właśnie Rafe Cameron za punkt honoru sobie obrał, aby truć mi dupę za każdym razem, jak złowi mnie wzrokiem.

Złowi wzrokiem. A nazywano nas Płotki. Taka tam gra słów, na którą w duchu się zaśmiałam. Byłam zabawna.

— Ty nie jesteś Płotką.

Wtedy zmusiłam się i wreszcie spojrzałam na niego. Byłam nim znudzona.

— Mieszkam gdzie Płotki. Ubieram się jak Płotki. Zarabiam, jem i sikam jak Płotki — wyliczyłam wolno, aby dotarło. — Ale tak, jestem wielorybem. Dlatego zabieraj kolegę i zmiatajcie, bo potrzebuję dużo przestrzeni, którą mi zabieracie.

Kelce na moje słowa jedynie parsknął śmiechem. Taka była jego rola: nigdy nie mieć zdania, a tylko robić za tło akustyczne dla Rafe'a. Cholerny przydupas.

Samowolnie przyśpieszyłam kroku. Chęć ucieczki jak drzazga wbijała się w moje serce i nie zamierzała zniknąć, dopóki tamte gnojki mieli być w pobliżu. Chłopcy jednak mieli znacznie dłuższe nogi niż ja, więc z łatwością mi dorównywali.

— Ja ci powiem kim jesteś — gadał niewzruszony Rafe. Choć głośno westchnęłam, on ciągnął: — Jesteś upartym osłem. Bo mogłabyś być jednym z nas. Pić drinki, pływać jachtami i żyć sielanką, ale ty wolisz trzymać z tymi szmaciarzami — dodał pogardliwie.

Słuchając tego, udawało mi się trzymać nerwy na wodzy. Złość buzowała w mojej krwi, pięść ciągnęła do jego nosa, ale nie chciałam scen. Byłam dla ojca wystarczającym problemem sama w sobie; nie chciałam mu jeszcze ich dokładać.

— Mogłabyś być taka jak swoja mat...

Gdzieś w środku usłyszałam trzask. To moje nerwy puściły.

Nawet nie skumał momentu, w którym się do niego odwróciłam. W tym celu puściłam Złomka, a że nie usłyszałam brzdęku o asfalt, domyśliłam się, że to Kelce go złapał. Do czegoś się przydał. Ja za to wbiłam palca w pierś blondyna, a także ostry jak brzytwa wzrok. Oczy Rafe'a wyskoczyły z orbit.

Mogłam znieść wiele. Ale moja matka była tematem tabu. Cierniem na sercu. Zbyt jasnym wspomnieniem w pamięci. Kruchym lodem, pod który Rafe właśnie wtedy wpadł.

— Posłuchaj no, gogusiu — warknęłam srogo. — Nigdy nie będę jak moja matka. Nie potrzebuję się puszczać z Grubasami, aby pić chujowego szampana za kilka patyków i gadać z nadętymi bufonami, jakimi jesteście ty czy twój ojciec — wypluwałam z siebie słowa, co jakiś czas dźgając go w tors. — Akurat wy się w niczym nie różnicie. I wiesz co? Myślę czasem o was. Zastanawiam się, kto komu bardziej co liże. On twój beznadziejny fryz, który jest identyczny co ten jego, czy ty jego dupę.

Doskonale widziałam, jak po moich słowach jego oczy pociemniały. Rafe zacisnął mocno szczękę oraz powieki, biorąc głośny wdech. Zdenerwowałam go. Krew szumiała mi w uszach, a mimo tego i tak usłyszałam przekleństwo Kelce'a za plecami. Uśmiechnęłam się na to z satysfakcją, bo halo, mówiłam już, że wkurzanie Grubasów sprawiało mi cholerną przyjemność. Szczególnie tak tępych jak Rafe Cameron. Duma rozpychała się w mojej piersi.

