Rozdział 6.

Veira

Patrzyłam na Kellera szeroko otwartymi oczami i nie potrafiłam uwierzyć w gówno, które właśnie wspólnie rozdeptaliśmy. Zaczęło śmierdzieć. Śmierdzieć nie do wytrzymania i zatajanie prawdy o tym wydało mi się, kurwa, potwornie bezsensownym pomysłem. Mieliśmy ten sam problem. Tę samą pieprzoną historię.

Jakim, kurwa, cudem?!

— Jak to siostra? — zapytałam ostrożnie, choć z wyczuwalną złością.

— Normalnie, urodziła się dziesięć lat po mnie. Moja matka została zamordowana sześć miesięcy po jej urodzeniu i od tamtego czasu była pod moją opieką. Chociaż ta kurwa nie była moją matką odkąd jako małego gnojka zaczęła wysyłać mnie na ulicę, żebym kradł.

Atmosfera zgęstła. Zena położył dłoń na ramieniu Kellera, ale ten jedynie patrzył w moim kierunku z czymś na kształt wyzwania. Ja z kolei przyglądałam się jemu i zastanawiałam się, o czym myślał. Widział coś w mojej postawie? Współczucie? Na pewno nie, bo tego nie czułam. Jego chujowa sytuacja mnie nie obchodziła, bo przeżyłam pierdolone piekło by dotrzeć do tego momentu, w którym właśnie byłam.

— Czekajcie — odezwał się Flynn. — Co tu się dzieje? Po kolei. — Wskazał palcem na mnie. — Miałaś odebrać dziwki i zostałaś wystawiona. Dopadł cię typ, z którym masz jakąś gównianą przeszłość. — Palec został skierowany na Kellera. — Ten sam typ ma coś wspólnego z twoją siostrą? — Keller przytaknął. — Co się stało z twoją siostrą?

Mój mąż prychnął pogardliwie i pokręcił głową z niedowierzaniem. Zamiast odpowiedzieć podszedł do Fianny, która wciąż bawiła się łyżeczką w swoim krzesełku i wyjął ją, a potem ułożył sobie w ramionach. To dziecko miało jakąś magiczną moc uspokajania. Miała w sobie coś, co po prostu zmuszało do zaczerpnięcia spokojnego oddechu. Była wyjątkowa.

— Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy po jednej z wielu walk w podziemiach podszedł do mnie wysoki, barczysty skurwiel w garniturze. Zaprosił mnie na zaplecze, gdzie przedstawił się jako... — zmarszczył brwi — w zasadzie to się nawet nie przedstawił. Kazał mi usiąść więc to zrobiłem i dowiedziałem się, że od wielu miesięcy jestem obserwowany, bo za dużo sobie pozwalam na ringu. Zagroził mi, że jeśli nie przegram kolejnej walki, poniosę konsekwencje. — Na usta mojego męża wpłynął pełen szaleństwa uśmiech. — Złapałem go za szyję i zagroziłem, że rozjebię mu mordę o biurko, jeśli jeszcze raz się tak do mnie odezwie. — Szaleństwo w jego spojrzeniu i uśmiechu przekształciło się w furię i wręcz obłęd. — Wygrałem kolejną walkę, zgarnąłem pieniądze i pojechałem do domu, gdzie nie było Kaiy. Szukałem jej przez dwa tygodnie. Potem dostałem list, a w nim były tylko dwa słowa: „karma wraca". Zacząłem tracić zmysły. Miałem wrażenie, że zamorduję każdego, kto stanie mi na drodze i poza poszukiwaniami siostry zacząłem też zabijać dla kartelu. Potrzebowałem znajomości do odnalezienia tego jebanego ścierwa, które odebrało mi Ky. Trafiłem nawet, kurwa, do Włoch, gdzie spotkałem Caela i podpadłem jebanemu włoskiemu kartelowi. Trochę się posprzeczaliśmy, ale za ich sprawą dostałem się do innego kartelu, który działa w Miami i dostałem informacje o tym jebanym śmieciu, który porwał Ky. Napadłem na niego i jego ludzi, ale był na to przygotowany. Ogłuszyli mnie i wywieźli do jakiegoś wypizdowa, a tam... Tam ostatni raz zobaczyłem moją siostrę. Pobitą, konającą i skrzywdzoną. Trzynastoletnią, małą, dziewczynkę... — Zaczął się kołysać, chcąc się uspokoić, przez co Fianna ułożyła główkę na jego ramieniu i przymknęła oczka. — Uśpili mnie. Obudziłem się we własnym domu i od tamtego dnia byłem na celowniku kilku płatnych morderców. Nienawidził mnie kartel. Nienawidzili mnie ludzie, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Potem przygarnął mnie dziadek Zeny. Od tamtego czasu jestem z nim. Sprawa ucichła. Sześć lat temu dostałem zdjęcia martwej Ky. Jej drobne, wychudzone ciało w kałuży krwi. Byłem pewny, że nie żyje. Że ją zamordowali. Dwa lata temu porzuciłem poszukiwania tego chuja. Pogodziłem się, kurwa, z tym, że jej nie ma. — Spojrzał mi w oczy z szczerą nienawiścią. — Jakim, kurwa, cudem, jesteś w to zamieszana?!

