Rozdział 5

Przed

Praca w sklepie nie należy do tak prostych czynności, jak na początku sobie to wyobrażam. Niemal każdego dnia rano idę pomagać staruszce i wracam bardzo późnym popołudniem tak zmęczona, że ostatnią rzeczą, którą chce robić to przeglądanie serwisów społecznościowych. Poniekąd jest to pomocne, bo nie dołuję się tym, jak spędzają czas wolny rówieśnicy. Z właścicielką sklepu z każdym dniem mam coraz lepszy kontakt, choć nadal nie mam zniżek pracowniczych na produkty spożywcze. Z jednej strony mogę, jakoś to zaakceptować, mały sklepiczek mający malutko klientów, bo tylko ci co mieszkają w okolicy i jakoś musi mieć z czego się utrzymać. Z drugiej strony dobrze wykonuję swoją pracę. No, prawie poza małymi mankamentami, ale każdemu mogą zdarzyć się kilka złych dni pod rząd.

Zerkam na stojący zegarek umieszczony na ciemnobrązowej szafce nocnej obok łózka. Za dziesięć minut będzie punkt szósta. Energicznie wychodzę z mięciutkiego ukochanego miejsca.

Kto by pomyślał, że po miesiącu intensywnej pracy nie będę mieć problemów z rannym wstawaniem? – myślę.

Nowa sytuacja sprawia, że nie do końca wiem czego mogę się spodziewać. Chodząc do szkoły rodzice siłą zawsze wywlekali mnie z pokoju, a matka codziennie, jak zdarta płyta w samochodzie powtarza, że jestem nieodpowiedzialnym samolubnym gówniarzem, który nic nie osiągnie przez swoje podejście oraz znów będzie tłumaczyć przed szefem spóźnienie. Chciałabym być ich wymarzoną córeczką, lecz człowiek nie jest władczą świata, żeby pisać upragnione scenariusze sobie i innym.

Wyciągam spod łóżka wczorajsze ubrania, które miałam na sobie. Błękitna bluza jest trochę pognieciona, ale ignoruję to. Uwielbiałam staruszkę za to, że ma gdzieś to, jak wyglądam i co, na sobie zakładam. Nie zniosłabym tego, gdyby jeszcze próbowała wpłynąć na niewidzialny mur dookoła mnie. Ciche pukanie do drzwi przerywa natłok myśli, które nagle pojawiły się po przebudzeniu.

Ciche pukanie do, znów coś nowego, za każdym razem jest to walenie.

Odwracam się w stronę źródła dźwięku, z nad uchylnych drzwi wychyla się rodzicielka. Stoję wpatrzona w nią, jak słup soli. Czarne loki idealnie opadały na ramiona, brązowy garnitur z białymi dodatkami jest idealnie dopasowany z delikatnym makijażem. Nawet z marszczkami oraz mocno zadartym nosem, za którym nie przepada wygląda perfekcyjnie. Za każdym razem, gdy staje przed mną w tej postaci odczuwam stres. Ledwo nastaje nowy dzień, a matka już jest ogarnięta bezbłędnie przyszykowana na to, co zgotuje jej los.

– Podwieźć cię do pracy?– pyta, aż zbyt uprzejmym tonem.

No tak, gdy ma na sobie tego typu strój wchodzi w rolę menadżerki w biurze zajmującym się tworzeniem reklam, gadżetów dla różnych firm. Kilku krotnie z ojcem zwracamy matce uwagę, że w rodzinnym gniazdku wszyscy razem wspólnie jesteśmy rodziną, a nie przedmiotami, które można rozporządzić po kątach i dać zadania do wykonania nie licząc się z drugą osobą. Widać starania, jest to dla niej bardzo trudne. Obydwoje mocno kibicujemy w zmianie.

– Nie, dziękuję. Zrobię sobie spacer.

Uśmiecha się sztucznie i zamyka drzwi.

Wzdycham z ulgą, jakoś poszło.

Zastanawia mnie jedna rzecz, rodzice nie dociekali, co się stało, że w ciągu miesiąca moje zachowanie uległo diametralnej zmianie. Nie wykłócam się, nie spóźniam się do pracy, rzytelnie wykonuję obowiązki domowe w czasie wolnym. Czekam na zadanie pytanie, gdzie ukryty jest haczyk. Może potajemnie próbuję ich zmiękczyć, aby choć trochę skorzystać z wakacji, wyjechać na parę dni ze znajomymi pod namioty, pójść na imprezę i wrócić następnego dnia bez dokumentów oraz pieniędzy.

Nic zero.

