Rozdział 5.
Veira
Obudziłam się z potwornym bólem głowy i pleców. Czułam, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry i z jękiem podniosłam się na rękach. Leżałam na brzuchu, w ciemnym pokoju na miękkiej, satynowej pościeli. Miałam na sobie tylko spodenki i ktoś przed momentem dotykał moich pleców.
Nabrałam pełnego oddechu, krzywiąc się przez piekielny ból na plecach i bardzo powoli odwróciłam głowę, by spojrzeć na tego, kto stał za mną. Nie byłabym w stanie opisać słowami zdziwienia, jakie mnie ogarnęło, gdy zorientowałam się, że stoi nade mną Verina z gazą i płynem odkażającym. A obok mnie leżała Fianna. Spała na plecach ze smoczkiem w buzi i czerwonymi, pucołowatymi policzkami.
— Kurwa — sapnęłam, siadając na piętach.
Moja głowa była otępiała od uderzenia, a plecy bolały przez rany nożem, ale to, co działo się wewnątrz mnie... To było nie do opisania. Czułam się wykorzystana. Czułam się, kurwa wykorzystana. I to wręcz rozsadzało mi czaszkę. Mój pieprzony koszmar ponownie ze mnie zakpił, budząc uśpione od lat demony. Kumulująca się we mnie wściekłość zaczęła napierać na żebra i stanowić spory problem do zaczerpnięcia oddechu. Musiałam się uspokoić, zebrać siły i porozmawiać z moim popieprzonym mężem, bo życie postanowiło ze mnie zakpić i postawić na mojej cholernej drodze mężczyznę, z którym łączy mnie taka sama zemsta. Co za pierdolona ironia losu.
— Przepraszam, że cię obudziłam — wyszeptała Verina, siadając tuż za mną. — Chciałam przemyć twoje rany żeby nie wdało się zakażenie.
— Nie szkodzi — mruknęłam. Spojrzałam na nią przez ramię. — Cieszę się, że to ty mnie dotykasz a nie Keller. Jego ta masakra na moich plecach zapewne mogłaby podniecić.
Verina skrzywiła się z niesmakiem. Jej obecność w domu Zeny nadal była dla mnie zaskoczeniem. Że też taka słodka, delikatna dziewczyna poleciała na takiego zimnego, złośliwego bufona. Kolejna ironia losu. Ale przynajmniej był przystojny i miał obsesje na punkcie swojej córki, a co za tym idzie, nigdy nie skaże jej na cierpienie. Chociaż przesadna opieka również nie była dobra. Ale jebie mnie to.
— Gdzie są wszyscy? — zapytałam od niechcenia, przenoszą wzrok na śpiącą dziewczynkę. — Spała ze mną cały czas?
Dotknęłam małego, pucołowatego policzka i głośno odetchnęłam, gdy mała zamlaskała pod smoczkiem. Było w niej coś... Coś tak spokojnego, że nie mogłam się jej oprzeć. Była najsłodszą dziewczynką jaką w życiu widziałam, a jej bladoniebieskie, ogromne oczy napełniały mnie spokojem. Nie miałam pojęcia jaki czar na mnie rzuciła, ale nie mogłam się mu oprzeć. Była... Ona była dla mnie ważna. Może przez to, że była niewinna i przesłodka, a może przez to, że Verina była jedyną osobą, którą z własnej woli uratowałam przed śmiercią. Nie wiedziałam.
— Keller razem z Zeną, Sethem i Vincentem pojechali do twojego domu publicznego żeby się rozejrzeć a Ron z Flynnem czekają na nas na dole. Fianna zasnęła godzinę po tym, jak zemdlałaś.
— Moje plecy wyglądają tragicznie?
— Nie są najgorsze — mruknęła niepewnie. — Masz jedną większą ranę pomiędzy łopatkami i kilka mniejszych. Tą między łopatkami zszył ci Seth, a resztę postanowiliśmy po prostu przemyć. Dodatkowo jesteś pod wpływem leku przeciwbólowego, który podaliśmy ci zastrzykiem.
