Plan

   Jej usta miały intensywny odcień czerwieni. Ciemne oczy wypełnione były pożądaniem, a hebanowe włosy wzbijały się w delikatne loki oplatając jej blade ramiona. Kobieta odrzuciła kosmyki w tył. Znamy się naprawdę od dawna i można by powiedzieć, że wiemy o sobie wszystko. Ale możemy tylko tak powiedzieć. To w żadnym wypadku nie jest prawda. Ja wiem o niej wszystko. W drugą stronę to nie działa w niczyim wypadku. To naprawdę zastanawiające. Nie jest ciężko przejrzeć człowieka, a mimo to wielu nic o sobie wzajemnie nie wie. Czyżby nie umieli czytać? Chyba, że to kwestia nieznajomości języka? Same otwarte księgi. Wystarczy tylko po nie sięgnąć. Tylko, żeby to zrobić trzeba jeszcze chcieć. Ach no tak. Strach... Przecież to on wszystkich paraliżuje. Kolejny banalny czynnik ograniczający ludzkość. Osobiście sam się przecież nie raz z nim zetknąłem. Och po prostu wystarczy go trzymać tylko dla siebie i nie pokazywać tego innym. Kobieta zrobiła kilka kroków w moją stronę. Uśmiechnęła się i usiadła na moich kolanach. Drobnymi, długimi palcami przyozdobionymi czerwonymi paznokciami musnęła moją twarz. Delikatnie się uśmiechnąłem przejeżdżając po jej kręgosłupie. Wyczuwałem każdy fragment jej kości przez papierową skórę. Ta musnęła moje usta swoimi wplatając dłoń w moje włosy...

Przyglądałem się kolejnym wykresom wskazującym średnie ocen semestralnych. Udawałem, że coś notuje. W rzeczywistości po prostu bazgrałem jakieś małe rysunki na skrawku papieru. I tak nikt nie będzie miał do mnie żadnych pretensji. W końcu dlaczego miałby mieć? Moja klasa jak zwykle góruje nad innymi jak co roku. Nie wiem za jakie grzechy chodzę cały czas na te całe spotkania. Za jakieś pół godziny jeszcze zebranie z rodzicami. Cóż... Przynajmniej mnie nie wyśmiewają jak ci z mojej pierwszej klasy. Och bo za młody... No proszę... Dyskryminacja ze względu na wiek jest tak samo żałosna jak dyskryminacja ze względu na cokolwiek co nie jest od nas zależne. Większej krzywdy chyba się nie da wyrządzić innym.

'Co jeśli tak naprawdę młodzi wiedzą dużo więcej niż my i mają lepsze spojrzenie na świat?' ~ powiedział żaden rodzic nigdy.

   No dobra prawie. Wiem, są wyjątki. Sam próbuje nie ograniczać mojego potomka. Akurat nie moja wina, że też postanowił studiować matmę. Jak mu się jeszcze nie znudziła to czemu nie, prawda? Z resztą niedawno pisał doktorat. Ciekawe co z tego wyjdzie... Ach te dzieci... Tak szybko dorastają... Nie, chwila. Stop. Sam się zaczynam postarzać. Chociaż nie wiem czy da się bardziej siebie postarzyć gdy w wieku czterdziestu kilku lat jest się nazywanym już dziadkiem przez takie małe coś pytające o wszystko. Jest dobrze póki mylą mnie z moimi studentami. Będę się martwić po wszystkim. Albo raczej nie ja... Zdecydowanie ktoś inny. 

- Paddy jak ty to robisz, że zawsze macie takie wyniki? Uczniowie się zmieniają ale statystyka bez zmian. - zagaiła mnie Dolores. Druga matematyczka w placówce. Nie chce jej ubliżać, ale moi uczniowie wystawili jej niezbyt przychylną opinię. Trochę szkoda, wydaje się być w porządku. No przynajmniej czasami. Uśmiechnąłem się do niej lekko. Ta odgarnęła kosmyk włosów. Ach te kobiety... Czemu tak często mam tego pecha, że trafiam akurat na osoby, które myślą, że są w stanie jakkolwiek mi zaimponować jakimikolwiek walorami? Naprawdę rozumiem, że ponoć dużo osób leci na tych przysłowiowych złych chłopców, ale takiego mnie to by żadna nie chciała. Tym bardziej gdyby wiedziała cokolwiek o mojej jakże skromnej osobie. 

