Rozdział 5




Jest godzina dziewiąta i powoli zaczynam tracić cierpliwość. Czekam na niego od ponad piętnastu minut i nadal nie słyszę choćby szelestu dochodzącego z jego sypialni. Wstaję w końcu od stołu i ruszam w kierunku drzwi, które wcześniej były całkowicie zamknięte. Staję przy tych najbardziej oddalonych od salonu i unoszę dłoń chcąc zapukać.

Zamykam na sekundę oczy uspokajając się chociaż odrobinę i uderzam dwa razy w twarde drewno.

- Russel!

Z moich ust nie wydobywa się krzyk a jedynie cieniutki pisk. Chciałabym pokazać mu, że jestem wkurzona ale widocznie moje roztrzęsione ciało, nie pozwoli na to. Stresuję się tym, że muszę pukać w drzwi jego sypialni, bo nie wiem czy mi w ogóle odpowie.

Unoszę dłoń ponownie i tym razem uderzam mocniej. Drzwi ustępują i w progu staje prawie nagi Russel.

- Mieliśmy... - milknę zatrzymując wzrok na jego umięśnionym torsie. – Ja...

Sunę spojrzeniem coraz niżej aż zatrzymuje mnie widoczne wypuklenie w bokserkach.

- Maddeline – warczy przez zaciśnięte zęby.

- Ja...

Jestem jak w transie. Nie rozumiem tego co się dzieje właśnie w mojej głowie i staram się nad tym panować, ale to za trudne. Oglądam uważnie każdy cal jego opalonej skóry i fascynują mnie tajemnicze tatuaże zdobiące większość ciała. Unoszę głowę spotykając wkurzone tęczówki i dopiero teraz zauważam rozczochrane włosy.

Obudziłam go, a teraz jąkam się jak idiotka nie mogąc wytłumaczyć dlaczego to zrobiłam.

- Powiesz mi kurwa w końcu dlaczego mnie obudziłaś?

Jest wściekły.

- Mówiłam, że... - przełykam głośno ślinę ze zdenerwowania. – Ja i Ty musimy... - szepczę odsuwając się o krok do tyłu, gdy zauważam, że on się zbliża. – Musimy porozmawiać o tym ślubie i...

Podchodzi do mnie tak blisko, że mogłabym nosem dotknąć jego torsu. Odchylam głowę do góry wpatrując się w czarne oczy.

- Nie będę niczego ustalał – oznajmia głębokim głosem. – Rób co chcesz.

Odwraca się i wchodzi ponownie do swojej sypialni. Trzaska drzwiami zostawiając mnie w całkowitym osłupieniu.

Jeszcze nigdy nie spotkałam mężczyzny, który tak bardzo działałby na moje nerwy.

- Dupek! – krzyczę chcąc mieć pewność, że on to usłyszy.

Wracam do kuchni, po czym zabieram ze stołu teczkę z dokumentami dotyczącymi ślubu. Dostałam ją kilka dni przed wyjazdem, by zapoznać się z najważniejszymi rzeczami. Powinniśmy ją teraz razem przeanalizować i dać znać odpowiednim ludziom o naszych decyzjach.

Lista gości, miejsce ceremonii, świadkowie i wiele innych ważnych aspektów dzięki którym ta krótka chwila będzie wyglądała na wiarygodną. To jest naprawdę ważne i istotne dla zrealizowania planu.

A on ma to w dupie.

Wyjmuję z teczki papiery z propozycjami od pracownika jego ojca i rwę wszystko na małe kawałeczki. Rozsypuję resztki na podłogę nie przejmując się bałaganem. Jeśli jego to nie interesuje to mnie też nie.

Być może do ślubu nie dojdzie, bo wcześniej pozabijamy się nawzajem.

- Wal się Panie Bestio! – syczę sama do siebie.

Wchodzę do swojej sypialni i kładę się na łóżku próbując wyrównać oddech. Zakrywam twarz dłońmi wypuszczając z ust wstrzymywane powietrze i jedyne co przychodzi mi do głowy to krzyk. Nie mam już cierpliwości do tego idioty i najchętniej uciekłabym stąd rezygnując z umowy.

Problemem jednak jest atak na moją rodzinę, który w końcu może skończyć się bardzo źle. Stary Diovacci chce mnie tylko dlatego, że mam na nazwisko Sinclair. Nic innego go nie interesuje a jedynie moje pochodzenie. Chce zemsty, bo dobrze wie, że mój ojciec przewraca się w grobie na myśl, że jego córka wychodzi za mąż za wroga.