Blondyn właśnie otwierał oczy wraz z dziobem, by mi odpyskować, gdy nagle obok nas zatrąbił klakson. Byłam zbyt nabuzowana, aby się wystraszyć. To samo Rafe. Oboje więc spojrzeliśmy obojętnie na maskę kolorowego mini vana, którego ja znałam jako Twinkie. Kelce natomiast pisnął i podskoczył jak dziewczynka, puszczając przy tym mój rower, który walnął o ziemię. Pizda.

Za kierownicą jak zwykle siedział właściciel, John B. To jednak nie jego głowa wychyliła się przez okno z miejsca pasażera. Łobuzerski uśmiech oraz czapeczka z daszkiem były charakterystyczne tylko dla jednego pajaca.

JJ przejechał po nas wzrokiem i skrzywił się z teatralnym smutkiem.

— Cholera, stary. Spieprzyliśmy to — westchnął wystający łeb. — Trochę gazu z twojej strony i rozpłaszczylibyśmy dwa śledziki. Szkoda. Taka okazja...

Nikt z nas nie zdążył się odezwać, kiedy drzwi z boku rozsunęły się ze zgrzytem. Z brzucha Twinkie wyszli Pope oraz Kiara; widok tej drugiej nieco mnie uspokoił i ucieszył, bo to zdecydowanie z mulatką trzymałam największą sztamę. Ta dwójka migiem znalazła się przy nas; Pope właśnie podnosił Złomka z ziemi, w czasie gdy Kiara doskoczyła do mnie i Rafe'a, wsuwając swoją rękę pod moje ramię. Przesłodzony uśmiech wisiał na jej ustach.

— Siemka — powiedziała, patrząc tylko na mnie. — Też czujesz odór pawia? Ktoś się chyba nie domył po ostatniej imprezce — to już mówiła patrząc bezpośrednio na ogłupiałego Rafe'a. Zaraz jednak znów spojrzała na mnie. — Może taxi?

Chciałam ją wyściskać tam i wtedy, ale zdecydowałam się to zrobić już w vanie. Zamiast tego uśmiechnęłam się więc i kiwnęłam głową.

— Jeszcze się pytasz.

W tym czasie Pope zdołał zapakować mój rower do środka. Beż pożegnania czy choćby ostatniego spojrzenia odwróciliśmy się od Rafe'a i Kelce'a, ale kątem oka widziałam, że minami pobijali ryby pływające w oceanie. Wciąż płonęła we mnie złość, jednak gdy znalazłam się w bezpiecznym środku Twinkie, ulga o kapkę ją przygasiła.

— My będziemy spadać, panienki — obwieścił JJ z wciąż wystawionym łbem przez okno. — Usuńcie się z drogi. Inaczej zrobimy z was dwa płaskie placki, które potem przerobimy na brzydkie jak gówno łapacze snów — wzruszył ramionami.

Na te słowa wszyscy w vanie parsknęli śmiechem. Choć wizja wyglądała kusząco, nabzdyczeni Rafe oraz Kelce usunęli się na bok. John B wcisnął pedał gazu, a JJ głośno zawył. Z oczu Camerona dalej kipiała złość, co zobaczyłam nawet przez okno, ale jego obraz nikł w mojej pamięci z każdym przejechanym metrem. Tego samego nie mogłam jednak powiedzieć o targającej mną złości. W tym czasie Maybank zostawił przyjaciela i przelazł z przodu do nas do tyłu.

— Za ratunek stawiasz nam frytasy — oznajmił i usiadł obok mnie. — Akurat jestem głodny, no tak się złożyło.

— A kiedyś nie byłeś? — zironizował Pope. JJ w odpowiedzi machnął dłonią.

— Czego od ciebie chcieli? — spytała Kiara.

— Chcieli zjebać mi dzień. I udało im się, uh! — warknęłam przez zaciśnięte zęby. — Wnerwili mnie, pluskwy obślizgłe.

— Wiem.

— Co? Skąd?

— Bo odkąd usiadłem próbujesz rozdziabać mi rękę — powiedziawszy to, JJ wyrwał z mojego uścisku swoją dłoń. Pomasował ją tą drugą ze zbolałą miną.

