Samobójca

To tak, na dzień dobry powiem, że za rozdział można śmiało dziękować GoGyalRaven. Rozwiała moje wątpliwości odnośnie tego czy wstawić tą część. Enjoy ~ Alice

Ps. #3 JulekPoeta for ya.

Specjalni... Nienawidzę tego odłamu. Może i było trzeba się nie wychylać, ale niczego nie żałuję. Co oni niby mogą mi zrobić? Zdegradować? Wielkie mi halo. I tak mam ich dosyć. Ciekawe kto tym razem stwierdzi, że zdrada jest warta przesłuchań? Siedziałem w tym pomieszczeniu już dość długo. Moje ręce były przez ten cały czas przykute do stołu. Oświetlenie wystarczająco mocne by zmusić do wyśpiewania jakichkolwiek motywów czy czegoś. Nie ze mną te numery. Z jakiejś okazji przypadł mi tytuł pułkownika. Postukiwałem palcami o blat. Naprawdę już mnie nudziły te wszystkie bezsensowne śledztwa. Po jakimś czasie ktoś poruszył klamką i drzwi się lekko uchyliły.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. - powiedział męski głos całkowicie spokojnym tonem.

- Nie pierwszy, nie ostatni raz. - stwierdził szybko drugi mężczyzna. Brzmiał na rozbawionego. Do pomieszczenia wszedł niezbyt wysoki, szczupły facet. Usiadł na wprost mnie. Nie raczył nawet spojrzeć. Drzwi zamknęli za nami na klucz. Pierwszy raz chyba tak robili.

- Nie żal im stażysty? - rzuciłem z kpiną w głosie. Ten kompletnie nie zwrócił na to uwagi. Gdy się tak lepiej przyjrzałem to chłopak miał może z dwadzieścia lat. Ubrał okulary i położył na stole jakiś notatnik. Długopis miał w ręce. Lewej ręce.

- Dwudziesty drugi listopad rok dwutysięczny. Nowe milenium, fajnie się zapowiada. - skwitował. Spojrzał na zegarek.

- Godzina piętnasta siedemnaście. - ciągnął swoje dalej. Przeszedł do kolejnej linii na swojej kartce. Zacząłem podziwiać ściany tak jak i kilka godzin wcześniej.

- Exs pułkownik... - ciągnął. Spojrzałem na niego.

- Jeszcze pułkownik. - upomniałem go. Ten pierwszy podniósł na mnie wzrok i westchnął po czym wrócił do swoich zapisów.

- Sebastian Michael Moran. Urodzony w Berlinie dnia drugiego kwietnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Mężczyzna, lat trzydzieści. Metr osiemdziesiąt wzrostu, oczy jasne, włosy: rudawy blond. - wyrecytował i ponownie wbił we mnie swój wzrok.

- Świetnie, po twojej minie wnioskuje, że wszystko się zgadza. - mruknął. Nabazgrał coś obok moich danych. Ściągnął okulary. Szczerze mówiąc mało bojaźliwy jak na stażystę.

- Morderstwo dwóch agentów MI na służbie za pomocą strzału w głowę oraz odcięcie od tlenu kilku podwładnych standardowym uduszeniem, tak? - rzucił całkowicie obojętnym tonem. Przytaknąłem.

- Słuchaj. Będę z tobą szczery panie ex wojskowy. Streszczaj się bo mam wywiadówkę i nie wypada mi się spóźnić. - odparł. Założył nogę na nogę i intensywnie się we mnie wpatrywał. Jego wzrok jest całkowicie dziwny. Po prostu dziwny. Wydaje się być przenikliwy do tego stopnia jakby wypalał w ścianie za mną dziurę a ze mnie miałoby już nic nie pozostać. Naprawdę specyficzne uczucie.

- Nic nie zrobiłem. - odparłem krótko. Ten tylko zmierzył mnie wzrokiem, a przez jego oczy przeszedł błysk.

