Rozdział 11
Wpatruję się w pustą ścianę już od godziny. Obserwuję uważnie ciemny beton na którym nie ma nic specjalnego. Po prostu szara ściana z lekko chropowatą strukturą. Jednak ja nie mogę oderwać od niej oczu, bo w mojej głowie nie analizuję jej koloru. Nie interesuje mnie to czy podoba się właścicielowi tego mieszkania i czym się kierował wybierając akurat taki kolor.
Ja przetwarzam w myślach to co przestraszyło mnie wczorajszej nocy. Zamykam oczy czując jak łzy znów pojawiają się zapowiadając kolejne załamanie. Unoszę drżącą dłoń chcąc wytrzeć mokry policzek, ale zatrzymuję się w połowie drogi.
To nie ma sensu. One i tak będą płynąć aż w końcu nie nadążę ich wycierać. Dlatego zostawiam je tak po prostu na mojej spuchniętej twarzy. Nakrywam się szczelnie pościelą jakby to sprawiło, że zniknę z pola widzenia.
- Nie chcę tutaj być – szepczę czując gulę w gardle.
Silne ramię ląduje delikatnie na moim brzuchu. Drgam przestraszona nagłym dotykiem, ale sekundę później, uspokajam się, bo doskonale wiem kto jest za moimi plecami. Czuję jego spokojny oddech i besztam sama siebie w myślach za to, że nie pozwalam mu ode mnie odejść.
- Co mam zrobić? – pyta Russel pochylając się nad moim uchem. – Zrobię cokolwiek...
- Zabierz mnie do Jonathana – przerywam mu ledwie słyszalnie.
Staram się ignorować myśl, że w jego ramionach mi lepiej. To bratu powinnam najbardziej ufać i to z nim powinnam mieszkać. Nie mogę przyzwyczaić się do takiego życia, bo ono nie jest prawdziwe.
Chcemy zupełnie innej przyszłości i przez ostatnie godziny miałam aż za dużo czasu by się nad tym zastanowić.
- Nie – odpowiada stanowczym tonem.
Zaciskam powieki z bezsilności i odpycham jego ramię od siebie. Uciekam najdalej od niego ignorując ciche przekleństwa, które wypowiada pod nosem.
- Nie oddam Cię – wzdycha chwytając mnie ponownie w ramiona. – Wkurwiam się na samą myśl, że ten skurwiel Cię skrzywdził.
Po co on do tego wraca?
Wypuszczam z ust cichy jęk nie potrafiąc opanować płaczu. Wyrywam się chcąc być przez chwilę sama, ale w końcu rezygnuję z walki. Poddaję się, gdy jego usta całują czule mój kark. Nieruchomieję skupiając się nad tym jak moje serce podskakuje z wrażenia, że dostałam ten lekki pocałunek.
- Po prostu mnie stąd zabierz – mówię otwierając powoli oczy. Obracam się w jego ramionach napotykając wściekłe spojrzenie. – Nie chcę spędzać tu kolejnych dni z obawy, że... - milknę biorąc głęboki oddech.
- Przysięgam kurwa, że nie pozwolę już by ktoś Cię dotknął.
- Wcześniej też obiecałeś, że będę bezpieczna – odpowiadam patrząc prosto w jego ciemne oczy. – Jeśli mnie stąd nie zabierzesz, to będę uciekała. Aż do skutku.
Wyszarpuję się, po czym wychodzę z łóżka. Nie patrzę na jego twarz, bo wiem co przedstawia. Jest wkurzony i prawdopodobnie będzie chciał zmusić mnie siłą do pozostania tutaj. To mieszkanie jest jego jedynym domem a klub, pracą. Dopóki nie zostaniemy małżeństwem, to on nie przejmie interesów ojca a co za tym idzie, nie wróci do San Antonio. Miał plan, by zamieszkać tam najpóźniej jak się da a najlepiej w ogóle.
Jego domem jest Nowy Jork a ja nie zamierzam zostać tu choćby godziny więcej.
**
Nie tego oczekiwałam.
Miałam maleńką nadzieję, że zabranie mnie z kamienicy, będzie oznaczało powrót do San Diego. Myślałam, że Russel zlituje się nade mną i pozwoli na trochę wolności, której teraz potrzebuję.
Jednak on ma inne plany.
- W apartamencie jest sześć sypialni, ale śpisz w mojej – odzywa się kładąc czarną marynarkę na wyspie kuchennej. – Inaczej pozamykam wszystko na klucz.
Uśmiecha się jakby to było zabawne. Cieszy go fakt, że ma nade mną władzę i oczekuje, że przytaknę teraz posłusznie głową i wpadnę prosto w jego ramiona.
- Po co aż tak duże mieszkanie? – pytam rozglądając się dookoła.
- Ten budynek należy do mojego ojca – odpowiada podchodząc do mnie powoli. – Nie miałem możliwości znalezienia czegoś innego w tak krótkim czasie.
Spinam się czując jak dotyka lekko mojego ramienia. Odsuwam się o krok do tyłu i wymijam go udając, że podziwiam wnętrze.
Nie jestem w stanie teraz określić swoich uczuć. Ostatniej nocy pozwoliłam, by trzymał mnie przez długie godziny w swoich ramionach. Prosiłam o to i sama jestem sobie winna, bo on teraz myśli, że ja chcę więcej.
Problem w tym, że ja nie wiem czego chcę.
- Nasza sypialnia jest na samym końcu – oznajmia stając za moimi plecami.
Patrzę obojętnym wzrokiem na widok przede mną i jestem pełna podziwu tego jak cudownie to wygląda. Całe życie spędziłam w zamkniętych posiadłościach. Jedyny krajobraz jaki widziałam, to ogród wokół domu i wysoki, betonowy mur. Teraz mam okazję wpatrywać się w nocne miasto oświetlone lampami.
