Rozdział Piętnasty
Od kilku minut krąży po pokoju, trzymając się za głowę. To nie mogło się stać. Nie. Harry wcale nie zdradził Louisa, mimo że nie są już razem, wcale nie pocałował Ruby. To ona pocałowała jego.
Gdy dociera do niego, czyje usta czuje teraz na swoich i gdy ich smak nie zgadza się z tym, który zwykł całować, kładzie dłonie na jej ramionach i szybko od siebie odsuwa. Jego policzki są mocno rozpalone a jego oddech nieznacznie przyśpiesza. Nawet, jeśli to po prostu nie jest w porządku, to on tego nie chce. Żałuje, że nie zdążył zareagować wcześniej.
- Ruby - chrypi bez tchu i odsuwa się o krok, ponieważ dziewczyna pochyla się, aby złączyć ich usta ponownie. Nie wyczuwa jednak ciała Harry'ego blisko i otwiera oczy, patrząc na niego zdziwiona. - Co ty robisz?
- Ja... myślałam, że chcesz.
- Nie - kręci swoją głową i dotyka palcami swoich ust, które jeszcze chwilę temu przyciśnięte były do ust jego przyjaciółki. Tylko przyjaciółki. To nie ją kocha i nie chce, aby tak myślała. - Nie chcę. Dlaczego to zrobiłaś?
- Harry, proszę, wysłuchaj mnie - chce złapać jego dłonie w swoje, ale je Harry również odsuwa. Wpatruje się w nią z szeroko otwartymi oczami, które o mało nie zachodzą łzami przez to, co przed chwilą się wydarzyło.
- Dzisiaj odwiedziłem Louisa, powiedział mi, że chciał mnie chronić. Zaprosił mnie na randkę, a ja mu odmówiłem i żałuję.
- Ale ja cię kocham, Harry proszę, ja-
- Ale Louis kocha mnie, a ja kocham Louisa - przerywa jej, oddychając tak szybko, że pomiędzy nimi wytwarza się para, utrudniająca widoczność. Jego głos drży z emocji i desperacji, gdy subtelnie daje jej do zrozumienia, że nic z tego nie wyjdzie. - Co ty w ogóle-Ruby, przyjaźnimy się!
- Przepraszam - dziewczyna zakrywa swoje usta dłońmi, które odziane są w grube rękawiczki. Harry uważał je wcześniej za urocze, ale teraz nie może nawet na nią patrzeć. Ignoruje jej lśniące, przeszklone oczy i przepraszający wzrok. - Przepraszam. Myślałam, że ty też.
- Nie, ja nie, ja... nie - powtarza stanowczo i znowu kręci swoją głową, aby wyrzucić tę scenę ze swojej pamięci, co jednak mu się nie udaje. Jest bardziej roztrzęsiony, niż to prawdopodobnie możliwe. - Idę do domu.
- Harry-
Odwraca się na pięcie i szybkim krokiem podąża w stronę, z której przyszli. Dłonie, które trzyma w kieszeniach kurtki zaciska mocno w pięści. Czuje częściowe poczucie winy, że o tak późnej porze zostawił przyjaciółkę w środku parku, ale nie umiałby teraz tak po prostu wrócić. Nie mógłby na nią spojrzeć. Wcześniej był nią oczarowany, ale nic poza tym, ponieważ jest kretynem i nie potrafi docenić tego, co ma w życiu. To jeszcze bardziej sprawia, że zdaje sobie sprawę z tego, że nie zasługuje na Louisa.
Siada w końcu na krawędzi swojego łóżka i opiera głowę na dłoniach, starając się nie rozpłakać. Harry zazwyczaj płacze z bezsilności albo błahych rzeczy, i chociaż teraz również ma na to ochotę, nie umie. Jedyne, co teraz czuje, to nienawiść do samego siebie.
Louis nie zasługuje na taką porażkę życiową, jaką jest Harry. Zasługuje na szczęście, miłość i wszystko, co najlepsze - coś, czego Harry nie potrafi mu dać. Nie potrafi zdecydować się i przyznać do błędów, nie potrafi docenić jego miłości i zachować się tak, jak przystoi. Nie dostrzegał tego wcześniej, a może było to dla niego codziennością, ale w końcu uświadamia sobie, że jedynym, kto wszystko niszczy, jest on sam.
Jest prawdopodobnie blady jak popiół, a oczy ma podkrążone i czerwone, z powodu zebranych łez, które nie chcą jednak wypłynąć. Stoi właśnie przed trudną decyzją. Powiedzenie wszystkiego Louisowi byłoby jedynym, dobrym rozwiązaniem, na które ten zasługuje. Nie zasługuje na to wszystko, ale zasługuje na szczerość i Harry to wie. Idąc tym tropem wie również, że nie powinien wiecznie go ranić i powinien zniknąć z jego życia, ponieważ jest idiotą. Na tym świecie chodzi za dużo idiotów, a on jest jednym z nich. Pomiędzy nimi odnalazł się Louis, który jest dobrym i kochającym człowiekiem, i nie zasłużył na żadnego z tych idiotów. Również na Harry'ego.
Kładzie się spać z męczącą go myślą i z przekonaniem, że to już nigdy nie będzie to samo. W poniedziałek nie spojrzy na Ruby z obojętnością, ponieważ nie wie, czy spojrzy na nią w ogóle. Nie chce na nią patrzeć. Gdy obraz jej twarzy pojawia się przed jego oczami, prawie płacze a jego serce boleśnie kłuje, ponieważ na miejsce jej twarzy wstępuje twarz Louisa ze smutnymi, wypranymi z emocji oczami.
Zanim jednak zasypia, robi to, co zawsze. Gdy czuje się źle, nie uśnie bez tego. Wyciąga koszulkę Louisa, której nie prał jeszcze ani razu, ale nie chce pozbyć się zapachu, który wsiąknięty jest w materiał. Tym razem pozwala sobie na płacz, wciskając nos w miękki materiał koszulki i żałuje. Żałuje, ale jest już za późno.
***
Mijają się z Ruby na korytarzu, ale gdy tylko widzą swoje spojrzenia, natychmiast spuszczają głowy. Jej policzki czerwienią się z zażenowania, przez co jest Harry'emu jej trochę szkoda, bo wie, że jest jej przykro, ale mimo wszystko... nie umie. Jest mu trochę głupio, że odrzucił jej wyznanie miłości i musi mieć prawdopodobnie złamane serce, ale Harry nigdy nie dawał jej powodów do tego, aby myślała, że ją kocha. Od zawsze powtarzał, jak bardzo mocno kocha Louisa, wlepiając oczy w jego zdjęcie na kilka godzin, które miał w telefonie bądź pisząc z nim wiadomości na lekcjach, przez co dostawał uwagi od nauczycieli.
Nikomu nie powiedział jeszcze o pocałunku. Ani Brianowi, ani Gemmie, Niallowi czy komukolwiek innemu. Nie rozmawiał z Louisem, nie widział się z nim, tak samo jak z resztą osób, które zna. Od razu po szkole w poniedziałek po weekendzie, wraca do domu dłuższą drogą, aby móc jeszcze więcej pomyśleć. Powinien wziąć się w garść, przestać rozpaczać nad swoim życiem i pokazać, że ma jaja. Przede wszystkim powinien zacząć od pokazania Louisowi, jak bardzo mu na nim zależy. Zrobi to. Zrobi to nawet dziś.
Wciska klucz w zamek w drzwiach i marszczy brwi, gdy orientuje się, że drzwi są otwarte. Nie spodziewał się Anne tak wcześnie. Popycha drzwi, a te ustępują i może z łatwością wślizgnąć się do środka. Od razu zrzuca plecak na ziemię, skopuje buty na bok i niedbale rzuca kurtkę na szafkę, aby móc jak najszybciej znaleźć się na górze.
Po drodze układa w swojej głowie wszystko, co powie Louisowi tego dnia. Ponieważ naprawdę zamierza powiedzieć mu wszystko jeszcze dzisiaj, nawet, gdyby miał iść do Doncaster na rzęsach. Zanim jednak zostanie do tego zmuszony, spyta mamę o pieniądze na autobus, który złapie. Nieważne, że nie wie dokładne, jak dojechać do domu Zayna - znajdzie jakiś sposób. Włączy GPS i z łatwością trafi do Louisa.
Przeskakuje co drugi stopień na schodach i gdy znajduje się już na górze, od razu podąża w stronę sypialni jego mamy. Denerwuje się nieco, bo może się ona sprzeciwić, ale nie dba o to. Czuje się znacznie pewniejszy siebie i to dodaje mu odwagi, aby zrobić to - najbardziej spontaniczną, szaloną, ale i najrozsądniejszą decyzję w jego życiu.
Wchodzi do środka bez pukania, ale za chwilę musi zakryć usta w szoku, ponieważ Anne siedzi na łóżku ubrana w jedynie krótki szlafrok i czesze swoje długie włosy szczotką. Po chwili zauważa Harry'ego i rozchyla swoje usta, ale również nic nie mówi. Uwagę Harry'ego przykuwa mężczyzna, śpiący na miejscu obok i to sprawia, że prawie wymiotuje.
Zanim udaje się jej coś powiedzieć, nastolatek szybko wycofuje się z jej sypialni i z zażenowaniem wypisanym na twarzy zbiega na dół. Powinien zapukać, wie to, ale nie spodziewał się tego i jak najszybciej chce uciec z tego domu.
- Harry, poczekaj - matka wybiega za nim, ale nie udaje się jej go zatrzymać. W mgnieniu oka chwyta swoją kurtkę, ubiera buty i wybiega z domu na mróz, który okazuje się być najlepszym wyjściem tego wieczoru i jego jedynym towarzyszem.
Na zewnątrz jest już bardzo ciemno, mimo godziny szesnastej, ale nic nie ma już znaczenia. Błąka się po mieście, za ostatnie pieniądze kupując coś do jedzenia i po siódmej kieruje się w stronę domu, bo jego dłonie zamarzają prawie na kość. Uświadamia sobie kolejną rzecz. Gdy traci się wszystko, czy tak to wszystko wygląda? Czy właśnie tak czuł się Louis, gdy nie miał przy sobie nikogo, i gdy wszystko, co kochał i co dawało mu radość tak po prostu... rozsypało się?