- Wiesz myślę, że wystarczy chcieć wiedzieć czy materiał jest zrozumiały. Inaczej będziesz stać w miejscu. Czyli jak wy wszyscy zawsze. - stwierdziłem spokojnym tonem i delikatnie wykrzywiłem usta w uśmiechu na odchodnym. Wstałem z miejsca wrzucając pośpiesznie notes i długopis do torby. Przerzuciłem ją przez ramię i wyszedłem z pomieszczenia. Ruszyłem powolnym krokiem do mojej klasy na końcu korytarza. Niezmienna lokalizacja od lat. Z resztą nigdy nie było czego zmieniać. Chyba tylko raz miałem zastępstwo przez jeden semestr w przeciągu tydz dwudziestu kilku lat. Naprawdę nie wiem jak ja to robię, a tym bardziej jak to robiłem latając to tu - to tam z ludźmi z MI. Całe szczęście, że już nie muszę załatwiać spraw w terenie. Mycy mi może maksymalnie buty czyścić. Jego mina była piękna gdy go delikatnie uświadomiono, że dorwał się do czterech liter własnego przełożonego. Żałosne, naprawdę gdyby ze mną nie pogrywał to przecież nikt by nie zginął... A tak.. Och... Te biedne, małe pionki zostały zmiecione z planszy. Nie będę się oszukiwać. Nie żal mi ich nawet. W końcu tego mnie uczono od dziecka. Po prostu robię to do czego przygotowywano mnie latami. Czy jestem potworem? Chyba zależy, w którym momencie. Nie mogę przecież być miły załatwiając niektóre sprawy. Tam nie ma miejsca na jakikolwiek przejaw człowieczeństwa. Czy jestem z siebie dumny? Och, no proszę... Kto by nie był... Mieć jednocześnie zawsze alibi, być nietykalnym i mieć wszystkich w kieszeni. Nie da się lepiej ukrywać swojego pochodzenia niż po prostu siedzieć w środowisku naukowym i odnieść tam jakikolwiek sukces. Zająłem swoje miejsce za biurkiem czekając na rodziców. Jak zwykle powiem im to samo. No może z jednym szczegółem. Idę na miesięczne zwolnienie. Nie muszą wiedzieć co planuje. Pewnie usłyszę, że zdrowie najważniejsze czy coś. Nie wiem. Ludzie często tak mówią. 

           Trzymałem w rękach papiery opierając łokcie o stół. Śledziłem uważnie każde słowo. Wszystko wydawało się być spójne i logiczne, ale... Chyba to nie jest to czego się spodziewałem. Świeżo wróciłem z Dublina i naprawdę to jest ostatnie o czym chciałem się dowiedzieć. Wiedziałem już od dłuższego czasu, że coś jest nie w porządku ale nigdy w życiu nie sądziłbym, że aż tak... Nie wiem, czy nie wolałbym dostać wyroku od państwa niż takiego... Co ja mam teraz zrobić? Ugh... Mógłbym powiedzieć, że zbladłem ale nie wiem, czy da się być jeszcze bledszym. Ściskałem kartki tak mocno, że ich boki już dawno przestały być idealnie równe. Ktoś obok mnie przeszedł i postawił coś na stole po czym usiadł. Po dźwięku mogę wnioskować, że to były kubki. 

- Czego od ciebie chciał tym razem? - spytał mężczyzna. Czułem na sobie jego wzrok. 

- Nic ciekawego. To co zwykle. - odparłem starając się mówić jak najbardziej neutralnym tonem. Nadal czułem na sobie jego wzrok. Podniósł kubek, upił jego zawartość i odstawił go na miejsce. 

- Jesteś strasznie blady. Na pewno nic takiego się tam nie wydarzyło? - spytał nadal się we mnie lampiąc. 

- Jestem po prostu zmęczony. Coś jeszcze? - mruknąłem nieco poirytowany jego dociekaniem. złożyłem kartki na pół białą stroną do zewnątrz, by nie mógł zauważyć treści. Spojrzałem na niego chłodno. Upiłem łyk płynu. Ten nic nie odpowiedział bacznie się przypatrując każdemu mojemu ruchowi. 

- Nie jestem dziełem sztuki Bastian. Nie musisz mi się tak przyglądać. - odparłem. Wstałem z miejsca zabierając papiery. W drugiej dłoni trzymałem kubek. 

- Co nie zmienia faktu, że... - zaczął, ale nie dałem mu dokończyć. 

