Rozdział 17
- Nie – warczy władczym tonem.
Parskam cicho śmiechem, po czym odsuwam się od niego wychodząc w końcu z łóżka. Żołądek mi burczy jakbym nie jadła kilka dni a w głowie trochę za bardzo szumi. Zakrywam się rękoma czując jak na moich policzkach pojawia się paląca purpura. Szukam zdesperowanym wzorkiem czegokolwiek co szybko mnie zakryje, ale zauważam tylko jego ubrania. Leżą rozrzucone na podłodze obok łóżka i dosłownie przyciągają mnie do siebie. Nie chcę paradować po mieszkaniu w jego koszuli, ale moja sukienka czeka na mnie w łazience przez co musiałabym uciec do niej jak idiotka.
Podchodzę do białej koszuli, która nadal pachnie nim. Zarzucam ją na swoje nagie ciało i zapinam wszystkie guziki po kolei. Zerkam w stronę łóżka słysząc cichy śmiech i spinam się widząc jak Russel podnosi się nagle.
- O nie! – piszczę unosząc dłoń do góry. – Muszę coś zjeść i się ogarnąć, bo inaczej migrena rozłoży mnie na długie godziny.
- Nie mogę się zbliżyć? – pyta ukazując łobuzerski uśmiech.
- Nie – mówię ruszając w stronę wyjścia. – Znów zaciągniesz mnie do łóżka i w końcu zemdleję.
Takich prób było pięć. Za każdym razem kończyło się tak samo i w końcu muszę to zatrzymać. Nie możemy całego dnia spędzić w hotelowej sypialni. Potrzebuję jedzenia i dużego kubka kawy.
Prawie biegnę prosto do kuchni łapiąc się za głowę, która nagle wydaje się za ciężka. Podchodzę do lodówki otwierając ją szeroko i sięgam po pierwszą rzecz na jaką pada mój wzrok.
- Będę Cię trzymał.
Podskakuję słysząc głęboki głos za sobą. Przełykam ostatni kawałek ciasta czekoladowego, który obsługa zostawiła wczoraj wieczorem.
- Gdybyś pozwolił na normalne śniadanie, to...
- Ty jesteś moim śniadaniem – przerywa mi oplatając silne ramiona wokół mojego pasa.
Opieram się o twardy tors czując jak mój żołądek w końcu się powoli uspokaja. Zamykam oczy pozwalając, by Russel uniósł mnie do góry. Ustawia moje ciało na zimnym blacie i staje pomiędzy moimi nogami.
Ten mężczyzna jest swoim największym zaprzeczeniem. Nie całował się? Robi to co chwilę przejeżdżając językiem po każdej części mojego ciała. Nie lubił dotyku? Jego ręce nie opuszczają mnie choćby na moment. Jest zawsze w pobliżu i za każdym razem, musi mnie dotykać jakby obawiał się, że zaraz zniknę.
- Nie poznaję Cię – przyznaję nieśmiało. – Gdy się poznaliśmy...
- Byłem fiutem – wtrąca się rozbawionym głosem.
- Coś w tym rodzaju – mówię uśmiechając się lekko.
Ja go tak zmieniłam? Naprawdę mam aż taką moc?
Wsuwa obie dłoń pod materiał koszuli masując delikatnie uda. Zarzucam ramiona na jego kark przyciągając bliżej siebie, po czym całuję ciepłe wargi.
- Uciekły nam dwa samoloty – oznajmia pomiędzy pocałunkami. – Następny mamy za dwie godziny.
Przelecieliśmy tutaj prywatnym samolotem jego ojca, ale wczorajsza kłótnia wyklucza taki powrót. Staram się nie wracać wspomnieniami do tej chwili, ale to nie ma sensu. W końcu będziemy musieli o tym porozmawiać.
- Co teraz będzie? – pytam cicho. – Twój ojciec odpuści?
Czuję jak spina się nagle i odrywa od moich ust. Opuszcza głowę zamykając na chwilę oczy, po czym wraca do mnie spojrzeniem pełnym złości. Zaciska dłonie na moich udach sprawiając znośny ból.
- Nie – odpowiada przez zaciśnięte zęby. – Załatwię to.
Zastygam w bezruchu patrząc na niego ze strachem w oczach. Wojna, której chciałam zapobiec, nadal będzie trwała. Teraz może być jeszcze gorzej, bo on się sprzeciwił własnemu ojcu. Pokazał mu, że liczę się ja i pomimo wrogiego pochodzenia, nie ucieka ode mnie jak od zarazy.
