Rozdział 3.

Veira

Obudziłam się nad ranem, na samym krańcu łóżka, które dzieliłam z Kellerem. On leżał po swojej stronie, ja po swojej. Dystans to podstawa w relacji ze mną — naruszasz moją przestrzeń, zdychasz. Proste.

Założyłam na siebie ślubną sukienkę, związałam włosy w kok i zajęłam się panelem sterowania maszyny, na której się znajdowałam. Nie miałam problemów z obsługą czegokolwiek, bo przez zdecydowaną większość swojego życia musiałam walczyć o przetrwanie. Stąd opanowanie sterowania jachtu zajęło mi piętnaście minut, a dotarcie do wyspy Valerii zaledwie kilka minut więcej.

Opuściłam jacht najciszej jak potrafiłam i z zadowoleniem zauważyłam, że wszyscy spali. Cyrk się odbył, dzień zapomnienia o świecie przeminął i mogłam wracać do swoich obowiązków. Boo, znalazłam przy brzegu, czujnie obserwowała mnie od momentu, gdy pojawiłam się w zasięgu jej wzroku i gdy stanęłam przy niej, przywitała mnie stuknięciem łebkiem o moją nogę. Podrapałam ją za uchem, uśmiechając się leniwie i moment później skierowałam się do posiadłości Visserów. Mój człowiek, był gotowy do lotu, więc bez zbędnych słów kiwnęłam głową i razem udaliśmy się do mojego podniebnego środka transportu.

Nie miałam czasu na pierdoły.

***

Po wylądowaniu w Miami od razu przystąpiłam do działania. Miałam zlecenie do wykonania i dwieście tysięcy dolarów do odebrania. Plus napiwek, bo trafiło mi się sprzątnięcie jednego z czołowych kolekcjonerów dzieł sztuki w naszym pięknym mieście. Nie miałam czasu by się zastanowić z jakiego powodu miał zostać zabity — powody nie miały żadnego znaczenia, gdy w grę wchodziła szybka kasa. I chęć mordu, która się we mnie odezwała, gdy tylko nabrałam w płuca powietrza. Miami działało na mnie kojąco.

Zanim dotarłam z lotniska do swojego mieszkania, by przygotować się na akcję, minęło osiemdziesiąt minut. Musiałam wejść do mojego klubu, sprawdzić, czy prace, które zleciłam szły sprawnie, musiałam zrobić zakupy na śniadanie i oczywiście musiałam stoczyć kilkanaście batalii na temat tego, że do supermarketów nie wolno wprowadzać lisów. Przejęłabym się groźbami, gdyby nie fakt, że miałam je w dupie. Każdy sklepowy ochroniarz w promieniu pięciu kilometrów od mojego domu miał świadomość, że jak mnie wkurwi, nie będzie mu dane się więcej odezwać. Nikt nie wiedział, że byłam Bloody Valentine, ale wielu wiedziało, że mam chore sposoby na zdobywanie tego, na czym mi zależy. Wystarczyło jednemu mężczyźnie zagrozić nożem i moment później wszyscy wiedzieli, że ze mną się nie zadziera — byłam znienawidzoną przez wszystkich klientką i wcale mi to nie przeszkadzało. Jedynym problemem były nowe pracownice moich stałych miejsc zakupowych, które nie wiedziały, że Boo ma wstęp wszędzie tam, gdzie ja.

Wypuściłam lisiczkę na ogród, by odpoczęła po locie, a sama skierowałam się do drzwi tarasowych, które otworzyłam za sprawą czytnika linii papilarnych — przezorny zawsze ubezpieczony. Kuloodporne szkło rozsunęło się sprawnie, dając mi widok na cały salon. Gdy omiotłam go wzrokiem i przeskoczyłam spojrzeniem na kuchnię, którą od salonu oddzielała wyspa kuchenna, zakupy wypadły mi z rąk. Furia wypełniła moje żyły zaraz po tym, jak ogarnęło mnie zaskoczenie i ekscytacja. Pierdolony skurwiel.

