Rozdział 10.

TW: może być obrzydliwie 

Veira

Od zarania dziejów ludzie robili pojebane rzeczy. To wcale nie tak, że za czasów naszych dziadków wszystko było inne, ich zdaniem lepsze. Zawsze była jasna i ciemna strona świata — jak dzień i noc. Gdzieś było dobro, ale obok zawsze kroczyło też zło. To nie tak, że nasze pokolenie było złe. My po prostu byliśmy odważni i lubiliśmy rozpierdalać z przytupem. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.

Stałam aktualnie pośrodku gówna. Dosłownie i w przenośni. Na własne życzenie, podsycana wściekłością i zemstą weszłam w syf. Ale czy to pierwszy raz? Albo czy... w ogóle mnie to obchodziło? Oczywiście, że nie. Najważniejsze było dać upust frustracji. A moja frustracja sięgnęła zenitu i tylko zemsta pomoże wyrównać rachunki pomiędzy mną a moim mężem komediantem. Nie widziałam go ponad tydzień, bo potrzebowałam przerwy. Potrzebowałam również załatwić sprawę mojego nowego burdelu, który miał pozostać tajemnicą. Uporałam się ze wszystkim i nawet zarobiłam kilka tysięcy na jednym precyzyjnym strzale z budynku. Było mi jednak wciąż za mało krwi, by wszystko wróciło do normy.

Tak więc wracając — stałam pośrodku gówna. W starym magazynie należącym do jednego z większych dealerów w Miami. To tutaj rżnął swoje ofiary. Moje oczy skanowały obskurne pomieszczenie przetwarzając w głowie zapamiętane informacje. Przede mną stał mężczyzna w wieku Zeny — wysoki szatyn o świdrujących oczach, dla których niewinne dziewczyny traciły rozum i majtki. Czy wiedziałam, jak delikwent miał na imię? Nie. Był piekielnie przystojny, zły do szpiku i zasługiwał na śmierć za to, jak wykorzystywał naiwne, choć niewinne idiotki, a mnie jego imię było zbędne. Szczycił się tym, że uwodził, potem zmuszał do brania testowego towaru a na koniec pieprzył swoje ofiary. Nie zawsze chciały dawać, więc był idealną przynętą. Skoro on miał czelność naruszać kobiecą przestrzeń osobistą, ja miałam pełne prawo do wykorzystania go jako zemsty. Tak też zrobiłam.

Uśmiechnęłam się lubieżnie, zsunęłam dłonie po talii na uda i bez zastanowienia, choć powoli, zdjęłam swoją bordową sukienkę. Pod nią miałam prześwitującą bieliznę, która niewiele pozostawiała dla wyobraźni. Plan był prosty, choć dla mnie mało przyjemny. Podeszłam do łóżka, na którym leżała moja naga ofiara i bez cienia zawahania wyszłam na nie, moszcząc się pomiędzy jego nogami. Moje ciało było wszystkim, co widział.

— Jak masz na imię? — wypalił, dekoncentrując mnie w tej wyniosłej chwili. Zrobił to niespodziewanie, przez co na moment poczułam obrzydzenie.

— Mam na imię Veira — odpowiedziałam szczerze. — Mówią na mnie Bloody Valentine, bo zostawiam po sobie krwawe walentynki. Słyszałeś o tym?

Oczy szatyna powiększyły się dwukrotnie, a kutas, który spoczywał na jego udzie drgnął. Och, więc kolega był zajawiony tajemniczym egzekutorem, miło.

— Coś przeskrobałem? — ciągnął dalej, niezrażony moim wyznaniem.

Ktoś normalny uznałby moje słowa za wstęp do swojego osobistego piekła, ale on? On jedynie bardziej się nakręcił. Był pierdolonym gwałcicielem, więc brutalny seks był dla niego jak zapalnik — największa rozkosz. I dobrze. Musiał być przekonujący. Nachyliłam się nad jego parszywą mordą, po czym zatrzepotałam rzęsami. Był mój, choć nawet tego nie wiedział.

— Nie wiem... — wyszeptałam, patrząc mu w oczy. — Przeskrobałeś?

— Jestem niegrzecznym chłopcem — zapewnił. — Chcesz się przekonać?

— Zdecydowanie.

Wróciłam na miejsce, czyli między jego nogi i sięgnęłam po telefon. Był to telefon, który kupiłam godzinę temu tylko po to, by napisać z niego jedną wiadomość. Wystukałam jej treść, po czym znów spojrzałam na moją ofiarę. Był zafascynowany moim widokiem — zdradzały go rozszerzone źrenice, szybki oddech i kutas, który był coraz twardszy. Nawet nie musiałam się wysilać, by zagrał przekonująco. Byłam pewna, że wystarczyłby jeden niewinny dotyk, a jego kutas eksplodowałby nasieniem jak fontanna.