Westchnęłam. Nie przywykłam do tego, że ktoś się mną zajmuje i nie byłam zbyt zadowolona z faktu, że dotykał mnie jakiś obcy typ, ale co było, to było, a ja miałam poważne kłopoty. Kłopoty, w które dopiero się wpakuję, bo nie będę w stanie zostawić takiej sprawy w spokoju. Nie pozwoli mi na to wspomnienie, które lata temu wyparłam z głowy, a które właśnie wróciło. Wróciło złamać mi serce, które wieki temu przestało czuć cokolwiek.
— Potrzebuję się umyć — oznajmiłam. — I muszę coś zjeść.
— Zrobiłam sałatkę z kurczakiem. — Spojrzałam na uśmiechniętą Verinę. — Łazienka jest za drzwiami — wskazała kciukiem za siebie — w środku są ręczniki i płyn do kąpieli Fianny, który jest bardzo delikatny, więc nie powinien ci zaszkodzić. Tą zszytą ranę masz zaklejoną plastrem, który jest wodoodporny. Jest tam też świeżo wyprana koszulka Zeny i moje spodenki żebyś miała się w co ubrać.
Przytaknęłam i odwróciłam się do niej twarzą. Pewnie złapałam ją za kolano, na co odrobinę się spięła i pochyliłam się, by przyjrzeć się jej niebieskim oczom. Były tak porażająco czyste i spokojne, ale ja widziałam ten maleńki zalążek złamania i bólu, który w niej pozostał przez Ginger i ojca.
— Dzięki Verina. Doceniam twoją pomoc.
W odpowiedzi posłała mi lekki, nieśmiały uśmiech, a potem niepewnie położyła swoją dłoń na mojej i ścisnęła ją w pocieszycielskim geście.
— Cieszę się, że przyszłaś do nas a nie zaszyłaś się gdzieś w swoim miejscu. Mogłaś się wykrwawić.
— Ja...
Nie chciałam tutaj przychodzić i prosić o pomoc. Ale byłam tak wykończona, że przyjechanie tutaj było o wiele korzystniejsze niż jazda do domu. Bo do domu bym nie dojechała. Ale nie powiedziałam tego na głoś, bo Fianna się obudziła i Verina skupiła uwagę właśnie na niej. Korzystając z okazji wstałam i udałam się do łazienki.
Stanęłam przed dużym lustrem i prychnęłam, widząc sporego guza na czole. Skurwiel, który miał mi dostarczyć dziewczyny okazał się pieprzonym oszustem. Oszustem wynajętym przez mój koszmar. Jedyną kreaturę, której nie udało mi się wyrwać serca w zamian za krzywdę jaką mi wyrządził. Tylko ten jeden pierdolony kawałek gówna mnie przechytrzył.
Zdjęłam majtki, które miałam na tyłku i weszłam pod prysznic. Nabrałam pełnego oddechu i pozwoliłam by ciepły strumień wody uderzył w moje ciało. Piekielne połączenie z ranami, ale to nic. Ból był dobry. Przywykłam do niego już dawno temu. Nie przywykłam jedynie do porażki, którą dzisiaj poniosłam. Ktoś najwyraźniej uważał, że nie jestem tak silna, jak mówią.
Pieprzone słabości.