- Maddeline.
Odwracam się szybko słysząc jego ostrożny głos. Stoi zbyt blisko, ale nie mam możliwości odsunięcia się, bo trafiłabym na przeszkloną ścianę.
- Ja chyba...
- Czy Ty się mnie boisz? – wtrąca się obserwując uważnie moje oczy.
Przełykam ślinę ze zdenerwowania, bo nie mam teraz siły na taką rozmowę. Nie chcę do tego wracać i wolałabym zapomnieć. Cały dzień praktycznie przeleżałam w ciemnej sypialni zastanawiając się dlaczego moje serce tak bardzo bije, gdy o nim pomyślę. Starałam się ignorować przyspieszony puls, który pojawiał się tylko przy nim.
- Nie – szepczę opuszczając wzrok na podłogę.
Unosi delikatnie mój podbródek, po czym pochyla się stanowczo za blisko moich ust.
- Nie skrzywdzę Cię.
- Wiem – odpowiadam ledwie słyszalnie. – Ja po prostu nie chcę... - milknę szukając w głowie odpowiednich słów. – Ja nie chcę się do Ciebie przywiązać.
Czuję jak automatycznie moje policzki pokrywa gorąca purpura. Ręce mi się trzęsą z obawy, że on mnie wyśmieje i mam ochotę zniknąć teraz. Uciekłabym do najdalszego pokoju i zamknęła się na długie godziny aż on w końcu zapomni to co przed chwilą z siebie wydusiłam.
- Dlaczego? – pyta poważnym głosem.
Nie spodziewałam się takiej reakcji. Myślałam raczej o zarozumiałym uśmieszku, który zawstydziłby mnie jeszcze bardziej. Zamiast tego on czeka na moją odpowiedź jakby to teraz było najważniejsze.
- Bo mamy się przyjaźnić.
- Mówiłem Ci, że nie będziemy się przyjaźnić – mówi zbliżając się do mnie o kolejny krok. – Pierwszy raz w życiu jestem gotów zaryzykować wszystko.
Potrzebuję tlenu.
Osuwam się na szybę za mną, ale jego silne ramię szybko mnie chwyta. Owija ręce wokół mojego pasa przysuwając do siebie jak najbliżej.
- Ja...
- Chcę Ciebie – wtrąca się cicho. – Ile razy mam to powtarzać?
Podnosi mnie nagle przez co wydaję z ust cichy pisk. Owijam go nogami wokół pasa a ręce zarzucam na kark. Trzymam się go najmocniej jak potrafię, bo boję się upadku. Czuję jak niesie mnie gdzieś a po chwili trafiamy do ciemnej sypialni. Zapala niewielką lamkę stojącą na komodzie, przez co pokój rozświetla nieznaczna poświata.
Stawia mnie stabilnie na podłodze, ale nadal nie puszcza. Unoszę zaskoczone spojrzenie na wpatrzone we mnie oczy.
Zaraz zemdleję, bo właśnie zamierzam zgodzić na zapomnienie o czymś takim jak przyjaźń.
- Powoli Russel – odzywam się zachrypniętym głosem.
- Powoli?
Kiwam głową twierdzącą, bo teraz mówienie przychodzi mi z wielkim trudem. Chciałabym wyjaśnić mu wszystkie wątpliwości i uczucia, które kotłują się we mnie odkąd go poznałam. Jednak nie potrafię otworzyć się teraz na tyle, by bez wstydu wyznać jak bardzo mi się podoba.
- Co to oznacza? – pyta zdezorientowany.
On nie był nigdy w normalnym związku a ja nie byłam w żadnym.
Tutaj czas jest najbardziej potrzebny.
- Potrzebujemy czasu, by się lepiej poznać i...
- Znamy się już – przerywa mi szybko.
- Ale nie na tyle, by stworzyć coś prawdziwego – wyjaśniam wyplątując się z jego objęć. Odchodzę na bezpieczną odległość, bo ciężko mi racjonalnie myśleć, gdy on mnie dotyka. – Nie znam się na tym wszystkim – mówię podnosząc głos. – Nie całowałam się, nie byłam na randce a już na pewno nie...
- Ja też nie – wtrąca się z lekkim uśmiechem.
Wzdycham głośno wiedząc, że zaraz powróci mu humor i zrobi to co zwykle.
Weźmie mnie siłą.
- Daj mi odetchnąć – szepczę błagalnym tonem. – Bo dla mnie to wszystko jest nowością.
Rusza w moją stronę zdecydowanym krokiem. Obejmuje mnie delikatnie, po czym schyla się przez co zaczynam drżeć z obawy, że nie posłucha moich próśb i naprawdę zrobi to co chce. Jednak spinam się nagle czując lekki pocałunek na środku czoła.
Czy ja śnię?
- Ale spania razem nie odpuszczę.
Parskam cicho śmiechem słysząc poważne ostrzeżenie w jego głosie. Rozluźniam się wpatrując prosto w jego ciemne oczy i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego jak dużą władzę ma nade mną ten mężczyzna.
Zaufałam mu zapominając kompletnie o tym, że do tej pory jedyną osobą, która mogła mnie ochronić przed niebezpiecznym światem, był Jonathan. Rano postanowiłam, że nasza relacja musi zostać na bezpiecznym gruncie, z dala od uczuć.
I zaledwie kilkanaście godzin później, stoimy przytulenie do siebie w naszej wspólnej sypialni a on całuje moje czoło dając mi tym znak, że zgadza się na moją propozycję.
To musi być sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top