Wysłałam wiadomość, a potem odrzuciłam telefon i nachyliłam się nad niemal sztywnym penisem. Patrząc skurwielowi prosto w oczy wypuściłam spomiędzy warg strużkę śliny, która moment później skapnęła prosto na nabrzmiałą główkę.

Zabawa się zaczęła.

Keller

Wyczuwanie kłopotów było jedną z moich najlepszych pozaziemskich umiejętności. Kiedy coś miało się spierdolić, zawsze to czułem. Dzisiaj nie miałem żadnych paranormalnych przebłysków, więc widząc na ekranie telefonu wiadomość, jedynie się uśmiechnąłem. Adres i dwa słowa, które wznieciły we mnie płomień ekscytacji: „Mamy problem".

Nie miałem pojęcia kim był nadawca, ale przecież nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził. Czułem, że szykowało się coś fajnego. Ciekawego i zabawnego zapewne — jak zawsze w tym naszym słodkim brudnym półświatku.

Wziąłem ze sobą scyzoryk, szczoteczkę do zębów zakończoną gwoździem i mały młotek. Dlaczego taki zestaw? Ano dlatego, że miałem na to ochotę. Ubrałem się, wziąłem kluczyki do motoru i wyszedłem z domu, a następnie obrałem kierunek jazdy. Jechałem kilka minut, bo budynek, w którym czekała na mnie niespodzianka był jedną z mniejszych spelun dla pijaków w tym mieście. Te większe były zarezerwowane dla dealerów i morderców. W zasadzie ta, do której przyjechałem również należała do dealera. Jednego z gorszych, bo pracował z innym odłamem półświatku — handlarzami żywym towarem.

Zszedłem z motoru a następnie udałem się do prowizorycznych drzwi. W środku panował półmrok, było cicho i upiornie, przez co na moje dłonie wstąpiła pełna ekscytacji gęsia skórka. Adrenalina uderzyła we mnie ze zdwojoną mocą, gdy ruszyłem przed siebie. Im bliżej zamkniętych drzwi na końcu korytarza, tym większe przeświadczenie, że ktoś był w tym syfie razem ze mną. Sięgnąłem po scyzoryk, a na moje wargi uśmiech wszedł samoistnie. Zadrżałem z ekscytacji, gdy ktoś poruszył klamką. Moje serce zaczęło wybijać coraz szybszy rytm, a adrenalina stawała się wręcz nie do zniesienia. Chciałem już poznać finał tego żartu. Lub zabawy, zależy co było po drugiej stronie drzwi.

Metalowe drzwi zaskrzypiały, by następnie otworzyć się z łoskotem. A potem poczułem, jak tracę kontakt z rzeczywistością, bo gniew przysłonił mi widok czerwoną mgłą.

Moja żona wyłoniła się zza drzwi w piekielnie seksownej bieliźnie z czerwonej siatki. Jej drobne, choć zajebiście krągłe ciało, długie włosy spadające kaskadami po naznaczonej bliznami i tuszem skórze. I jej twarz. Ona była w tym najgorsza. Miała na ustach lubieżny uśmiech, a na brodzie ślinę. Dużą ilość śliny, którą starła kciukiem, a potem ten kciuk oblizała patrząc mi w oczy z poczuciem pierdolonego zwycięstwa. Oddychałem ciężko. Płuca paliły mnie żywym ogniem, a wściekłość, która płonęła w moich żyłach był jak lawa. Miałem wrażenie, że lada moment pierdolona krew mnie zaleje. A ta parszywa suka uśmiechnęła się słodko i bez jebanego słowa wytłumaczenia ruszyła w moim kierunku. Potem mnie minęła. I wyszła zostawiając mnie w apogeum wszechogarniającej wściekłości.

Zacisnąłem dłonie w pięści. Potem powieki. Na koniec wziąłem głęboki oddech, który wcale mi nie pomógł. Byłem tylko bardziej wściekły. Tak kurewsko wściekły, jak chyba nigdy.

Pełnym napięcia krokiem wszedłem do pomieszczenia z którego wyszła Veira i na własne oczy przekonałem się o tym, jak moja jędzowata żona zakpiła ze mnie i z tego, jak dużym zaufaniem ją obdarzyłem. Zakpiła ze mnie w najgorszy możliwy sposób.

Zdradziła mnie.

— Na co się gapisz, typie? — ta kurwa ze sflaczałym fiutem, którą moja żona wybrała na swoją ofiarę miała czelność się do mnie odezwać? — Chciałeś popatrzeć?

— Pieprzyłeś ją? — zapytałem głosem jak z horroru.

— Niestety nie — westchnął niemal z żalem. A potem jego oczy rozbłysły a usta uformowały się w uśmiech pełen podniecenia. — Ale suka miała takie usta...

