Rozdział 31
Wpadam do łazienki, po czym zamykam szybko drzwi. Opieram się o nie plecami i przekręcam kluczyk. Zsuwam się na podłogę i sekundę później z moich ust wychodzi głośny szloch.
- Maddeline, proszę! – krzyczy, stojąc tuż pod drzwiami.
Przez ostatnie tygodnie starałam się choćby na chwilę o nim zapomnieć. Przetwarzałam w głowie wszystkie słowa jakie od niego usłyszałam. Cierpiałam, wspominając okrutny wyraz twarzy, gdy mnie wyrzucał z własnej posiadłości. Moje serce krwawiło i nadal nie przestało. On jest w mojej głowie i nie potrafię go wyrzucić. Siedzi tam jakby to było jego miejsce. Nie opuszcza mnie choćby na chwilę.
Zdążyłam go znienawidzić, ale nie przestałam kochać.
- Rozwalę te drzwi!
Zaciskam usta, powstrzymując się od zaproszenia go do środka. Jestem teraz cholernie słaba, ale staram się. Nie mogę tak łatwo odpuścić, bo on mnie zranił. Skrzywdził od wewnątrz i teraz nie wystarczy jedno zdanie bym pobiegła w jego stronę. Musi wiedzieć jakie spustoszenie po sobie zostawił. Jeśli szybko odpuści, to przynajmniej będę wiedziała, że resztę życia muszę spędzić samotnie.
- Kocham Cię – mówi zrezygnowanym głosem, uderzając w drzwi po raz ostatni.
Ja też go kocham.
I dlatego muszę pokazać mu, że moje serce nie tak prosto da się posklejać.
**
Schodzę na dół, wklepując po raz ostatni puder. Nie miałam wyjścia i musiałam użyć kosmetyków, by zakryć podkrążone oczy. Zamiast wziąć tak bardzo potrzebny prysznic, ryczałam pod strumieniem wody. Teraz idę zjeść kolację z rodziną i mam nadzieję, że nikt nie będzie zadawał pytań.
Przechodzę przez pusty salon i wychodzę na oświetlony ogród. Lampki wspaniale zdobią miejsce nad stołem. Mój wzrok od razu pada na gości, siedzących wokół podłużnego stołu. Są wszyscy i to dosłownie. Widzę Grace i Alanę a na ich kolanach dzieci, których jeszcze nie poznałam.
- Maddie! – odzywa się uradowana Vicki. – No chodź. Już zaczęliśmy.
Zbliżam się niepewnym krokiem i staram się nie zwracać uwagi na mężczyznę siedzącego na samym końcu. Zajął miejsce między Nathanielem a Christianem, co mnie trochę dziwi. Pamiętam jak ich nie cierpiał, gdy byliśmy tu razem. Teraz nagle pije z nimi drinka?
- Jak się czujesz? – pyta szeptem Julie, gdy siadam obok niej.
- Chyba dobrze – odpowiadam ledwie słyszalnie, po czym pochylam się do jej ucha. – Co on tu jeszcze robi?
Sądziłam, że wyjedzie. Nie mogę się na niczym skupić, gdy on jest obok. Miałam nadzieję na chociaż kilka dni ciszy. Mogłabym wtedy ułożyć w głowie słowa, które chcę by usłyszał. Potrzebuję wytłumaczyć mu, że już nigdy więcej nie może mnie zostawić.
- Maddie – szepcze, patrząc w moje oczy. – On będzie walczył.
Wiem.
Jednak nie może tak łatwo zwyciężyć.
- Wznieśmy toast! – odzywa się nagle Jonathan, wstając od stołu. Unosi szklankę z bursztynowym napojem do góry i patrzy dumnym wzrokiem na facetów. – Udało nam się zażegnać ten pierdolony...
- Jonathan! – krzyczy przez zaciśnięte zęby Vicki. – Tu są dzieci.
Chłopiec, siedzący na kolanach Grace, uśmiecha się do niego szeroko. Jonathanowi od razu rzednie mina i widzę jak spina się nie wiedząc co teraz powiedzieć.
- No wujek mów! – krzyczy chłopiec, wyrywając się z kolan Grace. – Chcę już wypić sok!
Wszyscy parskają od razu śmiechem, co chłopcowi podoba się chyba najbardziej. Unosi swoją szklankę do malutkiej twarzy i upija spory łyk. Przenosi wzrok na swojego tatę i uśmiecha się szeroko.
- To może ja dokończę.
Zamieram, słysząc głęboki głos, który tak dobrze znam. Przy stole robi się cicho i niezręcznie. Julie ściska dłoń na moim kolanie, nie wiedząc co jej brat planuje.
- Zażegnaliśmy wojnę, która od początku nie miała sensu – kontynuuje, czekając aż na niego spojrzę. – Nikt nigdy nie sądził, że Diovacci zasiądzie przy jednym stole z Sinclair, ale jednak tak jest – milknie, sprawiając, że słyszę bicie własnego serca. – I tak samo, nikt nigdy nie sądził, że Bestia odda swoje serce w ręce kobiety, która jest dla niego ważniejsza od własnego życia.
Mimowolnie przenoszę spojrzenie do góry i zauważam ciemne tęczówki wpatrzone we mnie. Czuję jak zasycha mi w gardle a oddech staje się urwany.
Podnoszę się szybko z krzesła i odchodzę od stołu, nie przepraszając za swoje zachowanie. Biegnę prosto w stronę altany na końcu ogrodu. Muszę się uspokoić, bo uznają mnie za wariatkę.