Nie chce myśleć o tym dłużej. Przemarznięty wchodzi do domu, odwieszając starannie kurtkę na wieszak, a Anne od razu wchodzi do korytarza, jak gdyby czekała na niego te wszystkie godziny. Jej spojrzenie pierwszy raz od bardzo dawna jest zmartwione i smutne, co jest kolejnym powodem do tego, aby Harry mógł uważać, że jest okropnym człowiekiem.
- Rozumiem - mówi jedynie, nie mając siły, aby mieć o cokolwiek do niej żal.
Każdy ma prawdo do ułożenia sobie życia, a on nie jest pępkiem świata. To, że jemu nic nie wychodzi, wcale nie oznacza, że powinien dyktować innym, jak mają żyć. Wciąż ma żal do ojca, ale wie też, że to była jego decyzja. Wciąż ma żal do mamy, ale ona również ma prawdo do ułożenia sobie życia i do bycia szczęśliwą. Ale on boi się, że w tym wszystkim zabraknie miejsca dla niego. Skoro Anne i Des tak po prostu przestali siebie kochać, czy to oznacza, że miłość przemija w którymś momencie życia? Jeżeli tak wyglądało ułożenie sobie przez nią spraw, przez które pozbyła się go na całe dwa miesiące, to jak będzie, gdy tylko poświęci komuś całą swoją uwagę, zamiast Harry'emu?
Nie jest jednak jeszcze gotowy na rozmowę. Wymija ją i znajduje się znów w swoim pokoju. Stoi przez chwilę w progu i wpatruje się w łóżko, na którym spędza wszystkie swoje noce, które towarzyszy mu od wielu lat i w którym namiętnie kochał się z Louisem. Pamięta jego delikatne pocałunki, subtelne muśnięcia dłoni lub po prostu jego oczy, wpatrzone w niego zaraz po obudzeniu.
Tęskni za Louisem. Dlaczego był taki głupi, aby dotarło do niego, że wszystkim, czego potrzebuje, jest Louis? Dlaczego nie umie zapomnieć, wybaczyć błędów człowiekowi, który grzeszy jak każdy inny? Dlaczego nie może po prostu kochać i być kochanym przez osobę, która kocha go miłością szczerą i mocną, a on sam potrzebuje tej miłości i nie potrafi bez niej żyć? Harry nie wie, ale nasuwa się jedna odpowiedź, której jest pewien na sto procent, a która jest podsumowaniem jego całego życia: jest jedną, wielką życiową porażką.
Miłość jest pięknym uczuciem. Ale gdy się kocha, zbyt wiele można stracić.
Powinieneś docenić, że masz wokół siebie ludzi, którzy Cię kochają. I Harry zamierza docenić ludzi, których ma wokół siebie i którzy go kochają.
***
Święta są za kilka dni. Co z tego, skoro jest już wtorek, a on wpatruje się z rozmarzeniem w wystawy sklepowe, świąteczne ozdoby i lampki choinkowe, porozwieszane właściwie wszędzie, nawet na szyldach sklepów, ale wcale nie czuje ekscytacji nadchodzących świąt. Marzy mu się jedynie, aby chociaż raz móc spędzić cudownie święta, u boku kogoś, kogo naprawdę kocha. Jego wymarzonym prezentem jest miłość, na którą niestety nie zasługuje.
W połowie kroku zatrzymuje się i cofa na chwilę, wbijając wzrok w plakat jakiegoś drogiego, wyścigowego auta, które na myśl przywodzi mu wakacje w Doncaster i Louisa. Uśmiecha się smutno, wpatrując się w plakat przez chwilę, po czym rusza dalej w obranym przez siebie kierunku. Zastanawia się, kiedy wreszcie spadnie śnieg, bo może nie lubi zimy ani mrozu, ale śnieg jest jego najbardziej ulubioną rzeczą w tym wszystkim. Lubi lepić bałwany albo łapać płatki śniegu na dłonie, aby obserwować, jak roztapiają się na jego ciepłej skórze, a nawet przywykł już do strzepywania białego puchu z włosów.
Zatrzymuje się przy jednej z ławek na przedmieściach i wyciąga swój telefon z kieszeni, wpadając na kolejny głupi i spontaniczny pomysł, ponieważ wczorajszy nie poszedł po jego myśli. Był po prostu zbyt zszokowany, a rano starał się uniknąć Anne, bo wciąż było mu trochę głupio i niezręcznie.
Po chwili wahania siada na ławce, ale nie waha się już przed wybraniem właściwego numeru - robi to bez namysłu, ale jest to chyba dobra decyzja.
- Cześć, tu Niall Horan z zespołu Jeden Kierunek. Jeśli masz coś ważnego do powiedzenia, zostaw wiadom-
- Niall.
- Wiadomość po sygnale. Pii.
Nastolatek wywraca oczami, chociaż nie ukrywa swojego rozbawienia i pozwala sobie na mały uśmiech.
- No mów, co tam chciałeś młody, bo mi Big Brother leci.
- Jeden Kierunek? Poważnie?
Czego Harry mógłby spodziewać się po Niallu po słuchaniu przez niego miksera na You Tube.
- Tak, założyłem zespół, w którym jestem tylko ja.
Harry powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem i wziąwszy głęboki oddech, poważnieje.
- Dzwonię do Ciebie, bo chciałbym mieć numer do Louisa. Wolałem zadzwonić do Ciebie niż do Zayna, bo chyba uciąłby mi głowę.
- Louisa? Louisa Tomlinsona? Czekaj, połączę Cię z jego sekretarką.
- Niall, to nie jest-
- Louieeeee - przez wycie Nialla odsuwa na moment telefon od twarzy, a gdy ustaje, z powrotem przykłada go do ucha.
- Mówię poważnie.
- Poważnie co?
Szok, który widnieje na twarzy przez chwilę nie pozwala mu mówić, ale na szczęście szybko odzyskuje zdrowy rozsądek. Przełyka z trudem ślinę i stara się, aby jego głos nie zadrżał. Jest zaskoczony, bo nie spodziewał się tego tak szybko, ale nie zamierza zrezygnować.
- Cześć Lou.
- Harry?
- Tak - odpowiada za szybko, nawet szybciej, niż bije jego serce. Ma wrażenie, że bije tak mocno i szybko, że aż wcale. - Cześć. Tak, to ja.
- Rozmawiałeś z Niallem, może powinienem-
- Nie - przerywa mu jeszcze szybciej. Automatycznie przygryza swoją dolną wargę, a gdy myśli o Louisie myśli o domu. O prawdziwym domu. - Chciałem rozmawiać z tobą.
- Ze mną? - Louis wydaje się być zdziwiony, ale w jego głosie można wyczuć nutkę zaciekawienia.
- Tak, z tobą. Bo widzisz, ja... - urywa na chwilę, aby wziąć kolejny, głęboki wdech i dodać tym sobie nieco odwagi, która opuszcza go na krótką chwilę. - B-Bo nie chcę, abyś przyjeżdżał tu i się męczył. Mógłbym wpaść do Zayna?
- Tak, ale Harry... o co chodzi?
- Ja... - po prostu Cię kocham. - Chciałem z tobą porozmawiać. Nie powinienem być taki wtedy, przepraszam.
- Nie musisz się tłumaczyć, naprawdę.
- Ale tłumaczę, bo wtedy nawet nie myślałem racjonalnie. Chcę porozmawiać z tobą na spokojnie i przy okazji zdobyć twój numer, ponieważ zapewne masz inny.
Po drugiej stronie panuje przez chwilę cisza. Harry stresuje się bardziej niż kiedykolwiek, w jego głowie tworzą się już czarne scenariusze i ma już w ostatniej chwili zrezygnować, ale Louis ponownie przemawia.
- Gdy ja byłem nastolatkiem i ktoś chciał kogoś poderwać, prosił o numer w grzeczniejszy sposób.
Przez jego słowa kąciki ust Harry'ego drgają i unoszą się ku górze. Jego i tak czerwone już policzki czerwienią się jeszcze bardziej. Zapomina na chwilę o złych rzeczach, naprawdę ich nie pamięta, jest tylko on, Louis i to wszystko, co było kiedyś i nagle wraca. Na chwilę. Ponieważ czeka ich jeszcze wiele do ścierpienia, nawet, jeśli oboje nie chcą siebie ranić.
- A ja nie mieszkam z Zaynem - dodaje po dłuższej chwili, podczas której Harry nie odzywa się. Teraz to do niego dociera, że po prostu się zawiesił, pogrążając się w rozmyślaniach i pozostawiając tym Louisa w niepewności.
- Jak to nie? - pyta zdziwiony po kolejnym, mentalnym zawieszeniu, które na szczęście nie trwa długo. - Niall?
- Mam nowy dom, wynająłem wczoraj. Jest... jest w sumie mały. Mniejszy od poprzedniego. Mieszkam sam, ale myślę, że spodobałoby Ci się tutaj.
- Chciałbym go zobaczyć - mówi zgodnie z prawdą. Nie wie dlaczego, ale jego serce raduje się i tańczy poloneza w jego piersi tyko dlatego, ponieważ on i Louis odbywają właśnie normalną, spokojną rozmowę. Po raz kolejny uświadamia sobie, jak bardzo tęsknił za jego głosem i za nim samym. - Jak się czujesz?
- Dzisiaj? Dzisiaj zajrzałem pod bandaż i przysięgam, że nie widziałem nic bardziej obrzydliwego od czasów Nialla, którego nagiego zastałem w mojej wannie.
Nastolatek chichocze cicho i chce to skomentować, ale Louis kontynuuje.
- Wszystko byłoby w porządku, gdyby tam była chociaż woda, a on byłby trzeźwy.
- Louis, to było jeden, jedyny raz dwa lata temu - słyszy gdzieś w tle oburzony głos Nialla i nie wytrzymuje, po prostu zaczyna się śmiać. Śmieje się do słuchawki, podczas, gdy jeszcze kilka dni temu wypominałby sobie, że przecież Louis go zranił i nie może z nim rozmawiać ani sobie z nim żartować. Teraz jest teraźniejszością i nie należy żyć przeszłością.
- Ale było - nie wie dlaczego, ale ma wrażenie, że Louis właśnie wywraca oczami. - Tak poza tym noga w porządku, ale jej nie czuję.
- Powinieneś zostać w szpitalu... - gdyby Harry odwiedzał go codziennie, Louis nie wypisałby się.
- Mam rehabilitację od przyszłego tygodnia.
