Rozdział 4




- Witam Panno Sinclair, mam na imię Antonio i zaplanuję...

Patrzę znudzonym wzrokiem na niskiego, młodego mężczyznę stojącego w progu mieszkania. Uśmiecha się do mnie tak szeroko, że mam wrażenie jakby robił to na siłę. Wyciąga dłoń w moją stronę, ale nie ściskam jej. Trzymam mocno klamkę drzwi zastępując mu przejście.

- Nic nie wiem o Pana wizycie i...

- Pan Diovacci kazał mi ustalić wszystko z Panią – odpowiada zaglądając do środka swojej torby. – Mam tutaj potrzebne plany i...

Czy ten cholerny ślub dotyczy tylko mnie? On też powinien tu być i wiedzieć cokolwiek o tym dniu!

- Ale ja nie chcę niczego sama ustalać – wtrącam się zdenerwowanym głosem.

Jego mina rzednie i zaczyna się stresować. Widzę jak nerwowo ściska pasek torby przewieszonej przez ramię.

Trochę mi go żal, bo wiem dla jakiego dupka pracuje.

- Pan Diovacci...

- Nie interesuje mnie to co Pan Diovacci zaplanował – przerywam mu zachrypniętym głosem. – Jeśli on nie będzie w to zaangażowany to ja też.

Postanowiłam rozpocząć walkę, której nie jestem tak do końca pewna. Wiem jedynie, że nie chcę siedzieć cicho i przyglądać się temu jak moje życie ucieka. Dzisiaj rano usłyszałam warunki, które są absurdalne i nie zamierzam pokazywać mu, że ma nade mną jakąkolwiek władzę. Myśli, że przestraszę się groźnego głosu i przytłaczającej obecności.

Po moim trupie.

- Przekaż mu, że ma się tu zjawić – oznajmiam poważnym tonem. – Do zobaczenia.

Zamykam drzwi, po czym opieram się o nie i wzdycham głośno. Zachowałam się jak suka i jest mi cholernie głupio, bo to nie jest wina Antonio, że jego szef jest takim idiotą. Jednak nie mogę zachować spokoju i zgodzić się na wszystko co on planuje. Muszę pokazać, że mam własne zdanie.

Wracam do swojej sypialni i kładę się z powrotem. Przykrywam się pościelą i patrzę na ścianę na której nie ma kompletnie niczego. Ten widok powinien mnie nudzić, ale zamiast tego, uspokaja mnie tak jak tego potrzebuję. Nie chcę oglądać telewizji ani czytać książek, tak jak to robiłam w San Diego. Tutaj muszę się wyciszyć i przemyśleć wszystko dokładnie.

Inaczej wyobrażałam sobie ten irracjonalny plan. Miałam zgodzić się na małżeństwo, tylko po to by wojna się zakończyła. Stary Diovacci miał przestać wybijać ludzi mojego brata i każdy z moich bliskich miał być bezpieczny. Ustalałam z nim takie kwestie jak datę ślubu, czy czas jaki musiałabym spędzić w mieszkaniu jego syna.

Ceremonia zaślubin ma odbyć się za sześć tygodni i zgodnie ustaliliśmy, że nikt z mojej rodziny nie pojawi się na tym wydarzeniu. To byłoby głupie i niebezpieczne patrząc na to w jakich relacjach są nasze rodziny.

Całe małżeństwo trwałoby mniej więcej dwa lata, czyli do czasu aż Russel stanie się wiarygodny dla kontrahentów jego ojca. Cokolwiek to znaczy. W to już się nie wgłębiam, bo nigdy nie pytałam Jonathana o to jak funkcjonuje ten świat i wolę żeby tak zostało.

Po dwóch latach Russel miałby pozwolić mi odejść ogłaszając separację. Ja mogłabym wtedy wrócić do domu a on stałby się rozwodnikiem szukającym nowej żony a nie niedojrzałym dupkiem, jakim jest w tym momencie.