Och, dobrze, więc to tak. Jakim prawem skurwiel podniósł na mnie głos?

Zawiązałam ramiona na piersiach i przyjęłam postawę ofensywną, mierząc go pogardliwym spojrzeniem. Nie byłam i nie będę jego workiem treningowym. Te czasy gdy ktoś traktował mnie w ten sposób odeszły bezpowrotnie.

— Nie tym tonem.

— Veira, to nie jest czas na... — Zena zaczął z reprymendą, ale przerwałam mu pogardliwym prychnięciem.

— Nie będziesz mną rządził, a on nie będzie mówił do mnie tak, jakbym była czemuś winna — warknęłam. — Nie tylko on miał siostrę, którą mu odebrano.

Wszyscy zamarli. Jak jeden mąż. Zrobiło się cicho i wręcz upiornie. Każdy był w szoku. Albo to tylko moja głowa zaczęła tworzyć scenariusze. Zaczęła przewracać w umyśle kartki z retrospekcją. Zaczęła mnie zabijać obrazami, które wyparłam. Obrazami, w których moja siostra umierała mi na rękach.

Zacisnęłam powieki i pięści, po czym przycisnęłam je do głowy. Zaczęłam oddychać głęboko i niespokojnie. Moje serce waliło w pierś z nieprawdopodobną mocą. Było mi niedobrze.

— Dobra, uspokójmy się — znów odezwał się Flynn. — Spokojnie, oddychajmy. Veira, żyjesz?

Prychnęłam. Miałam ich dość. Ich pierdolenia, obecności i uspokajania. Wszystkiego miałam dość. A najbardziej świadomości, że moje życie znów wisi na włosku, bo ten parszywy skurwiel był jedyną osobą, która za każdym razem mi się wywijała. Tylko ten jeden pierdolony śmieć. Steven Mory. Mój największy koszmar zaraz po ojcu. Parszywy sukinsyn.

Odepchnęłam się od wysypy i pełnym determinacji krokiem ruszyłam do wyjścia. Zignorowałam każdego, kto się do mnie odezwał. Szłam prosto do drzwi. Przy nich włożyłam na bose stopy moje buty, które ktoś musiał mi zdjąć, gdy zemdlałam i potem po prostu wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. Owinięta ręcznikiem, w samych spodenkach i z mokrymi włosami. Pełna wściekłości i mroku, który zacisnął pięść wokół mojej szyi.

Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale miałam ich gdzieś. Nie obchodziło mnie ich zdanie, tak jak miałam w dupie łzawą historyjkę Kellera. Miałam to wszystko w dupie, bo najważniejsza stała się odnowiona rządza zemsty. Potrzebowałam krwi, bólu, wrzasków. Potrzebowałam poczuć, że nie popadłam w paranoję. Że jest stabilnie. Że moje życie nie wisi znowu na włosku przez przeszłość, która rozszarpuje moje gardło.

Ktoś do mnie podbiegł, czułam, jak łapie mnie za ramię i gwałtownie odwraca w swoim kierunku, ale nigdy nie zwątpiłabym w swój refleks. Z prędkością pierdolonego światła uniosłam nogę, wyciągnęłam krótki nóż z kieszonki na bucie i przycisnęłam ostrze do gardła napastnika, tworząc ślad. Skupiłam się na osoczu wypływającym z rany. Śledziłam, jak kropla przemierza leniwą drogę po szyi i znika pod czarną koszulką. Jak płynie, błyszcząc życiem.

