Rozdział Dziesiąty
Bo Cię kocham.
- Harry, jedziemy do domu.
Wspomniany chłopak kręci przecząco swoją głową, nie odrywając wzroku od ściany naprzeciwko. Jest biała, jak wszystkie inne w całym budynku. Wszędzie czuć zapach detergentów, a po korytarzach, głuchym echem odbija się dźwięk respiratora. Sama atmosfera jest ponura i przygnębiająca, udzielając się także Harry'emu.
- Jest już po dwudziestej trzeciej - kobieta klęka w końcu przy nastolatku, kładąc swoje szczupłe dłonie na jego kolanach. Harry nie odpowiada, wciąż uparcie wpatrując się w ścianę, chociaż Anne zdążyła wyrwać go już z z rozmyślań. - Musisz się umyć, przebrać. Musisz spać, musisz jeść, musisz-
- Mamo - przerywa jej, patrząc w końcu na nią swoimi przekrwionymi, zmęczonymi oczami. Jego spojrzenie jest na tyle błagalne, że matka odpuszcza, wzdychając cicho.
- Zmyj to - łapie jego nadgarstki, patrząc na jego zakrwawione dłonie. Ma poplamione krwią spodnie i koszulkę, szyję oraz prawy policzek. Jego włosy są potargane i splątane, i kiedy poganiał Anne, aby czym prędzej jechała do szpitala za karetką (do której nie pozwolili mu wsiąść, mimo próby zaatakowania ratownika przez Harry'ego), nie zadbał nawet o wzięcie bluzy bądź kurtki. Ma na sobie zwykłą, rozciągniętą koszulkę, w której wyszedł na ulicę, i w której siedzi teraz na krzesełku na oddziale intensywnej terapii.
- Dlaczego oni nie chcą mi niczego powiedzieć?
- Bo nie jesteś nikim z rodziny, ja również nie jestem.
- Dlaczego policja nie potrafi powiedzieć, kto to zrobił i dlaczego nie mogą go po prostu zabić?
- Słuchaj, to wcale nie jest takie proste - z powrotem siada obok niego. Harry czuje przechodzący przez jego ciało dreszcz, gdy jego mama delikatnie obejmuje go ręką w pasie. Czuje się dziwnie, nie będąc tak blisko z nią od lat. - Minęło zaledwie kilka godzin, to pewne, że spróbują wszcząć śledztwo.
- Myślisz, że żyje? - pyta ze ściśniętym gardłem i zaszklonymi oczami. Chociaż nie chce myśleć w ten sposób, od kilku godzin siedząc tutaj i rozmyślając, dociera do niego wreszcie, jaka rzeczywistość jest naprawdę. Jego dłonie wciąż drżą, więc gdy tylko na nie patrzy, na zeschniętą, czerwoną ciecz, zbiera mu się na wymioty i traci chęć do dalszego życia. To jest krew Louisa.
- Musisz myśleć, że tak.
- To moja wina, mamo, my kłóciliśmy się i to było zupełnie przypadkowo - zaczyna coraz szybciej oddychać, a jego oczy znowu zapełniają się łzami, które przysłaniają mu obraz przed nim. Mruga szybko i kilka łez na raz spływa po jego policzkach, rozmazując zaschniętą krew. Pociąga swoim nosem i wyciera mokre policzki, rozmazując wszystko bardziej, a Anne widząc to, szybko łapie jego dłonie w swoje.
- Chodź do łazienki.
- N-Nie, ja tu muszę być, on mnie potrzebuje. To ja chcę tam leżeć.
- Nie mów tak, Harry. Stało się.
- Stało się? - powtarza z niedowierzaniem i znowu pociąga nosem. Wyrywa swoje ręce i obejmuje nimi swoje ramiona, pocierając je, gdy robi mu się zimno. Ma ochotę wstać i wbiec do sali kilka metrów dalej, jednak obawia się, że pielęgniarki ponownie będą zmuszone wezwać ochronę. - Jak zwykle nic Cię nie obchodzi.
Resztkami sił odsuwa się od niej na odległość kilku krzesełek, z powrotem wbijając wzrok w ścianę i czekając, chociażby miał czekać do rana. Jest śpiący i zmęczony, ale równocześnie wie, że nie zaśnie tej nocy ani nie włoży jedzenia do ust, zbyt zdenerwowany. Jeszcze wczoraj nienawidził Louisa. Dzisiaj nienawidzi samego siebie.
- Powinieneś coś zjeść. Zejdę na dół i wezmę coś dla Ciebie, o ile mi się uda.
Nie zwraca uwagi na słowa mamy, która po chwili zrezygnowana zostawia go samego.
