Rozdział 3
Jest przystojny.
Aż za bardzo, bo teraz zamiast odsunąć się na bezpieczną odległość, ja gapię się w niego jak w obrazek. Przyglądam się ostrym rysom twarzy i niemal czarnym oczom. Zapominam w tym momencie kim jest i jak bardzo byłam na niego wkurzona za lekceważenie mnie.
- Wyglądasz jak Anioł – szepcze przełykając głośno ślinę.
Jego głos jest tak bardzo głęboki i męski a gdy sekundę później, oblizuje nieznacznie dolną wargę, przepadam. Czuję jak nogi się pode mną uginają i tracę kontrolę nad swoim ciałem. Wpadam prosto w jego ramiona łapiąc się za umięśnione ręce.
- Ja...
- Ty co? – pyta stawiając mnie z powrotem na nogach. Popycha moje ciało na ścianę, po czym opiera obie dłonie za moją głową. – Chcesz przeprosić za to, że miałaś plan mi przerwać?
Wsłuchuję się w jego warczący głos i dopiero po chwili dochodzi do mnie sens słów. Otrząsam się z transu i patrzę zdezorientowana w rozbawione tęczówki.
- Co? – piszczę odpychając go od siebie.
Moje ruchy nic nie dają, bo jest za ciężki. Im mocniej napieram na twardy tors, tym bardziej on przysuwa się do mnie dusząc swoją obecnością.
- Miałem tu gościa Maddeline – odzywa się opuszczając wzrok na moje usta. – Nie ładnie...
Dlaczego on mówi do mnie moim pełnym imieniem? W jego ustach to brzmi zdecydowanie za dobrze.
- Chyba sobie żartujesz – przerywam mu podnosząc głos. – To ja jestem Twoim gościem!
- Czyli mam rozumieć, że powinnaś teraz klęknąć i dokończyć to czego ta poprzednia nie zdążyła?
On naprawdę jest bratem Julie?
Ktoś chyba sobie ze mnie żartuje w tym momencie, bo oni nie mogą być ze sobą spokrewnieni. Julie to przemiła i cicha dziewczyna, która patrzy na każdego z nadzieją, że jej nie zrani. A on to moje zaczynające się piekło.
Unoszę dłoń do jego twarzy, ale zostaję szybko powstrzyma przez silne ramię.
- Nie dotykaj mnie – warczy zaciskając się wokół mojego nadgarstka. – Nigdy.
Julie ostrzegała mnie żebym go nie dotykała. Pamiętam też jak mówiła, że szybko traci cierpliwość.
- Bo co? – syczę wyrywając się nieudolnie. – Zachowujesz się jak dupek, więc ja mogę jak suka.
Już nie chcę z nim rozmawiać. Mam dość po zaledwie kilku sekundach w jego obecności i jedyne o czym marzę to kopnięcie go w krocze. Jest arogancki i bezczelny. Zachowuje się jak idiota, który uważa się za Boga. Myśli, że może mówić do mnie w taki sposób a ja zignoruję złość, bo ma twarz modela z okładki magazynu GQ.
Dopiero teraz zaczynam rozumieć kłótnie Jonathana i Vicki.
- Prowokujesz mnie – oznajmia przyciskając mój nadgarstek do ściany. – To może się źle skończyć.
Przez ostatnie miesiące dorosłam bardziej niż bym chciała. Nie tylko moje ciało się zmieniło, ale charakter też. Powinnam się bać, ale ten strach miesza się w dziwny sposób z ciekawością.
O mój Boże, on za bardzo mąci mi w głowie!
- Zostaw mnie – mówię przez zaciśnięte zęby.
Puszcza powoli moją rękę, po czym odsuwa się o dwa kroki w tył. Korzystam szybko z sytuacji i uciekam do swojej sypialni. Wpadam do ciemnego pokoju i zatrzaskuję głośno drzwi. Opieram się o nie oddychając trochę za szybko. Próbuję opanować to co się dzieje z moim ciałem, ale nic mi nie pomaga.
- Do zobaczenia jutro, Aniołku.
Palant.
Słyszę oddalające się kroki a chwilę później zamykanie drzwi. Opadam na podłogę zsuwając się plecami po drzwiach, po czym wzdycham głośno.
Nigdy nie miałam chłopaka a moje doświadczenia z płcią przeciwną są praktycznie zerowe. Teraz czuję dziwne ściskanie serca, przez które już pewnie dziś nie zasnę. Nie wiem co się ze mną dzieje i czuję się kompletnie bezradna nie mają pojęcia o relacjach damsko-męskich.
Jeszcze kilka godzin temu zostawiłam swoją rodzinę z obawy, że coś im się stanie. W tym momencie zaczynam się bać, że wpakowałam się w kłopoty, które wyrządzą mi o wiele większe szkody niż przypuszczałam.
On rozerwie moje serce na pół.
**
Nie ma go w mieszkaniu.
Jestem tego pewna w stu procentach, bo słyszałam jak jakiś kwadrans temu zamykały się drzwi wejściowe. Podchodzę szybko do nich i przekręcam zamek chcąc na spokojnie zrobić sobie śniadanie. Wracam do kuchni otwierając wszystkie szafki po kolei.