— No nie ważne — machnęłam na to ręką, specjalnie prawie uderzając przy tym blondyna w twarz. Odsunął się jednak, skubany. — Co wy robiliście w Ósemce?

— Czilowaliśmy sobie na tym ich molo — odpowiedziała Kiara. — Jest w remoncie, więc myśleliśmy, że nikt nas nie przyłapie.

— Ale komuś wbiło się do głowy, aby wleźć na dach i balansować na krawędzi! — Pope celowo podniósł głos, aby siedzący za kierownicą John B lepiej go słyszał. To on musiał być tym kimś.

— Patrz Pope, właśnie przejeżdżamy przez most. Jeszcze chwila, a popatrzysz sobie na niego od spodu.

— Uh, pedał mi się wbija w plecy.

— Na mnie najeżdżasz, a sam szkodzisz. Pope, weź no odsuń się od Kiary.

Na dalszą ich przepychankę już się wyłączyłam. Przez cały ten czas dalej słyszałam szum krwi w tle, a kiedy się na nim skupiłam, on zagłuszył wszystko wokół. Głębokimi oddechami próbowałam uspokoić swoje nerwy oraz nerwowe bicie serca, które przyśpieszało z każdą wzmianką o mojej matce. Mimo starań, nie mogłam przestać wbijać paznokci w skórę. Obraz przed oczami też dziwnie mi się zamazał.

— Pst.

To było tak blisko mojego ucha, że jeszcze trochę i by do niego jęzor włożył. Spojrzałam z irytacją na pochylającego się do mnie JJ'a, który chyba, podobnie zresztą co ja, nie uczestniczył w żywej rozmowie jego przyjaciół.

— Co chcesz?

— Widzę, że jesteś sztywna jak gacie na mrozie — szepnął, na co się skrzywiłam. — Znam powód. Te chujki też zawsze podwyższają mi ciśnienie. Ale po kilku buchach zawsze mi jakoś lżej.

— Po czy...

Nie dokończyłam, gdy JJ z kieszeni shortów wyciągnął skręta i wysunął go w moją stronę, dość dyskretnie. Nie było tajemnicą, że młody Maybank lubił sobie zajarać, bo sam się z tym zbytnio nie krył. On sam rozpowiadał, że wtedy niczym się nie przejmuje, a świat przed oczami widzi jak zza różowych okularów, tyle że bez okularów. Nikt nie wiedział, skąd chłopak brał zioło. I nikt nie pytał. Po prostu rzadko co brano jego zdanie pod uwagę, szczególnie gdy blondyn obściskiwał się ze swoją deską do surfowania.

Przez pierwsze kilka sekund patrzyłam na skręta z krzywą miną. Paliłam już kilka razy w swoim życiu, ale każdego z nich nie lubiłam. Zawsze wyłączał mi się film po którymś zaciągnięciu. Jakby ktoś wyrywał mi wtyczkę i podłączał ją z powrotem kilka godzin później. A najgorsze z tego wszystkiego było to, że nigdy nic nie pamiętałam z tego okresu. Potem musiałam się tego dowiadywać od przypadkowych, często wkurzonych na mnie ludzi. Do tego po wszystkim głowa napieprzała jak dzwon kościelny.

Potem jednak przypomniał mi się pysk Rafe'a i jego słowa, a złość zapłonęła we mnie jeszcze większym płomieniem niż wtedy, jak miałam go przed sobą. Wiedziałam, że trudno mi będzie się z tym uporać. Zioło na pewno by to ułatwiło.

Dlatego ostatecznie wzięłam skręta. Pomimo alarmów w mojej głowie.

— Co za to chcesz?

— Nic — na mój podejrzliwy wzrok zrobił oburzoną minę i dodał: — Jestem chamem, ale nie zawsze. Dziś nie. Możesz po prostu poczekać z tym, aż dojedziemy do chaty Johna B i zapalimy sobie razem — rzucił obojętnie, jakby nie zależało mu, co dalej zrobię. — Pójdziemy do jego pokoju, aby reszcie nie przeszkadzać.

