Baśnie
Przyglądałem się zza szyby samochodu ludziom przekomarzającym się ulicami Londynu. Szaro, buro i ponuro, czyli Anglia w skrócie. Krótkie i trafne opisy są świetne jednak... Zbyt krótkie nużą, a w drugą stronę odbierają jakiekolwiek chęci. Trzeba znaleźć coś pomiędzy...
Czarny, granatowy, czarny, granatowy... O różowy, ciekawe... Czarny, biały, granatowy i tak w kółko... Ludzie, czemu akurat takie kolory? Stanowicie przez to najzwyczajniejsze tło na świecie. Zero kreatywności... Gdybyście chociaż chodzili wszyscy oficjalnie to bym wam jeszcze wybaczył. Chociaż czy ja wiem... Może nie... Ale żeby wszyscy? Nie, no dobra prawie. Zanudzić się można. Westchnąłem i oparłem głowę o tył fotela. Matko... Czy ja jestem dzisiaj jakiś przewrażliwiony, czy my naprawdę jedziemy tak, że wolniej się nie da... W takich momentach naprawdę żałuję, że do niektórych wypadów mam obstawe. Po co oni komu? Wolność i swoboda poszły się je... Walić. Tak dokładnie. Po co ta agresja słowna?
- Aż tak bardzo się nudzisz? - rzucił rozbawiony Sebastian.
Serio? Jeszcze pytasz? Chociaż to mogło być pytanie retoryczne. Mniejsza o to... Nie mam dzisiaj głowy do jego pomysłów.
- Nie Bastian. Tylko sklepienie niebieskie podziwiam. - odparłem.
Blondyn spojrzał do góry, po chwili z powrotem na mnie. Szczerze mówiąc to nie wiem zbytnio co to miało na celu. W końcu sufit samochodu raczej nie zmienił koloru od wczoraj czy coś.
- Jak szef ściągnie okulary to już takie niebieskie nie będzie.
Dalej taki wesolutki, jesteś? Jakim cudem ty praktycznie zawsze masz dobry humor człowieku? Czy tylko ja jestem chodzącym... Emm, w sumie sam nie wiem czym. Raz, dwa, trzy... zacisnąłem dłonie w pięści. Cztery... To nie ma sensu. Jak będę miał finalnie wybuchnąć o byle co to i tak to zrobię...
- Moran - syknąłem. Tak chyba trzeba troszeczkę zmienić ten ton. Muszę go trochę przystopować. Rozprasza mnie i to nie na samej zasadzie swoich odzywek. Do tego już przywykłem. Zaczyna mi przeszkadzać w tym sama jego obecność. Dość dziwne...
Blondyn obrzucił mnie szybkim spojrzeniem. Tak Basty mam przy sobie broń. Ale to akurat najmniejszy szczegół. Swoją drogą, czemu zawsze sprawdza wzrokiem tylko te miejsca. Nie rozumiem tego kompletnie.
- N-niech się szef u-uspokoi... Złość piękności szkodzi... - powiedział dość niepewnie.
Czy ja się zdenerwowałem? W sumie nic mi o tym nie wiadomo, ale skoro tak twierdzisz... Chwila, czy ty się mnie boisz? Zrobiłem ci coś kiedyś? Chociaż w sumie...
- Masz rację Sebastian moja złość piękności szkodzi. - zacząłem myśl. Jego mimika jest często dość zabawna. Dlatego może pociągnę to dalej.
Snajper westchnął z wyraźną ulgą. Spojrzałem na niego spod nieco zsuniętych szkieł. To będzie dobre.
- Ale osobom, które mnie doprowadzają do takiego stanu. - dokończyłem myśl. Tak jego mina potwierdziła moją tezę. To idealne zaskoczenie, tylko nie wiem skąd w sumie. Przecież mnie zna dobrze. No przynajmniej w tej kwestii. Tak mi się wydaje. Ech... Mniejsza o to.