W końcu decyduję się na jogurt i zjadam go pospiesznie. Wyrzucam puste opakowanie, po czym patrzę z nadzieją na zawartość szafek. Muszę zjeść coś więcej, bo wczoraj zapomniałam o kolacji. Mój brzuch burczy tak głośno, że słychać go pewnie w innych pomieszczeniach a nie wiem jak będzie wyglądała reszta dnia. Być może tylko teraz mam okazję do posiłku. Później nie będę chciała wychodzić z sypialni z obawy, że trafię na niego.
Wyjmuję z lodówki jajka i masło. Stawiam patelnię na kuchence i schylam się do dolnej szafki w poszukiwaniu jakiejś miski w której mogłabym rozbić jajka.
- Gdyby ojciec wcześniej powiedział mi, że rano będę miał takie śniadanie, to nie zastanawiałbym się dłużej nad tą pojebaną szopką.
Podskakuję odwracając się nagle w jego stronę. Unoszę spojrzenie na umięśnione ramiona skrzyżowane na torsie. Opiera się wygodnie o framugę drzwi i przygląda mi się z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
- Myślałam, że Cię tu nie ma.
- Jesteś zawiedziona? – pyta zbliżając się powoli.
Odsuwam się automatycznie w głąb kuchni, ale w końcu wpadam na blat, który wbija się boleśnie w moje plecy. Rozglądam się dookoła szukając drogi ucieczki, jednak rezygnuję szybko zdając sobie sprawę z tego, że tutaj nie ma już odwrotu.
Muszę pogodzić się z tym co mnie czeka.
- Musimy porozmawiać – odzywam się odważnym tonem.
- Rozmawiajmy – odpowiada pochylając się nade mną.
- Ustalałam warunki z pełnomocnikiem Twojego ojca i... - milknę słysząc jego głośne parsknięcie śmiechem. – Co Cię tak bawi?
- Chuj mnie obchodzą te warunki – oznajmia opierając dłonie o blat za moimi plecami.
Znów to robi.
Zamyka mnie jak w klatce z której nie ma drogi ucieczki.
- Zgodziłam się na ślub i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Twojego ojca, to...
- To co? – wtrąca się gardłowym głosem. – To uciekniesz stąd szczęśliwa, że spełniłaś swoje zadanie? – szepcze zniżając się do mojego ucha. – Kochanie, to tak nie działa. Nie tutaj i nie ze mną.
Ta rozmowa jest najtrudniejsza jaką kiedykolwiek przeprowadzałam. On mnie prowokuje napierając coraz bardziej swoim ciałem i przerywając pytaniem na które zna odpowiedź. Chce mnie przestraszyć i pokazać jak wielką ma nade mną władzę.
- Odsuń się – rozkazuję opuszczając wzrok na jego ramię.
- Powiem Ci jakie są warunki – warczy chwytając boleśnie za mój podbródek. – Zostaniesz moją żoną czy Ci się to podoba czy nie. Będziesz siedzieć tu cicho i zignorujesz, że ja w ogóle istnieję. Nie będziesz wchodziła mi drogę, bo nie zamierzam bawić się w jebane małżeństwo – mówi przejeżdżając kciukiem po mojej dolnej wardze. – I lepiej mnie nie prowokuj, bo Cię zerżnę na tym blacie.
Co? Czy ja się przesłyszałam?
- Mamy się unikać? – pytam ledwie słyszalnie.
- Moje życie jest na dole, Aniołku – odpowiada odrywając ode mnie dłoń. – Ty do tego nie pasujesz.
- Nie musimy...
- Dokładnie – przerywa mi z zarozumiałym uśmiechem. – Ja nic nie muszę.
- Mamy zostać małżeństwem do cholery! – krzyczę nie panując nad emocjami. – Chcesz mnie tu zamknąć i zapomnieć, że noszę Twoje nazwisko?
- Jak na razie to nosisz nazwisko Sinclair, co oznacza wroga – odpowiada pochylając się nade mną ponownie. – A ja nie ruszam wroga.
- Nie ruszasz? – pytam z kpiną w głosie. – Co to niby oznacza? Chcesz mi powiedzieć, że mam trzymać się z daleka?
Odpycha się ode mnie, po czym odchodzi ruszając w kierunku głównego wyjścia. Patrzę jedynie jak jego nagie plecy znikają za drzwiami i sekundę później zostaję sama z rozszalałym pulsem. Zamykam oczy przypominając sobie jego słowa.
Pogodziłam się z wieloma rzeczami. Byłam przerażona tym co mnie tu czeka i jak bardzo mogę żałować swojej decyzji. Jednak nie bez powodu analizowałam w głowie słowa swoich zmarłych rodziców. Pamiętam ich każdą przysięgę mówiącą nam o tym jak bardzo się kochają.
Ja też chcę odnaleźć takie szczęście. Wiem, że jestem skazana na właśnie jego i nie mam innego wyboru. Będę żoną Bestii z Nowego Jorku, wroga o nazwisku Diovacci i nie zamierzam siedzieć cicho w swoim pokoju przez następne lata swojego życia. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, bo inaczej to właśnie tego będę najbardziej żałowała.
Zawalczę o swoje szczęście. Nawet jeśli ono okaże się nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top