— Co ty odpierdalasz? — warknął.

Gwałtownie poderwałam głowę, mierząc się z wściekłym spojrzeniem Kellera i niemal wrzasnęłam z frustracji. Co ten dupek robił!? Po jaką cholerę za mną pobiegł?

— Odpieprz się, Hartley — syknęłam.

Odepchnęłam go od siebie i odwróciłam się w celu odejścia, ale złapał mnie za ramię i szarpnięciem zwrócił do siebie po raz drugi. Rana na plecach zapiekła mnie żywym ogniem, napełniając ciało adrenaliną. Piekielny ból rozszedł się po moich plecach, na moment mrocząc mi przed oczami. Oddech zwolnił.

Potrzebowałam krwi. Potrzebowałam krzywdy. Cierpienia.

Zapomnienia. Potrzebowałam cholernego zapomnienia by wrócić do stabilności psychicznej, którą odebrał mi Steven Mory, przekupując mojego zaufanego człowieka.

— Mówię do ciebie! — warknął Keller, potrząsając mną.

— Na litość boską! — kolejny wrzask. — Co to ma być?! Dzwonię na policję!

— Pierdol się — odpowiedział poirytowany Keller.

Pociągnął mnie stanowczo za sobą prosto do samochodu, do którego siłą mnie wepchnął. Ręcznik mi upadł w chwili, gdy zatrzasnął drzwi. Chłód rozprzestrzenił się w moim ciele, powodując gęsią skórkę i stwardnienie sutków. Mój oddech zrobił się płytki.

— Co się dzieje? — zapytał spokojniej, odpalając silnik. — Dlaczego wyszłaś?

— Wkurwiłeś mnie.

— Czym? Tym, że byłem zły? Że wspomnienia właśnie rozrywają mnie od środka, bo jest szansa, że moja siostra żyje?! Bo ktoś ją, kurwa, krzywdzi od siedmiu lat bez litości, a ja idiota myślałem, że naprawdę spokojnie umarła i nikt jej już nie torturuje?! — wydarł się. — Co chcesz kurwa usłyszeć Veira?!

— Chcę usłyszeć, jak komuś staje serce tak, jak stanęło Val.

Keller zatrzymał się niespodziewanie na środku drogi, hamując tak gwałtownie, że poleciałam bezwładnie do przodu, uderzając czołem o deskę rozdzielczą. To mnie otrzeźwiło. Zaczęłam głębiej oddychać. Uderzenie było mocne.

— Zabiłaś Valerie!? — ryknął morderczo, łapiąc mnie za ramię.

Ktoś na nas trąbił, Keller mną szarpał, a ja czułam się otępiała. Złość, frustracja, samotność, ból, pierdolona rządza krwi. To wszystko na raz.

— Valie. Moja siostra bliźniaczka — powiedziałam bez emocji, spoglądając w zasnute furią oczy mojego męża. — Valie Ventura.

Mierzyliśmy się spojrzeniem pełnym jadu i braku zaufania. On był wściekły i zagubiony, a ja podzielałam jego stan. Nasze życie połączyło się przypadkiem, ale nasze drogi już nie. Podążaliśmy tą samą drogą. Do tego samego miejsca.

— Steven Mory? — wyszeptałam, zaciskając pięść na jego koszulce.

Przytaknął. To wystarczyło. Obecnie wszystkie moje problemy zaczynały się i kończyły na tym skurwielu. To jemu mój ojciec powierzył mój upadek. To on zrobił ze mnie potwora.

— Zabiorę cię do siebie — powiadomił mnie spokojnym głosem Keller.

Przytaknęłam, opierając się o siedzenie i zamknęłam oczy.

Ruszyliśmy.

***

Dom Kellera był małym, wolnostojącym budynkiem otoczonym drzewami. Był tak kurewsko niepozorny, że wręcz nie mogłam uwierzyć, że mógłby tu mieszkać. Prosta bryła, niewielka powierzchnia, rolety w oknach, czerń i surowe drewno. Żadnych ogrodzeń, psów z wścieklizną czy powieszonych na drzewach trupów. Ot zwykły, pierdolony domek jednorodzinny.