— Co, do kurwy, robisz w MOIM domu, Keller? — wrzasnęłam, wchodząc do salonu pełnym wściekłości krokiem.

Ten cholerny, farbowany dureń stał w MOJEJ kuchni w samych pieprzonych bokserkach i smażył jajecznicę na MOJEJ płycie indukcyjnej. Odwrócił się do mnie ślamazarnie, z psychopatycznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, uniósł dłoń z drewnianą łyżką na wysokość swojej klaty i zaraz wycelował nią prosto we mnie, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.

— Myślałaś, że zjesz śniadanie beze mnie? Zaraz po tym, jak założyłem ci na palec obrączkę a potem pieprzyłem na jachcie w ramach nocy poślubnej? — prychnął. — Niedoczekanie, Veiro. Potężne niedoczekanie.

— Jaki masz problem, co? Chyba nie uroiłeś sobie w tym pustym łbie, że naprawdę jesteśmy małżeństwem, prawda? — Przyjęłam pozycję defensywną, łapiąc się pod boki i dosłownie mordując skurwiela wzrokiem. — Wypierdalaj z mojego domu i nigdy więcej się tutaj nie włamuj. Nie dotykaj moich rzeczy, nie rządź się i najlepiej trzymaj się ode mnie z daleka.

Jego teatralne wetchnięcie wyrwało ze mnie potwora. Zacisnęłam dłonie w pięści i zrobiłam krok w jego stronę. Cienka granica dzieliła mnie od wyciągnięcia sztyletu i wbicia mu prosto w czoło.

— Skończyłaś? — zapytał złośliwie i bezczelnie się odwrócił, by zamieszać jajka na patelni. Gdy wrócił twarzą do mnie, wyglądał na zadowolonego. — Lubisz bekon? Zrobiłem jajówę na bekonie.

Kpił. Żartował. Sprawdzał mnie. On tylko mnie sprawdzał. Zena mu kazał, na sto tysięcy procent po prostu ten przewrażliwiony zjeb kazał mu mnie sprawdzać. Nabrałam w płuca pełnego oddechu i wypuściłam go, licząc w myślach do pięciu. Spokój.

— Nie jem mięsa — oznajmiłam twardo.

— Tak, a ja jestem zrównoważony psychicznie. Wiem, że jesz, wczoraj jadłaś. — Zawiązał ręce na torsie i prowokacyjnie uniósł na mnie brew. — Jesteś krwiopijcą, nie przeżyjesz ani bez krwi na rękach ani bez mięsa.

— Och, wybacz, znawco mnie i moich preferencji, zapomniałam, że jesteś pojebany i mnie śledzisz.

— Następnym razem nie zapominaj.

A gdyby tak... Oderwać mu głowę? I przyszyć odwrotnie?

— Nie chcę jajecznicy. Zrób mi czekoladowe mini naleśniki i połóż na nich maliny, a potem posyp je cukrem pudrem, który musisz kupić, bo go, kurwa, nie mam.

— Pewnie, modliszko. A dostanę w nagrodę buziaka?

— Nie.

Złapał się za serce, teatralnie ścierając z policzka nieistniejącą łzę i westchnął jakbym była nieznośnym dzieciakiem, który łaził mu wokół nóg.

Wdech i wydech. To tylko Keller.

Ruszyłam w kierunku korytarza, gdzie znajdowała się łazienka i nie odezwałam się już ani słowem. Najpierw zrzuciłam z siebie suknię ślubną, potem zmyłam resztki makijażu, który miałam na twarzy i weszłam pod prysznic, by sprawnie się umyć i przygotować na egzekucję, którą miałam zaplanowaną. Woda była tak przyjemnie odprężająca, że zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na reset. Oddychałam powoli i spokojnie, czując jak schodzi ze mnie napięcie i zgromadzona przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny złość. Nie mogłam się rozpraszać i przejmować jakimś farbowanym zjebem.