Nie miałam nic przeciwko temu. Lubiłam JJ'a, popierałam jego luzackie podejście do życia, a jego głupkowate żarty i zachowanie często mnie bawiły. Poza tym, samotne jaranie skręta było spoko, ale w towarzystwie było jakoś bardziej spoko. Dlatego bez dłuższego zastanowienia kiwnęłam głową i szepnęłam:

— Deal.

···

Czy ja mówiłam, że po jaraniu głowa napieprzała jak dzwon? To sory. Ona napierdalała jak pięć dzwonów. Wspomagane wzmacniaczem. W które się waliło kijem bejsbolowym.

Ból był pierwszym, na czym się skupiłam po obudzeniu. Pulsował w mojej bani i falami docierał do każdego zakątka ciała, ale to właśnie czachę torturował najbardziej. Potem doszło do tego oślepiające mnie nawet spod zamkniętych powiek słońce. Było mi ciepło oraz miękko, więc – domyślając się, że leżałam w milusim łóżku – chciałam się przewrócić i ukryć twarz w poduszce. Już przeturlałam się na prawy bok, gdy nagle zamiast zatopić twarz w puchatej podusi, ja pizdnęłam nosem o coś znacznie twardszego, ale równie ciepłego. Ból nosa był nieporównywalnie mniejszy od tego głowy, więc nie przejęłam się nim zbytnio. Poza tym – nie chciało mi się otwierać oczu i sprawdzać, czym było to coś.

Ale mogłam to wymacać. Niezależnie od tego, jak to brzmiało.

Więc położyłam na tym dłoń i powoli zaczęłam po tym sunąć palcami. Było gładkie, dość przyjemne, a nawet bardzo. Nie było równomierne. W niektórych miejscach palcem natrafiałam na wybrzuszenia, rzadko w jakieś wklęsłe rowki. W końcu natrafiłam na coś dziwnie podobnego do pieprzyka, tyle że znacznie większego. Jakiś guziczek. Niekontrolowanie nawet na to nacisnęłam.

— Możesz nie ściskać mnie po cycach? Ja nie daję mleka.

Co kurwa?

Równocześnie z tą myślą pisnęłam i odskoczyłam, przez co sekundę później wylądowałam z hukiem na podłodze. Uderzenie dołożyło mi jeszcze ból pleców i trochę tyłka, ale też nieco otrzeźwiło moje zmysły. Wspomnienia tsunami zaatakowały moją pękająca głowę, jakby ktoś je odkorkował z przymałej butelki. Aż mnie zemdliło. Jęknęłam przeciąglę.

Przypomniało mi się, jak wróciliśmy do domu Johna B. Byłam na granicy między płaczem a roztrzaskaniem pierwszej lepszej rzeczy, jaka trafiłaby mi się w ręce, więc JJ od razu zaciągnął mnie do pokoju jego kumpla. Tam usiedliśmy na podłodze naprzeciwko siebie i odpaliliśmy pierwszego skręta. Wymienialiśmy się nim. Potem był drugi i trzeci. Po drodze przeplatał się śmiech, żarciki, jakiś tam drobny flircik. Czwarty, którego nie wypaliliśmy do końca, bo... kurwa.

Tak szybko otworzyłam oczy, że aż mnie zaćmiło na parę chwil. Całkiem to olewając, z rosnącą paniką zajrzałam pod kołdrę, która NA SZCZĘŚCIE spadła razem ze mną, bo dzięki temu zakrywała moje nagie ciałko. Tak, NAGIE. Byłam naga i gdybym nawet nie miała wspomnień z poprzedniej nocy, czego akurat ten jeden raz bym nie żałowała, to musiałabym być głupia, aby nie wiedzieć z czym się to wiązało. Coś boleśnie zacisnęło się na moim żołądku.