Umyłam się mydłem, zaciskając zęby, a potem umyłam włosy. Przez cały czas katowałam się bólem, bo byłam na siebie wściekła. Jakiś pieprzny buc myślał, że może ze mną wygrać. Gdybym nie wzięła dostawcy za pewnik, którym zawsze był, nie musiałabym się wkurwiać na kolejne blizny, które naznaczyły moje ciało. Umowa była bardzo prosta, on przywozi mi towar, ja płacę i każdy idzie w swoją stronę. A nie, że kutas otwiera drzwi furgonetki i wypada z niej siedmiu facetów z nożami. Żałosne. Pokonałabym ich bez najdrobniejszego problemu, gdyby zdrajca nie wymierzył mi ciosu w tył głowy. Potem usłyszałam przeklęty głos mojego koszmaru i wpadłam w szał zabijania, który skończył się tym, że nie poczułam ciosów. A jak było po wszystkim, zeszła ze mnie adrenalina i wszystko poszło się jebać.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam się i ubrałam spodenki Veriny, a na to koszulkę pachnącą Vercettim. Nie odpowiadało mi to. Zapach był dobry, wręcz upajający, ale wkurwiała mnie świadomość, że kojarzy się z Zeną, więc ostatecznie zrzuciłam z siebie górną część garderoby i owinęłam się ręcznikiem.
Wyszłam z łazienki, następnie z pokoju, w którym się obudziłam i ruszyłam do salonu, w którym wydry rozrabiały w szklanych basenikach. Potem zeszłam na dół, gdzie zastałam Verinę ugniatającą ciasto. Na palniku miała garnek z mlekiem, na wyspie stała miska z sałatką, pieczywo i kubek ciepłej herbaty. Fianka siedziała w swoim krzesełku, w którym zapewne zawsze jadła. Była tak spokojna i skoncentrowana na różowej, plastikowej łyżce, że mnie również ogarnął spokój. Przeniosłam ją wraz z krzesełkiem na miejsce obok tego, które zajęłam i zabrałam się za jedzenie. Nie byłam skora do rozmowy, ale Verina... Z nią chciałam rozmawiać.
— Co robisz? — zapytałam. — Tartę?
— Tak, z budyniem. — Spojrzała na mnie z uśmiechem. — Lubisz? Dodam do niej wiórki kokosowe.
— Nie jadam ciast — mruknęłam. Jej mina zrzedła, a ja poczułam jakiś irracjonalny uścisk wewnątrz siebie. — Ale twoje zjem.
— Serio?
Jej uśmiech był... Taki, kurwa, uspokajający.
— Mogę ci w sumie pomóc. Krem budyniowy jest strasznie ciasny jak gęstnieje więc będziesz potrzebowała silnych rąk.
— Byłoby super.
Wróciła do rozprowadzania kruchego ciasta w foremce, a ja przeniosłam uwagę na moją sałatkę i patrzącą na mnie Fiannę. Miała roztrzepane włosy, w które wpięli jej małą spinkę z różowym kwiatuszkiem, a ubrana była w bladofioletowe śpioszki z falbankami na ramionach. Jej krystalicznie czyste, błękitne oczy patrzyły na mnie z ufnością. Jakby wiedziała, że nigdy bym jej nie skrzywdziła.
Te dwie... One mnie osaczały swoją dobrocią. Wkurwiające to było.
Kiedy skończyłam jeść sałatkę, Verina wsunęła spód do tarty do piekarnika i zajęła się kremem. Wlała masę do gotującego się mleka i zapalczywie mieszała trzepaczką, ale już po chwili widziałam ciężkość, z jaką zaczęła się mierzyć. Dlatego wstałam i bez słowa podeszłam, a potem ją zmieniłam. Krem bardzo szybko zrobił się bardzo gęsty i nie chciał współpracować, ale dałam radę. Na koniec wrzuciłyśmy wiórki kokosowe i trochę jakiegoś smakowego olejku.
Ciasto się upiekło, więc Rin je wyjęła, a ja przelałam na gorący spód naszą masę. W chwili, gdy zsuwałam ostatki budyniu na ciasto, drzwi do domu otworzyły się z impetem i wszedł Zena. Za nim Keller i Seth. Gdy mnie zobaczyli nad tą cholerną tartą, wszyscy trzej stanęli jak wryci.
Zena otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale Keller go wyprzedził. Jego jokerowski uśmiech zrobił się przerażający i irytujący.
— Uszczypnijcie mnie, bo ona robi ciasto.