- Nie będziemy planować tej szopki.

Podrywam się nagle do pozycji siedzącej słysząc głęboki głos dochodzący z korytarza. Patrzę zaskoczona na półnagiego Russela, który wpatruje się we mnie z poważną miną.

- Dlaczego? – pytam zrezygnowana.

- Oni i tak uwierzą, że znalazłem kobietę na dobre i na złe.

- Skąd ta pewność?

- Każdy wie, że mój ojciec próbuje znaleźć dla mnie żonę już od czterech lat – wyjaśnia z kpiącym śmiechem. – Teraz ożenię się z księżniczką kartelu, której nazwisko jest bardziej znane od naszego.

Żałuję teraz, że tak rzadko rozmawiałam z bratem. Mogłam wypytywać go o wszystko i nie przejmować się tym, że moja głowa odrzuca te niedorzeczne zasady i tradycje rodzin mafijnych.

- To jest aż tak ważne?

- To jak połączenie dwóch rodzin dla zażegnania toczących się od lat wojen.

Wątpię, by jego ojciec chciał połączenia rodzin. Jonathan nie wyciągnie do niego ręki, choćby miało od tego zależeć jego życie.

- Ich będzie to chuj obchodziło, czy wzięliśmy ślub w kaplicy czy w jebanym ogrodzie – odzywa się ruszając w moją stronę. – Oni chcą tylko zapewnienia, że masz pierścionek mojej matki na palcu.

Przełykam głośno ślinę obserwując jak zbliża się do mnie coraz bardziej. Staje tuż przede mną, po czym kuca jakbym była małym dzieckiem. Opuszczam wzrok niżej spotykając ciemne oczy.

- Nie pokocham Cię – szepcze dotykając dłonią mojego podbródka. – Nie będziemy tworzyć pieprzonej rodziny, bo ja się do tego nie nadaję. Zamieszkamy w posiadłości w San Antonio i Twoim jedynym zadaniem będzie stanie przy moim boku jak na przykładną żonę przystało.

- Pozbawiasz mnie życia – mówię ledwie słyszalnie.

- Będę Cię chronił, ale nic poza tym – odpowiada odsuwając ode mnie dłoń. – Nie próbuj zmusić mnie do rozmów, bo...

Czuję jak z moich oczu wypływają pojedyncze łzy.

- Nienawidzę Cię – przerywam mu drżącym głosem.

- Lepiej żebyś mnie nienawidziła niż kochała.

Wstaje nagle i odchodzi nie czekając na moją odpowiedź. Zostawia mnie tak po prostu ze świadomością, że właśnie tracę możliwość jakiegokolwiek szczęścia. On chce jedynie układu ignorując mnie jak powietrza a ja miałam malutką nadzieję, że jakimś cudem pojawią się uczucia.

Nie mówię o miłości, ale liczyłam na przyjaźń. Coś dzięki czemu nie pozabijamy się mieszkając w tym samym domu.

**

Nie mam drzwi w sypialni. One nadal leżą rozwalone na podłodze i czekają aż w końcu ktoś to naprawi.

Naciskam klamkę szarpiąc za nią trochę za mocno, po czym wypuszczam z ust cichy jęk. Żadna inna sypialnia nie jest otwarta. W tym mieszkaniu znalazłam sześć pokoi i tylko ten w którym aktualnie śpię, jest otwarty. Wiem, że ten na samym końcu korytarza, to jego sypialnia, ale co z resztą? Dlaczego nie mogę się do nich dostać?

Tupię nogą jakby to miało w czymś pomóc i wracam do swojego niezamkniętego pokoju. Siadam bezradnie na łóżku i wpatruję się w uszkodzą futrynę. Nie chcę tak spać, bo wolałabym być bezpieczna zamknięta i ignorować obecność mojego przyszłego męża.

Przyszły mąż. Jak to dziwnie brzmi. Mam wrażenie, że wychodzę za zupełnie obcego mężczyznę, którego celem jest zniszczenie tego na czym najbardziej mi zależy. On nie chce poznać mnie bliżej i choćby w jakimś ułamku, zaakceptować fakt, że niedługo staniemy się rodziną.

Mamy sześć tygodni i już wiem, że cały ten czas spędzę samotnie w czterech ścianach. Będzie mnie unikał i udawał, że nie istnieję. Nasz ślub będzie trwał chwilę podczas której uśmiechnę się krzywo do kapłana a on nawet mnie nie dotknie.