Niedoczekanie.

Miałam wyczulony słuch, więc gdy tylko drzwi do łazienki się otworzyły, zacisnęłam zęby. Czekałam aż podejdzie i uchyli szkło kabiny, a gdy to zrobił, odwróciłam się gwałtownie, złapałam go za szyję i wciągnęłam do brodzika, przyciskając jego plecy do ściany. Prawie mi się udało docisnąć je do mydelniczki, która składała się z dwóch ostrych prętów, na których był kolorowy talerzyk. Przebiłabym go na wylot. Z chorą satysfakcją.

— Zabić cię? — zapytałam ze złością, patrząc na jego moknącą, pełną zadowolenia gębę. W jego oczach czaiła się ekscytacja i podniecenie.

— Ale dopiero po tym, jak urodzisz mi syna — oznajmił poważnie, choć na wargach grał ten popieprzony jokerowski uśmiech.

Boże, jak ja go nienawidziłam. Ale był tak irytująco pobudzający i tak żałośnie mi się podobał z tą swoją różową blizną na mordzie.

Dopiero po chwili zrozumiałam sens jego słów. I zawrzała we mnie furia. Zamieniłam uścisk pięści na jego szyi na przedramię, którym mocniej docisnęłam go do kafelków. Stanęłam na palcach, by przycisnąć do jego czoła swoje i patrząc mu prosto w oczy, wysyczałam:

— Wolałabym zdechnąć, niż nosić twoje dziecko.

Jego uśmiech się poszerzył. Bez pozwolenia złapał mnie w talii i mocniej do siebie przycisnął. Moje piersi zetknęły się z jego rozgrzanym przez wodę torsem. Na brzuchu czułam twardniejącego penisa, ale usilnie go ignorowałam. Niech sobie zwali.

— Popracujemy nad tym — oznajmił, przekręcając twarz na bok. Zerknął na moje usta i mimo mojego morderczego wzroku, wysunął język i musnął nim górną wargę. — Takie wredne usta, a tak słodkie — wyszeptał.

A potem przywarł do nich z mocą, która mogłaby zwalić mnie z nóg. Na szczęście nie zwaliła, bo nie robił na mnie żadnego wrażenia. Nie oddałam pocałunku, a on się nie poddał. Objął mnie ciaśniej, ocierając się o mnie jak pieprzona kotka w rui i nieprzerwanie skubał moje wargi. A ja nieprzerwanie naciskałam przedramieniem na jego szyję. Ale nie robiłam tego wystarczająco mocno. Nie mogłam. Coś mnie blokowało. Jakbym podświadomie czuła, że nie mogę go skrzywdzić.

Co za wkurwiające uczucie.

— Ale jesteś uparta — mruknął w moje usta. — Prawie mi przykro, że ja również jestem.

Gwałtownie zerwał moją rękę, którą próbowałam go nieudolnie udusić, objął mnie ciaśniej i odwrócił nas. Teraz to ja byłam przyciśnięta do kafelków, a on sprawnie złapał mnie za ręce i mocno przycisnął je do powierzchni nad moją głową. Oddech mi przyspieszył, a oczy zaszły krwawą mgłą. Nie miał prawa mnie unieruchamiać. Nie miał pierzonego prawa mnie tak, kurwa, ubezwłasnowolnić! Uniosłam kolano, żeby go kopnąć, ale zablokował je, dociskając się do mnie całym ciałem. Jego szaleńczy wzrok wbił się w moje oczy w chwili, gdy połączył nasze czoła.

— Nie zrobię ci krzywdy — powiedział łagodnie.

Zmrużyłam oczy. Czy on... Nie. Kurwa, nie.

— Puść mnie skurwielu, bo nie ręczę za siebie! — wrzasnęłam.