W przyszłym tygodniu są święta. Chce wspomnieć o tym, ale później przypomina sobie, że Louis przecież nie obchodzi świąt. Nie obchodzi ich, ponieważ nie ma z kim.
- Podasz mi adres?
- Nie chciałbym, abyś jeździł teraz sam. Szczególnie, gdy jest teraz zimno i wcześnie robi się ciemno.
Harry musi zacisnąć swoje oczy, gdy czuje kolejne, bolesne ukłucie w sercu. Louis troszczy się o niego wciąż, mimo tego, jakbym dupkiem dla niego był. I to utrudnia mu decyzję o powiedzeniu mu prawdy, bo chociaż już ją podjął, to teraz się waha. Louis zasługuje na szczerość.
- Poproszę o adres Nialla. Kiedy mógłbym wpaść, żebyśmy porozmawiali?
- Możesz przyjeżdżać tutaj kiedy chcesz. Te drzwi są dla Ciebie otwarte zawsze.
Nie mów takich rzeczy, gdy stoję przed trudnym wyborem.
- W piątek po szkole, za trzy dni - proponuje w końcu. Mógłby zdecydować się na jutro, ale nie chce być zbyt nachalny - tak naprawdę mógłby pojechać do niego już dzisiaj. - W Doncaster, prawda?
- Tak. Mogę wyjechać po Ciebie samochodem, nie ma pro-
- Słucham? O nie, nie. - od razu kręci swoją głową w geście zaprzeczenia, chociaż Louis nie może tego zobaczyć. - Nie, Louis, czy ty jesteś poważny? Masz usztywnioną nogę, masz szwy, siniaki, bandaże, ja... nie.
- Ale-
- Nie.
- No dobra - odpuszcza w końcu z cichym westchnięciem. - Te domki są takie same, ja nawet nie wiem, czy trafisz.
- Gdy tylko dostanę adres ulicy i numer drzwi, trafię.
- Czyli przyjedziesz tutaj w piątek?
- Tak - odpowiada pewnie, robiąc małą przerwę na wzięcie kolejnego, głębokiego wdechu. - Będę w piątek?
- Uuu.
- Niall, możesz mi dać z powrotem Louisa? - pyta Harry, słysząc głos przyjaciela po drugiej stronie. Fakt, że usłyszał wszystko sprawia, że rumieni się znowu.
- Nie, nie mogę. Pogadacie sobie na żywo, przez telefon to nie rozmowa.
- Jak wolisz - wywraca swoimi oczami. - Muszę iść.
- Ja też, bo nie wiem teraz, co się dzieje w moim show - zanim Harry ma szansę odpowiedzieć, przyjaciel szybko się rozłącza.
***
W piątek ponownie zobaczy się z Louisem. Zobaczy się z nim po tym wszystkim, jednak już z całkiem innym podejściem. Nie ukrywa, że jest mocno zdenerwowany, bo chociaż jest dopiero czwartek, już za dwadzieścia cztery godziny będzie czekał na autobus, który zawiezie go prosto do Louisa. Do Louisa, gdzie czuje się jak w domu, ponieważ Louis jest jego domem. Czasami dom to nie budynek, ale para oczu i bicie czyjegoś serca.* Bicie serca, w którym się zakochał, i w którym wciąż jest zakochany.
Przed piątkiem musi zrobić jeszcze wiele rzeczy, które podjął się wykonać wczoraj wieczorem, nadmiernie rozmyślając przed snem.
Czuje się naprawdę zaskoczony, słysząc od nauczyciela gratulacje z powodu otrzymanej trójki. To nie jest nic wielkiego, ale dla niego to naprawdę duże osiągnięcie, które znacznie poprawia jego sytuację. Brian dostał jedynkę i nie próbuje nawet ukryć swojego zwycięskiego uśmiechu, nawet, jeśli ściągał. Ściągał tylko trochę, ale w większości starał się sam rozwiązywać zadania i jak widać udało mu się. Pierwszy raz od bardzo dawna mu się to udało i nie mógłby być z siebie bardziej dumny.
Kończy lekcje wyjątkowo po piętnastej. Wychodzi z budynku sam, ale widzi przed sobą długie, brązowe włosy, jasny płaszczyk i różowy plecak. Zaciska swoje zęby i szybko do niej podbiega, zanim stchórzy i kompletnie zrezygnuje.
- Ruby - dotyka niepewnie jej ramienia, a ona odwraca się zaskoczona. Widząc, kto stoi przed nią, natychmiast spuszcza swój wzrok. - Poczekaj.
- Tak?
- Porozmawiajmy, proszę.
- O czym? Przecież wszystko zrozumiałam. - dziewczyna wzrusza swoimi ramionami i posyła mu mało przekonujący uśmiech. - Wtedy wyszło wszystko źle, naprawdę przepraszam. Zaczęliśmy po prostu coraz więcej czasu spędzać razem, a ty i tak nie byłeś już Louisem. Nie wiedziałam, że wciąż coś do niego czujesz.
- Nie chciałem, aby tak wyszło - dopada go kolejne poczucie winy. Sam wie, jak to jest mieć złamane serce i naprawdę żałuje, że to on jest tym, w którym się zakochała. Chce to naprawić, ale nie wie jak. - Teraz mi głupio. Mogłaś mi powiedzieć wcześniej.
- Jak miałam Ci to powiedzieć?
- Ja... nie wiem. Przepraszam. - powtarza, nie wiedząc, co mógłby jeszcze zrobić. Kąciki jej ust opadają w dół z każdym jego słowem. - Przepraszam. Nie chciałem dawać Ci powodów.
- W porządku, ale teraz naprawdę muszę iść, bo zaraz będzie autobus.
- Od kiedy jeździsz autobusami? - pyta zdziwiony.
- Od wczoraj. Nie chcę, abyśmy chodzili tą samą drogą, bo mógłbyś czuć się niezręcznie.
Kiwa swoją głową w zrozumieniu, ale nie zaprzecza, bo Ruby ma rację. Nadal nie ochłonął po tym, co stało się kilka dni temu i musi dać sobie czas.
- Ja już będę szedł.
- Ja też.
W którymś momencie oboje się odwracają i podążają w zupełnie różnych kierunkach. To zawsze był jakiś uścisk albo pocałunek w policzek, a teraz tak bez słowa odchodzą, niszcząc te dwa lata przyjaźni. Harry zerka przez ramię, jak wchodzi do autobusu i idzie dalej, starając się o tym nie myśleć. Czuje się dziwnie, jest mu głupio i już zaczyna żałować, że właśnie stracił przyjaciółkę. Przyjaźń zawsze jest ważniejsza od miłości, ale może jeszcze da się coś z tego uratować.
Gdy przekracza próg domu, może odetchnąć ulgą. W środku jest ciepło, co pozwala mu się rozgrzać po panującym na zewnątrz mrozie a już w korytarzu czuje zapach swojej ulubionej pieczeni jego mamy. Niepewnie rusza w stronę kuchni, bawiąc się palcami swoich dłoni, aby rozładować stres.
- Jestem - odzywa się cicho, zwracając tym jej uwagę. Podnosi na niego swój wzrok, ale wygląda na trochę zakłopotaną. Harry unikał jej te kilka dni, ale w końcu musi się to kiedyś skończyć. - Już jest obiad?
- Tak, tak, siadaj - otrząsa się i szybko sięga po dwa talerze. Zdziwiona posyła synowi spojrzenie, gdy ten wyręcza ją w tym.
- Ja Ci pomogę.
W ciszy siadają razem do stołu. Żadne z nich nie odzywa się, ale po skończonym posiłku, gdy Harry postanawia umyć naczynia, czuje wzrok Anne na swoich plecach. Wyciera dłonie w ścierkę i wreszcie na nią spogląda.
- Przepraszam. Powinnam Ci powiedzieć od razu.
Nastolatek wzrusza bezradnie swoimi ramionami, wiedząc, że to i tak niczego już nie zmieni. Chce dać jej jednak szansę i nie rozpamiętywać tego. Chce dać jej szansę na ułożenie sobie życia.
- Przecież to nic takiego - odpowiada spokojnie, chociaż w środku nadal to przeżywa. - Tata ma swoje życie, to ty też. Gemma wie?
- Wie - jej wyraz twarzy jest przepraszający.
Wszyscy wiedzą. Wszyscy wiedzą, oprócz niego. Czyli wszystko zostaje po staremu.
- Kim on właściwie jest?
- Jest właścicielem kilku kawiarni, poznaliśmy się dość dawno. ma na imię Robin.
Harry kiwa swoją głową. Jedyne, czego jest teraz pewien, to że nie chce na razie go poznawać. Najlepiej, aby już nigdy więcej nie był świadkiem sceny sprzed kilku dni.
- Też muszę Ci coś powiedzieć - oznajmia, stwierdzając, że skoro są już ze sobą szczerzy, to nie będzie jej dłużej oszukiwał. - Louis ma tak naprawdę dwadzieścia lat, a nie osiemnaście.
- Wiem to.
- Co? - rozchyla swoje usta i unosi brwi w górę. - Jak to wiesz?
- Harry, czy Louis wygląda, jakby dopiero co skończył szkołę?
Nie odpowiada na jej pytanie, przyznając jej w myślach rację. Louis wygląda na więcej, niż dwadzieścia lat, ale nigdy nie sądził, że się domyśli.
- Spytałam się go o to, bo miałam wrażenie, że mnie oszukałeś, ale Harry... naprawdę nie miałam nic przeciwko. Martwiło mnie tylko to, że bardzo opuściłeś się w szkole, ale naprawę zaufałam Louisowi, bo on troszczył się o Ciebie.
Zawstydzony wyznaniem Anne o tym, że wiedziała o jego kłamstwie zaciska palce na krawędzi stołu.
- Dzwonił wczoraj do mnie.
- Naprawdę?
- Tak, ale to nie tak, że spiskujemy przeciwko tobie. Ja wiem, co ty sobie myślisz, i że bardzo łatwo się denerwujesz. Louis zawsze dzwoni i pyta o Ciebie.
- Przepraszam - mówi od razu, mrugając szybko. Louis troszczy się o niego w sposób, w który nawet nie podejrzewał. Nigdy nikt, komu na nim zależało, nie skrzywdziłby go, chociaż z początku tak myślał. Na początku swojego buntu miał wrażenie, że wszyscy są przeciwko niemu, i że jest jedynym pokrzywdzonym. Teraz widzi to wszystko z kompletnie innej perspektywy i niemal czuje, jak jego policzki palą go z zażenowania, gdy to sobie uświadamia.