Bo tego nie lubi. Nie chce się dotykać ani całować. Nie chce spędzać ze mną czasu a zwykła rozmowa go wkurza. Jest wściekły na sam mój widok a co dopiero...

Nie, stop! Mam już dość zamartwiania się o coś co dopiero przede mną. Teraz moim jedynym problemem jest brak drzwi w sypialni i to tym powinnam się zająć.

Wstaję szybko z łóżka i ruszam do głównego wejścia. Otwieram powoli drzwi i wychodzę na pusty korytarz. Nie wiem gdzie mam iść, bo kompletnie nie pamiętam drogi jaką pokonałam dwa dni temu. Wiem na pewno, że jechałam windą i to właśnie ona znajduje się na samym końcu. Ale co ona mi da skoro nie zamierzam opuścić budynku tylko znaleźć Bestię? Stąd nie słyszę odgłosów muzyki ani rozmów, więc nie mam pojęcia gdzie jest klub. Idę niepewnym krokiem w kierunku windy i czekam cierpliwie aż drzwi się otworzą. Wchodzę do środka i naciskam przycisk parteru. Muszę zacząć od początku i być może spotkam kogoś po drodze kto mi pomoże.

Wychodzę na parterze nie zauważając kompletnie nikogo. Naprzeciwko widzę jedynie wielkie drzwi i domyślam się, że jest to główne wyjście, którego akurat teraz nie potrzebuję. Mijam po drodze kilka zamkniętych pokoi aż w końcu docieram do chyba docelowego miejsca.

Staję przed czerwonymi drzwiami z napisem „BIURO". Naciskam drżącą dłonią na klamkę i w jednej sekundzie zaczynam żałować, że wybrałam się na tą wycieczkę.

- Co Ty tu kurwa robisz?!

Cztery, pięć, a może nawet dziesięć dziewczyn stoi wokół Russela. Większość nie ma na sobie ubrań. Stoją zupełnie niewzruszone moim wtargnięciem jakby to było coś normalnego. Jedna z nich klęka przed nim nawet nie odwracając się w moją stronę.

- Ja...

- Wypieprzajcie stąd – warczy wstając nagle z fotela.

Jest całkowicie ubrany co mnie trochę dezorientuje. Odpycha od siebie dwie dziewczyny prawie wiszące na jego ramionach i zbliża się do mnie.

- Tak ma to wyglądać? – pytam zachrypniętym głosem.

W tym momencie jestem już pewna tego, że moja nagła fascynacja jego osobą, właśnie przeminęła zastępując ją nienawiścią. Nie chcę już nawet na niego patrzeć, bo dał mi już jasno do zrozumienia, że przez następne lata będziemy dla siebie kompletnie obcymi osobami.

- Mógłbyś ożenić się z którąś z nich – dodaję cicho czując jak znów dopada mnie żal. – Dlaczego chcesz mi zepsuć życie?

- Maddeline, to...

- Bo jestem córką wroga? – przerywam mu szybko. – To taka zemsta?

Milczy patrząc na mnie bez jakichkolwiek emocji na twarzy. Po prostu przygląda się temu jak ponownie załamuję się nad swoją okrutną rzeczywistością.

- Nie jestem taka jak one i dlatego nie mógłbyś mnie pokochać – kontynuuję odsuwając się od niego jak najdalej i czekam aż w końcu wydusi z siebie choć jedno zdanie. Wzdycham cicho, gdy nadal nie słyszę odpowiedzi. – Twoje milczenie jest potwierdzeniem.

Opieram się o ścianę wpadając na nią niezdarnie.

- Co chcesz ode mnie kurwa usłyszeć? – odzywa się zrezygnowanym głosem pokonując dzielącą nas odległość. – Prawdę? – pyta pochylając się nade mną z wściekłością wypisaną na twarzy. – Dla mojego ojca jesteś pierdoloną zemstą a mnie chuj obchodzą te pieprzone wojny. Śpisz w moim mieszkaniu chodząc w tych cienkich koszulkach i jestem zmuszony, by uciekać do biura, bo nie mogę Cię kurwa dotknąć – dyszy, po czym uderza pięścią w ścianę za mną przez co drgam przestraszona. – Ojciec nie wybaczy mi tego, że...

Milknie zamykając oczy.

Dopiero teraz zaczynam się trząść. Czy on mi właśnie chce powiedzieć, że mu się podobam?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top