- Maddeline!
O mój Boże. Dlaczego on za mną biegnie do cholery?
Przyspieszam, wycierając oczy wierzchem dłoni. Wpadam do ciemnej altany i staję na samym środku. Dotykam dłonią swojej piersi, czując jak serce chce wyrwać się na zewnątrz. Słyszę jak jego kroki się zbliżają a chwilę później czuję perfumy, które tak dobrze znam.
- Pamiętasz jak mi powiedziałeś, że lepiej żebym Cię nienawidziła niż kochała? – odzywam się drżącym głosem, patrząc na drzewa przede mną. – Ostrzegałeś mnie przed sobą a ja nie posłuchałam.
- Kochanie, ja...
- Zakochałam się w Tobie – przerywam mu cicho. – Pomimo tego jakim dupkiem byłeś.
Zbliża się.
Czuję jak dotyka delikatnie mojego ciała, oplatając ramionami wokół pasa. Pozwalam mu na to, bo cholernie tęskniłam za tym dotykiem. Pragnę tego i wiem, że nie potrafiłabym go odsunąć od siebie. Pochyla głowę w zgłębienie mojej szyi i całuje lekko miejsce pod uchem.
- Przepraszam – szepcze, całując kolejny raz.
Zamykam oczy i opieram się o jego twardy tors. Przenosi usta na moją szczękę i zaczyna całować ścieżkę do moich ust. Dotyka dłonią mojego podbródka, unosząc lekko moją głowę do góry. Muska nieznacznie kącik ust swoimi wargami.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy więcej – mówię zachrypniętym głosem.
Obraca mnie szybko w swoich ramionach i dopada moje usta. Trzyma dłońmi moją twarz, jakbym zaraz miała uciec. Całuje środek ust, czekając aż rozchylę wargi. Jednak ja powstrzymuję się z całych sił przed tym krokiem. Stoję nieruchomo, udowadniając sobie, że jestem silna.
Odrywa się ode mnie i patrzy zdezorientowany w moje oczy.
- Jeśli znów to zrobisz – zaczynam poważnym tonem. – To odejdę i zapomnę o Tobie.
- Nigdy już...
- To ostrzeżenie, Diovacci – przerywam mu, po czym uśmiecham się lekko. – Zrozumiano?
Ten wspaniały, łobuzerski uśmiech pojawia się znów na jego ustach. Odsłania zęby, które później będą przygryzały moją szyję i pochyla się milimetry nad moimi ustami.
- Zrozumiano – odpowiada po chwili.
Całuje krótko moje usta i już mam otworzyć wargi, gdy on przestaje. Odrywa się ode mnie i odsuwa o krok. Patrzę zdziwiona na niego nie wiedząc co planuje, póki jego nogi nie zbliżają się do moich kolan.
- O nie! – krzyczę, unosząc dłoń. – Nie będziesz mnie nigdzie niósł!
Jego zarozumiały uśmiech to jedyna odpowiedź.
Chwyta moje ciało, przewieszając je sobie przez ramię. Zwisam głową w dół, wiedząc, że zaraz posypią się głupie żarty.
- Russel! Puść mnie, bo...
Uderza dłonią w mój lewy pośladek, po czym masuje go lekko.
- Cicho tam – odzywa się ze śmiechem.
Rusza w stronę domu i już z oddali słyszę głośne gwizdy. O mój cholerny Boże. Spalę się ze wstydu!
- Diovacci pamiętaj, że to mój dom i...
- Teraz mam w dupie Twoje zasady – przerywa głośno Jonathanowi. – Wasza siostra zgodziła się zostać moją żoną i nie będę tu siedział bezczynnie.
Zaraz, co?
- Russel! – syczę, uderzając pięścią w jego plecy. – Na nic się nie zgodziłam!
Głośne oklaski zagłuszają mój krzyk. Znikamy w środku domu i już za chwilę pokażę mu, że nie może mnie tak nosić kiedy chce. Zachowuje się jak pieprzony jaskiniowiec i do tego kłamie!
Wchodzimy po schodach, po czym czuję jak Russel zatrzymuje się przed moją sypialnią. Otwiera drzwi i wchodzi nadal nie puszczając mojego ciała. Zamyka za nami drzwi kopniakiem i kieruje się do łóżka. Kładzie mnie na miękkim materacu i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.
- Co Ty sobie myślisz, co?! – krzyczę, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Widzę jak rozpina koszulę i ściąga ją z siebie. Odsłania ciało na którego widok, wariuję. Zastygam w bezruchu zapatrzona na mięśnie przykryte tatuażami. Pochyla się nade mną i dopiero wtedy odzyskuję resztki rozumu.
- Nie zgodziłam się na...
Piszczę, gdy chwyta za moje kostki i pociąga w swoją stronę. Wyrywam się z jego objęć, ale unieruchamia mnie, trzymając mocno za nadgarstki nad moją głową. Schyla się do moich ust i zostawia czuły pocałunek, który robi z mojego mózgu papkę.
- Kocham Cię – szepcze tuż przy moich wargach. – Jesteś tylko moja.
- Ale o żadnym ślubie nie...
- Powiedz to, bo nie wytrzymam kurwa – przerywa mi, nie przestając wpychać się językiem do środka moich ust.
Puszcza moje ręce i automatycznie zarzucam je na jego kark. Wplatam palce w krótkie włosy i zamykam oczy, wiedząc, że moje serce je we właściwym miejscu.
- Kocham Cię Russelu – mówię w końcu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top