Jednak wiem, że rozwody tutaj to rzadkość. Nasz świat wierzy głęboko w tradycje, które mówią, że głowa rodziny ma obowiązek dbać o żonę i swoich potomków. Powinno się pielęgnować wspólne życie a nie rezygnować z niego. Takie decyzje zawsze ciągną za sobą poważne konsekwencje i już nigdy nie byłabym bezpieczna. Russel z pewnością zdobyłby swoich wrogów, o ile już ich nie ma. A to mogłoby skończyć się źle dla byłej żony.

Teraz to wszystko się trochę pokomplikowało, bo...

Bo nie wiedziałam, że Russel Bestia Diovacci, to mężczyzna wyglądający jak Bóg seksu. Jest nieziemsko przystojny i fascynujący przez co moje niedoświadczone serce wali jak oszalałe próbując rozerwać mi pierś. Zauroczyłam się jak głupia nastolatka samym wyglądem, ale nie potrafię nic na to poradzić.

Podskakuję na łóżku słysząc głośny huk zamykania drzwi. Nakrywam się bardziej pościelą i przymykam oczy ignorując świadomość tego kto właśnie wszedł do mieszkania.

- Maddeline!

Jedyną osobą, która mówiła do mnie pełnym imieniem, była moja mama. Nikt już potem tak nie mówił i zapomniałam jak wspaniale to brzmi. Jednak teraz czerwienię się na twarzy słysząc głęboki głos, który wypowiada moje imię w powolny sposób.

Szarpie za klamkę próbując otworzyć drzwi, ale ja przekręciłam klucz dwa razy, żeby się tu nie dostał. Nie możemy rozmawiać, gdy on jest wściekły, bo znów zrobi to samo.

Zamknie mnie w klatce swoich ramion uniemożliwiając ucieczkę.

- Otwórz kurwa!

Nie boję się.

Trochę zaczynam drżeć, ale staram się to skutecznie ignorować.

- Maddeline otwieraj!

Jest coraz głośniejszy i dopiero wtedy zaczynam się bać.

A gdy dwie sekundy później uderza mocno w drewniane drzwi, trzęsę się jak wariatka.

- Wywarzyłeś moje drzwi! – piszczę patrząc na rozwaloną futrynę. – Nie możesz tak...

- W co Ty grasz, co? – przerywa mi warcząc groźnie. – Chcesz żebym siedział z Tobą i wybierał pierdolone kwiatki przy ołtarzu?

Rusza w moją stronę, więc automatycznie wychodzę z łóżka. Podbiegam do najdalszego kąta w sypialni i krzyżuję ramiona na piersiach. Nie chcę by wiedział, że nie mam teraz na sobie biustonosza. Stoję przed nim w cieniutkiej piżamie i wystarczy delikatny podmuch wiatru, by moje sutki stanęły na baczność.

- To Ty potrzebujesz ślubu – oznajmiam z wyższością w głosie.

- Powiedziałem Ci jakie są warunki i...

- Nie ja je ustalałam! – przerywam mu podnosząc ton. – Zgodziłam się na małżeństwo z synem Pana Diovacciego! Nie było mowy o zamknięciu mnie w czterech ścianach i zapomnieniu o tym, że istnieje coś takiego jak życie!

To nie jest plan na kilka tygodni a kilka lat. Być może pojawią się problemy, które zmuszą mnie do pozostania przy jego boku dłużej.

- Czego Ty chcesz? – pyta przez zaciśnięte zęby zbliżając się do mnie coraz bardziej. – Mam się z Tobą pieprzyć w wspólnej sypialni i udawać, że coś czuję?

- Ja...

- No co? – przerywa mi podchodząc zdecydowanie za blisko. – Nie będę udawał, że coś dla mnie znaczysz – mówi pochylając się tuż nad moimi ustami. – To nie jest prawdziwe małżeństwo.

- Ale też nie udawane – odpowiadam szeptem. – Inni mają uwierzyć, że...

- Dlaczego drżysz?

