✤ Rozdział 04.

Nerwowo oglądał się przez ramię, odnosząc wrażenie, że ktoś dowiedział się o planie ucieczki. Wiedział, że długo nie potrwa nim któryś ze strażników zdecyduje się zejść na ich piętro, by upewnić się, że wszystko było w porządku. Tym bardziej teraz, gdy niektórzy z więźniów zaczęli wydzierać się wniebogłosy i szarpali za kraty, robiąc jeszcze większy hałas. Błagali, by Jasper i Sloane ich wypuścili. Pragnęli uciec i nie czuć więcej bólu, jakie zadawała Dr Malik. Jasper doskonale ich rozumiał, ale nie mógł im pomóc. Miał zbyt mało czasu, a ciągnięcie za sobą Sloane go spowalniało.

Przeszli zaledwie połowę drogi, gdy wyrwała się z jego objęcia i opadła z krzykiem na podłogę, mówiąc, by dalej poszedł sam.

Jordan był sfrustrowany jej zachowaniem i pewnej chwili zastanawiał się nad spełnieniem prośby, jednak ostatecznie zdecydował się jej pomóc. Gdyby nie poświęcenie Sloane, z pewnością nigdy nie zdołałby wydostać się na zewnątrz. A teraz miał dodatkowo pistolet i kartę strażnika, dzięki której swobodnie mógł przemieszczać się po korytarzach i otwierać drzwi.

Nic nie mówiąc, nachylił się nad płaczącą blondynką i przełożył jej prawe ramię przez swoją szyję, by podnieść ją z chłodnej podłogi. Odkąd opuścili piętro z lochami, przechodzili przez sterylnie białe korytarze. Jasper odnosił wrażenie, że za chwilę ujrzy jakąś znajomą twarz z Mount Weather. Oczywiście nic takiego się nie stało. Wszyscy przecież nie żyli.

– Gdzie teraz? – spytał, łapczywie łapiąc oddech. Był zmęczony i z każdą chwilą tracił coraz więcej siły.

Sloane drżącą dłonią wskazała przed siebie.

– Gdy tylko przekroczymy te drzwi, kamery nas zarejestrują i przyjdzie straż. Będziemy mieli maksymalnie pięć-sześć minut do ucieczki. Samo dobiegnięcie do wajchy będzie trwało połowę tego czasu. Mówiłam ci już, że musisz uciec sam. Ze mną ci się to nie uda!

– Poświęciłaś się, by mnie ocalić, więc jak mogę zostawić cię teraz na pewną śmierć!? – krzyknął sfrustrowany, drapiąc się po głowie. Był przerażony, ale starał się tego nie okazywać. Wiedział jednak, że musiał czym prędzej coś wymyślić, by wyjść z tego cało. Sloane sama nie zdoła pobiec do wajchy i otworzyć przejście do podziemi. Jasper nawet nie potrafił wyobrazić sobie, jakim cudem zdołałaby zejść drabiną na dół, ale nie mógł jej zostawić.

– Wielu ludzi z Mount Weather również wam pomogło, a mimo to zginęli. Wrzuciliście ich do jednego worka i nie obchodziło was to, że zginęli niewinni, naprawdę dobrzy ludzie.

Jej słowa sprawiły, że wyrzuty sumienia momentalnie odżyły w jego głowie. Miała rację. Zginęło wiele niewinnych ludzi, by Ludzie z Nieba mogli przeżyć. Jasper szukał innego sposobu. Pragnął ocalić tych, którzy mu pomagali, ale Clarke była szybsza. Przyniosła zagładę Mount Weather, a jemu pozostało tylko patrzeć na śmierć ludzi, którzy ryzykowali życiem, by wydostał się z przyjaciółmi na zewnątrz. Nie potrafił tego wybaczyć Clarke.

– To nie zależało ode mnie. Nie chciałem, by zginęli – powiedział w końcu, zauważając za plecami Sloane drzwi.

– Jakby to miało jakieś znaczenie - bąknęła pod nosem.

Poprowadził ją w stronę drzwi, by zerknąć, co znajdowało się w środku. Nie powstrzymywała go przed tym, dlatego też czuł, że ta chwila poświęcona uspokojeniu ciekawości im nie zaszkodzi.

Przyłożył twarz do kwadratowego, małego okienka w drzwiach i momentalnie odskoczył, gdy ujrzał czyjąś twarz. Sloane upadła na podłogę, powstrzymując krzyk bólu.

– Przepraszam, Sloane. Naprawdę nie chciałem...