Zdaje sobie sprawę, że jest już bardzo późno i ma wrażenie, że Anne siedzi tutaj tylko dlatego, bo nie może zostawić go tutaj samego, w końcu jest niepełnoletni. Nie miałby jednak nic przeciwko temu, aby sobie poszła. Chce zostać sam z Louisem, który żyje i ma się w porządku. Wszystkie jego słowa i czyny idą w zapomnienie - zdaje się, jakby nic takiego nigdy nie miało miejsca. Wykorzystanie. Zerwanie. Dowiedzenie się prawdy i w końcu... wypadek.
Harry jest pewien jednej rzeczy: jeśli wystąpią jakieś komplikacje, na skutek których Louis nie przeżyje, nigdy sobie tego nie wybaczy. Właściwie on nie będzie umiał nawet w ogóle dalej żyć. Nie wyobraża sobie życia bez Louisa mimo wszystko, i nawet, jeśli nie byli dalej razem, Harry chciał, aby gdziekolwiek był - był szczęśliwy. Teraz jednak, podłączony do aparatury i wielu innych maszyn, które utrzymują go przy życiu z całą pewnością nie jest szczęśliwy. Co, jeśli Louis nigdy się już nie obudzi? Jeśli jego ciało lub organy wewnętrzne doznały jakiś poważniejszych obrażeń?
Podnosi głowę w momencie, w którym słyszy podniesione głosy, które wydają mu się być znajome. Dostrzega na końcu korytarza wściekłego Zayna, a zaraz za nim Nialla i Liama z jakąś obcą dziewczyną, którzy zmierzają w jego stronę. Zayn zdecydowanie wygląda na wściekłego i Harry ma wrażenie, że nić sympatii i porozumienia, która została między nimi zawiązana, właśnie zostaje przerwana.
- Ty - celuje w niego palcem i chce złapać go za ramiona, ale Niall pociąga go w tył.
- Zostaw go, Zayn!
- Wiem, że to wszystko przez Ciebie, przez Ciebie mój najlepszy przyjaciel leży na OIOM-ie - spluwa, zaciskając swoje dłonie w pięści. Harry kuli się na swoim siedzeniu, nie wiedząc, co ma powiedzieć bądź zrobić. Jest przerażony i zaskoczony zachowaniem Zayna, z którym nigdy nie wdał się w jakikolwiek konflikt.
Oddycha szybko, wpatrując się w nastolatka z nieukrywaną nienawiścią i wściekłością. Sprawia wrażenie zaślepionego złością i chęcią zemsty, mogąc w każdej chwili zrobić coś Harry'emu.
- Nic nie wiesz, nie wiesz, co się stało, więc się zamknij - Niall po raz pierwszy podnosi głos w obecności Harry'ego. Zaciska swoje palce mocno wokół ramienia Zayna, który po chwili odpuszcza, wyrywając się i odchodząc kawałek od nich.
- Cholera jasna - Liam siada obok nastolatka i z szeroko otwartymi oczami patrzy na jego brudną koszulkę i krew na jego ciele. Chce dotknąć jego ramienia, ale ono również pobrudzone jest krwią. - Powiedz mi dokładnie, co się stało. Nie zrozumiałem Cię przez telefon, a Anne mówiła nieskładnie.
- Może najpierw się umyjesz? Powinieneś pojechać do domu. - Niall klęka przy nim, przypatrując się uważnie jego twarzy, a na jego własnej widnieje troska i zmartwienie. Zmarszczka pomiędzy jego brwiami pogłębia się, gdy wzrokiem przesuwa po jego ciele. - Wyglądasz źle.
- Przyjechał do Ciebie? Co się stało? Tak po prostu to się stało?
- Daj mu spokój, Liam - kręci swoją głową i po chwili wstaje. - Zdaje się twoja mama była na dole.
- Nie chcę - odzywa się bardzo cicho, po raz pierwszy, odkąd przyjechali. Na dźwięk jego głosu, Zayn wraca do nich z powrotem, nieco spokojniejszy. - Nie chcę...
- Jechaliśmy tutaj trzy, pieprzone godziny.
- Możesz się nie odzywać? - Niall wydaje się być na niego zły. Jego słowa powodują, że znowu się zamyka i w rezultacie siada obok Liama. - Wrócisz do domu, odpoczniesz, bo cały się trzęsiesz.
- Nie chcę - powtarza, kręcąc swoją głową i niepewnie podnosi swoją głowę z obawą, czy Zayn nie naskoczy na niego ponownie.
- Nie chcesz, ale musisz. Nie powiedzą Ci teraz co z Louisem, my znajdziemy na to sposób.
- W takim razie chcę zostać.
- W takim razie pojedziesz do domu i przyjadę po Ciebie z samego rana, okej? Od razu jak się czegoś dowiem, to Ci to napiszę.
- Nie chcę.
Niall wzdycha cicho w odpowiedzi i zwraca swój wzrok na Liama i dziewczynę, której imienia Harry wciąż nie poznał. Nie ma jednak ochoty dowiadywać się, kim jest.
- Zaprowadzę go na dół.
- Mam szesnaście lat.
