Rozdział 8




Zegar wskazuje piątą piętnaście. Ostatni raz patrzę na moją sukienkę, która leży w kawałkach na podłodze. Chwytam mocno rączkę walizki i ruszam w kierunku drzwi. Uchylam je delikatnie nie chcąc stworzyć niepotrzebnego hałasu. Przechodzę przez próg rozglądając się dookoła. Droga wolna, mogę uciekać.

Przebiegam bosymi stopami przez ciemny hol, po czym naciskam drżącą dłonią na klamkę. Wychodzę na zewnątrz z zadowolonym z siebie uśmiechem, bo udało mi się ominąć Bestię. Wiem, że to jedynie połowa drogi, ale już i tak jestem z siebie dumna. Wchodzę do windy i naciskam przycisk parteru z nadzieją, że to wszystko zaraz się skończy.

Już niedługo stanę przed bratem i przeproszę go za to jak bardzo nieodpowiedzialna i naiwna byłam. Wysłucham kazania i przekleństw, które z pewnością wypłyną z jego ust z prędkością karabinu. A później wyżalę się Vicktorii opowiadając o tym jak szybko zadurzyłam się w mężczyźnie, o którym powinnam już zapomnieć.

Nic nas nigdy nie połączy i nie zamierzam już walczyć o tą relację. Wczoraj zmusiłam go do rozmowy z której i tak nie dowiedziałam się za wiele. Wiem jedynie, że mu się podobam i tyle. Nie ma żadnych uczuć, tylko fizyczność.

Wychodzę z windy patrząc z ulgą na puste wejście. Biegnę w tamtą stronę ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Naciskam na klamkę i pcham mocno, ale one ani drgną. Są zamknięte i jedyne co widzę, to dziurę na klucz, którego nie posiadam.

- Zgubiłaś się?

Zamykam oczy wiedząc, że właśnie przegrałam. Nadal trzymam mocno klamkę i nie odwracam się w jego stronę, bo teraz chcę mieć te kilka sekund na przeklinanie swoich nadziei.

On mnie stąd nie wypuści.

- Wracaj na górę Aniołku.

- Nie nazywaj mnie tak – syczę zaciskając mocno powieki.

Jestem na niego wściekła i nie zamierzam tego ukrywać. Minął tydzień naszej znajomości a my zamiast poznawać się lepiej, stoimy w miejscu. I to wszystko jest jego wina. Mówi mi tak sprzeczne rzeczy, że mam mętlik w głowie przez który nie mogę spać. Nienawidzi mojej obecności obok siebie? No to właśnie pozbywam go problemu.

Czuję jego oddech na swoim karku. Zbliża się coraz bardziej, po czym pochyla do mojej szyi. Jest tak blisko, że mogłabym się o niego oprzeć. Jednak nie robię tego, bo on nie lubi dotyku.

On nie lubi wielu rzeczy.

- A jak mam nazywać swoją żonę? – pyta z lekkim rozbawieniem.

Co nagle się zmieniło, że zamiast warczenia, odzywa się do mnie z taką łatwością? Coś pominęłam?

- Nie jestem Twoją żoną – szepczę nie otwierając oczu z obawy, że zobaczę jego twarz.

- Ale będziesz nią.

Chwyta mocno moje biodra, po czym odwraca w swoją stronę. Popycha mnie na drzwi i dotyka podbródka unosząc głowę do góry a mi coraz ciężej przychodzi nieotwieranie powiek.

- Spójrz na mnie – rozkazuje przesuwając kciukiem po mojej dolnej wardze.

- Nie chcę – mówię ledwie słyszalnie. – Zostaw mnie.

- Maddeline – warczy wkurzony.

No i się zaczyna.

Otwieram oczy patrząc prosto w czarne tęczówki. Przygląda mi się ze złością wypisaną na twarzy i czeka. Nie odzywa się ani słowem jakbym to ja miała wytłumaczyć się ze swojego zachowania.

Co mam mu powiedzieć? Że chcę od niego uciec, bo przyjazd tu okazał się pomyłką?

- Nie chcesz tego, więc mnie puść wolno.

- Kto powiedział, że nie chcę? – pyta gardłowym tonem.

Czy ktoś podmienił Bestię?

- To jest jakaś Twoja gra? – kpię odpychając mocno jego dłoń. – Najpierw unikasz mnie jak zarazy a teraz...

- Nie pozwolę Ci uciec – przerywa mi stanowczo.

Wypuszczam z ust wstrzymywane powietrze i już mam odezwać się zaskoczona jego słowami, ale ktoś otwiera drzwi, przez co wpadam na wysokiego ochroniarza. Potykam się lądując plecami na nieznanym mi mężczyźnie i dopiero po chwili zostaję znów wciągnięta w ramiona Russela.

- Kompletnie Cię nie rozum...

- Puść ją kurwa albo rozpierdolę ten burdel.

Rayan?

Odwracam się w ramionach Russela zerkając z przerażeniem na Rayana, który celuje w nas pistoletem. Za nim stoi trzech ochroniarzy, których kojarzę z kartelu. Wszyscy stoją na baczność trzymając broń wymierzoną w naszą stronę.

Mężczyzna na którego przed chwilą wpadłam, rusza w stronę Rayana, ale mój krzyk go powstrzymuje, gdy słyszę głośne warknięcie. 

- Rayan, proszę Cię – piszczę wyrywając się z objęć Russela.

- Wypuść ją – warczy patrząc na postać za mną.

Ramię owinięte wokół mojego pasa, zaciska się jeszcze bardziej. Słyszę jak wokół nas robi się tłoczno i nagle ktoś podaje mu długi pistolet, który unosi tuż przed moją twarzą. Zaczynam się trząść z obawy, że zaraz stanie się coś bardzo złego.