Klnę w duchu na pojawiające się rozterki z samego rana. Zabierają mnóstwo czasu, już dawno powinnam być ubrana i wspólnie z rodzicami przetrwać niezręczną ciszę przy śniadaniu. Zerkam na lewy nadgarstek, gdzie znajduję się zegarek. Wskazywał szóstą trzydzieści.

Pięknie!

W popłochu zabieram pierwsze lepsze czarne spodnie oraz pasek w tym samym kolorze z złotą klamrą. Wybiegam z pokoju ślizgając się na kaflach w przedpokoju, z hukiem upadam na tyłek.

Głupie skarpetki!

Ojciec pojawia się nie wiadomo skąd, patrzy z ukrytym uśmiechem na twarzy.

To podejrzane, że ostatnio jest taki miły – myślę.

Przez kilka sekund przyglądam się mu z uwagą. Znów ma na sobie garnitur, w którym odwiedza sklep u staruszki. Kilkudniowy zarost to zupełnie coś nowego. Nigdy nie pozwalał sobie nawet na drobne niedociągnięcia. Wszystko musi być perfekcyjne, bo w przeciwnym razie nic dla niego takie nie jest. Ostatnio w łazience nawet znajduję czarną farbę do włosów z pewnością, nie jest ona matki, bo ona swoje włosy powierza tylko profesjonalistom. Przykre, że ojciec ma trudność z akceptacją etapu życia, jaki z każdym dniem zbliża się coraz większymi krokami.

Prędzej czy później każdego dopadnie smutna starość.

– Będziesz patrzeć się na mnie patrzeć z pogardą czy w końcu ruszysz tyłek z tej podłogi?

W cale nie patrzę na niego z pogardą!

Bardziej nazwałabym to troską.

Nim zdążę odpyskować rodzic zostawia mnie samą w przedpokoju. Wstaję i po idealnie zimnych kaflach uciekam do łazienki. W pierwszej kolejności myję twarz żelem przeznaczonym do tego. Lodowata woda przyjemnie ochładza rozgrzaną skórę oraz orzeźwia. Uwielbiam to z rana, nie potrzebuję wtedy kofeiny by porządnie zacząć dzień. Gdy ściągam beżowy ręcznik ze ściany haczyk, na którym wisi tkanina zostaje w ręku.

Wszystko, czego dotknę zawsze psuję.

Nawet nie mogę popatrzeć na własnego tatę, bo zostaję oskarżona o pogardę.

Zapewne myśli, że zrobię to celowo, ponieważ jestem wredną rozkapryszoną córką. A to samo ze mnie wychodzi. W cale nie chce taka być, to sytuacje mnie prowokują.

Zegarek na nadgarstku pokazuje zbyt późną godzinę. Niedbale wycieram twarz ręcznikiem, ubieram wcześniej przyniesione ubrania i w popłochu wybiegam z pomieszczenia.

Mama narzeka na mnie, że znów nie zjem przygotowanych przez nią kanapek. Zanim kończy swoją wypowiedz zatrzaskuję za sobą drzwi i biegnę w stronę sklepu.

Ignoruję rozwiązane sznurówki w trampkach, nie mam teraz na to czasu. Bardzo staram się poprawić, jako pracownik. Chciałam mieć, choć jedno miejsce, w którym mogę odzyskać wewnętrzny spokój. Upał na dworze jest nie do zniesienia, bieg w tych warunkach prosi się o hipertermię* choć to mało prawdopodobne wgłębi swojej małej zagubionej duszyczki mam nadzieję na drobny uszczerbek na zdrowiu, bo dzień wolny od pracy jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. Wdycham szybko i regularnie gorące powietrze, które próbuje palić żywcem w środku mojego ciała.

To niezbyt dobre połączenie, w taki dzień.

Chyba jedynym plusem, jaki dostrzegam po pracy w sklepie to poprawa sprawności fizycznej. Mimo że po dotarciu na miejsce pot klei się do włosów, całą twarz mam niczym burak, jak właścicielka to mięśnie nie palą ogniem aż tak bardzo.

Gdy przechodzę przez próg do sklepu upadam nadgarstkiem uderzając o posadzkę. Słyszę charakterystyczne tupanie z zaplecza pomarszczonego buraka. Przynajmniej teraz jesteśmy we dwie w duecie niezdar. Podnoszę wzrok do góry i dostrzegam roześmiane niebieskie oczy.

– Pomóc ci wstać czy będziesz tutaj cały dzień i blokować klientom wejście?

Stara się, aby ton głosu brzmiał poważnie, lecz słabo jej to wychodzi.