- Już nie mówmy o tym - Anne powoli wstaje i staje przed nim, ale zanim ma okazję cokolwiek zrobić, Harry przytula się do niej i opiera policzek o jej ramię. Nie robił tego bardzo dawno i gdy czuje ciepło jej ciała, prawie płacze. Ściska ją mocniej, a ona oddaje uścisk, dłonią pocierając jego plecy. - Kiedy ty tak wyrosłeś.
- Nadal jestem dzieciakiem - mamrocze cicho i może poczuć, jak mama się uśmiecha. Po chwili odsuwa się i poprawia swoje włosy, które opadły mu na czoło.
- Musisz iść do fryzjera.
- Wiem, zrobię to po świętach. Ale teraz jestem na Ciebie dalej obrażony i idę do swojego pokoju. - z tym odwraca się i wychodzi z kuchni. Odwraca się jeszcze na moment i dodaje: - A jutro jadę do Louisa.
Ale Anne nie protestuje. Jej delikatny uśmiech zapada Harry'emu w pamięci na długi czas, gdy leży już w swoim łóżku i resztkami sił zmusza się, aby wyjąć zeszyt z plecaka i odrobić pracę domową.
Czuje się jak przed jakimś ważnym egzaminem, od którego zależy jego dalsze życie. To już jutro. Na szczęście wie już, co mu powie, nie zawaha się i nie wycofa. Ma wrażenie, jakby wydoroślał przez te kilka dni, a ten pocałunek dał mu wiele do myślenia. Potrząsnął nim i wylał na jego głowę kubeł zimnej wody, aby dać mu do zrozumienia, jakim jest idiotą.
Louis przez ten cały czas nie oszukiwał go ani nie działał przeciwko niemu. Louis chronił go i ukrywał przed nim coś, co mogłoby go zranić, raniąc tym samego siebie. Louis dbał o niego i troszczył się o niego w każdy możliwy sposób. Nie spiskował wcale z jego mamą, nie zdradzał go i nie wykorzystał - kochał go i wciąż go kocha.
Louis powiedział mu, że go kocha.
Gdyby Louis byłby niemową, byłyby to jedyne słowa, które mógłby usłyszeć od niego przez całe swoje życie. „Kocham Cię".
Nie docenił tych dwóch słów, bo docierają do niego one w tym momencie. Docierają do niego i sprawiają, że jego serce przyśpiesza i jedyne, co ma ochotę zrobić, to wstać i pobiec do Louisa, a później wykrzyczeć mu, że nigdy nie przestał go kochać. Louis mógłby odebrać te sygnały jako znak, że Harry już go nie kocha i ma ku temu powody. Jednak Harry wie, że nie jest za późno, aby powiedzieć mu, że się myli.
Z tą myślą zasypia, z otwartym zeszytem na swoim brzuchu i z nadzieją, że da się jeszcze to wszystko naprawić. Naprawić wszystko, co zepsuł i naprawić serce Louisa.
***
Zimą wszystko wydaje się być bardziej ponure, przygnębiające, rzucając nikłe światło na szarą rzeczywistość. Jest zimniej i ciemniej, powodując tym tracenie chęci do czegokolwiek. Nawet piątek dla niektórych wydaje się być niczym w porównaniu do zbliżającej się przerwy świątecznej. Dla niektórych...
Harry lubił piątki, ponieważ był to ostatni dzień szkoły w tygodniu, ale nie lubił ich, bo wizja spędzenia kolejnego, samotnego weekendu zawsze go trochę przytłaczała. Tym razem jest jednak nieco inaczej. Prawie wyskakuje ze swoich butów, gdy biegnie w stronę przystanku, skąd odjeżdża ostatni, najwcześniejszy autobus do Doncaster o tej porze. Po lekcjach został wezwany do jednego z nauczycieli i nim się obejrzał, minęło dziesięć minut.
Udaje mu się. Wpada do autobusu i w porę płaci za swój bilet (Anne dała mu wczoraj o wiele więcej pieniędzy, niż potrzebował), zanim opada na pierwsze, lepsze siedzenie z wysiłku. Nie czuje potrzeby, aby użyć inhalatora, więc uśmiecha się sam do siebie i wygląda za okno. Jeszcze tylko dwie godziny.
Nie oczekuje od Louisa przyjęcia go w swoje ramiona, bo wie, jak bardzo go skrzywdził. Nie oczekuje nawet zrozumienia, chce tylko, aby wiedział o wszystkim i zdawał sobie sprawę z tego, że przeszłość nie ma nic znaczenia, a Harry wciąż go kocha. Kochakochakocha.
Harry myślał wcześniej, że spanikuje i w ostatniej chwili wycofa się ze wszystkiego, co zaplanował sobie, że powie. Podczas dwóch godzin jazdy dopracowuje wszystko i chociaż kilka razy miewa wątpliwości, gdy stawia pierwszy krok w Doncaster po opuszczeniu autobusu, czuje ulgę. Ulgę, że znowu go zobaczy, że wreszcie nabrał odwagi. Ma nadzieję, że stary, niedojrzały dzieciak nie wróci już, a jego silniejszy charakter pozostanie z nim na dłużej.
Rozgląda się wokół i przez chwilę nie wie, co ma robić. Wyciąga swój telefon i jeszcze raz czyta adres, który napisał mu Niall i kieruje się w stronę, którą zapamiętał z mapy. Doncaster nie jest aż tak dużym miastem, jak się okazuje, gdy mija znajome okolice i znane mu już sklepy. Kiedyś to miasto wydawało mu się po prostu obce.
Dom Louisa musi się znajdować na ulicy, którą właśnie idzie i nie kryje swojego zdziwienia. Poprzedni dom Louisa, który znajdował się na kompletnym odludziu, w otoczeniu gęstych lasów, piętrowy, jasny, przeszklony i nowoczesny zupełnie różni się od tego, który jest... zupełnie zwyczajny. Znajduje go pod numerem dwunastym. Jest średni, zbudowany z czerwonej cegły z białymi drzwiami i dwoma schodkami, prowadzącymi do nich.
To jest nowy dom Louisa.
Przełyka ciężko ślinę i szybko rusza do drzwi, nie wiedząc jednak, czy powinien zapukać, bądź zadzwonić. Decyduje się na zapukanie dwa razy i marszczy swoje brwi, gdy słyszy krzyki po drugiej stronie. Być może to podniesiony głos Louisa daje mu znać, aby otworzył drzwi, które ustępują mu. Co okazuje się być totalnym błędem.
- Harry, złap go!
Nim nastolatkowi udaje się zareagować, pomiędzy nogami przelatuje mu mały, puchaty piesek, o mało go nie wywracając. Louis dyszy ciężko i łapie się za miejsce, w którym znajdują się jego żebra i dopiero wtedy Harry się otrząsa. Zrzuca swój plecak na ziemię i udaje mu się dogonić psa, który właśnie obsikał płot sąsiadowi.
Bierze go na ręce, bo jest mały i lekki. Idzie z powrotem w stronę domu Louisa i nie potrafi się uśmiechnąć, gdy pies liże go po twarzy.
- Masz psa? - pyta, gdy tylko przekracza próg domu. W środku jest o wiele cieplej, niż w jego własnym domu, a mały korytarz jest urządzony bardzo przytulnie.
- Zayn kupił mi szczeniaczka, żebym nauczył się dbać o innych - odpowiada, idąc do salonu, a Harry podąża za nim. Czuje narastający niepokój po sposobie, w jaki Louis wciąż trzyma się za miejsce nad brzuchem i natychmiast stawia szczeniaka na ziemi.
- Wszystko w porządku? - po drodze zdejmuje swoją kurtkę i rzuca ją na kanapę, nie przejmując się, że zamiast tego upada na podłogę. Ściąga również swoje buty. - Potrzebujesz czegoś?
- Nie, tylko... nie - po sposobie, w jaki mówi Harry widzi, że sprawia mu to trudność. Decyduje się na położenie dłoni w dole jego pleców, dając mu tym znak, aby usiadł.
- Usiądź. Masz jakieś leki?
- Nie mam - Louis od razu opada na kanapę i odchyla głowę, głęboko nabierając powietrza do płuc. Krzywi się przy tym i podwija swoja koszulkę, skąd Harry może zobaczyć opaskę elastyczną, owiniętą wokół jego klatki. - Mam.
- Gdzie masz? Są gdzieś tu?
- Tak, są na wierzchu, w kuchni.
Harry kiwa swoją głową i rusza w stronę kuchni - a przynajmniej w miejsce, w którym podejrzewa, że kuchnia jest. Przed zniknięciem z salonu zerka na włączony telewizor i uśmiecha się znowu. Widzi jedyne opakowanie z lekami przeciwbólowymi, które leżą na blacie (pomiędzy butelką tequili a spirytusem) i kręci swoją głową z dezaprobatą. Nalewa czystej wody do szklanki i razem z nią i lekami, wraca do Louisa.
- Oglądałeś Zakochanego Kundla?
- Nie - zaprzecza od razu, ale Harry wie, że nie mówi prawdy. Zasiada obok niego i podaje mu leki, które Louis od razu przyjmuje. Wypija połowę wody ze szklanki i chce postawić ją na stoliku przed kanapą, ale Harry go wyręcza.
- Nie zginaj się, bo pękną Ci kolejne dwa żebra.
- One nie pękły tak całkowicie.
- Wiem, ale nie możesz robić gwałtownych ruchów. I wiem, że oglądałeś Zakochanego Kundla.
- Nie oglądałem. To po prostu teraz leciało.
W tym momencie Harry zauważa, jak blisko siebie się znajdują. Ich kolana się stykają, a wzrok Harry'ego od dłuższego czasu umiejscowiony jest na brzuchu Louisa. Gdy po dłuższej ciszy podnosi go i spogląda na niego, Louis wpatruje się w niego bez słowa.
Otwiera swoje usta, aby coś powiedzieć, ale przerywa mu mały, czarny nosek, który pojawia się nagle pomiędzy jego kolanami. Nigdy nie spodziewał się, że Louis mógłby mieć psa.
- Spieprzaj stąd, Boże - mówi zdenerwowany, próbując odgonić go ręką.
- On jest słodki - Harry bierze go na ręce i zauważa zieloną obróżkę na jego szyi. - Jak się wabi?
- Przyjeb.