- Radziłbym Ci spierdalać – odzywa się Russel przyciskając mnie do swojego torsu. – Maddeline jest moja.

Jestem jego? Od kiedy?

- Ona nie chce tutaj być.

Patrzę jak Rayan idzie w naszym kierunku nie przejmując się tym, że za nami stoi tłum uzbrojonych ochroniarzy. Nagle zostaję odsunięta na bok, przez co wpadam na betonową ścianę. Ktoś chce mnie unieść do góry, ale wyrywam się skutecznie, po czym staję pomiędzy Russelem a Rayanem.

- Przestańcie! – krzyczę walcząc ze łzami, które zaraz wyleją się strumieniem. – Proszę, przestańcie – dodaję szeptem.

Unoszę przestraszone spojrzenie na Rayana podchodząc do niego bliżej.

- Maddie, to już...

- Zostanę tu – przerywam mu ledwie słyszalnie. – Nie chcę kolejnej wojny.

- To się nie skończy tylko dlatego, że zostaniesz...

- Moją żoną – wtrąca się Russel wkurzonym tonem.

Odwracam się w jego stronę i jedyne co widzę to chęć mordu. On chce tej walki, bo to jest okazja do pokazania mi jak bardzo jest groźny. Jednak ja na to nie pozwolę.

Kładę obie dłonie na jego nagim torsie i popycham w głąb korytarza. Pozwala mi na to, ale chyba z powodu zbyt dużego zaskoczenia moim zachowaniem. Opuszcza broń trzymając ją tuż przy swoim biodrze i patrzy na mnie rozciągając usta w leniwym uśmiechu. Zerkam ostatni raz w stronę wściekłego Rayana i zamykam drzwi dając mu znak, że zostaję tutaj.

Nie mam jak uciec, bo Bestia coraz bardziej pokazuje mi swoje prawdziwe oblicze.

- Naprawdę myślałaś, że...

- Zamknij się! – krzyczę uderzając dłonią w jego pierś. – Twój ojciec złamał umowę! Zostałam oszukana!

Jego mina rzednie wpatrując się we mnie ze zdezorientowaniem.

- On nadal zabija! Nadal prowadzi tą chorą wojnę, mimo tego, że zgodziłam się na ten pieprzony ślub!

Już nie staram się powstrzymywać łez. Płyną powoli po mojej twarzy sprawiając, że mój wzrok staje się zamglony. Uderzam jeszcze raz dłonią chcąc zadać mu jak najwięcej bólu i wymijam go biegnąc prosto do windy.

Jadę na ostatnie piętro nie przejmując się tym, czy on mnie zaraz dogoni. Wychodzę z windy ruszając od razu w kierunku mieszkania. Zamykam się w swojej sypialni i gdy już jestem bezpieczna, zamykam oczy.

Siadam na podłodze ukrywając twarz w dłoniach. Łkam głośno nie patrząc na to, czy ktoś mnie teraz słyszy. To jest ta chwila, której się obawiałam, gdy podejmowałam decyzję o wyjeździe.

Zaufałam wrogowi a on uświadomił mi tylko jak bardzo żałosna jestem. Jeśli Russel jest podobny do ojca, to już mogę użalać się nad swoją beznadziejną przyszłością. Otwieram nagle oczy przypominając sobie to co zrobiłam chwilę temu. Dotknęłam go a on mnie nie powstrzymał. Trzymałam dłonie na jego torsie i nie usłyszałam, że mam przestać. Pozwolił mi patrząc prosto w moje oczy.

Podnoszę się niezdarnie i ruszam do drzwi. Otwieram je szybko, po czym wypadam na hol. Podbiegam do salonu stając nagle na jego widok. Muszę coś sprawdzić i jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zasnę.

Podchodzę do niego czując jak serce wali mi w szaleńczym tempie. Staję tuż przed nim unosząc drżącą dłoń do góry. Dotykam policzka pokrytego lekkim zarostem i masuję delikatnie szorstką skórę, przez co on się nieznacznie wzdryga. Widzę, że nie do końca mu to pasuje, ale nie wykonuje żadnego ruchu.

- Dlaczego? – pytam szeptem.

- Zmusiłaś mnie do tego – odpowiada przełykając ślinę ze zdenerwowania.

- Ja...

- Chcesz mnie poznać – przerywa mi kładąc swoją dłoń na mojej. – Nie pozwolę Ci stąd spierdolić, więc nie mam innego wyjścia.

Wyrywam nagle swoją dłoń odsuwając się od niego o krok.

- Nie rób tego na siłę – mówię cicho. – Zmieniasz zdanie tylko z mojego powodu?

- Żadna kobieta mnie nie dotykała – syczy przez zaciśnięte zęby.

- Dlaczego?

Chcę konkretnych odpowiedzi.

- Bo nie jestem niczyją własnością – odpowiada pokonując dzielącą nas odległość i chwytając mocno za moje biodra. – A Ty niestety kurwa, zmieniasz wszystko.

Unosi mnie do góry, przez co muszę objąć go nogami w pasie by zachować stabilność. Patrzę zaskoczona w jego spiętą twarz, bo nie spodziewałam się takiego ruchu.

- Co Ty...

Rusza w stronę przeciwną do mojej sypialni idąc szybko do zamkniętych drzwi oddalonych na samym końcu holu. Przechodzi przez próg ciemnego pokoju nadal trzymając mnie w swoich ramionach, po czym kładzie mnie delikatnie na ogromnym łóżku.

- Od dziś śpisz tutaj – oznajmia odsuwając się ode mnie. – Z mojej sypialni nie spierdolisz.

Chyba zwariował jeśli myśli, że będziemy spać w jednym łóżku!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top