Rozdział 28
- Po co mnie tu przywlokłeś? – syczę, krzyżując ramiona na piersi.
Nie wierzę w to jak bardzo się myliłam. Byłam przekonana, że znalazłam jedynego przyjaciela i w końcu mogę rozmawiać z kimś innym niż mój starszy brat. Chciałam tylko przyjaźni, normalnej relacji koleżeńskiej, dzięki której zyskałabym człowieka na którego mogę liczyć.
Pomógł mi w wielu ważnych sprawach. Wspierał, gdy wypłakiwałam oczy z myślą, że moje życie nie może być już gorsze. Później zgodził się na zatajenie przed Jonathanem faktu, że postanowiłam uciec do mężczyzny, którego teraz nie chcę znać. Uratował mnie przed nim, zabierając spod posiadłości, która nigdy nie była miejscem dla mnie.
A teraz robi to. Pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
- Po co te pazurki, mała? – pyta, uśmiechając się obleśnie.
Odkąd jego uśmiech jest dla mnie obleśny? Właśnie od teraz.
Patrzy na mnie non stop, przez co mam wrażenie, że czegoś oczekuje. Spinam się pod jego wzrokiem, bo nie podoba mi się sposób w jaki opuszcza spojrzenie na moje usta. Robi wtedy tą dziwną rzecz z wysuwaniem lekko języka i lizaniem dolnej wargi.
Jest okropny a ja dopiero teraz widzę jak bardzo.
- Powinieneś ze mną porozmawiać Rayan – mówię zachrypniętym głosem. – Nie odpowiadasz na moje pytania a...
- O czym chcesz rozmawiać? – przerywa mi z kpiącym śmiechem. – Kotku, to już się skończyło – oznajmia, pochylając się w moją stronę. – Znosiłem to jebane skomlenie od lat. Starałem się pokazać Ci jak bardzo dobry jestem. Pomogłem Ci kurwa we wszystkim czego chciałaś! – krzyczy, po czym wraca na swój fotel i odchyla głowę do tyłu. – A Ty nadal tylko jęczysz.
Odwracam się w stronę okna i patrzę na zatłoczone lotnisko. Zaciskam usta, powstrzymując się od płaczu, bo zaczynam odczuwać strach, który pojawił się teraz ze zdwojoną siłą. Nie mogę mu tego pokazać. On musi wiedzieć, że jestem silna i znam go na tyle, by wierzyć, że nic mi nie zrobi.
Wcześniej myślałam, że to po prostu zauroczenie z jego strony. Jednak teraz słyszę w jego głosie coś co mnie przeraża. On czegoś ode mnie chce.
- Zrobisz to co Ci karze i każdy będzie zadowolony – dodaje wkurzonym tonem. – Popatrz na mnie.
Zamykam oczy, wyobrażając sobie, że to tylko zły sen. Czuję jak dłonie zaczynają mi się pocić a ciało drżeć. Zaciskam pięść tak mocno, że to już prawie boli.
- Popatrz!
Podskakuję nagle, słysząc jego krzyk. Otwieram powieki i wpatruję się w wściekłą twarz, która stara się mnie przestraszyć.
- Czego ode mnie chcesz? – szepczę, lecz po chwili próbuję odchrząknąć. Nie może mi się teraz łamać głos. – Przylot tutaj nie jest przypadkowy.
Riverton? Jeszcze godzinę temu nie miałam pojęcia o takim mieście.
- Będziesz miała jedno, kurewsko ważne zadanie – mówi, wyciągając w moją stronę dłoń. Dotyka trzęsącego się kolana, po czym ściska je boleśnie. – Uśmiechaj się szeroko i nie pyskuj, gdy klient poprosi o więcej.
Klient?
Mój puls przyspiesza a w głowie pojawia się nieprzyjemny szum. Zemdleję, jeśli zaraz stracę kontrolę nad swoimi myślami. Muszę być silna i nie dać się przestraszyć.
- On mnie znajdzie – syczę, starając się pokazać, że się go nie boję.
- Kto? – Parska głośno śmiechem. – Ten skurwiel, który sam wyjebał Cię ze swojego domu? Czy może braciszek, który niby Cię szuka, ale jakoś znaleźć nie może?
Jego śmiech niesie się echem po całym samolocie. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu kogokolwiek, ale jesteśmy sami. Podnoszę się w końcu i wymijam go, kierując się w stronę wyjścia. Po co trzymał mnie tyle czasu po lądowaniu? Dawno temu mogliśmy już stąd wyjść.