Kolejne godziny minęły na milczeniu. Dni... Ciągnęły się naprawdę, ale to naprawdę niemiłosiernie. Nie wiem kto nimi dowodzi, ale naprawdę wielbią przemoc. Bardziej niż te mendy atakujące cywilów na froncie. No nic... Co mi zostaję... Chyba po prostu czekać... Wczoraj przyszedł znowu on. Ten dziwny stażysta... Chyba naprawdę zgłupiałem totalnie stwierdzając, że może jednak się do czegoś przydam będąc żywym. Tak odrobinkę... Teraz czekam... Czekam na jego opinię odnośnie tego co ze mną będzie. Dotykanie słodkiej ziemi dawno nie było tak przyjemne. Jeśli stwierdzi, że jestem bezużyteczny dla nich... No cóż... Nawet nie mam co się z nią żegnać... Drzwi się otworzyły. Stanęło tam jakichś dwóch jegomości.

- Szef mówił, żeby cię rozkuć... Ale tylko spróbuj cokolwiek odwalić. To naprawdę jego rozkaz cię nie uratuje. - powiedział jeden z nich z wyraźnym szkockim akcentem. Drugi bez słowa krótkim gestem kazał mi się podnieść. Z trudem wykonałem jego polecenie. Nie ukrywam, że obecność ściany za moimi plecami była dość pomocna. Szkot rozkuł mnie. Szedłem między nimi. Im podobni przyglądali mi się. W sumie co w tym dziwnego... Jestem na terenie wroga... Zaprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia i sami z niego wyszli. Rozejrzałem się dookoła. Jedna znajoma twarz na trzy to już coś.

- Tak jestem pewny. - uciął ciemnowłosy patrząc na swojego kompana.

- Basty, tęskniłeś? - rzucił do mnie. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Przysięgam. Jeśli to miałoby być ostatnie co widzę to błagam niech nie będzie w tym jego facjaty. Nie odpowiedziałem. Ten się jedynie lekko uśmiechnął.

- No cóż... Chłopcy powiedzą ci co i jak... Wiesz... Muszę mieć jakiś... Jakby to określić... Okres próbny. - stwierdził nieco rozbawiony. Totalnie nie wiem o co mu chodzi. Przysięgam. Tak totalnie nie wiem.

Jest ich dwóch... Och cudnie... W zasadzie to nie wiem czy cudnie. Miałem Holmes'a na celowniku jednocześnie śledząc całą sytuację z daleka. Jedyne co udało mi się wyciągnąć od Jima to to, że ma plan. Jaki plan? O co chodzi? Nie wiem. Podobno nie muszę. Szczerze mówiąc jakoś mu nie ufam... Jest jakiś... Dziwny... I to od jakiegoś czasu... Nigdy się aż tak nie odcinał od ludzi... Zaczynał coraz częściej błądzić w swoim umyśle. Tak się przynajmniej wydawało. Sam przez to momentami zacząłem odpływać starając się porównać go zanim wrócił z tego ostatniego wyjazdu. Może tam coś się wydarzyło? Nie mam pojęcia, a naprawdę wolałbym je mieć. Och co tam się... Uff jednak tylko pogrywali. Szczerze mówiąc nie pałałem ekscytacją gdy dowiedziałem się, że ma się spotkać z Sherlockiem. Nigdy jakoś nie wróżyło to nic dobrego. Ale nadal lepsze to niż niż spotkanie z Charles'em. Mój Boże jeśli gdziekolwiek istniejesz: co tam się u licha wydarzyło? Jim nadal milczy. No może nie do końca. Twierdzi, że się niby pokłócili... Tak... Pokłócili... Na pewno po zwykłej kłótni dwóch dżentelmenów, jak to on ujął, nie znajduje się jednego z nich z trzema ranami postrzałowymi. Tyle dobrze, że zdążyłem mu się dobrać do dupy. Przynajmniej na tyle na ile się dało...