- Louis, przestań. On nie zasługuje na takie miano.
- No to go nazwij - wywraca swoimi oczami. - Nasrał wczoraj dwa razy w korytarzu i nasikał mi na dywan. Jak chcesz, możesz go sobie wziąć.
- Nie, zostanie tutaj - mamrocze w jego jasne futro. Drapie go palcami za uchem, co najwyraźniej podoba się szczeniakowi, bo zabawnie macha swoją łapką i przechyla pyszczek w prawo. - Spałbym z nim, gdybym miał psa.
- Słucham? - brwi Louisa od razu wystrzelają w górę.
- No wiesz, jest ciepły, puszysty i słodki, dlaczego by nie? - uśmiecha się i wzrusza swoimi ramionami. Czuje satysfakcję, bo Louis mruży swoje oczy i sprawia wrażenie zazdrosnego. Zaraz jednak uśmiech schodzi z jego twarzy, bo przypomina mu się, co ich czeka. Rozmowa, której chciałby uniknąć, ale nie może. - Już czujesz się lepiej?
- Tak, czasami mam tylko duszności.
- Jakby co, mam w plecaku inhalator. Nie musiałeś go tutaj wnosić, tak przy okazji, jest ciężki.
- Trudno. Nie miałeś żadnych problemów z dotarciem tutaj?
- Nie, właściwie lubię tę okolicę - przyznaje zgodnie z prawdą. - W ogóle masz ładny dom.
- Naprawdę Ci się podoba?
- Oczywiście - z tym znów rozgląda się wokół i dopiero teraz dostrzega kominek na przeciwko nich, w którym iskrzą się małe płomyki ognia. Przy kominku, na jasnych panelach leży średniej wielkości dywan, który wygląda na miękki. - Masz kominek.
- Tak, dokładam do niego częściami ciała Nialla - rzuca żartobliwie, rozbawiając tym Harry'ego, który znowu uśmiecha się pod nosem.
- Możemy nazwać go Colin. To znaczy Ty możesz go nazwać Colin. - poprawia się się z różowymi policzkami.
- Możemy go tak nazwać.
- Albo Lucky, jak szczęściarz.
- Czemu szczęściarz?
- Bo ma szczęście, że jeszcze go nie zabiłeś - chichocze i powoduje tym delikatny uśmiech u Louisa. Nie może oderwać od niego wzroku, zahipnotyzowany tym widokiem. - Chciałem z tobą porozmawiać.
Niechętnie stawia psa na ziemi, który patrzy na niego z wyrzutem i kładzie się u jego stóp.
- Wiem, ja z tobą też.
- Ale to nie jest nic dobrego, to znaczy nie wszystko.
Wyraz twarzy Louisa zmienia się z rozluźnionego w nieco zaskoczony
- Stwierdziłem, że ty musisz o tym wiedzieć, bo nie fair byłoby Ci nie mówić. My już nie jesteśmy razem, ale tak jakoś to wyszło, ja-ja nie kontrolowałem tego - wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła, szaleńczo gestykulując swoimi dłońmi. - Tak mi przykro, ja sam nawet nie wiem, jak do tego doszło, ja-
- Harry - Louis przerywa mu w pewnym momencie, na co nastolatek wreszcie zamyka buzię. Wczuł się tak bardzo, że z tego wszystkiego łzy wypełniły jego oczy, chociaż nic jeszcze nie powiedział. - Jeśli kogoś masz, to rozumiem.
- Co? - pyta na jednym wydechu. Oczy Louisa wyglądają tak samo, jak sześć dni temu, ale tym razem wygląda, jakby się tego spodziewał i nie nastawiał się na nic więcej. - Jak to kogoś innego? Co? Nie!
- Ale nie musisz-
- Nie, Louis, nie rozumiesz. Ruby, ona... pocałowała mnie - wyznaje wreszcie, czując, jak kamień spada mu z serca, bo wreszcie się odważył. - Tylko zanim cokolwiek powiesz, powiem Ci, że ona się we mnie zakochała, ale nie wiem, bo nie dałem jej do tego powodów. No i ona mnie pocałowała, ale ja jej powiedziałem, że nie, odepchnąłem ją, a ona, że czemu nie, a ja, że nie, bo kocham Louisa, a ona, że ona mnie-
- Harry, nie mów tak szybko, bo się zapowietrzysz - Louis znów wchodzi mu w zdanie, w opiekuńczym geście dotykając dłonią jego kolana. Na ten gest Harry rzeczywiście się zapowietrza. Nawet Lucky wlepia w niego swoje zdziwione spojrzenie. - Chcesz inhalator?
- Nie - piszczy i opada plecami na oparcie kanapy, cały czerwony z wysiłku. Nie tylko jego ręce drżą, ale i nogi, bo ma wrażenie, że to był błąd a Louis właśnie go nienawidzi.
- Chcesz herbaty?
- Tak, ale Louis... - wzdycha cicho, jednak ten nie reaguje. Wstaje z trudem i kuśtyka w stronę kuchni. - Dlaczego nie chodzisz o kulach?
- Są wkurwiające - odpowiada z kuchni.
Nastolatek wbija swój wzrok w roztańczone płomienie kominka i zastanawia się, co to właściwie było. Czy Louis naprawdę zaproponował mu herbatę po tym, jak ten wyznał mu, że pocałowała go jego przyjaciółka? Nie potrafił wyczytać z jego twarzy emocji, jakie mu towarzyszyły - czy może był zły, czy smutny. Gdy jednak wraca do salonu, idzie bardzo powoli i stara się nie wylać herbaty z kubka, który właśnie niesie, a koncentracja widoczna jest na jego twarzy.
- Lucky, chodź tutaj - woła Harry, a szczeniak dopiero po kilku chwilach podnosi głowę. Natychmiast wstaje i biegnie w przeciwnym kierunku, tuż pod nogi Louisa, który chwieje się i traci równowagę.
- Kurwa mać! - upuszcza kubek na podłogę, wylewając część wrzątku na spodnie Harry'ego, który szybko podnosi się i otwiera szeroko swoje usta. Zamiast krzyku bólu, na który towarzyszy mu chęć, łapie Louisa, który wpada na niego i w rezultacie oboje lądują na kanapie.
- Ała, moja noga - jęczy cichutko i spogląda na Louisa z dołu. Jego policzki zachodzą mocną czerwienią, ale jedyne, o czym teraz myśli, jest Louis. - Wszystko w porządku z twoją nogą? Żebra?
- Wszystko w porządku z twoją nogą? - Louis odpowiada pytaniem na pytanie i zsuwa się z niego częściowo, aby dotknąć dłonią uda Harry'ego, które zostało zalane wrzątkiem. Na bolesny dotyk nastolatek syczy cicho i krzywi się. - Boli. Przepraszam.
- To nic. Nie boli prawie. - mówi cicho, a jego oddech przyśpiesza, gdy gorący oddech Louisa owiewa jego twarz. Ich twarze znajdują się tak blisko siebie, że może policzyć każdą jego rzęsę i każdy pieprzyk. Topi się w jego błękitnych jak ocean oczach, które wpatrzone są w niego i sprawiają, że na chwilę zapomina, jak się nazywa. - Myślę, że twoje zdrowie jest ważniejsze.
Lucky przerywa moment, trącając nogę Louisa, który na moment przerywa kontakt wzrokowy i posyła spojrzenie szczeniakowi. Za chwilę jednak wraca do Harry'ego i nie czekając dłużej pochyla się, przyciskając swoje usta do ust Harry'ego.
Harry automatycznie kładzie dłoń na karku Louisa, przyciągając go bliżej, spragniony jego ust. Z utęsknieniem czekał na ten moment, a gdy już on następuje, wszystkie emocje przepełniają go, a brzuch wypełnia stado motyli. Palce drugiej dłoni zaciska na jego koszulce i zaczyna całować Louisa jako pierwszy. To nie Louis go całuje - to Harry całuje Louisa, porusza swoimi ustami płynnie, ale namiętnie, aż obojgu brakuje tchu. Żaden z nich nie przerywa jednak tej magicznej chwili, która zdaje się, że trwa wieczność.
Harry przesuwa swoimi ustami niżej i mocno zasysa jego dolną wargę do tego stopnia, że jest mocno sina i napuchnięta. Louis jęczy w jego usta, nie próbując się nawet powstrzymywać, a jego dłonie wsuwają się pod koszulkę nastolatka, wędrując nimi po całym jego ciele. Muska palcami dół jego pleców i przejeżdża po krzywiźnie kręgosłupa, zaciskając dłonie mocno na jego biodrach, nieważne, że rano na ich miejsce zastąpią fioletowe ślady.
Oboje podskakują wystraszeni, bo Lucky wskakuje na miejsce obok nich i wpatruje się w nich z ciekawskim spojrzeniem. Odsuwają się z zaróżowionymi policzkami, ich szybkie oddechy przecinają się a powietrze między nimi jest gorące i gęste, utrudniając nabieranie powietrza do płuc.
Patrzą sobie przez chwilę w oczy; te należące do Louisa znacząco pociemniały, a soczysta zieleń Harry'ego staje się bardziej intensywna. Ich spojrzenia są zamglone, chociaż pełne uczucia. Ignorują psa który jeszcze chwilę temu przerwał im wyczerpującą czynność.
Głowa Louisa schodzi w dół, a jego usta wyciskają miękki pocałunek na szyi nastolatka. Powoduje tym u niego gardłowy jęk, gdy naznacza ją małymi ukąszeniami i czułymi pocałunkami, ale Harry nie protestuje. Dlaczego miałby protestować, skoro Louis jest wszystkim, czego potrzebuje?
- Lou... Lou - sapie z trudem, z zaciśniętymi oczami. Odchyla swoją głowę do tyłu, pociągając za włosy Louisa, bo nawet nie zauważył, kiedy jego spodnie zrobiły się ciaśniejsze. - Lou, przestań.
Louis nie słucha jego polecenia. Nie zaprzestaje pocałunków i jednym ruchem ściąga z jego ciała koszulkę, jednak zanim jego usta z powrotem znajdują się tam, gdzie poprzednio, patrzy pytająco w jego oczy.
- Nie, Lou - kręci swoją głową, jak bardzo tego chce. - Nie rób tego. Nie możesz.
- Nie mogę?
- Noga, żebra... nie.
- Tak - mówiąc to całuje go krótko w czoło. - Pieprzyć nogę i żebra.