Wyszłam z samochodu ignorując mój brak okrycia i spokojnie ruszyłam do przodu. Chciałam wejść do środka, rzucić się na mojego męża i zerżnąć, by napięcie zeszło, a moja głowa zaczęła na powrót działać. Skoro nie było kandydata do zamordowania, musiałam się posiłkować czymś innym.

Keller otworzył drzwi kluczem, przekręcając go w dziwny sposób — raz w lewo, potem podniósł go w górę, okręcił dookoła i wrócił na dół, przekręcając go jeszcze raz w lewo. Zapewne jakieś zabezpieczenie, nie wnikałam. Przeszłam przez próg, by wejść do otwartej przestrzeni. Po lewej była kuchnia, po prawej salon z kominkiem, telewizorem i sofą. W rogu było kwadratowe pomieszczenie z drzwiami, nad którym wznosiły się schody na piętro.

— Nie masz jakiejś piwnicy do torturowania?

— Mam, na dole — mruknął. — Ale to nie jest czas na zwiedzanie. Powiedz mi co w...

Odwróciłam się do niego twarzą i przerwałam to bezsensowne pierdolenie miażdżącym pocałunkiem, którym zaatakowałam jego wargi. Nie miałam zamiaru zaczynać krzywdzących tematów bez wcześniejszego spuszczenia ciśnienia. Byłam niestabilna, gdy atakowała mnie przeszłość. Potrzebowałam uwolnienia. Spokoju wewnętrznego. Planu na morderstwo doskonałe. Objęłam Kellera za szyję i podskoczyłam, oplatając nogami jego wąskie biodra. Wplotłam palce w jego gęste, rozczochrane włosy i nie dawałam za wygraną. Całowałam go bez opamiętania. Z potrzebą, żądzą i rodzącym się podnieceniem.

Po chwili Keller ruszył do przodu, obejmując moje pośladki. Ścisnął je boleśnie, prowokując iskrę w całym moim ciele. Zadrżałam, napierając na jego wargi bardziej i jęknęłam, czując wilgoć między nogami. Dokładnie tego potrzebowałam.

Keller usiadł na sofie, obejmując mnie mocniej w pasie. Prawą rękę wsunął między nasze ciała i boleśnie ścisnął moja pierś, prowokując falę dreszczy. Był stanowczy. Wkurwiony. Przycisnęłam się do niego mocniej, napierając na jego rosnącego fiuta i przemieściłam dłoń z jego włosów na zranioną szyję. Objęłam ją palcami i ścisnęłam, prowokując niskie mruknięcie spomiędzy jego ust.

— Modliszko... — wyszeptał, pomiędzy pocałunkami. — Zrób ze mną co tylko chcesz — dodał mroczniej, więc na moment się od niego oderwałam. Spojrzałam w jego zielone, zamglone oczy. — Cokolwiek, ale potem musisz mi zaufać. Musisz powiedzieć mi prawdę.

Przygryzłam wargę, bez zastanowienia przytakując i ponownie wpiłam się w jego słodkie wargi. Miałam ochotę na rzeź. Na krew, śmierć i płacz. Na wszystko, co najgorsze. Ale Keller również był koszmarnie zły.

Więc wychodziło na to samo.

Odsunęłam się od mojego męża i zerwałam się na równe nogi, ciągnąc go za sobą. Stanął przede mną z zdezorientowaną miną, czekając na dalsze sugestie.

— Rozbieraj się — zażądałam.

Sama pozbyłam się swoich majtek i butów. Byłam mokra, podniecona i zdeterminowana. Potrzebowałam go. A raczej brutalności, ale on był najbliżej. Rozebrał się w powolnym tempie, chcąc mnie zezłościć, ale nie zareagowałam. Cierpliwie zaczekałam, aż pozbędzie się wszystkich zbędnych elementów swojej garderoby i gdy w końcu stanął przede mną z tym sztywnym penisem, pchnęłam go na sofę ponownie. Złapałam go za uda, mocno wbijając w nie szpiczaste paznokcie i szeroko rozłożyłam jego nogi.