— Dopiero jak się uspokoisz i dotrze do ciebie, że nie jestem wrogiem wariatko.

Zacisnęłam powieki, trąc górnymi zębami o dolne i bezsilnie odchyliłam głowę. Co on mi, kurwa, robił z głową? Nie znał mnie, ja nie znałam jego i to wszystko... To jak się zachowywał, źle na mnie działało. Nie chciałam pomocy i kompana w wojnach, które prowadziłam i w tych, które dopiero miałam zamiar wywołać również. Nie potrzebowałam nikogo. Ale on był nie do przegadania.

— Obserwowałem cię — wyszeptał, przyciskając wargi do moich. — Obserwowałem i widziałem, jak działasz. Ciągle jesteś w gotowości, ciągle myślisz. Nie musisz być czujna przy mnie.

Niedoczekanie.

Pocałował mnie krótko, po czym zsunął wargi na mój policzek, a z niego na szyję. Miałam odchyloną głowę i w ostatnim momencie powstrzymałam się przed wyprostowaniem. Jego ciepłe, przyjemne wargi były odprężające. Kolczyk potęgował doznania za każdym razem, gdy ocierał się o moją skórę. Całował powoli, spokojnie, jakby chciał żebym naprawdę się uspokoiła. Jakby to nie była tylko gra z jego strony.

Ale przecież grał. Był kukiełką Vercettich i wykonywał rozkazy. Sprawdzał mnie i pilnował. Dostał zadanie i ja też je dostałam, żebym nie musiała się przejmować kolejnym nieobliczalnym wrogiem, jakim był Zena. Mimo że zdziadział i zrobił się miękki dla Veriny, dla każdego innego pozostawał zimnym, bezlitosnym zjebem. Nie lubił mnie. Uważał, że byłam zagrożeniem i miał rację, bo mimo że nie skrzywdziłabym ani Veriny, ani Fianny, jemu mogłam bez zastanowienia poderżnąć gardło.

Keller powoli poluzował uścisk na moich nadgarstkach, więc opuściłam ręce. Oddychałam niespokojnie, rozproszona myślami i tym, jak na mnie działał. Nawet nie zaprotestowałam, gdy złapał mnie za uda i podsadził. Owinęłam nogi wokół jego pasa i poczułam jak jego twardy kutas wbija się w moje centrum. Krew zawrzała w moich żyłach, mieszając się ze złością i podnieceniem. Sutki mi stwardniały i zrobiły się obolałe. A moja zdradziecka cipka zwilgotniała, bo dupek ocierał się o mnie tak, by zadziałała sztuczka z kolczykiem. Niewielkie tarcie było pobudzająca przez tę cholerną błyskotkę.

— Odpręż się Modliszko — wyszeptał, wracając wargami do moich ust.

Zrobiłam to. Rozluźniłam mięśnie i pozwoliłam sobie na kolejną bezwartościową chwilę zapomnienia. Z moim cholernym mężem, którego złapałam za głowę i pocałowałam. Chaotycznie, bez ładu i składu i z potrzebą, która opanowała moje ciało.

— Nienawidzę cię — oznajmiłam poważnie w jego usta.

W odpowiedzi się oderwał i liznął moje wargi językiem, wbijając podniecony wzrok w moje równie podniecone oczy. Był mokry, rozpalony i tak beznadziejnie przystojny w sposób, którego nie rozumiałam. Jego szaleństwo przyćmiewało wszystko dookoła i przyciągało mnie pomimo milionów powodów, krzyczących w mojej głowie „NIE". Z trwogą musiałam przyznać, że na mnie działał. Od chwili, gdy widziałam go w klatce, gdy krew płynęła po jego twarzy i gdy odbierał życie dupkowi, którego mu podsunęłam, rozpalając chęć mordu w moich wrogach. Wrogach, którzy byli również jego wrogami, a ja tego nie wiedziałam.

Bo nie wiedziałam o Kellerze nic.