I mnie, mówi Harry w myślach. Nie potrafi więcej się sprzeciwiać, mimo swojej troski wobec ukochanego.
Louis niespodziewanie podnosi się i łapie go za rękę, a jego wzrok na krótką chwilę ląduje na spodniach Harry'ego. Oblizuje swoje usta i uśmiecha się z satysfakcją, zanim ciągnie go w stronę kominka.
- Louis, dość mi gorąco - chichocze resztkami sił, odczuwając ciepło kominka coraz intensywniej, im bliżej są.
- To się rozbierzemy.
Louis ciągnie go na dywan, który jest tak miękki, jak Harry się spodziewał. Niestety ma problemy ze zgięciem kolan, więc wkurzony próbuje odpiąć usztywniacz z jego prawego kolana.
- Louis, nie rób tego - Harry próbuje go powstrzymać, widząc ból na jego twarzy, gdy mocuje się z zapięciem.
- Po co mi noga? - udaje mu się go ściągnąć, ale nastolatkowi udaje się na szczęście powstrzymać go przed rozwiązaniem bandaża. - Nie ściągać?
- Nie, nic masz nie ściągać. Zostaw.
Zrezygnowany zostawia w spokoju swoje kolano i prostuje nogę, a na jego twarzy pojawia się kolejny grymas. Ogień z kominka rzuca poświatę na jego opaloną skórę, którą Harry podziwia ze świecącymi się oczami. Po chwili wahania odchyla się do tyłu, opadając plecami na miękki dywan. Louis na niego spogląda, a wtedy Harry wyciąga do niego dłoń.
- Kocham Cię - jest jedynym, co mówi, zanim pochyla się, a jego usta wracają do tych, należących do Harry'ego. Łapie jego wyciągniętą dłoń i owija sobie wokół karku, umieszczając własne na tyle jego ud. Unosi je w górę, nieprzerwanie całując i chociaż Harry chce zaprotestować, aby nie dźwigał go i nie przemęczał się, może jedynie pozwolić się temu ponieść.
Decyduje się na odważniejszy krok i podciąga koszulkę Louisa w górę, ujawniając jego nagie plecy, które do połowy obwiązane są bandażem. Bardzo delikatnie przejeżdża po nim palcami, zanim rewanżuje się Louisowi, i ten również zostaje bez koszulki.
- Wracaj tu - mamrocze, gdy usta Louisa go opuszczają i wędrują niżej, na jego szyję. Obdarza jego klatkę piersiową i ramiona leniwymi, motylimi pocałunkami. Wyciska jednego, soczystego buziaka na linii jego szczęki, powodując tym szeroki uśmiech u nastolatka.
Jego wargi docierają najniżej, gdzie mogą - na jego podbrzusze, a na przeszkodzie staje mu linia jeansów. Louis posyła mu krótkie, pytające spojrzenie, a gdy nie otrzymuje sprzeciwu, odpina guzik i z łatwością zsuwa spodnie z jego chudych nóg. Przesuwa wzrokiem po całym jego ciele, jego oczy lśnią pożądania, ale nie tylko. Bijący z nich blask przepełniony jest miłością.
Dłonie Louisa są wszędzie. Na jego udach, na jego brzuchu i w dole jego kręgosłupa. Przyciska usta do miejsca za jego uchem, wyciskając tam kolejny, mokry pocałunek, który wysyła falę dreszczy wzdłuż jego kręgosłupa.
- Powtórzysz to? - szepcze na tyle głośno, aby mógł usłyszeć przez ich ciężkie oddechy.
- Powtórzę co?
- Że mnie kochasz.
Serce Harry'ego zatrzymuje się na moment. Zaciska palce na jego karku i odchyla głowę w bok.
- Kocham Cię.
Te dwa słowa zmieniają wszystko. Znikają granice, znikają jakiekolwiek wątpliwości. Znika całkowita przestrzeń pomiędzy ich nimi. Louis z pełnym zaangażowaniem całuje jego uda, które są jego drugą, ulubioną jego częścią do całowania, zaraz po ustach nastolatka. Zna każdą reakcję, jaką wywołuje jego dotyk i z satysfakcją zerka na jego nagie ciało, reagujące na delikatne muśnięcia ustami na odkrytych kawałkach skóry. Jest tak gorąca, że niemal parzy, a w kilku miejscach naznaczona jest ciemniejącymi siniakami i zadrapaniami, które pozostawił po sobie Louis.
- Lou... och - z jego ust ucieka kolejny, cichy jęk. Ma wrażenie, że zaraz nie wytrzyma, potrzebuje Louisa tu i teraz. Jest nagi i rozpalony, nie wstydząc się już nawet tego, że leży przed nim całkowicie obnażony, z gorącym i twardym penisem, który spoczywa na jego brzuchu. Z trudem się powstrzymuje, aby nie dotknąć się, ponieważ tylko Louis może to zrobić.
Ukochany patrzy na niego z góry, przez chwilę nic nie robiąc - po prostu patrzy i podziwia. Jego włosy są w całkowitym nieładzie, odstając na wszystkie strony przez palce Harry'ego, które targały nimi i pociągały za nie przez ostatnie kilka minut.
Kiedy wychodził z domu dziś rano, kierując się do szkoły, nie spodziewał się tego, co dzieje się w tej chwili. Gdy wsiadał w autobus do Doncaster, nie był przygotowany na uprawianie namiętnego seksu z Louisem, na miękkim dywanie przy kominku w jego domu. Nie był przygotowany nawet na posmakowanie jego ust ponownie, a jednak to się stało. I leży teraz, a oddychanie sprawia mu taką trudność, że co chwila brakuje mu tchu. Louis pozostawia go potrzebującego i wręcz spragnionego dotyku aż przez dwie, długie minuty.
Układa się wreszcie nad nim i przyciska usta do lewej piersi, zanim zasysa jeden z jego twardych sutków, doprowadzając go tym na skraj.
- L-Loueeh - jęczy ostatkiem sił, otwierając szeroko swoje oczy, bo czuje grubego kutasa swojej miłości, wbijającego się w jego lewe udo. - Na co t-ty czekasz.
Układa swoje dłonie na jego ramionach, mocno wbijając w nie swoje paznokcie. Drapie je z rozkoszy, jaka nim włada. Louis unosi swoją głowę, opierając ciężar swojego ciała na łokciu, tuz obok głowy Harry'ego i posyła mu pełne pożądania spojrzenie.
- Otwórz buzię.
Nastolatek jest zdziwiony, ale jednak to robi. Rozchyla swoje usta, a wtedy Louis wsuwa w nie swoje dwa palce. Usta Harry'ego od razu zaciskają się wokół nich, a jego język nieśmiałymi ruchami trąca jego palce. Zasysa je na kilka sekund, dopóki nie są mocno wilgotne i śliskie, a Louis obserwuje to z szeroko otwartymi oczami.
Niechętnie wyjmuje swoje palce z jego ust i od razu wsuwa dłoń pomiędzy jego pośladki. Harry czuje się przygotowany, ale i tak zasysa gwałtownie powietrze, gdy Louis napiera bardziej. Patrzy przy tym w jego oczy, gdy rozciąga go swoimi palcami, które zdążył bezboleśnie wcisnąć do środka.
- Masz n-niebieskie oczy. W-w sumie wiedziałem wcześniej, że są-są niebieskie. Gadam b-bzdury. Och! - wyrzuca na jednym wydechu, wstrzymując co chwile powietrze, aby ukryć to, jak się teraz czuje. Jego oddech jest jednak płytki i urywany, co od razu go zdradza, zaraz po rozpalonych policzkach i przeszklonych z podniecenia oczach.
Wygląda prawdopodobnie bardzo gorąco i niewinnie, jak gdyby był aniołem, leżącym właśnie w łóżku diabła. Pomijając to, że leżą własnie na dywanie, a ich miłość nie jest już czymś, co muszą ukrywać - ich miłość jest szczera i silna, do czerwoności rozpalając żar w ich ciałach.
Louis mamrocze cichą wiązankę przekleństw, która opuszcza jego usta, mocno przyciśnięte do ramienia Harry'ego. Gryzie i ssie jego skórę, dopóki nie przybiera krwistego, czerwonego koloru, a Harry wije się pod nim i wbija tył głowy w twardą podłogę, nie powstrzymując cichych jęków i skomlenia o więcej, bo wreszcie zaspokaja ich obu, złączając ich ciała w jedność.
Żadne spójnie poprawne słowa nie zostają wypowiedziane, ale między imieniem Harry'ego a kolejnym, sprośnym przekleństwem, do jego uszu dociera niewyraźne, prawie niezrozumiałe „kochanie", które nastolatek słyszy po raz pierwszy w swoim życiu. To tylko sprawia, że owija ręce wokół jego szyi i przyciska do siebie mocniej, pozwalając kochać się bardzo powoli. Ruchy bioder Louisa z niechlujnych stają się bardziej płynne.
Salon wypełnia jedynie dźwięk iskrzącego się ognia z kominka, ciche jęki rozkoszy, ocieranie się o siebie ich mokrej, rozpalonej skóry i pełne namiętności pocałunki. Zęby Louisa pozostawiają po sobie znak w każdej możliwej postaci, a znalezienie wolnej i pustej przestrzeni między nimi na ciele nastolatka byłoby bardzo trudne. Błoga przyjemność, jaka go ogarnia włada jego ciałem i nawet tego nie kontroluje. Wywraca swoje oczy prawie do tyłu jego czaszki, zaciska palce u stóp i zgina swoje kolana, gdy z każdym pchnięciem czuje narastające ciepło w dole brzucha.
Nie ma pojęcia, co ma zrobić dłońmi. Zaciska je na łopatkach Louisa i gryzie swoją dolną wargę do krwi.
- Louis - jęczy ostatkiem sił, a ręce opadają mu po obu stronach jego głowy. Wąskie pasmo białego nasienia strugą naznacza się na jego brzuchu, gdy w końcu doświadcza oszałamiającego orgazmu, a spazmy wstrząsają co chwila jego ciałem. Zaciska mocno swoje mięśnie wokół penisa Louisa, który z trudem utrzymuje się nad nim.