- Niewystarczająco dużo - warczy Zayn i wstaje. - Ja go zaprowadzę.
Na samą myśl, Harry'ego przechodzą dreszcze. Nie chce się stąd ruszać, a już na pewno nie z Zaynem, który teraz prawdopodobnie go nienawidzi.
- Erin, Niall, Liam. Czekajcie tu. Harry - zerka na niego, dając mu tym samym znać, aby wstał. Harry ma ochotę się sprzeciwić, jednak boi się, więc powoli się podnosi. - Chodź.
Zayn idzie pierwszy, więc Harry idzie za nim, oglądając się ostatni raz przez ramię. Niall posyła mu pocieszający uśmiech i bezgłośnie mówi "Do zobaczenia". Harry ma wrażenie, jakby w całym szpitalu, oprócz lekarzy, pielęgniarek i pacjentów był tylko on i Zayn. Gdy idą wzdłuż korytarza, między nimi panuje cisza, którą przerywa dźwięk otwieranej windy. Harry wchodzi pierwszy, stając w jej kącie i obejmuje swoje ramiona rękoma, patrząc się w swoje stopy.
Naprawdę nie chce opuszczać murów szpitala. Gdyby miałaby go zabrać jego mama albo Liam, zapierałby się nogami i rękami, aby tylko zostać. Zayn jednak jest teraz dla niego bardzie przerażający, niż Louis kiedykolwiek był. Sprawia, że boi się odezwać, jednak mimo wszystko musi.
- Dlaczego nie mogę zostać?
- Bo jest nas tutaj tyle, że z całą pewnością nas wyrzucą. W ogóle nie powinno nas tutaj być o tej godzinie. Ciebie tym bardziej.
Zayn odpowiedział mu bez podnoszenia głosu i zabijania go, więc dla Harry'ego to już jest postęp. Odchrząkuje i czeka chwilę, zanim odzywa się ponownie, mimo niesamowitego bólu gardła, spowodowanego płaczem i krzykiem.
- Mogę Cię o coś spytać?
- Nie mam ochoty z tobą gadać.
- Wiem - odpowiada szybko, mimo wszystko czując małe ukłucie zawodu, gdy słyszy jego słowa. - Ja tylko potrzebuję wiedzieć?
- Wiedzieć co?
- Czy wiesz, kto wysyłał te wiadomości? Czy to ten... ktoś?
- Ten kto? - Zayn marszczy brwi, rzucając mu niezrozumiałe spojrzenie.
- Ta osoba, która... go potrąciła - ostatnie słowo wypowiada ciszej, a i tak ledwo przechodzi mu przez gardło. Widzi przed swoimi oczami upadającego przed nim na kolana Louisa i natychmiast mruga swoimi powiekami, zanim zdąża się rozpłakać. Nikt nie wie o incydencie przed wypadkiem, nikt nie wie, dlaczego Louis w ogóle przyjechał i co zdążył wtedy powiedzieć. Harry ma jednak wrażenie, że to jest coś, co powinno zostać między nimi.
- Nie wiem, ale myślę, że Louis wie.
Wie?
- Jak to... Louis wie? - z trudem przełyka ślinę, patrząc na Zayna z szeroko otwartymi oczami. Gdy Harry mówił Louisowi o anonimowych wiadomościach, zdawał się być zaskoczony i bardzo zły. Z resztą, powiedziałby Harry'emu, gdyby wiedział? Chyba, że on naprawdę wiedział i naprawdę go wykorzystywał, zatajając przed nim więcej, niż by podejrzewał.
- Wiedział, przynajmniej - mówi nieco ciszej i wzdycha. - Nie wiem, czy mogę Ci cokolwiek powiedzieć w tej sprawie, bo sam nic nie wiem.
- Na pewno nic? - dopytuje Harry, nie tracąc nadziei na dowiedzenie się całej prawdy. Ponieważ ma przeczucie, że wciąż zna tylko jej część. - Zayn, Ty jesteś moją ostatnią nadzieją. Przyjaźniliście się z Louisem najdłużej, zawsze byliście podobno najbliżej.
- Dlaczego tak bardzo Cięto obchodzi, Harry? Pokazałeś, jak dużo dla Ciebie znaczy wrzucając go pod koła pędzącego samochodu.
Słowa Zayna łamią nastolatkowi serce i sprawiają, że dzięki niemu spada na niego jeszcze większe poczucie winy, niż te, które do tej pory czuł.
- Liam nie powiedział Ci całej prawdy - dodaje po chwili. W tym samym momencie drzwi windy rozsuwają się, zmuszając ich do rozstania. Harry chce coś powiedzieć, kompletnie zszokowany, jednak zostaje wypchnięty na zewnątrz i kiedy odwraca się, aby na niego spojrzeć, ten tylko mówi jeszcze: - Następnym razem.
- Harold.