A już żadnych wątpliwości nie miałam, gdy nagle nade mną zawisła głowa zaspanego JJ'a. Z gołą klatą. Więc był półnagi. Nadzieje na to, że miał na sobie gacie, oceniałam jako marne. Wychylił się z łóżka i przecierając dłonią twarz, chłopak spojrzał na mnie z góry z bajeranckim uśmiechem. Blond czupryna na łbie przypominała wtedy bardziej ptasie gniazdo. Kołdrę naciągnęłam aż pod samą brodę.

— Jeśli ci wygodnie na tej podłodze, to okej... — mruknął z poranną chrypką. — ...ale muszę cię zmartwić. Wątpię, aby jakoś ostatnio była myta. John B chyba nawet mopa nie ma.

Olewając go, migiem dźwignęłam się na nogi. Jak jeszcze chwilę wcześniej nie chciałam opuszczać łóżka do wieczora, tak w tamtym momencie czułam się pobudzona jak nigdy wcześniej. Kołdrą owinęłam swoje nagie ciało, a że John B miał ją tylko jedną to... mogłam oglądać gołego i wesołego JJ'a w pełnej krasie. Od razu odwróciłam wzrok, czując ciepło na policzkach. JJ prychnął.

— Nie ma niczego, czego już nie widziałaś — mruknął.

Czemu każdy chłopak brzmiał tak seksownie po przebudzeniu? Dziewczyny wyglądem mogły straszyć dzieci, a oni skręcali kiszki tą swoją chrypką. Tak było ze mną w tamtej chwili.

— Powiedz, że tego nie zrobiliśmy.

— Przespaliśmy się.

Japierdole.

— Cholera! Wiedziałam, że ćpanie z tobą to zły pomysł!

— W nocy nie narzekałaś! Wręcz przeciw...

— Stul się — przerwałam mu i zgromiłam wzrokiem. Starałam się nie zjeżdżać oczami w dół. — Uh, to się nie wydarzyło. Zapomnimy o tym, tak? Zapomnimy. A teraz podaj mi ubrania, abym mogła wyjść i zapomnieć — nakazałam mu chaotycznie.

Wcześniej dostrzegłam moje porozwalane ciuchy z drugiej strony chłopaka, a że ja nie zamierzałam się ruszać z miejsca bez majtek na dupie, jego rolą było podanie mi ich.

JJ jakoś zgarnął w jedną łapę moje wszystkie rzeczy i wystawił je w moją stronę. Wyciągnęłam się po nie, ale zanim jednak je złapałam, on wypuścił je wszystkie w jednej chwili, by móc wolną ręką chwycić mnie za nadgarstek i pociągnąć na łóżko. Z piskiem wylądowałam plecami na materacu.

Nim się zorientowałam, JJ już wisiał nade mną. Dłonie opierał po obu bokach mojej głowy, przez co znalazłam się w pułapce. JJ patrzył na mnie nieco zirytowanym wzrokiem. Ja za to przełknęłam ślinę, którą prawie się zadławiłam.

— Weź wyluzuj, Syd — prychnął chłopak. — To był tylko seks, a nie przysięga małżeńska — przed następnymi słowami jeszcze bardziej się nade mną nachylił. Uśmiechnął się łobuzersko. — Całkiem niezły, będąc szczerym.

— Cześć wam.

Oboje zerknęliśmy w stronę drzwi, gdzie o framugę opierał się wyszczerzony John B. Czując nasz wzrok, poruszył dwuznacznie brwiami. Zażenowana zanurkowałam pod kołdrę, podczas gdy JJ rzucił w przyjaciela poduszką. Walnęła jednak o zamykające się drzwi.

— Wynoś się!

Wykorzystałam to, że był rozproszony i cudem odepchnęłam go od siebie. Sam wylądował na plecach, gdy ja porwałam swoje ubrania i wcisnęłam się w najdalszy kąt pokoju, aby ubrać się jedną ręką, bo drugą przecież musiałam trzymać kołdrę. Szczególnie, że czułam na sobie bezczelny wzrok JJ'a.

W pewnym momencie odwróciłam się i zmiażdżyłam go gniewnym wzrokiem.

— Mógłbyś się nie gapić? — syknęłam.