- Jim do kurwy nędzy ocknij się! - krzyknąłem potrząsając brunetem za ramiona. Ten nie zareagował. Cholera jasna... Przyłożyłem rękę do ucha i powiadomiłem resztę o sytuacji. Technologia jest czasem wygodna. Nie ukrywam. Rozejrzałem się jeszcze szybko dookoła. Czysto. Schowałem pistolet do kabury i podniosłem ostrożnie mężczyznę z posadzki. Nienawidzę takich miejsc. Mogliby tu śmiało nagrywać jakiś horror klasy B. Nawet sztucznej krwi by nie potrzebowali. Wszędzie jest tej prawdziwej aż pod dostatkiem. Naprawdę nie wiem czy chcę wiedzieć co tu się właśnie wydarzyło. Jego bezwładne ciało może nie tyle, że mi ciążyło fizycznie co... Nie wiem jak to ująć... Cholera a co jeśli zjebałem i z tego nie wyjdzie? On mnie chyba zabije. Nawet pośmiertnie. Sebiastian zostałeś czyimś ochroniarzem. Darowali ci życie. Zarabiasz lepiej niż kiedykolwiek. Spuść z oka na trzy godziny osobę, którą masz chronić... Mogłeś go nie słuchać Sebastian... No ale w sumie to on jest szefem... Nie ważne... Po prostu... Kurwa byle przeżył. I módl się żeby cię nie zabił. Spojrzałem na bladego mężczyznę w moich ramionach. Z jego lekko sinych ciekła drobna stróżka krwi...

Och Jim odchodzi. I bardzo dobrze. Niech skończą w końcu tą swoją imprezę na dachu. Gdyby nie fakt, że Jim nawet nie wie, że się zebrałem pewnie bym sam tam poszedł i go wyniósł w razie gdyby stawiał opór... A może jednak wie... On czasem wie aż nazbyt dużo... To dość... Przerażająca świadomość... Chwila... Czy on się cofa? Och błagam skończcie już to. Naprawdę mi się nie podoba siedzenie tutaj. Z resztą ciężko być niewidocznym tkwiąc w jednym miejscu dłuższy czas. Cholera jasna! Jim co ty robisz? Błagam powiedz, że sobie tylko żartujesz... Błagam powiedz, że to tylko jebana gra...

Wróciłem po kilku dniach z Paryża. Zrobiłem co chciał. Chociaż nie ukrywam, że mi się to nie uśmiechało... To jego stwierdzenie, że idzie na randkę... Nie żebym był zazdrosny. To przecież mój szef... No dobra może trochę... Wolałbym chociaż wiedzieć z kim się od jakiegoś czasu spotykał. A co jeśli to nie jest bezpieczne? Nie twierdzę, że on sobie nie poradzi... Wręcz przeciwnie... Ale ostatnio jest po prostu... Dziwny? Dziwniejszy niż zwykle. Tak... Chyba tak... Poszedłem się przebrać. Obiecałem mu, że zjawię się u niego od razu jak wrócę. Z resztą miałem tu swoje rzeczy... Wziąłem szybki prysznic i poszedłem do salonu. Koło barku stała pusta butelka, obok szklanka z resztką jej zawartości. Brunet siedział za fortepianem. Och nigdy nie zapomnę jak kiedyś by mi zadziałać jeszcze bardziej na nerwy zaczął wygrywać piosenki tego zespołu. Cholera nazwy zapomniałam. A no tak... Queen. Za dużo mam na głowie chyba. Słowa mi uciekają. Coś mi się kojarzyło z królową ale słowa nie mogłem sobie przypomnieć. Albo za długo byłem we Francji albo po prostu zbyt mocno jestem przyzwyczajony do niemieckiego. Pogrywał sobie. Palcami sunąc po białych i czarnych klawiszach. Obok niego siedział jego pies. Gdyby nie to, że ten kundel jest szkolony w życiu nie zostawiłbym tego idioty samego. No dobrze... Nie idioty... Po prostu... Dziecka w skórze dorosłego? Może to prędzej. Zwierzę łypało na mnie groźnym spojrzeniem ale nie drgnęło. Owczarek nie rzucił się na mnie jak zwykle. Siedział posłusznie u boku swojego pana. Z nim nie ma dyskusji. Zwierzęta też o tym wiedzą... A podwładni jeszcze lepiej... Usiadłem się na kanapie. Ten gdy skończył swój artystyczny wywód spojrzał na mnie po czym wychylił resztkę alkoholu ze szklanki. Odstawił ją na miejsce. Podszedł do mnie starając się panować nad swoim błędnikiem. Och... Nie ze mną te numery Jimmy... Usiadł na moich kolanach i się charakterystycznie uśmiechnął. Jedną ręką odgarnął moje włosy po czym obiema złapał moją twarz. Wpił się w moje usta. Z początku nie wiedziałem jak zareagować... Tego człowieka nie da się ogarnąć myślą... Przygryzł nieco moją wargę po czym się ode mnie odsunął. Wierzchem swojej zimnej dłoni przejechał po mojej szczęce. Ponownie uśmiechnął się charakterystycznie. Wstał z miejsca i zrobił kilka kroków do szafki. Wziął pistolet. Spojrzałem na niego pierw z zapytaniem.