Nie. Nie potrafiłem. Nie dałem, kurwa, rady. Wściekłość, furia, chęć mordu i najgorsze — poczucie kurewskiej zdrady wypełniły mnie od czubka głowy aż po same pierdolone palce.

Straciłem kontrolę.

Dopadłem do skurwiela, wyciągając w międzyczasie szczoteczkę z wbitym w jej koniec gwoździem z kieszeni i złapałem go za gardło. Przyparłem go ciałem do materaca i bez zastanowienia wbiłem szczoteczkę w jego mordę. Potem jeszcze raz. I jeszcze. I potem znów. Aż podziurawiłem tym chujostwem jego policzek. Nie słyszałem jego krzyków i błagania, bo moją głowę wypełniał tępy pisk. Ścisnąłem jego gardło mocniej, by nabrał ładniejszych kolorów. Oczy wyszły mu na wierzch, jak jednej z tych piszczących zabawek dla psów. On jednak nie piszczał. Nie dał rady.

— Wiesz, co zrobiłeś? — wyszeptałem powoli.

— Nie dotknąłem jej palc... o kurwa! — wrzasnął piskliwie, gdy kolanem przycisnąłem jego jaja. Był nagi, jego pokiereszowany pysk z dziurami po szczoteczce do zębów w policzku puchł, a oczy miał pełne błagania. Ale ja nie byłem skory do takich gestów. Byłem wściekły. Na Veirę, bo zrobiła ze mnie idiotę, na niego, bo był z nią w tym pokoju sam na sam i na siebie samego, bo jak ostatni kretyn jej zaufałem.

Jego sina morda byłaby zabawna, gdybym mógł się rozkoszować naszym spotkaniem jak należy. Ale nie mogłem, bo jedyne, co miałem w głowie to chęć mordu. Silniejszą niż kiedykolwiek. Ja pierdolę. Odchyliłem głowę, po czym po raz drugi straciłem kontrolę. Gwałtownie się pochyliłem, uderzając czołem o jego czoło i waliłem tym swoim jebanym pustym łbem o jego głowę tak długo, aż zaczęło mi się w nim kręcić. Krew zalała mi twarz, tak jak wkurwienie i gorycz zalały mi wnętrze. Dopiero po chwili zorientowałem się, że facet zemdlał, a ja ledwo mogłem patrzeć na oczy. To też mnie wkurwiło.

Musiałem... Musiałem go, kurwa, oskórować.

***

Po fazie adrenaliny była faza obłędu, a po niej... po niej przyszło odrętwienie. Chyba pierwszy raz od porwania Ky czułem się tak obdarty z humoru. Byłem obolały, bo rozbiłem sobie łeb o tamtego frajera i jeszcze pękło mi naczynko w oku. Wyglądałem jak pojeb, co nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie moja poważna mina. Nienawidziłem czuć się pusty. Zawsze przepełniało mnie rozbawienie, a teraz nic z tego nie miałem.

Zostałem, kurwa, zdradzony. Przez moją pierdoloną żonę! Nie była mi bliska, co to, to nie. Ale poczułem się beznadziejnie z faktem, że z taką łatwością się ode mnie odwróciła, że wręcz nie do pojęcia! Jak, do chuja, mogła mnie tak zaślepić?!

Miałem jej dość. Pieprzona zdradziecka wariatka.

Wszedłem do domu Zeny nabuzowany i wciąż cały we krwi. Moje wejście zaznaczyłem mocnym zatrzaśnięciem drzwi, co od razu spotkało się z odpowiedzią pana i władcy.

— Do kurwy, dzieci śpią! — warknął mój szef.

Moment później pojawił się przede mną w samych spodenkach. Na mój widok ręka w której miał ciastko zamarła w drodze do ust. Przełknął co miał w gębie i dla bezpieczeństwa — lub żeby się nie zbrudzić — cofnął się o dwa kroki.

— Chcę wiedzieć? — zapytał spokojniej.

Byłem taki wkurwiony, ja pierdolę.

Rzuciłem reklamówkę pełną mięsa przed jego nogi i zacisnąłem dłonie w pięści, mrużąc na niego oczy. Gdyby nie był takim miękkim fiutem, nie porwaliby Veriny a ja nie poznałbym tej czarnowłosej suki, przez którą rozpierdalało mi właśnie łeb. To jego, kurwa, wina.

— Co to?

— Mięso — warknąłem. Jego dezorientacja odrobinę poprawiła mi humor.

— Zabiłeś jakieś zwierzę i postanowiłeś zabawić się w rzeźnika? Nikt tego nie będzie jadł. Chuj wie na co było chore — syknął z rozdrażnieniem, po czym kopnął worek w moją stronę. Pięknie pofiletowane mięso wypadło na ich czystą podłogę.

Prychnąłem z mrocznym rozbawieniem, spoglądając Zenie prosto w te przerażająco niebieskie oczy. Zmrużył je, a między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. I wtedy go natchnęło.