— Stul pysk — wycedziłam, mierząc w niego gumową łopatką. — Ty nie dostaniesz.
— Szefowa mnie poczęstuje — prychnął. — Kiedy się obudziłaś? I czemu nie masz na sobie ubrania?
— Nie chciałam chodzić w czymś, co należy do Zeny — oznajmiłam zgodnie z prawdą. — Więc daj mi swoją koszulkę a nie gap się na mnie jak cielę.
— Wow, dlaczego nie chciałaś koszulki Zeny? — zapytała Verina. Podeszła do mnie z Fianną na rękach. — Przecież była wyprana.
— Po prostu. Nie chciałam i tyle.
— Bałabyś się, że będę zazdrosny, co modliszko? — zakpił Keller. — Bardzo dobrze, nie lubię się dzielić.
— Wierz w co chcesz. — Uśmiechnął się dumnie. — Musimy porozmawiać — spoważniałam. — Ja... — oddychaj Veira, możesz mu powiedzieć — ...ja byłam na odbiorze dziewczyn zza granicy. Umówiłam się z gościem, który przez lata był ze mną w dobrym kontakcie. Wystawił mnie. Umówiliśmy się na odludziu żeby nie było problemów z przewiezieniem. Miał mi dać kluczyki i odjechać moim wynajętym motorem.
— Co to za typ? — zapytał Zena. — Zajmuje się handlem żywym towarem?
Prychnęłam.
— Nie. On po prostu załatwia różne rzeczy i ma różne znajomości. Byłam umówiona z facetem z Kanady, który zebrał dla mnie dwadzieścia prostytutek, które dobrowolnie chciały dla mnie pracować. Rozmawiałam z każdą z nich przez telefon. Sprawdziłam każdą i rzeczywiście były chętne. Ubóstwo je do tego zmusiło, ale wiedziały, że lepiej im będzie u mnie niż u jakiegoś starego fiuta, któremu były obiecane.
— Laski dobrowolnie chciały iść do burdelu — prychnął Seth. — Jasne. Wierzysz w to?
— Wierzę, bo mam pierdoloną świadomość ile możesz na tym zarobić i jak dobrze może ci być, gdy twój jebany pracodawca nie jest skurwysynem. U mnie sprawa byłaby prosta, jeśli ktoś robi coś, czego sobie nie życzysz, dajesz jeden sygnał i ochrona wpada i typ wypierdala na nogach lub bez nich.
Odetchnęłam głęboko i opierając dłonie na blacie, spojrzałam w oczy mojego męża. Wyglądał jakby... Jakby coś rodziło się w jego chorej głowie. Coś strasznego.
— Zdrajca mnie ogłuszył a z furgonetki wypadło siedmiu facetów. Czterech mnie trzymało, dwóch ochraniało ostatniego. Był w masce. — Zacisnęłam powieki. — Powiedział mi... Powiedział...
Keller
— Powiedział, że gratuluje mi zamążpójścia. — Zacisnęła zęby i pięści na blacie. — Powiedział mi, że to jeszcze nie jego czas na zemstę dla mnie, ale... — Uniosła twarz i spojrzała na mnie z czymś, co wyglądało jak ból. Piekielny, potworny ból, który odznaczył się w jej jasnobrązowych oczach na dosłownie sekundę. — Kazał przekazać ci pozdrowienia od Kaiy.
Zamarłem. Nogi się pode mną ugięły i gdyby nie szybka reakcja Zeny, padłbym na podłogę. Czułem jak moje płuca się kurczą. Jak w głowie krew zaczyna szumieć, a całe moje pierdolone jestestwo rozpada się na kawałki. Jak wszystko się wali. Jak resztki mojego człowieczeństwa wracają do zimnego, zepsutego serca. Jak przed oczami staje mi ta twarz. Ta piękna, delikatna twarz.