Właścicielka bardziej jest miłą, kochaną staruszką, która bardziej ukryje cię przed rodzicami, gdy zjesz cukierka przed obiadem, jako dziecko. Nim zdążę rozkminiać dlaczego zadaje dość niemiłe pytanie dostrzegam stojącego nad mną ojca.

Czy on może przestać mnie nachodzić nawet w miejscu pracy?– przechodzi mi przez głowę.

Pochyla się i wyciąga dłoń, aby nie robić szopki przed staruszką przyjmuję pomoc. Wstaje z przyjemnie chłodnej podłogi. Niezręczna cisza zaciska moje gardło stoję, jak sroka wpatrzona na złoto na zaplecze, które jest za tatą. Najchętniej uciekłabym tam i poczekała na koniec świata. Zwraca uwagę na spuchnięty nadgarstek, szybko chowam rękę za plecy.

Dobrze jakby obejrzał to lekarz – patrzy rodzicielskim surowym wzrokiem.

Tym samym, gdy za każdym razem coś przeskrobię.

Nawet iść nie potrafię dobrze? – myślę.

Chowam rękę za siebie i szybkim krokiem uciekam na zaplecze.

– Gdybyś nie biegła, jak wariatka zauważyłabyś mój samochód. Chciałem cię podwieźć do pracy! – woła za mną.

Udaję, że nie słyszę wypowiedzianych słów oraz rozmowy między ojcem, a struszką. Choć jest to trudne, bo sklepik jest mały. Na magazyn zamiast drzwi jest powierzona przesłona z czarnych w białe duże kropki firanek, co wydaje się przemyślane, bo gdyby były tu jeszcze drzwi za kasą trudno by było o swobodne ruchy.

– Do widzenia Pani Florentyno!

Jakim cudem on zna imię pomarszczonego buraka, a ja nie?!

Dźwięk zamykanych drzwi wejściowych sprawia, że ogarnia mnie wielka ulga. Mam nadzieję, że to koniec tortur, jak na dzisiaj. Zaplecze jest dość ciasne, jedno małe drewniane krzesełko z czerwonym rozrywającym się obiciem, brak okna powoduje że mimo słonecznego dnia panuje tutaj półmrok w kącie zardzewiała umywalka i malutka półka na rzeczy osobiste. Z pewnością nie jest to miejsce dla dwóch osób, przebywając tutaj sama odczuwam ciasnotę. Gniazdo staruszki to najbardziej zaniedbane miejsce, jakie widzę w sklepie.

Nagle ogarnia mnie wielki smutek, gdy uświadamiam sobie dlaczego tak jest.

Przychodząc przed szkołą lub po zawsze wpadłam tutaj, jak oparzona. Nigdy nie mówiłam dzień dobry czy do widzenia. W chamstwie ciężko było mnie przebić, brałam swój ulubiony zestaw filmowy chipsy, picie, popcorn i batony do budy na następny dzień. Kasjerka po pewnym czasie przestała odzywać się do mnie, bo przecież i tak jakby mówiła do ściany. Szybko kładłam na ladę odliczoną kwotę, wybiegałam nie czekając na paragon.

Zaczynam dostrzegać ile pracy kosztuje utrzymanie tego miejsca. Wszystkie produkty zawsze mają swoje określone miejsce, półki dawno nie spotkały kurzu, a podłoga mimo zarysowań od dostaw wygląda na zadbaną.

Czy to sprawia, że jestem okropnym człowiekiem? – przechodzi mi przez głowę.

Nienawidzę wyrzutów sumienia.

Podchodzę do małej biednej zardzewiałej umywalki i odkręcam korek. Pochylam głowę, aby napić się, lecz z kranu nie spada nawet mała kropelka.

Cichy chichot za mną sprawia, że czuję jeszcze większe zażenowanie.

– Ten kran dawno wyzionął ducha dziecko.

Patrząc na panią Florentynę z pewnością jestem bardziej czerwona od niej przez zawstydzenie. Bez słowa mijam ją i podchodzę do półek, gdzie zawsze stała woda, lecz przed sobą zamiast uginające się półki z wodą mam półki uginające się od niczego.

Pytającym wzrokiem zerkam na właścicielkę.

– Nie jesteśmy w wielkim mieście Karmen. Brak zaplecza z towarem daje znaki, ale gorszym sygnałem jest coraz większa nieustająca susza.

– Przecież wody nie może zabraknąć! Na świecie jest jej bardzo dużo.

Staruszka uśmiecha się smutno, przez chwilę milczy w zastanowieniu.

– Nie każda woda jest do picia słońce. Człowiek to paskudne stworzenie, choć miały cały świat u stop nadal pragnął by mieć wszystko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top