Marszczy swoje brwi i rozgląda się wokół, dostrzegając w końcu swoją mamę. Trzyma w dłoni kubek z parującą herbatą, szybko idąc w jego stronę. W tym samym momencie winda znika na górze, a Harry przeklina siebie w duchu, że nie zdążył zadać ani jednego pytania.
- Co tutaj robisz, a nie na górze?
- Przyjechał Liam... - bierze od niej herbatę, krzywiąc się, gdy wrzątek parzy jego skórę przez papierowy kubeczek. Upija jej łyk, jednak natychmiast tego żałuje, czując jej gorzki, mętny smak. - Bez cukru?
- Jeśli zabiorę Cię teraz do samochodu i zawiozę nas do domu, nie zaczniesz znowu krzyczeć?
Kręci swoją głową, czując się nieco zażenowany i upija kolejny łyk, mimo tego, jak bardzo mu to nie smakuje. Dopiero teraz czuje, jak bardzo zaschło mu w gardle, i jak bardzo potrzebował czegoś ciepłego. Jest przemarznięty do szpiku kości.
Idzie za swoją mamą do samochodu, jednak z każdym krokiem i z każdą mijającą chwilą, czuje z powrotem dopadające go przygnębienie. Dopada go ono na tylnym siedzeniu auta, gdy zamglonym wpatruje się w swoje zakrwawione ubrania i zabarwioną na czerwono skórę. Zaczyna rozważać wtedy samobójstwo, stwierdzając, że przez te kilka godzin i tak wykazał się już dużą siłą. Mimo sporej ilości wylanych łez i dwóch ataków paniki, teraz w spokoju siedzi i oddycha, podczas, gdy osoba, którą kocha nad życie, może brać właśnie swój ostatni oddech.
Wtedy już nie wytrzymuje. Od szpitala do domu dzieli go zaledwie pół godziny drogi, więc gdy tylko matka parkuje na podjeździe ich posesji, a z okna ma widok na miejsce, w którym stało się to, szybko wybiega z samochodu. Słyszy swoje nawoływanie swojego imienia, ale nie zwraca na nie uwagi, chce jak najszybciej dostać się na górę.
Gdy znajduje się wreszcie w swoim pokoju, zatrzaskuje drzwi i osuwa się o nich, dając upust swoim emocjom. Jego powstrzymywanie łez, zbierana siła i umiejętność zachowanie trzeźwości umysłu od ostatnich dwóch godzin tak jakby nagle znikają, a na ich miejsce powraca bezsilność i rozpacz. Ukrywa głowę w swoich kolanach i zaczyna płakać, nienawidząc siebie za wszystko, co zrobił Louisowi.
Nienawidzi siebie za to, że w ogóle istnieje. Gdyby nie istniał, Louis nie wykorzystałby go, a sam Harry w ogóle by się nie zakochał. Nienawidzi swojej mamy, że go urodziła i swojego ojca, że istnieje w jego życiu i tak bardzo źle spełnia rolę ojca. W tym momencie Harry nienawidzi całego świata i pragnie, aby całe cierpienie się skończyło.
Wciąż czuje na sobie brud i krew, pot i łzy, które czynią jego ciało bardzo ciężkim, dlatego dźwiga się na nogi w momencie, w którym zdaje sobie z tego sprawę. Dociera do łazienki w przeciągu kilku minut, podczas których kradnie tabletki nasenne z pokoju mamy. Zamyka się na klucz i zrzuca na podłogę wszystkie ubrania, które ma na sobie. Jego nagie ciało również pokryte jest krwią.
Wchodzi pod prysznic i odkręca zimną wodę, brzydząc się dotknąć każdego kawałka swojego ciała, więc po prostu czeka, aż woda zmyje wszystko z jego ciała. Odchyla głowę do tyłu i zamyka oczy, po cichu licząc, że cudem nagle zemdleje i rozbije sobie głowę lub skręci kark, ponosząc śmierć na miejscu. Odnalezienie jednak jego nagiego ciała, byłoby dla niego bardzo żenujące i wolałby zakończyć to w zupełnie inny sposób.
Kiedy pół godziny później nagi staje przed umywalką i wpatruje się w swoje odbicie, w jego dłoni spoczywa kilkanaście tabletek, które wysypał z pudełeczka leków na sen. Cały drży, woda skapuje z kosmyków jego włosów na jego ramiona a jego usta są bardzo sine. Jego oczy wypełniają się łzami i znowu zaczyna płakać, przez chwilę myśląc tylko o sobie i o pragnieniu skrócenia sobie bólu. Otwiera szeroko usta i za jednym zamachem wrzuca wszystkie tabletki do ust.
Mija kilka długich chwil. Zaciska swoje oczy, nie czując żadnej różnicy, a w jego głowie nagle pojawia się obraz uśmiechającego się leniwie Louisa, który powoli otwiera oczy. Jest zaspany, zaplątany w śnieżnobiałą pościel, która kontrastuje z jego mocno opaloną, lśniącą skórą. Jego włosy są potargane, usta napuchnięte i mocno czerwone, a siniaki na jego szyi bardzo widoczne. Otwiera w końcu swoje usta i mówi coś bezdźwięcznie, i chociaż z początku Harry nie rozumie, o co mu chodzi, to wie. Louis by tego nie chciał.