Wróciłem do mieszkania z kolejnym śladem po uderzeniu na twarzy. Czułem, jak całe moje oko puchnie, a ciało robi się wykończone wysiłkiem. Każdego dnia przekazywałem towar na ulicy, a po nocach tłukłem się w bójkach i ustawkach, z których wychodziłem zwycięsko — czasem bez śladów, czasem z nimi. Ale wiedziałem, że warto. Wiedziałem, że robię to wszystko w ważnej sprawie.
— Ky? — krzyknąłem. — Ky, gdzie jesteś?!
— W pokoju! — odkrzyknęła.
Wyjąłem z plecaka dwie duże torby z jedzeniem z fastfooda, do którego wstąpiłem po drodze i udałem się prosto do pokoju siostry. Zastałem ją przy biurku, gdy rysowała kolejny koślawy rysunek. Mała dziesięciolatka odłożyła kredki i spojrzała na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami. Miała czarne jak smoła włosy, oczy niczym żywcem wyjęte z mojej twarzy i szerokie wargi. Była do mnie tak cholernie podobna, że często patrząc w jej oczy myślałem, że zaglądam w swoje. Tyle, że jej były niezepsute. Ona była niezepsuta. Musiałem ją chronić. Za wszelką cenę musiałem chronić moją małą siostrę.
— Mam burgery — oznajmiłem.
Jej buzię rozświetlił wielki uśmiech pełen radości.
— Kocham cię Kells — mruknęła, odbierając swoją torbę. — Jak ci minął dzień? Ja w szkole dzisiaj nauczyłam się wierszyka. Pani była ze mnie bardzo zadowolona — oznajmiła, wypinając dumnie pierś.
— Ja też jestem — przyznałem, siadając na podłodze obok niej. — Dobrze się czujesz?
— Tak, byłam trochę smutna, że tak długo cię nie ma, ale cieszę się, że zjemy razem kolacje. — Zeszła z fotela i zajęła miejsce obok mnie. — Potem opatrzę ci oko, bo znów się nie postarałeś i ktoś ci nakopał.
Kaiya była bardzo bystra, ale nie miałem serca powiedzieć jej, że rozprowadzam narkotyki i biję się na nielegalnych ustawkach żeby zapewnić jej dobre życie. Żyła z myślą, że trenuję sztuki walki i na sparingach jestem tym słabszym.
— Dzięki mała — mruknąłem.
Poczochrałem jej włosy i odpakowałem mojego burgera. Rozkoszowałem się krótką chwilą normalności, którą mogłem dzielić tylko z moją małą siostrą. Z jedyną osobą, dzięki której nie popadłem w obłęd od ciągłych bójek.
Szarpnięcie za ramię wyrwało mnie z otępienia. Złapałem się za głowę, nie mogąc się pozbierać z tego cholernego wspomnienia i rozejrzałem się wokoło. Widziałem zaniepokojonego Zenę, Setha, Rona, smutną Verinę z Fianną i Veirę. Veirę, która zaciskała usta i wyglądała, jakby... Jakby wiedziała, co się stało. Jakby przeżyła to samo.
— Gdzie ona jest? — zapytałem, odzyskując rezon.
— Nie wiem. Po tym, jak o niej powiedział, podszedł do mnie, złapał mnie za twarz... — Zacisnęła oczy. — Uciekł razem z tymi dwoma, a ja zostałam sama z czterema, którzy poharatali mi plecy. Zabiłam ich. Wszystkich czterech, ale nie dałam rady jechać za tym skurwielem. Nie miałam siły.
— Kim jest Kaiya? — zapytał Seth.
Spojrzałem na niego z sercem bijącym w gardle.
— Kaiya jest moją siostrą. — Złapałem się za głowę, słysząc ten tępy pisk, który przez wiele lat budził mnie w środku nocy. Upadłem na kolana. — Kaiya jest moją małą, bezbronną siostrzyczką.
Upadłem w otchłań.
____________________
Twitter: #BloodyValentinepl
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top