— Pragnę cię — powiedział, wpatrując się we mnie z mocą.

— Nie patrz na mnie tym wzrokiem — wycedziłam przez zęby. — Pieprz mnie, ale kurwa nie patrz tak.

Odwróciłam twarz, bo nie mogłam znieść tego, jak łagodnie się we mnie wpatrywał. Jakby wiedział to, czego nie powinien. Nikt nie powinien. Nigdy.

— Jesteś popieprzona — stwierdził gorzko.

Wsunął między nas dłoń i wydobył tego swojego zakolczykowanego penisa. Spojrzałam na jego twarz, gdy z pełną skupienia miną nakierował główkę na moje wejście i lekko o nie potarł. Zadrżałam, czym wywołałam jego arogancki uśmiech.

Wszedł we mnie gwałtownie, bez ostrzeżenia i równocześnie po raz kolejny przywarł do moich ust. A ja objęłam go za szyję, jedną dłoń wplatając w jego włosy i pociągnęłam za nie tak mocno, jak tylko dałam radę.

— Powiedz mi — zaczął, nadając sobie wolnego, irytującego tempa — z iloma facetami spałaś?

Prychnęłam, odciągając jego głowę w tył, by spojrzeć mu w twarz.

— Co cię to obchodzi?

— Muszę zabić każdego, kto cię dotykał — oznajmił z pełną powagą, przyspieszając ruchy biodrami. — Zabiję ich wszystkich. Każdego po kolei. Bo dotykali mojej żony.

Nie mam pojęcia, dlaczego mnie to rozbawiło. Jego powaga była rozbrajająca, jakby naprawdę wierzył w to bezwartościowe małżeństwo. Miał bardzo nierówno pod tą swoją farbowaną kopułą.

— Za bardzo wczuwasz się w rolę.

— Ty za to w ogóle się nie wczuwasz — warknął. — A powinnaś, bo ja nie żartuję. Nie żartuję w sprawach związanych z tym, co jest moje. — Przycisnął swoje czoło do mojego. — A ty jesteś moja. Czy wierzysz w to małżeństwo, czy nie.

— Zabawny jesteś — podsumowałam.

Oplotłam go nogami ciaśniej i dla urozmaicenia zabawy objęłam palcami jego szyję. Ruch jego grdyki pod moimi palcami był równie pobudzający, co wchodzący we mnie z coraz większą siłą penis. Oczy Kellera przysnuła ciemna mgła, a uśmiech stał się nie tyle popaprany, co podniecająco przerażający. Mój oddech przyspieszył wraz z biciem serca, które czułam w gardle. Miałam ochotę krzyczeć, bo czułam się tak porażająco dobrze, ale nie miał prawa tego wiedzieć. Nie miał prawa mnie znać. Nie miał prawa do niczego, mimo że uważał zupełnie odwrotnie.

Odchyliłam głowę, gdy moje ciało wysłało jasny sygnał i mocniej zacisnęłam palce na jego szyi. On zrobił to samo z moimi pośladkami. Jego ręce był wielkie. Cały był stosunkowo naprawdę duży i mogłabym czuć się przy nim pewniej. Ale musiałabym mu zaufać, a to było niemożliwe. Nie ufałam nikomu poza moją mamą i babcią. Wraz z jej śmiercią, odeszło to, co było dobre.

— Zajebiście mnie kręcisz Veira — oznajmił, wbijając się we mnie po samą podstawę. — Nawet, kurwa, nie będę tego ukrywał.