- Z resztą... Nawet się nie denerwuje. - rzuciłem po czym najzwyczajniej w świecie westchnąłem. Nie rozumiem kompletnie skąd on wyczytuje te "moje emocje" ale definitywnie powinien zmienić swój sposób postępowania. Nawet gdy nie ukrywam swojego nastroju on zawsze się myli. Dziwny typ. Może niektórzy już tak mają... Nie ogarniam ludzi...
- Nie? - spytał nieco podejrzliwym tonem. Ach Basty... - To dobrze, bo musimy o czymś poważnie...
Samochód dotarł do wyznaczonego celu. Otworzyłem drzwi i wysiadłem nie zwracając kompletnie uwagi na mojego współpasażera. Pewnie będzie chciał do tego wrócić. Chociaż mam cichą nadzieję, że da mi w tej kwestii spokój. To przecież ja jestem od przesłuchiwania innych i wyciągania z nich najmniejszego szczegółu i nigdy nie powinno być na odwrót. Trzasnąłem drzwiami. Ludzie... Jak zwykle się gapią. Nie rozumiem co jest dziwnego w randomowej dla nich osobie. Chociaż... Może to przez limuzynę... Pewnie tak. Ruszyłem do budynku przede mną. Szkło sprawiało wrażenie jakby spływało kaskadami ku ziemi. Architekt musiał się nieźle nudzić. Są też oczywiście plusy tej budowli, a może bardziej jej funkcji... Przynajmniej tutaj mogę sobie pozwolić na swobodę. Basty chyba się nawet boi tu wchodzić. W sumie po części mu się nawet nie dziwię. W końcu jest poszukiwany. Tak szczerze to dość zabawne, że ja mam status człowieka z czystą kartą i to zawsze. Opłacało się jednak zostać naukowcem.
Znowu wszyscy patrzą na mnie. Zupełnie tego nie rozumiem, ale cóż może na nic lepszego nie patrzyli w życiu. Przecież im nie zabronię. Chcą niech patrzą, tylko nie chcę znowu jakichś psychicznych istot na swoich wykładach z kwiatami i pytaniami, czy za nie wyjdę. To dość niepokojące nawet jak na moje standardy.
Minąłem grupę na moje oko składającą się z samych stażystów, czy coś. Nawet nie wiem jak tu określają koty tej branży. Byłem zbyt młody, żeby na to zwrócić uwagę gdy mnie tu wciągnęli. A teraz... W sumie teraz to mi to kompletnie wisi. Pewnie dostanę olśnienia jak znowu przypadnie mi przeklęta rola szkoleniowca. Znaczy w sumie to nic nie mam do samego tego zajęcia, ale momentami przeraża mnie, że w te szeregi coraz częściej przyjmują ludzi, którzy kompletnie nie wiedzą co robić. Gdyby wybuchł pożar pewnie zamiast go ugasić lub wycofać się z pomieszczenia wyjęli by gitarę. Naprawdę nie zdziwiłoby mnie to, jeszcze pewnie jako stary hit poszłoby "Płonie Ognisko"... Co z tego, że niby byli harcerze skoro nie mają nawet krzty instynktu.
- Przepraszam, ale tam nie wolno wchodzić cywilom! - rzucił jakiś młodzik i ruszył w moim kierunku. Ach te dzieciaki... Wiem, że jestem stary, ale żeby mnie nie rozpoznawać i to wcale? Przecież nic się nie zmieniłem od czasu kiedy mi wyrabiali odznakę, czy coś... W sumie to nawet nie wiem jakie tam jest zdjęcie. Jak zwykle nie zwróciłem na to uwagi.
Młodzieniec stanął finalnie przede mną. Nie rozumiem jego bezsensownej zagrywki i tak mnie tam wpuści nie ma takiej mocy, która by mnie przed tym powstrzymała.