Keller

Veira uklękła pomiędzy moimi nogami z nieobecną miną i pewnie złapała mnie za penisa. Zacisnęła małą dłoń na moich jądrach, ściskając je bezlitośnie, przez co gwałtownie się wyprostowałem i złapałem ją za szczękę. Jeśli chciała się pieprzyć — zajebiście, jeśli chciała zgnieść mi jaja, niekoniecznie.

— Miażdż mi fiuta, nie jaja.

— Leż — warknęła, pchając mnie wolną ręką ponownie na oparcie.

Poddałem się, posłusznie wykonując rozkaz, przez co poluzowała uścisk na moich jądrach. Pochyliła się do mojego członka i patrząc mi wyzywająco w oczy, objęła go ustami. Byłem w pierdolonym szoku, ale nie miałem zamiaru dawać tego po sobie poznać. Cierpliwie czekałem na jej ruchy. Na to, co wymyśliła, by sobie ulżyć. Była tak pochłonięta swoim wewnętrznym mrokiem, że miałem wrażenie, że dosłownie nic do niej nie dociera. Nawet pokusiłbym się o tezę, że nieświadomie powiedziała mi o swojej siostrze.

Wzmocniła chwyt na moim członku i powoli, patrząc mi prosto w oczy, pochylała się w dół, połykając centymetr po centymetrze. Jej oczy zaszły łzami, gdy zsunęła dłoń i mój penis w całości wypełnił jej usta. Czułem, jak moja żołądź ociera się o ścianę jej gardła. Jak drażni ją w cudowny, nieporównywalny z niczym sposób. Potem jej drobne palce zaczęły głaskać moje jaja. Widziałem pragnienie w jej oczach, żądzę i determinację. Nie widziała niczego innego. Nic nie miało dla niej znaczenia. Tylko mój pulsujący kutas.

W ułamku sekundy cofnęła głowę, odchylając ją gwałtownie i jęknęła, nabierając pełnego oddechu. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, przez co jej doskonałe cycki seksownie falowały. Tatuaż zdobiący jej pierś zaabsorbował całą moją uwagę. Dwa skrzyżowane sztylety na takim pięknym, słodkim cycku. Doskonałe połączenie.

— Keller — odezwała się, zaskakując mnie wrogim tonem. Spojrzałem w jej mrocznie grzeszną twarz, rozkoszując się ruchem jej ręki po moim trzonie. — Chcę cię skrzywdzić.

— Już to zrobiłaś — prychnąłem. Odchyliłem głowę, wskazując na ranę zdobiącą moje gardło. Nie była głęboka, ale zrobiona potwornie ostrym nożem, więc i tak narobiła mi szkód wizualnych. — Jakiego rodzaju krzywda cię interesuje?

Uśmiechnęła się złośliwie, wstając na równe nogi i bez słowa weszła mi na kolana, ujęła w pięść sztywnego kutasa i bez ostrzeżenia opuściła się na niego, sycząc z satysfakcją. Ułożyłem dłonie na jej szerokich biodrach i uśmiechnąłem się złośliwie. Patrzyła na mnie z fascynacją. Na moją szyję ozdobioną zaschniętą krwią i na bliznę, która poszerzała mój uśmiech. Jej oddech przyspieszył. Zaczęła się poruszać, seksownie kręcąc biodrami i cicho sapała, napawając mnie zachwytem. Była piękna. Mroczna, zła i doskonała zarazem. Diabeł w ludzkim ciele. Pierdolona królowa ciemności.

— Zrób mi krzywdę — szepnęła, pochylając się do mojej twarzy. Palce lewej ręki zacisnęła na moim ramieniu, a prawe owinęły się wokół mojego gardła. Ścisnęła je bezlitośnie, odbierając mi oddech. Mój kutas zapulsował w jej wnętrzu. — Ściśnij mnie mocniej. Brutalnie. Chcę widzieć ślady na moich biodrach — mówiła cicho. — Chcę bólu. Potrzebuję go.

— Chcesz żebym cię zerżnął? — zapytałem zduszonym głosem.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i nieznacznie musnęła moje wargi. Ruch jej bioder stał się leniwy, wręcz ślamazarny. Składała pocałunki na moich ustach, szepcząc pod nosem jakieś niezrozumiałe zaklęcia, po czym zaczęła się kierować w bok, po mojej bliźnie. Składała pocałunek za pocałunkiem, wielbiąc ten paskudny, szpecący moją twarz fragment skóry.