- Nikt Cię tu nie znajdzie – odzywa się za moimi plecami. – Przyleciałaś tu jako Marlene Moon.
Nieruchomieję nagle i odwracam się w jego stronę. Wlepiam w niego wściekłe spojrzenie i zbliżam się o zaledwie krok.
- Coś Ty powiedział?! – krzyczę, nie zwracając uwagi czy ktoś nas usłyszy. – Jak śmiesz? Po tylu latach? Uważałam Cię za przyjaciela!
Wstaje, sprawiając, że znów czuję się mała. Góruje nade mną, patrząc jak na swoją ofiarę.
- Wszystko się zmienia Maddie – szepcze swoim dawnym głosem. – Pamiętasz jak mówiłem Ci, że nie mam na tym świecie kurwa nikogo? – pyta, chwytając mnie za ramię. – Ty jesteś idealna na ukojenie tego bólu.
**
Dziwne miejsce. Tak cholernie inne i tajemnicze.
Nie mam pojęcia do czego służy ten lokal i przeraża mnie widok gołych kelnerek z obrożami na szyi. Nie jest to na pewno klub nocny, bo nie widzę żadnej sceny. Nie ma też stolików ani kanap. Jest tylko bar i faceci stojący pod ścianą. Czekają na coś.
- Idź szybciej – warczy za mną Rayan.
Praktycznie popycha mnie w głąb lokalu, ale ja zatrzymuję się nagle. Patrzę zszokowana jak jeden z mężczyzn chwyta za obrożę kelnerki i pociąga ją w swoją stronę. Ona piszczy krótko, po czym odstawia pustą tacę na podłodze. Rozmawiają chwilę o czymś co tej dziewczynie się nie podoba.
- Ona...
- To nie Twoja sprawa – przerywa mi, łapiąc boleśnie za ramię.
Dziewczyna upada na ścianę. Jej ciało zakrywa całkowicie mężczyzna i nie wiem co tam się dzieje, dopóki on nie przesuwa się lekko w bok. Zauważam jego dłoń na jej twarzy i ruchy, które...
- Rayan! – krzyczę, wyrywając się. – On ją gwałci!
Spojrzenie wszystkich pada na mnie. Najpierw obserwują mnie z pogardą w oczach, ale chwilę później, zaczynają się uśmiechać. Oblepiają mnie wzrokiem, zastanawiając się kim jestem. Jeden z nich zaczyna iść w naszą stronę przygotowany, że zrobi ze mną to samo co gwałciciel z kelnerką przy ścianie.
To jest właśnie piekło. Trafiłam do cholernego piekła!
- Do przodu i nie zatrzymuj się kurwa.
Nie ruszam się z miejsca. Moje nogi nie są w stanie zareagować na jakiekolwiek polecenie. Jestem jak w transie, bo tak bardzo chciałabym jej pomóc. Zamykam oczy, nie mogąc znieść tego widoku. Czuję jak ktoś chwyta mnie w pasie i unosi do góry.
Otwieram nagle oczy i zastygam w bezruchu, spotykając ciemne spojrzenie obcego faceta. To ten sam, który szedł w moją stronę a jeszcze chwilę temu stał pod tą okropną ścianę. Teraz wpatruje się we mnie w odległości kilku metrów, ale nie wykonuje ostatniego ruchu.
Bo moje ciało zostaje praktycznie wyniesione na pusty korytarz.
- Puść mnie! – krzyczę, waląc pięściami w plecy Rayana.
Zrzuca mnie ze swojego ramienia i upadam boleśnie na plecy. Podnoszę się nieznacznie, patrząc na jego wściekłe spojrzenie. Kuca przy mnie, po czym przeciera twarz dłonią.
- Jeszcze raz tu krzykniesz, to założę Ci knebel na te śliczne usta – ostrzega groźnie.
Przełykam ślinę ze zdenerwowania, ale nie pokazuję mu, że się przestraszyłam. Wstaję niepewnym krokiem i otrzepuję kurz ze spodni. Podnoszę dumnie głowę i uśmiecham się zarozumiale.
Muszę walczyć.
- Potrafię gryźć – mówię, podchodząc do niego. – Nie radziłabym Ci zbliżać swoich łap do mojej twarzy.