- Co byś zrobił gdybym tak po prostu... - mruknął ni to pytając, ni to mówiąc samemu do siebie. Wystawił język i położył na nim lufę pistoletu.
Zerwałem się z miejsca i wyciąhnąłem mu broń z ust nim zdążył nacisnąć spust. Jednak nadal trzymał broń. Zaśmiał się i wycelował nią w swojego pupila. Nacisnął na spust. I nic.

- Nie jestem aż tak głupi Basty. - mruknął rozbawiony i rzucił broń na kanapę. Śledziłem go wzrokiem zastanawiając się co to miało na celu... I czy po prostu za chwilę nie przywita się z podłogą. Ciekawe czy w ogóle będzie to pamiętać.

- Jesteś nienormalny. - mruknąłem cicho idąc za nim, żeby po drodze nie zabił się o własne nogi na schodach. Ten spojrzał na mnie nadal rozbawiony.

- I za to mnie wszyscy kochacie. - mruknął z charakterystycznym błyskiem w oku.

Przyglądałem się całej sytuacji z napięciem. Jim padł. Błagam powiedz, że to zwykłe wygłupy. Błagam Jim... Sherlock nie wiem co robi. Jakby chciał nie wiem... Skoczyć? Och... Chyba nawet pójdę mu pomóc... Oderwałem twarz od lunety. Szybko i sprawnie zwinąłem swój sprzęt. Ruszyłem do pobliskiego budynku. Akurat chwilę temu zaczął się robić harmider. Skoczył chwilę po tym jak wszedłem do środka. Nie wiem nawet ile czasu minęło. Byłem ubrany cywilnie, a ze sobą miałem jedynie torbę sportową. Kto by zwrócił na mnie uwagę? Nikt kto nie wie kim jestem. Udałem się do windy... To cholerne czekanie... Pięć minut... Błagam góra... Błagam... Jest... Wysiadłem na samej górze i wyszedłem na świeże powietrze. Upuściłem torbę ignorując to co może się stać z jej zawartością. To nie było istotne. Nie teraz. Zbliżyłem się do leżącej postaci. Kurwa Jim?!

- Błagam powiedz, że sobie tylko ze mnie żartujesz. - mruknąłem zdenerwowany próbując wyczuć puls u bladego mężczyzny. Nic. Choćby cokolwiek? Nachyliłem się sprawdzając oddech. Brak odezwu... Jim coś ty kurwa zrobił... Zamoczyłem palec we krwi. Wolę się upewnić. Włożyłem go do ust... Krew... Prawdziwa... Kurwa Jim... Uniosłem ciało. Naprawdę nie żartował... Jego głowa posiadała dziurę wylotową.

- Kurwa bawi cię to? Naprawdę? - warknąłem odruchowo patrząc na zastygły wyraz twarzy. Och... Kurwa Jim...

- Jak mogłeś?! - rzuciłem lekko podłamanym głosem biorąc zwłoki w swoje objęcia. Przymknąłem oczy....

Minęło nieco czasu... Chłopcy zabrali to co z niego zostało i zajęli się zacieraniem reszty śladów... Nie wiedziałem co ze sobą zrobić... Wgapiałem się jedynie w niknącą przez działania innych plamę krwi siedząc w bezruchu. Trzymałem kamienną twarz. To... To nie może być... Przed oczami przeleciały mi wszystkie wspomnienia. Szczególnie nakreślony był wczorajszy wieczór. My dwaj po tym jak go odwiodłem od wyjazdu...

Krew...

Cisza...

Łuska, która odbijała się upadając na beton w tamtym momencie...

Cisza...

Brak słów...

Siedzenie w bezruchu...

Brak krwi...

Zmierzch...

Zmierzch czego?

Zmierzch losu niechcianego...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top