Louis upewnia się, że chłopak osiąga spełnienie, zanim dochodzi z cichym, przepełnionym uczuciem „Kocham Cię", wyszeptanym do jego ucha. Po wszystkim z ciężkim oddechem opada spocony na jego ciało. Dłonie Harry'ego od razu wędrują do jego włosów, wplatając je w nie i zaczyna je bardzo powoli przeczesywać. Jest równie wykończony, ale szczęśliwy. Niemniej jednak to Louis jest tym, który ma trudności ze złapaniem oddechu i doprowadzeniem się do porządku po ich każdym wspólnym razie. Nastolatek uśmiecha się z satysfakcją i zerka w dół, na policzek Louisa, przyciśnięty do jego lewej piersi. Tym razem to Louis uspokaja przy biciu jego serca.
Nie spodziewa się, że Louis usypia. To się dzieje, gdy kciukiem przejeżdża po jego dolnej wardze, a chłopak nie reaguje.
- Lou? - pyta cicho, jednak na tyle głośno, aby usłyszał. Nie uzyskuje jednak odpowiedzi, co daje mu jasny sygnał do tego, że Louis rzeczywiście zasnął. - Szykuje się noc na dywanie.
Po dłuższym namyśle bardzo ostrożnie zsuwa z siebie ciało Louisa, aby nie uszkodzić jego żeber bardziej. Przekręca go na plecy i sięga po koc z kanapy, na której Louis musiał spędzić noc. Okrywa nim ich nagie ciała, a pod jego głowę wsuwa małą poduszkę, aby nie było mu aż tak niewygodnie. Jest dopiero dziewiętnasta i nie wie, co mógłby robić do tego czasu, więc sięga po pilota od telewizora i przełącza na pierwszy, lepszy kanał. Salon oświetla jedynie gasnący ogień w kominku i ekran telewizora, ale nie ma siły, aby zapalić światła. Nie potrzebuje.
- Co się gapisz? - chichocze cicho, aby nie zbudzić Louisa do wpatrującego się w niego Lucky'ego. Nie wie, jakiej jest rasy, bo nie zna się na rasach, ale wnioskując po jego maści musi być to golden retriever. - Chodź tutaj.
Szczeniak jak na zawołanie podbiega do niego, przebierając swoimi małymi, puchatymi łapkami. Trąca noskiem jego odkryty brzuch, jakby pytając o pozwolenie.
- Nie, tutaj nie wejdziesz. Poza tym, obudzisz Louisa. I pewnie patrzyłeś, a jesteś jeszcze dzieckiem.
Racja. Harry kompletnie zapomniał, że uprawiał z Louisem seks na oczach małego szczeniaka. Nieważne, że to tylko zwierzę, czuje się nieco zażenowany. Co Lucky sobie teraz o nich pomyśli?!
- A właśnie.
Nagle przypomina sobie o jego nodze i znowu siada. Sięga po usztywniacz, który Louis zdjął i stara się mu go założyć poprawnie. Ma nadzieję, że rehabilitacja, która czeka go w przyszłym tygodniu, szybko pozwoli mu wrócić do zdrowia, bowiem pomysł o wypisaniu się ze szpitala przez Louisa był najgłupszym, na jaki mógł wpaść.
Kładzie się obok niego i niepewnie układa głowę na jego ramieniu. Owija rękę wokół jego brzucha i pociera kciukiem bandaż, jednak boli się, że zrobi nieco mocniejszy ruch i zrobi mu tym krzywdę. A Harry nie chce wyrządzać mu krzywdy. Nie chce robić tego nigdy więcej.
Lucky ignoruje wcześniejszy zakaz Harry'ego. Niezgrabnie wdrapuje się na jego nogi i układa się między nim, a Louisem.
- Śpij - szepcze, śledząc jego ruchy. Wierci się przez chwilę i opiera pyszczek o udo Louisa, wlepiając swoje ślepia w Harry'ego. - Rano wyjdę z tobą siusiu, bo Louis zapewne tego nie robi.
Być może to był dobry pomysł. Louis w końcu zmięknie i przekona się do Lucky'ego, tak, jak przekonał się do Harry'ego. W końcu poczuje do niego nić sympatii, nawet z konieczności przebywania z nim pod jednym dachem. Szczeniak może nauczyć go troski i odpowiedzialności, większej, niż do tej pory się wykazuje. Harry'emu przydałaby się taka sama terapia, jednak zamiast psa, spróbuje nauczyć się tego na własną rękę, chociaż do tej pory nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
Jeszcze przez jakiś czas obserwuje, jak Lucky zasypia, a później pogrąża się w głębokich rozmyślaniach. Dociera do niego, że leży z Louisem na ziemi, są całkowicie nadzy i wciąż czuje mokre i miękkie pocałunki na całym swoim ciele. Wciąż słyszy ciche „Kocham Cię", wymamrotane przez Louisa w jego usta i uśmiecha się na samo wspomnienie. Uśmiecha się bardzo szeroko i unosi nieco głowę, trącając swoim nosem brodę Louisa. Śpi z lekko rozchylonymi ustami, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w wolnym, zrównoważonym tempie.
Harry tęsknił za nim niewyobrażalnie mocno. Za ciepłem i zapachem jego ciała, za jego chrapaniem i za jego ustami, które mógłby całować do końca życia.
- Kocham Cię - szepcze do jego ucha, chociaż ten już śpi. Pragnie jednak powtarzać mu to każdego dnia.
Czy to wszystko oznacza, że między nimi już jest dobrze? Czy rozmowa, która z początku skazana była na niepowodzenie i wyjście ich dwóch ze złamanymi sercami, a skończona wspólnym kochaniem się zmieniła wszystko? Czy wszystko zostało już wyjaśnione i wybaczone, i czy teraz tak po prostu mogą być już szczęśliwi, razem? Harry tego nie wie. Postanawia nawet nie zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ tak długo, jak słyszy i czuje bicie jego serca przy sobie, chce zostać z tym wszystkim tak, jak jest. I nieważne już, co kiedykolwiek zaszło między nimi - w niepamięć idą wszystkie kłamstwa i raniące czyny, Harry jest pewien, że chce spędzić resztę swojego życia z Louisem.
***
Powierzchnia, na której leży na swoim brzuchu, jest nieco twarda, jak na materac w jego łóżku. Marszczy swoje brwi, ale nie może się jeszcze zebrać, aby uchylić swoje powieki. Odtwarza w swojej głowie wszystko, co się wczoraj wydarzyło i już wie, gdzie się znajduje. Zasnął wczoraj na dywanie, który po spędzonej na nim nocy nie wydaje się być już taki miękki, jak mu się z początku wydawało.
Czuje mokry pocałunek na swoim policzku i dłoń, sunącą w górę i w dół jego kręgosłupa. Wydaje z siebie mimowolny pomruk zadowolenia a dreszcz przechodzi przez jego ciało. Leniwy uśmiech wkrada się na jego usta, gdy czuje kolejny, mokry pocałunek i gdy otwiera swoje oczy, wystraszony unosi się na łokciach.
- Sio! - wolną ręką odgania Lucky'ego i wyciera swój policzek, który cały jest obśliniony. Krzywi się i wyciera dłoń o dywan, a do jego uszu dociera przepiękny dźwięk, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie miał okazji usłyszeć. Melodyjny, delikatny śmiech.
Jego wciąż zaspane spojrzenie ląduje wreszcie na Louisie, leżącym obok i wpatrującym się w niego z lekkim uśmiechem. Prawdziwym, szczerym uśmiechem. Jego błękitne oczy lśnią, a zmarszczki tworzą się wokół nich, na krótko zapierając Harry'emu dech w piersiach.
- Mam się czuć zazdrosny? - pyta rozbawiony. Harry przesuwa wzrokiem po jego nagim ciele. Są okryci samym kocem tylko do linii bioder i to sprawia, że niesamowicie mocno się rumieni.
- Która godzina? - odchrząkuje, bo jego głos zachodzi poranną chrypką. - Zapomniałem powiadomić mamę wczoraj.
- Zrobisz to zaraz, gdy zrobię Ci śniadanie - z tym kontynuuje przerwaną czynność i błądzi swoją dłonią po całym jego ciele. Jego przyjemny dotyk sprawia, że Harry z powrotem zamyka swoje oczy i zakłada ręce na dywanie, opierając o nie brodę.
- Przepraszam, że usnąłem wczoraj tak szybko - przemawia ponownie. Harry uchyla swoje powieki, aby móc podziwiać widok swojego ukochanego, czego nie miał okazji robić od bardzo dawna. Jego włosy są potargane, oczy wciąż posklejane i niewyraźne, ale szczęśliwe. Jest cały i zdrowy, leży właśnie obok i rozmawia z nim, całuje go i dotyka, okazuje mu całą swoją miłość. Harry nie umie wyobrazić sobie, jakim szczęściarzem jest.
- Lou, nawet lepiej, że usnąłeś, bo Lucky obsikał Ci pod wieczór kanapę.
- Słucham?
- Nie bądź zły na niego - w obronnym geście wyciąga ręce do szczeniaka i przyciąga go siebie, mocno przytulając. Przekręca się na bok, przodem do Louisa i całuje Lucky'ego w czubek głowy. - Małe pieski tak mają. Wyjdę z nim zaraz.
Louis kręci swoją głową i Harry może rozpoznać po nim, że jest zły. Zaraz jednak jego wzrok łagodnieje, gdy spogląda na gęstą kulkę sierści, tulącą się właśnie do nastolatka.
- Nie wiem, co wynika z naszej rozmowy wczoraj. Nie jesteś na mnie zły, że Ruby mnie pocałowała?
- Ona pocałowała Ciebie, nie ty ją. Poza tym... gdy powiedziałeś mi, że wtedy powiedziałeś jej, że mnie kochasz, myślałem później już tylko o tym.
Harry ukrywa nos w szyi szczeniaka, aby ukryć swoje różowe policzki i delikatny uśmiech. Louis zdaje sobie sprawę, że Harry go kocha i to było jedynym, czego chciał. Przyszedł tu wczoraj tylko po to, nie oczekując niczego więcej.
- Weź mi go stąd - odzywa się po dłuższym czasie i niezbyt subtelnie odsuwa szczeniaka od Harry'ego, który jęczy w proteście.
- Louis!
- On jest głupi - mamrocze, przysuwając się bliżej i pochyla się, przyciskając usta do linii jego włosów.
- To nie jest przedmiot. Miałeś nauczyć się dbać o innych, Lucky ma uczucia. - mimo wszystko uśmiecha się. Louis chowa nos w jego lokach i pociera kciukiem jego biodro. - Lou?
- Tak?