Chłopak przewrócił oczami, ale posłusznie odwrócił głowę w drugą stronę.

Nie minęło raptem kilka sekund, a ja bez patrzenia potrafiłam poznać, że znów to robił. Czułam na ciele jego wzrok. Wisiał na mnie jak ubranie, które powinnam była na sobie mieć.

— Miałeś przestać.

— Doceń, że próbowałem.

Fuknęłam pod nosem, ale już dałam temu spokój. Minęły może trzy minuty, gdy wreszcie się ubrałam. Połowę czasu zajęło mi skumanie, że jak miałam już gatki i spodenki na sobie, to nie musiałam już trzymać kołdry i bawić się z zapięciem stanika jedną ręką. Potem rzuciłam kołdrę na rozwalonego na łóżku JJ, aby zasłonić trochę jego warsztat, po czym od razu podeszłam do drzwi, zatrzymując się jeszcze na chwilę.

— Tej nocy nie było — pogroziłam mu palcem.

Uraczył mnie kolejnym uśmieszkiem. Zaczynały mnie wpieniać.

— Dla mnie jest jedną z fajniejszych.

Z obawy, że mogłabym mu coś zrobić, szybko wyszłam z pokoju z trzaskiem drzwi. Przechodząc przez salon, spotkałam rozciągającą się na kanapie Kiarę, która na mój widok zmarszczyła brwi. Machnęłam ręką, gdy ta już otwierała buzię.

— Ani słowa. Mnie tu nie ma.

I tyle w temacie. Po drodze do roweru minęłam jeszcze rozwalonego na kanapie, tym razem na werandzie, śpiącego Pope'a oraz bujającego się na hamaku między drzewami Johna B. Ten drugi uśmiechnął się znacząco na mój widok. A mnie kolejny raz krew zalała.

Obaj durni jak dziurawe buty.

— Milcz, bo zatłukę — burknęłam.

Na jego szczęście posłuchał.

Złomek stał oparty o jedno z drzew, pod którym również była zaparkowana Twinkie. Ta sama jak w przypadku spotkania z Rafem drzazga ucieczki drażniła mnie w sercu, dlatego spod chatki Routledge'a wystartowałam jak torpeda. Nigdy tak szybko nie pedałowałam. Zwolniłam dopiero dwa kilometry dalej, gdy nie mogłam już złapać oddechu. Myśli kotłowały się w mojej głowie i pogarszały ból głowy.

Z każdą chwilą tamta noc coraz bardziej do mnie docierała.

Przespałam się z JJ'em Maybankiem.

Tamtego dnia zadecydowałam, że nigdy więcej już nie zapalę zioła.

Niecały kilometr od domu przyszło mi do głowy, aby sprawdzić telefon. Byłam dzikuską, więc nie miałam go zasyfionego powiadomieniami z mediów czy innych bzdet; za to mnóstwo było nieodebranych połączeń i nieodczytanych SMS-ów. I to wszystko tylko od jednej osoby. Serce podeszło mi do gardła, a palec zaczął mi drżeć nad ekranem. Zebrałam w sobie odwagę odwagę, byprzeczytać tylko jedną z wiadomości.

Tatko: Przegięłaś Sydney.

On nigdy nie pisał kropek w SMS-ach. Ale gorsze od tego było to, że użył mojego pełnego imienia. Czyli miałam przewalone.

Jednak przedłużyłam sobie drogę do domu. Tak dla sportu.

···

a/n: niespodzianka! nie spałam do 4 rano, aby napisać wam ten rozdział i nieskromnie powiem, że mi się podoba. Sydney podbiła moje serce. ale jest on dla was, dlatego to wy mi powiedzcie, co myślicie.

sprostowanie: nie wymyśliłam tego, taka scena była w serialu. w odcinku pilot jest krótki urywek, jak john b wbija do pokoju, gdzie na łóżku leżą jj i jakaś laska. podmieniłam ją na sydney

mam nadzieję, że szkoła nie daje wam jeszcze w kość. trzymajcie się <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top