Prychnęłam, prostując głowę i czując jak powoli opanowuje mnie orgazm, spojrzałam prosto w jego ziejące mrokiem oczy. Uśmiechnęłam się wrednie i zanim moje usta mógł opuścić krzyk ekstazy, jaka mną zawładnęła, pocałowałam go. Moje ciało się rozedrgało, mięśnie w cipce zaczęły się kurczyć i rozluźniać, a serce waliło mi niemal w przełyku. Orgazm przetoczył się przeze mnie z niewyobrażalną mocą. I sprowokował również orgazm Kellera, który wystrzelił we mnie obficie, nie powstrzymując ani jednego dźwięku, który wpadł w moje wargi. Gdy skończył, docisnął mnie do kafelków całym swoim ciałem i schował twarz w zagłębie mojej szyi. Dyszał ciężko, nieustannie gniotąc mój tyłek i mruczał coś pod nosem. A ja obejmowałam go za szyję, bezwiednie wbijając paznokcie w skórę na jego plecach.

Był jeden plus tego idiotycznego małżeństwa. Dobry seks, bo tego nie mogłam mu odmówić. Był dobrym kochankiem. Zajebiście dobrym i intensywnym i szczerze nie mogłam się doczekać, aż zacznę na nim eksperymentować. Z pewnością spodoba mu się każda krzywda, którą mu wyrządzę.

— Zrobiłeś mi naleśniki? — zapytałam po długiej chwili. — Jestem głodna.

Prychnął w odpowiedzi. Odsunął się ode mnie i powoli postawił mnie na drżących po orgazmie nogach. Zrobił mały krok do tyłu, by pod wciąż lecącą wodą przemyć sobie kutasa i skopał swoje bokserki do brodzika. Bez słowa sięgnął do mojego mydła, namydlił się i odczekał aż mydliny spłyną. Potem przetarł twarz dłońmi, uśmiechnął się do mnie złośliwie i zamknął przestrzeń między nami, łapiąc mnie za szyję i całując. Nie zdążyłam zareagować, bo po tym, jak na moment przygryzł moją wargę, szybko się oderwał i wyszedł z kabiny, porwał ręcznik i zniknął.

Keller był jak pieprzony huragan. Niepowstrzymany, nieobliczalny i cholernie intrygujący.

Dokończyłam mycie, czując jak burczy mi w brzuchu i wyszłam z kabiny. Osuszyłam się ręcznikiem, nasmarowałam ciało balsamem i zarzuciłam na plecy satynowy, czerwony szlafrok.

Do kuchni wkroczyłam z neutralną miną, zaciekawiona dalszym obrotem spraw i zastałam mojego nagiego męża przy patelni, gdzie smażył moje mini naleśniki. Na wyspie były również umyte maliny w spodeczku i cukier puder na talerzyku. Nie chciałam wiedzieć, czy poszedł po niego nago.

— Gdzie ta jajecznica? — zapytałam.

— W moim żołądku, modliszko. Nie chciałaś to nie, zjadłem ją.

Zacisnęłam wargi, bo znów miałam żałosną ochotę się zaśmiać. Kurwa, co do cholery robił ze mną ten idiota?

— Tak właściwie to jak tu wszedłeś?

— Przez drzwi od strony drogi, moja droga, lubię otwierać coś, do czego nie mam klucza. — Uniósł głowę i spojrzał na mnie z głupim uśmiechem. — Nie zapytasz jak to możliwe, że byłem tutaj przed tobą?

— Nie, mam to w dupie.

— Kłamczucha — mruknął. — Nie to nie.

Zrzucił z patelni trzy naleśniki i nalał kolejne, a potem te, które miał gotowe ułożył na jednym z moich czarnych talerzy, posypał malinami i poprószył cukrem pudrem. Przysunął talerz w moim kierunku, ale nie puścił go, gdy chciałam go zabrać do stołu. Czekał z nachylonym policzkiem.

— Czekam na wdzięczność.

— Nie doczekasz się jej.

Sięgnęłam po miseczkę z malinami a naleśniki z talerza złapałam do ręki i udałam się do stołu, gdzie je bezceremonialnie położyłam. Usiadłam na krześle i zaczęłam jeść, ignorując śmiech mojego niezrównoważonego, choć robiącego smaczne naleśniki męża. 

________________

Twitter: #BloodyValentinepl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top