- Jak?
- Nie wiem kurwa – warczy puszczając moje uda. – Ale załatwię. Przysięgam.
Odchodzi ode mnie ruszając w stronę sypialni. Zostawia mnie tak po prostu nie przejmując się tym, że cała drżę bojąc się o to jak będzie teraz wyglądało nasze życie. Moje, jego i...
I mojej rodziny.
Zeskakuję z blatu biegnąc za nim.
- Russel! – krzyczę stając tuż za jego plecami.
Zatrzymuje się, ale nie odwraca w moją stronę.
- Do czego posunie się Twój ojciec? – pytam słabym głosem. – Nie mogę pozwolić, żeby moja rodzina...
- Ty niczego nie rozumiesz Maddeline – przerywa mi odwracając się do mnie twarzą w twarz. – Całe życie siedziałaś zamknięta w czterech ścianach i nie wiesz jak wygląda ten świat. Ojciec i brat chronili Cię jednocześnie robiąc Ci krzywdę.
Co?
Marszczę czoło ze złości. Czuję jak w mojej głowie wybucha ciśnienie. O czym on gada do cholery? Jak mogę nie wiedzieć co tu się dzieje skoro urodziłam się w takim świecie?! Przecież...
- Pytasz mnie czy ojciec odpuści – wtrąca się z gorzkim śmiechem. – Kochanie tutaj się nie odpuszcza. Zgodziłaś się na coś czego do końca nie przemyślałaś. Naprawdę liczyłaś, że odejdziesz od Diovaccich?
Przełykam głośno ślinę patrząc na niego jak na zupełnie obcą mi osobę. Uśmiecha się, ale nie tak jak zwykle. Jest tak samo kpiący i zarozumiały jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Wpatruje się we mnie jakby chciał mnie przestraszyć i sprawić, że poczuję się cholernie matulka przy nim.
- Chciałam zakończyć...
- Wojnę? – pyta parskając kpiąco. – Ona trwa od dekad. Nie tylko teraz.
Odsuwam się od niego o kilka kroków aż w końcu wpadam na zimną ścianę. Opieram się o nią, po czym zamykam oczy zakrywając twarz dłońmi.
O czym jeszcze nie wiem? Jak bardzo naiwna jestem skoro naprawdę miałam nadzieję, że to już się skończy? Żyłam w przekonaniu, że uratuję wszystkich. Chciałam poświęcić kilka swoich lat dla spokoju. Jednak teraz dochodzi do mnie świadomość tego co zrobiłam i jak szybko zaufałam mężczyźnie, którego ojciec wybija ochroniarzy mojego brata jeden po drugim. Przyjdzie taki moment aż w końcu dosięgnie swojego celu i stracę...
Nie mogę o tym myśleć.
- Kochanie...
- Zostaw mnie – przerywam mu cicho.
Chwyta za moje nadgarstki próbując odkryć twarz, ale wyrywam się nie pozwalając na dotyk. W tym momencie nie chcę z nim rozmawiać, bo zamiast Russela, widzę Bestię. Taką samą jak cztery tygodnie temu.
Musimy się zatrzymać.
- Nie chciałem Cię wystraszyć.
Otwieram oczy obserwując uważnie zaciśniętą szczękę przede mną. Odrywam się od ściany stając zbyt blisko jego ciała. Unoszę wzrok do ciemnych tęczówek, które patrzą na mnie ze zwycięstwem. Wyciąga ramiona chcąc mnie objąć, ale powstrzymuję go.
Myśli, że wygrał.
- Właśnie uświadomiłeś mi, że powinnam być ostrożniejsza – syczę stając na palcach, by chociaż trochę mu dorównać. – A w szczególności w uczuciach.
Odpycham go od siebie wymijając szybko. Wchodzę do sypialni ruszając od razu do walizki. Zbieram swoje ubrania rozrzucone na podłodze i pakuję je szybko jakbym już teraz miała uciekać.
- Co to kurwa oznacza?
Drgam lekko słysząc jego wkurzony głos. Stoi niedaleko mnie, ale nie zbliża się. Zamykam walizkę zapinając ją do samego końca, po czym podnoszę się stając na środku pokoju. Podchodzę do niego i dotykam dłonią szorstkiego policzka.
- Jeśli stracę serce, to już nic mi nie zostanie – szepczę przesuwając kciuk na zaciśnięte wargi. – Zwolnijmy.
- Nie – odpowiada od razu.
To będzie trudniejsze niż myślałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top