– Daruj sobie! – syknęła, pozwalając, by pomógł jej się podnieść. Przytrzymała się ściany, stojąc na zdrowej nodze, a Jasper ponownie podszedł do okienka. Po chwili znów pojawiła się ta sama postać, która go przeraziła. Dostrzegając wielkie, zielone oczy, które były niesamowicie wyłupiaste, posklejane, tłuste brązowe włosy i ironiczny uśmieszek, nie mógł uwierzyć własnym oczom.

– Murphy? – Oszołomiony patrzył na chłopaka, który nie spuszczał z niego oczu i opierał łokieć na ścianie. Był wkurzony.

– Nie zamierzasz mnie stąd wypuścić? – spytał, zerkając na wystającą z białych spodni Jaspera, kartę.

Jordan od razu zauważył, że tylko ona mogła uwolnić chłopaka i dać mu upragnioną wolność. Problem polegał na tym, iż nie był pewien, czy chciał go ratować. Murphy zawsze zwiastował kłopoty i był nieobliczalny, przez co stwarzał ogromne zagrożenie. Potrafił zdradzić przyjaciół, byleby znaleźć się po wygranej stronie. Za nic w świecie nie można mu ufać, dlatego też myśl, że miałby zacząć z nim współpracować przyprawiała go o gęsią skórkę. John dawno odszedł z obozu i nie należał już do Ludzi z Nieba, więc nie był mu nic winien. W oczach Jaspera wciąż był zdrajcą, który doprowadził do nich Ziemian.

– Co tutaj robisz?

– Mam wakacje, nie widać? – zagryzł gniewnie wargę i zerknął w stronę Sloane. – Przydam się. W dwójkę zdołamy pomóc jej uciec, a sam nic nie zdziałasz. Wypuść mnie.

Jasper również spojrzał na blondynkę. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu. Cała była spocona i niesamowicie obolała. Sprawiała, iż miał ochotę paść na kolana i zacząć płakać, użalając się nad własnym losem. Nienawidził swojego życia, ziemi i wszystkich, którzy zadawali mu cierpienie.

Tak bardzo pragnął świętego spokoju, a wiedział, że dopóki nie umrze to nigdy go nie zazna.

Przyłożył kartę do czytnika i otworzył drzwi, celując w chłopaka z broni. Wolał się upewnić, że nie zdoła go zranić.

– Nie mamy dużo czasu. W moim pokoju jest kamera, co oznacza, że za moment będziemy mieć towarzystwo. – Murphy ominął szatyna i bez słowa chwycił Sloane za ramię, podnosząc ją do góry. Na ten widok, Jasper od razu zrobił to samo, dzięki czemu praktycznie unosiła się w powietrzu i nie musiała tarzać złamanej nogi po ziemi. Nie zniwelowało to jej bólu, za to pozwoliło nieco szybciej się poruszać.

Jasper ruszył z szybko bijącym sercem w stronę kolejnych drzwi, za którymi znajdowała się wajcha i wejście do podziemi. Użył kartę i weszli do środka, biegnąc coraz szybciej. Sloane krzyczała z bólu, jednak nie zatrzymali się ani na sekundę. Nie mogli tego zrobić, ponieważ zegar nieustannie tykał i nie minęła chwila, gdy usłyszeli zbliżające się kroki.

Spanikowany zerknął na Murphy'ego, mając ochotę porzucić Sloane i czym prędzej znaleźć się u wajchy. Była zaledwie kilka metrów przed nimi. Gdyby nie dziewczyna, dotarliby do niej w niecałą minutę.

– Zaraz tu będą – powiedziała Sloane roztrzęsionym głosem. Była ledwie przytomna. – I tak nie zejdę po drabinie. Zostawcie mnie.

Jasper zaklął pod nosem i przyspieszył na tyle, na ile obecność Sloane mu pozwoliła.

– Musimy dostać się wajchy i otworzyć przejście do podziemi. Tam zdołamy uciec przed strażnikami – poinformował Johna, a jego oczy zalśniły z podekscytowania. Nagle puścił Sloane i rzucił się biegiem do przodu, przez co Jasper runął wraz z dziewczyną na ziemię. Zdezorientowany szybko podniósł się na nogi, gdy ujrzał szereg strażników i z przerażenia nie potrafił się poruszyć.

To koniec. Nie zdoła zabić ich wszystkich.

Usłyszał dźwięk otwierających się metalowych drzwiczek, przez co od razu odwrócił się w stronę Murphy'ego.

– Jesteś śmieciem, Murphy! Troszczysz się tylko o swój tyłek! – wykrzyczał. Chłopak prychnął pod nosem, wciąż naciskając na wajchę, by całkowicie ją otworzyć. – Powinienem wiedzieć, że nie warto ci pomagać!

– Biegnij, Jasper! Zdążysz! – krzyknęła Sloane, zaciskając palce na jego nodze. Spojrzał na nią załzawionymi oczami, słysząc krzyki zbliżających się strażników.