- Zajmij się czymś i nie zawracaj mi dupy. Za godzinę chce widzieć twój raport ze wszystkiego co się działo pod moją nieobecność. Potem możesz sobie iść. - odparłem idąc schodami na piętro domu. 

- Ale... Przecież jestem twoim ochroniarzem. Nie mogę sobie tak po prostu iść... - wydusił z siebie jakiś dziwnym tonem. Nie spojrzałem nawet na niego. 

- Skoro ci się nie podoba to może po prostu sam się wyrzucisz za drzwi, hm? Wiesz... Zawsze mogę ci pomóc... Ale tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. - rzuciłem cynicznie. Ten nic nie odpowiedział. Zamknąłem się w swoim biurze zastanawiając się co mógłbym teraz zrobić. Rzuciłem papier na blat i odstawiłem tam też kubek. Oparłem się o biurko. Naprawdę chciałbym móc myśleć racjonalnie w tym momencie. Może ktoś z MI? Przełożonemu przecież nie odmówią, prawda? Chyba... Tak myślę... Chciałem złapać za kubek na ślepo ale zamiast go złapać trąciłem go a ten wylał swoją ciemną zawartość na stos różnych dokumentów. 

- Nosz kurwa jeszcze to? - jęknąłem starając się nie krzyknąć. Czym by to... Ściągnąłem i tak już częściowo mokrą koszulkę i rzuciłem ją na blat próbując jakkolwiek osuszyć papier. Po dłuższej chwili drzwi do biura się otworzyły.

- Wszystko w porządku szefie? - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się do mężczyzny. Ten szybko zlustrował mój tors i spojrzał mi w oczy. 

- Moran po prostu zejdź mi z oczu. - warknąłem poddenerwowany. No i po co on tu przylazł?! Rzuciłem krótkie spojrzenie na zegar... Już dawno powinno go tu nie być...

- Daj to - powiedział neutralnym tonem chcąc zabrać całą papierową skarbnicę danych. Zagrodziłem mu dojście do biurka opierając się o nie.

- Wpyierdalaj powiedziałem! I to już! - wrzasnąłem na niego zdenerwowany. Nie powinno go tu być. Nie teraz, a tym bardziej nie powinien tego wszystkiego widzieć. Ten spojrzał na mnie w jakiś dziwny sposób ale chyba skapitulował. Po chwili zawahania wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. 

- Ja pierdole, czemu zawsze coś?! - wrzasnąłem po dłuższej chwili myślenia zrzucając wszystko z blatu bez większego namysłu. Oparłem się łokciami o niego i przetarłem twarz dłońmi. Nie odsłoniłem jej jednak. Stałem tak przez moment. Wziąłem wdech. 

- Dlaczego znowu kurwa ja? - wyjęczałem czując jak mi łzy napływały do oczu. Nie Jim. Stop. Nie możesz sobie tego zrobić. Wziąłem kolejny głębszy wdech. Wydech. Wyprostowałem się i odgarnąłem włosy z twarzy. Wziąłem telefon do ręki i wystukałem numer na cyberblacie. Łączenie...

- Co jest? - usłyszałem dobrze mi znany głos. - Tato? - ponaglił po chwili gdy natychmiastowo nie odpowiedziałem. 

- Przygotuj się. - rzuciłem krótko wyuczonym, pozbawionym emocjo do granic możliwości tonem profesjonalisty. 

-  Ale kiedy? Planujesz coś? - dopytywał. Brzmiał na nieco może i zaskoczonego. Westchnąłem.

- Nie pytaj kiedy. Po prostu bądź gotowy Davin. - odparłem krótko.

- Ale- Ale na co?

- Na wszystko. - skwitowałem i się rozłączyłem. 

   Ledwo się powstrzymałem przed rzuceniem telefonem o ścianę. Może jeszcze nie teraz... Może się jeszcze przydać. 

Wystukałem jeszcze jedynie krótką wiadomość do starego znajomego. 

"Będę jutro. JM" 


   I od tego zaczął się mój upadek... Och jak uroczo... Chyba wolę nie wiedzieć gdzie mnie zaprowadzi... A może już wiem gdzie? Byłem już spakowany. Po zebraniu. Po wszystkim. Rzuciłem torbę na tylne siedzenie samochodu i sam zająłem miejsce za kółkiem. No cóż... Pozostaje mi się jedynie zabawić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top