Pochyla się nad zlewem i wypluwa wszystkie tabletki, kaszląc przy tym i krztusząc się, gdy jedną przypadkowo i nieplanowanie połyka. Łapie się za gardło, drugą ręką opierając się o umywalkę. Zaraz jednak rzuca się w stronę sedesu i zdąża upaść na kolana, zanim żółć podchodzi mu do gardła i wymiotuje, a kosmyki włosów opadają mu przy tym na twarz.
Słyszy kroki na korytarzu, ale jakby przez mgłę.
- Harry, wszystko w porządku?
Klamka porusza się kilka razy, ale drzwi nie ustępują, bo nastolatek zamknął je na klucz.
- Otwórz mi. Harry, otwórz mi, wszystko dobrze?
Wyciera usta wierzchem swojej dłoni i resztkami sił spuszcza wodę, dostrzegając, że wciąż jest kompletnie nagi. Nagi, blady i wątły, nie mając nawet motywacji, aby wstać i dojść do swojego pokoju.
Robi to jednak bardzo powoli, ociągając się przy wkładaniu swojej bielizny. Kilka razy nie trafia nogą w nogawkę spodni od pidżamy, ignorując wołanie swojej mamy. Już nawet nie chodzi o to, że nie chce - nie ma siły.
- Boże święty - Anne od razu porywa go w swoje ramiona po otworzeniu przez niego łazienki. Nie wie nawet, ile tam siedział - kilka minut, godzin, czy kilka lat? Przypatruje się uważnie jego twarzy, biorąc jego policzki w swoje dłonie, a jej wzrok z jego przekrwionych oczu, pada na puste opakowanie leków na sen, które stoi na umywalce. - Wziąłeś moje leki.
- Stały tam - szepcze, odsuwając jej dłonie i wlecze się do swojego pokoju. Nie posprzątał nawet kupki ubrań, która wciąż leży na samym środku łazienki. Czuje się nagle bardzo ospały, a wkład w to mogła mieć tabletka nasenna, którą przypadkowo połknął. Zaczyna chyba działać.
Czuje uścisk w żołądku na widok swojego łóżka, w którym spędzi samotną noc. Koleją z rzędu przez ostatnie dwa tygodnie, więc nie powinno być to dla niego nowością. Dlaczego więc wybiega właśnie ze swojego pokoju, a Anne ogląda się za nim, jak ściąga rozkładane schody z sufitu?
- Co Ty robisz?
- Muszę na strych - sapie z wysiłku, w końcu je rozkładając i wdrapuje się na górę, od razu się rozglądając. Po krótkim zastanowieniu się, podchodzi do pierwszego pudełka po lewej, które i tak wciśnięte jest w najodleglejszy kąt. Kuca przy nim i wyciąga z niego jedną z dwóch koszulek, którą przyciska do nosa i od razu zaciąga się jej zapachem.
Anne stoi na szczycie schodów i chce zwrócić mu uwagę, ale widząc, jak uspokaja się i rozluźnia, postanawia nic nie mówić. Wycofuje się powoli na dół, zostawiając syna samego.
Harry dzisiejszej nocy śpi z koszulką Louisa, która przesiąknięta jest jego zapachem, a który mimo upływu czasu nie wietrzeje. Wciąż utrzymuje się na niej i jest jedynym, co pozwala Harry'emu spokojnie zasnąć z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Że mimo tego, że Louis leży nieprzytomny po drugiej stronie miasta, to zdaje sobie sprawę, że ma dla kogo dalej żyć.
***
Harry nigdy nie był rannym ptaszkiem i zawsze spóźniał się do szkoły. Jednak teraz, otwierając swoje oczy równo o szóstej rano, ma wrażenie, jakby było już południe. Dlatego jakie jest jego dziwienie, gdy patrzy na zegarek. Musi zamrugać kilka razy, ponieważ Harry nigdy nie budził się sam z siebie, a już na pewno nie o takiej godzinie. Odchrząkuje cicho i dopiero wtedy, gdy czuje ból gardła i ból w czaszce, dociera do niego, co tak naprawdę skłoniło go do obudzenia się tak wcześnie.
Dociera do niego, co stało się wczoraj.
Zerka w dół, na materiał koszulki, który ściska w swoich dłoniach, i którego nie puścił chociażby na chwilę. Leży jeszcze tak kilka minut, dopóki nie wyskakuje ze swojego łóżka, podbiegając do biurka, gdzie zeszłego wieczoru zostawił swój telefon. Denerwuje się bardziej, gdy nie ma żadnej wiadomości ani żadnego nieodebranego połączenia, co oznaczałoby, że wciąż nie wiadomo, co z Louisem.