— Ja pierdolę, to jest ludzkie mięso?!

Zacisnąłem usta, bo jego mina była naprawdę zabawna.

— Powiedz tej suce, którą ze mną związałeś, że jej kurewski charakter nie zrobił na mnie wrażenia — oznajmiłem z chłodnym uśmiechem, choć w środku autentycznie płonąłem. — Pierdolę ją.

Co za ironia losu. Ktoś zaczął namiętnie klaskać i zaraz przestrzeń wypełnił pełen pogardy śmiech. Moja pieprzona żona wyłoniła się z salonu w czarnej koszulce do połowy brzucha i równie czarnych spodniach. Jej twarz wyrażała pełne zwycięstwa rozbawienie. Miałem ochotę rzucić nią o ścianę.

— Masz, wpierdalaj kotlety ze swojego kochanka — warknąłem, tracąc na moment kontrolę i kopnąłem mięso w jej stronę. Spojrzała na nie z uśmiechem. — Mam nadzieję, że jego fiut będzie równie dobry po obróbce termicznej.

Westchnęła i przechyliła głowę na bok. Na jej wargach uformował się uśmiech, a oczy wypełniło paraliżujące mnie zwycięstwo.

Nie, kurwa. Niemożliwe.

— Ty pierdolona...

— Och! — jęknęła ze sztucznym oburzeniem. — Kto by pomyślał, że możesz być o mnie tak chorobliwie zazdrosny — zakpiła.

— Zazdrosny? — prychnąłem, robiąc krok w jej kierunku.

— Wiem, że cię to ruszyło — wyszeptała podchodząc do mnie. Wykpiła mnie moimi własnymi słowami. A potem przeszła gołymi stopami po mięsie, które przyniosłem. — No i co? Nie jest ci już do śmiechu?

Zemściła się na mnie za klatkę. Zakpiła ze mnie, bo nie potrafiła się pogodzić z tym, że ja zakpiłem z niej. Że odsłoniłem ją przed nią samą. Zrobiła mi to samo. Pieprzona, przebiegła suka.

— A odpowiadając na twoje pytanie... Nie wiem czy będzie smaczny, ale na pewno równie szybko pocieknie mi na jego widok ślina. — Oblizała wargi, pojąc się swoim zwycięstwem. — Będzie wchodził mi w gardło tak głęboko, że oczy będą mi łzawić. A potem wsadzę go sobie w cip...

Doskoczyłem do niej gwałtownie, ponownie pochłonięty wściekłością. Zacisnąłem palce na jej gardle i z dużą siłą uderzyłem nią o ścianę. Skrzywiła się, nie spodziewając się ataku. Jej oczy wypełniły się mordem, gdy spojrzała prosto w moje, równie wściekłe. Byłem na granicy samokontroli. Doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

— Pieprzona manipulatorka — wycedziłem przez zęby, zaciskając palce na jej długiej szyi.

— Jebany klaun.

— Nie dotknęłaś go. Nie pozwoliłaś by jego śmierdzący kutas wszedł w twoje usta, prawda? — Uśmiechnęła się z wyższością, chcąc uderzyć we mnie kolejnym manipulującym kłamstwem. Nie miałem ochoty tego słuchać. — Nie pozwoliłaś, by dotykał tego, co moje — dodałem niższym głosem. — Bo ty cała do mnie należysz. Każdy fragment ciebie — szeptałem z kpiną. — Należysz do mnie.

To ją odpaliło. Zapłonęła gniewem, a potem splunęła mi prosto na wargi i korzystając z mojej nieuwagi wyrwała mi z kieszeni scyzoryk. Była obłędna w knuciu i manipulowaniu — nóż dosłownie w sekundę znalazł się przy mojej szyi. Napierając na pulsującą tętnicę.

Mój oddech przyspieszył.

— Pierdol się — warknęła.

A potem równocześnie uśmiechnęliśmy się z wyższością.

Puściłem jej szyję, by zmienić położenie rąk i objąć ją ciasno w talii. Naparłem na jej ciało by poczuła mnie całą sobą. W chwili, w której nacisnęła nożem na moją skórę, rozcinając ją, straciłem kontrolę po raz kolejny. Pochyliłem się gwałtownie w jej kierunku i mokrymi od jej śliny wargami wpiłem się w jej usta. I całowałem ją tak długo aż nie pękła i nie oddała pocałunku. Mój scyzoryk upadł na ziemię, bo Veira wplotła palce w moje włosy, mocno za nie pociągając.

Dopiero po chwili zrozumiałem, że przegrałem z nią dzisiaj dwukrotnie. Gdy pokonała mnie zemstą i gdy boleśnie dała mi do zrozumienia, że zaczyna mi zależeć. 

__________

Twitter: #BloodyValentinepl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top