Znam go. Może nie tak bardzo jak myślałam, ale jednak trochę zdążyłam poznać jego naturę. Zawsze był dla mnie łagodny i to wszystko nie mogło być tylko idealnie rozegraną grą aktorską. Wiem, że faktycznie jest sam i nikt na niego nie czeka. To dlatego pracował przez ostatnie lata dla mojego brata. Wykonywał sumiennie każde jego polecenie i nigdy nie słyszałam, by Jonathan na coś narzekał. Nie może być taki zły jak próbuje mi pokazać.
- Schowaj zęby – odpowiada znudzonym tonem, po czym wymija mnie. – Oni tego nie lubią.
Oni? Jacy oni do cholery?!
Biegnę za nim, dopadając jego ramiona. Uderzam pięściami najmocniej jak potrafię, ale on się nawet nie zatrzymuje. W końcu łapie mnie za prawy nadgarstek i przysuwa do swojego ciała. Oplata mnie ramieniem wokół pasa i otwiera drzwi przed nami. Wpycha mnie do jasnego pokoju w którym stoi starsza kobieta.
- No nareszcie! – odzywa się z udawanym entuzjazmem. – Witaj Maddeline.
Patrzę na jej podstarzałą twarz i wychudzone ciało. Blond włosy są zaniedbane i przetłuszczone. Ma na sobie czerwoną sukienkę, która jej kompletnie nie pasuje, bo odsłania części ciała, które wyglądają okropnie. Mój wzrok niestety pada na jej dekolt i zamieram z obrzydzeniem, widząc dziwne tatuaże i obwisającą skórę.
Podchodzi do mnie i wtedy w mojej głowie pojawiają się wspomnienia. Skądś znam tą kobietę, ale jeszcze nie mam pojęcia skąd. Gdzieś już widziałam tą odstraszającą twarz i...
- O mój Boże – szepczę pod nosem.
- Wolałabym Jolie Lonney – mówi, zauważając moje zszokowane spojrzenie.
To ona żyje?
Widziałam ją kilka miesięcy temu i to właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie zawsze matka oznacza coś dobrego. W tym przypadku to żart zmieszany z piekłem. Patrzyłam wtedy jak serce Vicki rozpada się na kawałki, bo nie mogła znieść tego jak Jonathan mógł współpracować z taką kobietą.
Ona chciała sprzedać własną córkę.
- Nie zbliżaj się do mnie – oznajmiam głośno, unosząc dłoń do góry. – Nie!
Zatrzymuje się, po czym parska śmiechem. Zakłada ramiona na piersi i obserwuje uważnie moje ciało z góry na dół.
- Diovacci miał dobre oko, wybierając sobie synową.
Zamieram, słysząc nazwisko o którym wolałabym zapomnieć.
- Szkoda, że nie może zobaczyć Cię tutaj – dodaje szyderczym tonem. – Byłby dumny. On wiedział ile jesteś warta.
- Przestań – mówię słabym głosem.
Uśmiech znika z jej twarzy i nagle pojawia się coś co zaczyna mnie jeszcze bardziej martwić. Odwraca się do nas plecami i siada na fotelu przy biurku. Wyjmuje coś z szuflady i rzuca na blat. Czuję jak Rayan popycha mnie w jej stronę i opuszczam wzrok na zdjęcia z...
- Jeden i drugi mają coś co liczy się dla nich bardziej niż własna siostra – odzywa się rzeczowym tonem, wskazując dłonią na fotografie. – Jonathan zaraz zostanie ojcem i byłoby szkoda, żeby stracił swoją ukochaną razem z tym co się z niej wykluje.
Wyrywam się w jej stronę, chcąc zadać jej ból taki sam jak mi sprawia słuchanie tego. Jak można tak mówić o własnej córce?
- Jesteś potworem! – krzyczę, po czym pluję prosto w jej twarz. – Czy Ty siebie w ogóle słyszysz?! Jonathan prędzej Cię zabije niż pozwoli...
- Wielu tak mówiło – przerywa mi z kpiącym uśmiechem. – A jednak ten stary pierdziel padł na ślubie swojego kochanego syna. – Wstaje z fotela i okrąża biurko, by stanąć naprzeciwko mnie. – Nie mów mi, że coś pójdzie nie po mojej myśli, bo jakoś Diovacciego się pozbyłam.
Czuję jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i upadam na twardy tors Rayana.
- Dlatego lepiej słuchaj tego co do Ciebie mówię – kontynuuje, chwytając za mój podbródek i unosząc go do góry. – Bo do San Diego też mogę się wybrać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top