Mimo wszystko postanawia napisać do Nialla, czy już coś wiadomo. Zaraz po tym wybiega ze swojego pokoju prosto do łazienki, mając w planach odwiedzić szpital już samego rana. Zapomina nawet o szkole i o dzisiejszej lekcji matematyki, na którą wyjątkowo odrobił pracę domową.
Wraca do swojego pokoju pół godziny później i na biegu wybiera pierwsze, lepsze ciuchy, w które się wciska. Czesze swoje wilgotne włosy, ale zaprzestaje wszystkich czynności, gdy słyszy głosy na dole. Marszczy swoje brwi i niepewnie schodzi na dół z szybko bijącym sercem, mając nadzieję, że to chociażby Liam bądź Zayn.
Na moment myśli o słowach Zayna, że Liam nie powiedział mu całej prawdy. To sprawia, że ma ochotę znaleźć się w szpitalu jak najszybciej, jednak ta myśl wypada z jego głowy, gdy staje w progu kuchni. Chce zawrócić, zanim ktokolwiek go zauważy, jednak Anne wypowiada głośno jego imię.
- Harry.
Niechętnie na nią spogląda i dostrzega na jej twarzy troskę, prawdopodobnie spowodowaną widokiem jego bladej twarzy i sińców pod oczami. Harry stara się patrzeć tylko na nią i nie zwracać uwagi na swojego ojca, który wpatruje się w niego bez słowa. Nastolatek widzi go kątem oka i z trudem powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć.
- Wcześnie wstałeś. Zrobię Ci śniadanie.
- Nie jestem głodny. Zjem w szpitalu.
Matka marszczy brwi, patrząc na niego niezrozumiale.
- W szpitalu?
- Albo po drodze coś sobie kupię - wzrusza ramionami, gryząc wnętrze swojego policzka.
- A szkoła?
- Szpital po szkole, prawda Harry? - na dźwięk jego głosu, Harry'emu nóż otwiera się w kieszeni. Zaciska dłonie w pięści za swoimi plecami ze złości. - Odwiozę Cię.
- Pójdę sam - mruczy i wycofuje się z kuchni, wbiegając po schodach jeszcze bardziej wściekły, niż to w ogóle możliwe. Jeśli będzie taka potrzeba, wyjdzie przez okno, byleby uniknąć rozmowy ze swoim ojcem i przebywania z nim w samochodzie sam na sam dłużej niż pięć minut.
Waha się przez chwilę, ponieważ jest dopiero siódma rano i wątpi, aby wpuścili go o tak wczesnej godzinie. Bierze więc swój plecak, pakuje do niego kilka zeszytów i zakłada go na ramię, decydując się na pójście do szkoły. Zrobi to da siebie i dla Louisa, ponieważ Louis nie chciałby, aby opuszczał lekcji. Louis jest w tym momencie jego największą motywacją.
Zbiega po schodach na dół, z prędkością światła zawiązując sznurówki swoich butów i zarzuca kurtkę momencie, w którym Des Styles staje obok. Nawet na niego nie patrzy, po prostu otwiera drzwi i wychodzi z domu.
- Harold.
- Poradzę sobie sam.
- Wsiądź do samochodu.
Ignoruje szeroko otwarte drzwi od auta swojego taty, jednak jego spojrzenie przykuwa zawiedziony wzrok jego mamy, która stoi w kuchni i patrzy na nich przez okno. Momentalnie się zatrzymuje, podejmując szybką decyzję w swojej głowie. Louis nie chciałby, aby Harry się tak zachowywał.
Zaskakuje swojego ojca, bez słowa wchodząc na miejsce z przodu i rzuca plecak pod swoje nogi. Zapina pasy i wbija wzrok przed siebie, modląc się o jak najmniej korków i o jak najszybsze dotarcie do szkoły. Im szybciej skończy lekcje, tym szybciej znajdzie się w szpitalu.
- Więc... masz dziewczynę?
- Mam chłopaka - odpowiada zgryźliwie, nie odwracając wzroku od widoków za oknem. Nie ma najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.
- Mama mówiła-
- Mama nie wie, co mówiła, nie wtrącajcie się w moje sprawy.
Na chwilę w samochodzie zapada cisza, podczas której Harry stara się liczyć mijane samochody, aby chociaż trochę uspokoić swoje skołatane nerwy.
- Jak twoje wyniki w nauce? Lepiej?
- Taa.
- Nie ignoruj mnie, proszę. Zachowuj się jak na swój wiek.
- Wow, pamiętasz, ile mam lat? - parska cicho, wiedząc jednak, że trochę przesadza. Nienawidzi siebie za swój młodzieńczy bunt, który okazywał nie tylko swoim rodzicom, ale również Louisowi.
- To, że mam inną rodzinę wcale nie oznacza, że zapomniałem, że mam jeszcze dwójkę dzieci.