— Każda blizna, którą nosisz jest świadectwem niezłomności — wyszeptała w moje ucho. Zacisnąłem palce na jej biodrach, powodując słodki dreszcz, który wstrząsnął jej ciałem. — Nie chcę czułości Keller. Chcę bólu. Zapomnienia.

Puściła moje gardło. Obie dłonie ułożyła na moich ramionach, wspierając się na nich i nadała swoim biodrom gwałtownego, bezlitosnego tempa. Pieprzyła mnie z coraz większą mocą, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się, prowokując również jej uśmiech i gwałtownie wstałem, obejmując jej tyłek chciwymi dłońmi. Ruszyłem przed siebie, wpatrując się w jej rozchylone wargi i zatrzymałem się dopiero przy schodach. Przy zimnej, metalowej barierce. Chropowatej barierce, która wcale nie była przyjemna w dotyku. Docisnąłem jej poranione plecy do prętów i wgryzłem się w jej wargi z wygłodniałym jękiem. Zacząłem się poruszać, wchodzić w nią gwałtownie, bezlitośnie. A ona wychodziła mi naprzeciw, kręcąc biodrami i co rusz sycząc przez ból pleców. Jej ciało zaczęło się spinać, naprężone sutki wbijały się w mój rozgrzany tors, a palce ciągnęły mnie za włosy. Nie szczędziła mi siły. Ciągnęła, ile wlezie, ale nie dała rady odsunąć moich ust od swoich. Całowałem ją, lizałem i gryzłem, pieprząc ją w bestialskim tempie.

— Szyja — syknęła.

Parsknąłem śmiechem, ale nie śmiałbym zignorować tego rozkazu. Oderwałem się od jej ust, mocniej owinąłem rękę wokół jej pasa i złapałem ją za gardło, przyciskając jej głowę do barierki. Widziałem pierdoloną rozkosz w jej zaćmionych furią oczach. Jej policzki były czerwone, oddech zanikł przez siłę mojego uścisku, a uśmiech wręcz, kurwa, powalał. Puściła moje ramiona, by złapać rękami poręczy i odchyliła się, by mój kutas uderzał w nią pod innym kątem. Zmieniła tempo naszego zbliżenia, poruszała gorączkowo biodrami, nadziewając się na mnie po swojemu i jęczała, drżąc każdym najmniejszym fragmentem ciała. Wiła się, jęczała, wyglądała jak ciało opętane szatanem, którego raniły egzorcyzmy. Była tak kurewsko piękna.

Czułem, jak się zaciska, jak jej wewnętrzne mięśnie miażdżą mojego fiuta, zwiastując obfity orgazm. Czułem, jak wspólnie sięgamy dna. Jak rozkosz opanowuje najpierw jej ciało, a potem moje. Puściłem jej szyję, by ścisnąć cycki i zalać jej wnętrze porządną porcją nasienia. Spazmy orgazmu wytrąciły mnie z równowagi, opanowały moje ciało i duszę. Zepchnęły mnie w przepaść, która przyjemnie oczyściła moje myśli.

Gdy się otrząsnąłem, objąłem Veirę w talii i przeniosłem nas na sofę. Oparłem się wygodnie i zamknąłem oczy, oddając się spokojnej chwili.

— Mam nadzieję, że to nie był szczyt twojej brutalności — mruknęła złośliwie, nieznacznie poruszając biodrami.

— Jeszcze wiele przed tobą, żoneczko — zakpiłem.

— Przed tobą jeszcze więcej, mężu. — Pochyliła się nad moją twarzą, by moment później obcałować moją bliznę. — To mój ulubiony fragment twojej parszywej mordy — przyznała.

— Czy to komplement?

— Pierwszy i ostatni w twoim życiu.

Prychnąłem, rozluźniając się już na dobre.

Miałem nową energię i nową determinację. A przede wszystkim miałem przy swoim boku kobietę, która równie mocno uderzyła się w łeb przy porodzie. 

_____________

Twitter: #BloodyValentinepl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top