Zaskakuje mnie tym pytaniem przez co patrzę zdezorientowana w czarne oczy. Czuję na ustach jego oddech, ale wiem, że jestem bezpieczna. On mnie nie pocałuje, bo podobno tego nie robi.

- Nie boję się Ciebie, jeśli o tym myślisz – mówię ledwie słyszalnie.

- A powinnaś.

Urodziłam się w tym świecie. Przez całe życie, byłam otoczona niebezpiecznymi mężczyznami, którzy mogliby mnie skrzywdzić na milion różnych sposobów. Nie każdy ochroniarz pracujący dla ojca, czy brata, był uczciwy. Niektórzy patrzyli na mnie jak na swoją przekąskę i wiem, że jeśli pokazałabym strach, zjedliby mnie na kolację.

Byłam chroniona, ale też nauczyłam się być silną.

- Nie będę siedziała tu zamknięta – oznajmiam zdecydowanym tonem. – Ty też masz ingerować w ten głupi ślub, bo to Tobie powinno na nim zależeć. Bez tego nie zdobędziesz szacunku i rodzinny biznes przejmie jeden z Twoich debilnych kuzynów.

Wiem, że rodzina Diovaccich jest liczna. Brat jego ojca ma czterech synów, którzy tylko czekają aż wujek się przekręci. Każdy z nich zaciera ręce na imperium, które jest warte miliony. Julie uciekła ukrywając się u mojego brata a Russel nie posiada tego, co jego kuzyni mają od lat.

Każdy z założył rodzinę pokazując innym, że są godni takiego stanowiska.

- Nikt Cię nie zaakceptuje i będziesz prowadził burdel do końca życia – syczę prosto w jego rozchylone usta. – Handel prostytutkami jest lepszy od handlu narkotykami? – pytam kpiąco. – Mój brat z pewnością wykorzysta słabość Diovaccich i...

- Jesteś za bardzo pyskata – przerywa mi głębokim głosem.

- Zacznij traktować mnie poważnie, bo jestem Ci potrzebna.

- Zawsze mogę znaleźć inną żonę – odpowiada odsuwając się ode mnie.

Odwraca się w stronę wyjścia zostawiając mnie z rozszalałym pulsem.

- Zostałam dla Ciebie wybrana! – krzyczę sprawiając, że się zatrzymuje nagle. – Twój ojciec nie zgodzi się na inną kobietę i doskonale o tym wiesz Ty dupku!

Może jest on przystojny, ale charakter sprawia, że mam ochotę rzucić w nim czymś ciężkim. Jest tak cholernie nieznośny i zarozumiały, że uosabia we mnie te cechy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Normalna rozmowa do niego nie przemawia a krzyki prowokują do złości. Jest przekonany, że już sam ustalił wszystkie zasady i ja muszę się potulnie do nich przystosować. Pokażę mu a jak wielkim błędzie jest.

Patrzę wściekłym spojrzeniem jak odwraca się ponownie w moją stronę i obserwuje w milczeniu jak trzęsę się z nerwów.

- Życie to nie jest pierdolona telenowela Maddeline.

- Mylisz się – syczę podchodząc do niego i popychając mocno w twardą pierś. – Nasze życie właśnie takie jest. Ja nie mam innego wyboru i Ty też.

Wypycham go na zewnątrz zapominając o tym, że wywarzył drzwi. Patrzę na wyłamaną futrynę i unoszę ręce do góry, po czym krzyczę z bezsilności.

- Gdybym miała drzwi to teraz bym je zamknęła przed Twoją zarozumiałą twarzą!

Odwracam się do niego plecami i ruszam w stronę łazienki.

- Jutro rano porozmawiamy o ceremonii zaślubin! – krzyczę nie zaszczycając go choćby jednym spojrzeniem, po czym wchodzę do pustej łazienki. – Masz tam być!

Zamykam z głośnym hukiem drzwi i siadam na zimnej podłodze. Opieram plecy o ścianę i biorę dwa głębokie wdechy. Zaciskam dłonie na kolanach próbując opanować chociaż trochę emocje.

Przez tego faceta zedrę sobie gardło od krzyku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top