- Jak to było? No wiesz, gdy byłeś... nieprzytomny.
Chłopak zamyśla się na chwilę. Wbija swój wzrok gdzieś ponad nimi i gryzie swoją dolną wargę, zanim znów spogląda w jego szmaragdowe tęczówki.
- Trochę... jak we śnie. Taki długi sen. Ale miałem wrażenie, że to się dzieje naprawdę.
- A co Ci się śniło?
- Nic konkretnego, właściwie nie pamiętam. Pamiętam tylko, że byłem tam ja i ty, i coś do mnie mówiłeś czasami.
- Co takiego?
- Błagałeś, abym nie odchodził.
Przez ciało Harry'ego przechodzi fala gorąca, ponieważ Louis słyszał prawdopodobnie wszystko, co Harry do niego mówił. Nie wie, czy jest to możliwe, ale była to jedna z jego modlitw do Boga, gdy na skraju załamania i ze łzami na policzkach całował jego dłoń.
- Przeze mnie właśnie tam leżałeś.
- Nie mów tak, Harry - kręci swoją głową, przeczesując jego włosy do tyłu. Patrzy na niego z góry i nie może oderwać wzroku od jego oczu. Harry również. - Chciałem, żebyś nauczył się żyć beze mnie. Już prawie mi wyszło, ale spieprzyłem. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że zapamiętasz mnie takiego, jakim byłem. Liam powiedział Ci całą prawdę, oprócz najważniejszego, a ja chciałem, abyś wiedział, że Cię kocham.
A ja kocham Ciebie.
- Wiedziałeś, że coś Ci się stanie?
- Wiedziałem, że coś stanie się tobie. Chciałem Cię ostrzec, ale chodziło mu tylko o mnie i o tych, których kocham.
Louis powtórzył w ciągu ostatnich kilku dni słowo „kocham" prawdopodobnie więcej razy, niż przez całe swoje życie.
- Wybaczysz mi?
- Myślisz, że powinienem?
- Myślę, że nie.
- A co, jeśli wciąż Cię kocham?
- A co, jeśli ja wiąż kocham Ciebie?
Harry nie umie powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na jego usta.
- To było bardzo ckliwe, Panie-mam-minę-jakbym-miał-kija-w-tyłku.
- Nie mam takiej miny - prycha z oburzeniem. - Mam Ci przypomnieć, który z nas był ostatni, który miał coś w tyłku?
- To było obrzydliwe, Lou.
- Czy to było właśnie tym, co wczoraj-
- Wciąż jesteś bardzo bezczelny.
- A ty wciąż jesteś gnojkiem.
- A ty wciąż jesteś kretynem.
- Touché - Louis teatralnie łapie się za serce a Harry zaczyna się śmiać. - Czy teraz mogę nazwać siebie szczęściarzem?
- Nie, nie możesz. To miano zarezerwowane jest dla Lucky'ego.
- Po co mi pies? - wywraca swoimi oczami i gdy Harry chce odpowiedzieć, kontynuuje: - No bo spójrz, nie dość, że ledwo mogę chodzić, to muszę za nim biegać i się nim zajmować.
- To mi przypomina początek naszej znajomości, tylko teraz zamiast jednego szczeniaka masz dwóch.
- Sam bym nie mógł tego ująć.
- Oczekiwałem, że zaprzeczysz - podąża wzrokiem za dłonią Louisa, która właśnie chwyta tę należącą do niego i przyciska swoje usta do jej wierzchu. - Twój dom... to twoja wina? Nawet nie wiesz, jak martwiłem się wtedy. Nigdy tak bardzo się nie bałem.
- Chciałem, żeby zniknęły wszystkie złe wspomnienia. Zniknęły również z tamtym miejscem.
- Razem z naszymi wspólnymi wspomnieniami?
- Nie - kręci swoją głową. - Nasze wspólne wspomnienia zaczynają się właśnie tutaj.
Motyle w brzuchu Harry'ego prawie eksplodują. Dosłownie. Nigdy nie czuł ich aż tak wiele w jednym czasie. Jedyne, co jest w stanie zrobić, to posłać mu spojrzenie pełne miłości, które Louis od razu rozumie i odbiera j w dobry sposób.
- Gdzie idziesz?
Louis podnosi się do pozycji siedzącej i dotyka miejsca, w którym znajdują się jego żebra.
- Wziąć leki.
- Czy pójdziesz do lekarza? - wzdycha Harry, nie mogąc patrzeć, jak ten się męczy. - Znam Cię i jestem pewien, że łykasz tylko środki przeciwbólowe, bo Cię boli.
- Tylko trochę boli, prawie nie czuję.
- Poczekaj - wyciąga rękę po jakąś część swojej garderoby, której Louis wczoraj go pozbawił. Sam Louis zdąża włożyć coś na siebie, ponieważ w kominku wygasło już dawno, a ciepło z wczoraj zastąpił chłód. - Pomogę Ci.
Wstaje jako pierwszy i pochyla się, owijając rękę wokół pasa Louisa, aby pomóc mu wstać. Louis niechętnie to robi, na co Harry odwraca głowę w bok lekko zawstydzony.
- Mógłbym wstać sam - gdy udaje mu się stanąć prosto, z trudem idzie w stronę kuchni.
Harry wzdycha cicho i podnosi z ziemi koc i poduszkę, rzucając je na ich poprzednie miejsce na kanapie obok. Czuje się trochę brudny, ale nie ma siły na prysznic przed wyjściem. nie czuje się aż tak bardzo obolały, jak po pierwszym razie, ale jego szyję, tors i ramiona zdobią fioletowe siniaki, z których czuje się dumny. Spogląda z góry na Lucky'ego, który nie spuszcza z niego swojego wzroku z miejsca przy kominku.
- Zaraz wyjdę z tobą na spacer - obiecuje, chociaż wątpi, że zwierzak zrozumie.
Idzie do kuchni, zastając Louisa wsypującego płatki do miski i uśmiecha się.
- „Nie jadam śniadań dla dzieci".
Louis podnosi na chwilę na niego wzrok, zalewając płatki mlekiem.
- To nie moje.
- A czyje?
- Dla Ciebie je mam.
Odsuwa mu krzesło przy niewielkim stole, a Harry posłusznie siada.
- Jasne. Ty nie jesz?
- Raczej nie mam nic w lodówce.
- Lou, zjedz płatki. Przecież nikomu nie powiem, że jadasz dziecięce płatki.
- Nie jadał dziecięcych płatków - upiera się z z groźnym wyrazem twarzy, tym samym, który kiedyś przerażał Harry'ego. Więc gdy tylko go widzi, zamiast zająknąć się i spłonąć rumieńcem, kręci swoją głową rozbawiony. - No co?
- Nic - chichocze, zaczynając jeść. Louis w tym czasie połyka przynajmniej trzy przeciwbólowe tabletki. - Nie bierz ich tyle. - wzdycha i dokańcza swoje jedzenie, wkładając miskę do zlewu. Niepewnie do niego podchodzi i opiera się tyłem o kuchenny blat. Natychmiast od niego odskakuje, czując ból w dole kręgosłupa i szaleńczo się rumieni, gdy Louis posyła mu spojrzenie. - Nic takiego.
- Dzwoniłeś do mamy?
- Nie, jeszcze nie - zaprzecza ruchem głowy i widzi, jak wzrok Louisa zjeżdża na jego usta ale jednak się waha. Harry rozwiewa wątpliwości, stając na palcach i soczyście cmoka go w usta. - Zaraz to zrobię.
- Jedź już do domu - mruczy cicho. Harry marszczy brwi z dziwieniu. - Nie mogę Cię odwieźć. Jest już trzynasta, zanim dotrzesz do domu, będzie wieczór.
- Ale musisz zrobić lekcje, nauczyć się na egzamin i wyspać się.
- Czy twoja mama jest twoim informatorem?
- Może.
- Chciałem jeszcze wyjść z Lucky'm i pobyć z tobą trochę.
- Niech Ci będzie, skoro muszę nauczyć się odpowiedzialności - mówi zrezygnowany. - Ja z nim wyjdę.
- Wyjdziesz? - Harry unosi swoje brwi. - Nie zabijesz go po drodze i nie zakopiesz?
- Zayn by mnie chyba zabił. Jeśli chcesz, mógłbym zadzwonić po niego, aby odwiózł Cię, ale Zayn jest chyba trochę na Ciebie zły. Mogę zadzwonić po Nialla.
Zayn jest zły. Harry miał okazję zobaczyć go wkurzonego i woli więcej z nim nie zadzierać. Ma nadzieję, że w końcu mu odpuści za to, co się stało, bo wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Woli również nie zastanawiać się, co w wolnych chwilach robi Niall, ponieważ... mógłby poczuć się odrobinę zniesmaczony. Bardzo.
- Pojadę autobusem. Wiesz, muszę nauczyć się sam przyjeżdżać tutaj, bo ty nie możesz mnie wozić.
Widzi błysk w oczach Louisa po usłyszeniu jego słów.
- Chcesz przyjeżdżać tutaj?
- Oczywiście.
- Cóż, w takim razie będę martwił się bardziej. Nie jestem pewien, czy nie grozi Ci coś dalej, a nie chcę-
- Louis, już nigdy, przenigdy nie chroń mnie w ten sposób - przerywa mu, patrząc na niego błagalnie. Louis zamyka swoje usta i przytakuje, co nieco dziwi Harry'ego, że zgadza się od razu. Jednak nie widzi w jego oczach nic innego, prócz szczerości. - Obiecujesz?
- Obiecuję.
* To nie mój cytat, ale cholera >>>
Od autora: Co to był za szał macicy pod ostatnim rozdziałem i obelgi rzucane w moją stronę, ja się pytam? Ten rozdział jest połączeniem dwóch, które planowałam. Do końca opowiadania zostają nam jeszcze tylko dwa rozdziały, bądź jeden, zależy to od tego, czy połączę kolejne dwa. No i epilog. (11K słów mi wyszło aaa!). Czekam na wasze opinie tutaj bądź na twitterze + Dziękuję PO RAZ KOLEJNY za wbicie już po kilku minutach od dodania rozdziału do trendów z #FFRunawayPL.
PS. Wybaczcie mi błędy, przez te emocje trudno mi cokolwiek wyłapać, i po raz pierwszy jest tego tak dużo.
PS. Spoko, jeszcze wszystko się wyjaśni, czegokolwiek nie rozumiecie. Keep calm!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top