- Tutaj... cywile... nie... - powiedział zdyszany. Z tego co słyszę to ten również nie grzeszy ani sprawnością fizyczną ani umiejętnością poprawnego wysławiania się. Normalnie wesoła kompania level służby jej królewskiej mości. Oni mają w przyszłości dbać o dobro tego państwa? Jakoś tego nie widzę... Wyciągnąłem identyfikator z wewnętrznej kieszeni marynarki i podałem dzieciakowi. Ten szybko przyjrzał się jej z obu stron po czym wlepił wzrok we mnie.
- Profesor, wybaczy... Nie poznałem pana. - wydukał i odsunął się z mojej drogi. Jak zwykle...
- Przywykłem. - odparłem najbardziej neutralnym tonem jakim się dało. Chłopak oddał mi dokument.
Przekroczyłem "zakazany próg". Moim oczom ukazał się aż nazbyt dobrze znany korytarz. Niby słabo zabezpieczony, ale to jednak nie on jest centrum dowodzenia, czy czymś w tym rodzaju. Trzeba mu wybaczyć. To były trzecie na lewo, czy piąte od prawej... Dawno tutaj nie byłem. Dobra zaryzykuję i wybiorę opcję trzecią, czyli trzecie na prawo. Otworzyłem kolejne drzwi i...
- Bingo! - rzuciłem i wkroczyłem pewnym krokiem do pomieszczenia. W sumie nic tu się nie zmieniło. Mężczyzna siedzący za biurkiem podniósł swój wzrok na moją osobę.
- J-James? - palnął. Jaki spostrzegawczy. Miło ludzie, z którymi kiedyś pracowałem znają imię, którym się najczęściej posługuję. Aż się uśmiechnąłem w taki aż nazbyt charakterystyczny dla mnie sposób.
- Skoro już ustaliliśmy jak mam na drugie imię i tą część mamy za sobą... To tak w sumie miło cię widzieć Michael. - powiedziałem i usiadłem na przeciw niego.
- Czy ty przypadkiem nie powinieneś być... Martwy? - spytał.
- Też podzielam twój entuzjazm z tego spotkania skarbie. Jestem tak samo martwy jak z piętnaście razy temu. - odparłem rozbawiony. Rudzielec tylko wywrócił oczami.
- Nienawidzę cię... Myślałem, że... Ty naprawdę... My myśleliśmy... - wydukał wpatrując mi się prosto w oczy. Wolne żarty...
- Wiem, że mnie uwielbiasz to po pierwsze. Po drugie, właśnie o to chodziło, żeby zniknąć. - powiedziałem tonem małego dziecka układającego nową wyliczankę.
- A po trzecie? Co tym razem wymyśliłeś? - ten jego zrezygnowany ton, którym zawsze stara się ukryć podniecenie. Nigdy mu to nie wychodzi.
- Jeśli mam być szczery... Chcę stworzyć swoją baśń, albo i legendę. Wiesz media będą huczały, ludzie będą się bali, coś pięknego, no nie? - wyrzuciłem z siebie podekscytowany. To by było coś w moim stylu.
- Na jaką skalę? - spytał zachowując powagę.
- Nie ważne gdzie Sweety. - odparłem i wstałem z miejsca. Podszedłem go od tyłu i położyłem swoje dłonie na jego ramionach. - Ludzie mają o tym mówić wszędzie, rozumiesz? - wyszeptałem mu do ucha.
- Wiesz, że to nie jest dobry moment na takie zabawy... - westchnął.
- Nie obchodzi mnie, czy to według ciebie dobry moment, czy nie. Po prostu masz mi w tym pomóc. - westchnąłem i usiadłem na biurku tyłem do niego - Mam pół roku... Lepszego momentu nie będzie Michael, rozumiesz?
- Pół roku? Chyba właśnie ja nie...
- Ugh... Człowieku, czego ty tu nie rozumiesz? Będę martwy. - oświadczyłem.
- Żartuj...
- Serio mówię. - westchnąłem i wstałem. Oparłem ręce o blat. Teraz wpatrywałem mu się prosto w jego zielonkawe oczy. - Pomożesz mi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top