Zatrzymuje się na krawężniku, na ulicy, na której znajduje się szkoła Harry'ego.
- Przyjechałem tutaj, aby spędzić z Tobą trochę czasu.
- "Jeszcze" dwójkę? - odpina swoje pasy i wbija w niego swój wzrok. Zajmuje mu chwilę zrozumienie, o co mu chodziło. - Nie wierzę.
- Będę miał dziecko.
- Jesteś obrzydliwy - czym prędzej wysiada z samochodu, i chociaż stara się nie pokazać, że go to ruszyło, łzy cisną się do jego oczu. Zabiera swoje plecak i biegnie w stronę szkoły, ledwo powstrzymując się, aby nie rozpłakać się na środku dziedzińca.
W jednym momencie wszystko zwaliło się na jego głowę. Najpierw był tylko rozwód rodziców. Harry od pewnego czasu wiedział już, że im się nie układało, i że ojciec ma już kogoś nowego. Anne zajęła się swoimi sprawami, a on sam nie radził sobie ze wszystkim tak, jak chciał. Wtedy pojawił się Louis, który wywrócił jego świat do góry nogami i dał nadzieję, że prawdziwa miłość istnieje. Że ma jeszcze szansę na szczęście.
Teraz jednak, wszystko się skumulowało - wypadek Louisa i oświadczenie jego ojca, że będzie miał kolejne dziecko. Harry nigdy nie będzie już na pierwszym miejscu, gdzie zawsze był. Gdy był małym chłopcem, lubił być kochany i być w centrum uwagi. I chociaż to Gemma była tą, z której z początku wszyscy byli najbardziej dumni, okazywali tyle samo miłości jej, jak i jemu. W końcu jednak wszystko musiało się skończyć, wraz z dorastaniem i upływem czasu. Harry czuje się, jakby nie miał już rodziny, a właściwie niczego.
Przeciska się przez tłum uczniów, wpadając na co druga osobę, która staje mu na drodze. Napotyka nawet błękitne oczy, tak bardzo podobne do tych Louisa, jednak wie, że to tylko początkowe wrażenie. Nikt nie jest w stanie zastąpić mu Louisa. I chociaż nigdy wcześniej nie widział tego chłopaka, i on rzeczywiście jest podobny do Louisa, Harry przeprasza cicho i idzie dalej. Stara się nie błądzić myślami gdzieś daleko, bo to odbija się na rzeczywistości.
Z trudem dostaje się do swojej szafki, mogąc wreszcie odetchnąć z ulgą. W końcu ma chwilę dla siebie. Jest dopiero przed ósmą, a on już ma wrażenie, jakby minęła połowa dnia. Z niechęcią czeka, aż do szkoły przyjdzie ktokolwiek z jego przyjaciół, jednak z upływem kilku minut zdaje sobie sprawę, że dzisiaj chce zostać sam. Tak więc robi.
Rusza pod klasę od przedmiotu, który zaczyna dzisiaj jako pierwszy. Osuwa się po ścianie i siada na ziemi, przyciskając do siebie swój plecak, znowu czując się bardzo mały i bezbronny. Z przyzwyczajenia chce wyciągnąć telefon i sprawdzić, czy nie dostał żadnej wiadomości od Louisa, lub sam do niego napisać, ale później przypomina sobie, że te czasy minęły. Przez chwilę po prostu poczuł się jak trzy tygodnie temu - wtedy, kiedy jeszcze wszystko było dobrze, a Louis odbierał go ze szkoły. I chociaż wtedy trochę irytowało to Harry'ego, teraz oddałby wszystko, aby było tak, jak kiedyś. Zniósłby ich notoryczne kłótnie o głupoty, zbyt dużą troskę Louisa i nawet to, że ten za bardzo wtrącał się w jego sprawy. Teraz jednak nie wie, czym było spowodowane to, że to robił - Louis go przecież wykorzystał. Jednak Harry wciąż nie rozumie, czy naprawdę było tak, jak powiedział Liam (w końcu, jak twierdzi Zayn, nie powiedział mu całej prawdy), i czy Louis naprawdę go nie kocha. Powiedział mu, że go kocha.
Mruga szybko swoimi oczami, chcąc wyrzucić ten obraz ze swojej głowy. Zamroczenie dopada go na krótką chwilę, podczas której wpatruje się tępo w ścianę na przeciwko i nie zauważa swoich przyjaciół. Myśli po prostu o posiadaczu błękitnych oczu i ciepłego uśmiechu, który zarezerwowany był tylko dla niego.
Był...
- Hej - Ruby siada obok niego i całuje go w policzek.
Nawet, jeśli wszystko to, co z Louisem zbudowali było udawane, Louis musiał być naprawdę dobrym aktorem. A Harry był zbyt głupi, że tego nie doceniał.