– Złap ją za dłonie i zacznij biec w moją stronę! – rozkazał nagle Murphy, siłując się z dźwignią. – Zaraz ci pomogę, tylko rusz ten przeklęty tyłek!

Nie zastanawiając się długo, zrobił to, co mi kazał. Sloane płakała i wrzeszczała jak opętana. Nic dziwnego€ skoro ciągnął jej ciało po ziemi niczym szmacianą lalkę. Patrząc na jej złamaną nogę nie potrafił nawet sobie wyobrazić, jak bardzo musiała teraz cierpieć.

– Zatrzymać się! – Usłyszał męski głos, przez co spanikował jeszcze bardziej. Przyspieszył, ignorując krzyki Sloane i sięgnął ręką po pistolet, który wymierzył w czujnik. Trafił dopiero za piątym razem, w ostatniej chwili, dzięki czemu zyskali trochę więcej czasu. Mógł teraz patrzeć na bijące w drzwi postacie, które próbowały ich dorwać.

Nie zauważył nawet, gdy Murphy podbiegł i złapał Sloane za drugą rękę. Dzięki temu szybciej dostali się do wyjścia.

Chłopak bez słowa zaczął schodzić po drabinie, a Jasper stał nad rozpłakaną Sloane, nie mając pojęcia co z nią zrobić.

– Sloane...

– Przybliż mnie do drabiny – poprosiła słabym głosem.

Ostrożnie spełnił jej prośbę i ustawił ją tak, że siedziała teraz ze zwisającymi na dół nogami. Uderzanie o drzwi było coraz głośniejsze. Strażnicy zaczęli nawet strzelać do nich z pistoletów, przez co zaczęły pękać.

Nie zostało im dużo czasu.

– Ruszcie się, do cholery! – krzyknął z dołu Murphy. – Nie zamierzam tutaj umierać!

– Sloane, nie dasz rady zejść... – Nie dokończył, ponieważ dziewczyna odepchnęła się na dłoniach i spadła kilka metrów w dół.

Patrzył zszokowany, jak jej szczupłe ciało styka się z twardą powierzchnią, czemu towarzyszył głośny huk i jęk wydobywający się z jej ust.

Murphy od razu znalazł się przy niej, a Jasper zaczął schodzić po drabinie, skupiając się na tym, by nie pominąć żadnego szczebla. Jego umysł działał na pełnych obrotach i był pełen przeróżnych myśli, przez co nie potrafił skupić się na niczym konkretnym. Pytał Murphy'ego czy Sloane żyła, ale nie odpowiedział ani razu.

Strach ponownie sparaliżował ciało Jordana, gdy stanął nad nieruchomym ciałem blondynki.

– Nie dość, że złamała sobie rękę to jeszcze jest nieprzytomna. Musimy ją zostawić – oznajmił Murphy, pewnie patrząc w oczy towarzysza.

Jasper kręcił przecząco głową, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli.

– Nie zdołamy jej ocalić, rozumiesz!? – krzyknął Murphy, potrząsając nim za ramiona. – Już jest trupem ponieważ nie zdoła uciec! Jeśli i my teraz się nie ruszymy to skończymy tak samo jak ona!

Szatyn z bólem serca nachylił się nad dziewczyną i pogłaskał jej blond włosy. Murphy miał rację. Jeśli czym prędzej stąd nie uciekną, zginą.

– Przepraszam, Sloane. Mam nadzieję, że jednak ci się poszczęści – wyszeptał i skinął do chłopaka na znak, że jest gotów na ucieczkę.

Chociaż pozostawienie Sloane na pewną śmierć było dla Jaspeta niesamowicie ciężkie, nie miał innego wyboru. Gdyb podjął inną decyzję, zginąłby.

Dopiero teraz, gdy sam stanął przed tak trudnym wyborem, zrozumiał postępowanie Clarke. Ona też zawsze robiła wszystko, by ocalić jak najwięcej swoich ludzi. Podejmowała trudne decyzje, z którymi później musiała żyć.

Tak, jak ona musiał nauczyć się żyć z faktem, że zostawił Sloane na pewną śmierć.

Jak mógłby nie zacząć siebie nienawidzić za to skoro tak naprawdę to dzięki niej udało mu się uciec? Gdyby nie ona, wciąż byłby obiektem numer 13. Kawałkiem mięsa, na którym przeprowadzano eksperymenty.

Sloane zaryzykowała życiem, by mógł się stąd wydostać, a on ją porzucił.

Tak bardzo mi przykro, pomyślał, ostatni raz zerkając przez ramię na nieprzytomną dziewczynę.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top