***
Zaraz po lekcjach wsiada w autobus, który odjeżdża dwie ulice od jego szkoły, jadąc prosto pod szpital, w którym leży Louis. Na przedostatniej lekcji dostał wiadomość od Nialla, że z Louisem wszystko jest w porządku i Harry nie mógł usiedzieć do końca lekcji. Jego humor od razu się poprawił (jednak wciąż nie był na tyle dobry, aby móc żartować i uśmiechać się), a on sam wpatrywał się w godzinę. Czas niesamowicie się dłużył, jednak w końcu nastał upragniony dzwonek wraz z końcem lekcji.
Dociera do szpitala w przeciągu dwudziestu minut, podczas których wpatruje się w jedyne zdjęcie Louisa na swoim telefonie, jakie ma. Zrobił je Louisowi z ukrycia, bo Louis nie lubi zdjęć, ale był zbyt zajęty paleniem, gdy palił. Dni były wtedy słoneczne, a Harry nie wiedział wtedy, co ich czeka.
Wbiegając do windy, dopada go poczucie winy względem Zayna, Nialla i swojego kuzyna. Nie wie, czy mieli gdziekolwiek się zatrzymać tej nocy, i czy gdziekolwiek spali. Prawdopodobnie czuwali przy Louisie całą noc, a to przecież Harry powinien być tym, na którego spada taki obowiązek.
Na odpowiednim piętrze na jednym z krzesełek dostrzega Zayna, który bawi się swoim telefonem. Jest sam i wygląda, jakby się nudził. Podnosi swoją głowę w momencie, gdy Harry podchodzi bliżej. Gdy tylko zobaczy Liama, weźmie go na stronę i zmusi, aby wszystko mu wyjaśnił.
- Um... hej - wita się cicho, nie wiedząc, w jakim nastroju jest dzisiaj przyjaciel. Nie wygląda na najlepszy, ale wcale mu się nie dziwi. - Gdzie reszta?
W tym samym momencie z jednej z sal wychodzi Niall i uśmiecha się na widok Harry'ego. Uśmiecha się.
- Niall - szybko do niego podchodzi. - Powiedz mi wszystko.
- W porządku, może odpoczniesz? Zmachałeś się. Byłeś w szkole? No tak, byłeś. Bardzo dobrze.
- Powiedz mi, co z nim - mówi szybko, patrząc na przyjaciela błagalnie.
- Niewiele wiem. Coś tam płuco, coś tam zakłócenia, coś tam noga.
- Ty jak coś powiesz - warczy Zayn i wstaje. - Dwa złamane żebra, albo jedno. Prawie doszło do przebicie lewego płuca oraz uszkodzenia wątroby. Nie jestem pewien, czy jego noga jest w końcu złamana. Do ośmiu tygodni wszystko powinno wrócić do normy, o ile Louis obudzi się w przeciągu kilku dni, chociaż o to będzie trudno, bo wystąpiły jakieś komplikacje. Układ nerwowy nie może funkcjonować, jakieś tam zakłócenia. Nie wiem.
Z każdym kolejnym słowem, Harry otwiera coraz szerzej swoje oczy. Przez jego ciało przechodzi fala dreszczy, wbija paznokcie w swoje dłonie i gryzie mocno swoją dolną wargę z przerażenia. Nie wie, czy jest gotowy na zobaczenie Louisa w takim stanie. Nie wie tak naprawdę, co zastanie - czy jego serce zniesie ten widok i czy nie ucieknie z płaczem.
- Nie strasz go tak już. Będzie dobrze.
- Możemy żyć nadzieją, że Louis wybudzi się jutro. Możemy żyć nadzieją, że Louis wybudzi się w ciągu najbliższych kilku dni, tygodni. Ale możemy też brać pod uwagę to, że Louis może nie wybudzić się nawet w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Tak naprawdę może go nie być z nami już teraz.
- Zayn, nie mów mu tak -
Harry wyczuwa rosnący konflikt pomiędzy tą dwójką, którego jednak nie może pojąć. Nie traci czasu na zastanowienie się nad tym (chociaż boi się, że jeśli zostawi ich samych na korytarzu, mogą tego nie przeżyć), kładzie swoją dłoń na klamce drzwi i chce ją nacisnąć, ale czuje coś na swoim ramieniu. Odwraca głowę w stronę Nialla, który patrzy na niego i uśmiecha się pocieszająco.
- Jakby co... jesteśmy tu.
Od autora: WOW, dzięki za ponad tysiąc komentarzy w ostatnim rozdziale :o BFIYSGHSYGJIYSGSa, serio kocham Was. Dzięki za wbicie do trendów z #FFRunawayPL na twitterze (po raz kolejny, przez RTowanie przed chwilą dostałam limitu na pierwszym koncie) i za to, że tu jesteście i czytacie. Niby nic się tutaj nie działo, w następnym coś się już zacznie znowu dziać. Jak emocje po ostatnim i tym rozdziale? :) x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top