Rozdział 4


Przed

Budzi mnie walenie do drzwi. Przypominam sobie, że przekręciłam zamek w drzwiach, aby nikt nie zepsuł wieczoru. Siadam na łóżku i przecieram twarz dłonią.

– Karmen spóźnisz się do pracy! – krzyczy ojciec pod drzwiami – Masz tam być za pół godziny!

O kurwa.

Przez głowę powoli przechodzą wspomnienia z poprzedniego dnia. Jęknę w duchu i leniwie zwlekam się z ukochanego łóżka. Do samego końca trzymam nadzieję w rękach, że to jeden wielki żart rodziców, aby dać mi nauczkę. Przeważnie zawsze uchodzi mi na sucho. Rodzicielka coś tam sobie krzyczy, ojciec dawał szlaban, żeby potem go anulować, bo nie miałam możliwości odrabiania zajęć bez korzystania z internetu. Przez jakiś czas jestem cicho, a koniec końców wszystkie grzeszki są odpuszczone i wszystko wraca do normy. Oby tym razem również było podobnie. Nie mam zamiaru marnować całych wakacji na pomaganiu jakieś starej nieporadnej babie, która już dawno powinna przebywać w domu starców.

– KARMEN!

– Wstałam! – Wydzieram się.

Po otwarciu białej szafy wszystkie ubrania postawiają dopiec właścicielce i zgrane razem spadają na podłogę.

Ten dzień będzie cudowny – myślę.

Wybieram pierwszą lepszą czarną koszulkę oraz spodnie w tym samym kolorze. Resztę ubrań kopię pod łóżko, żeby choć trochę stwarzać pozoru porządku. Pod warunkiem, że matka nie wtargnie, gdy będę w pracy, bo przed nią w rodzinnym gniazdku trudno cokolwiek ukryć. Testowanie cierpliwości opiekunów należy dość do słabych pomysłów. Bardzo chcę to wszystko przeciągnąć, bo być może właścicielka sklepu wkurzy się na mnie za brak umiejętności bycia punktualnym. Nim zacznę tam odrabiać wybryk zrezygnuje, tata straci punkt zaparcia i spędzę ostanie najdłuższe wakacje w życiu tak, jak miałam w planach. Szybko zbieram najpotrzebniejsze rzeczy z pokoju i udaje się do łazienki. Niestety nawet przy porannej rutynie ojciec zadbał, abym nie zaznała prywatności. Co chwilę słyszę zdania popędzające oraz bardzo delikatnie uchyla drzwi co jakiś czas, żeby upewnić się czy na pewno mam zamiar zebrać swoją osobę do użytku używalności.

Po wyjściu z pomieszczenia od razu udaje się do korytarza. Wiem, że nie mam, co liczyć na zrobione śniadanko przez rodzicielkę nawet jeśli wstałabym razem z rodzicami.

– Zachowuj się.

– Jak zawsze – mamroczę pod nosem.

Nim ojciec zdąża wyprawić mi kolejne wykłady o poprawnym zachowaniu zatrzaskuję za sobą z hukiem drzwi.

Dobrze wiem, gdzie starsza pani ma swój sklep. Wszyscy mieszkańcy wiedzą, bo jest to jeden z większych. Rzadko kiedy brakuje jakiś produktów. Najwięcej przebywa tam dzieciaków, blisko plac zabaw, a rodzice mają chwilę wytchnienia na plotkowanie i narzekanie jak to ich życie pokarało. Jeśli kogoś ukarał świat to wyłącznie mnie. Nie chcę być na tym świecie, a niestety nie mam za bardzo wyjścia. Na dodatek jedyne najdłuższe zostały mi bezczelnie odebrane tylko dlatego, że niechcący uszkodziłam samochód dyrektora. Wielkie rzeczy, są dużo ważniejsze sprawy niż przedmioty materialne.

Ze złością kopię kamyczki napotkane na drodze. Mam nadzieję, że choć trochę pomoże rozładować wzburzone emocje nim dojdę do sklepu tortur. Będzie bardzo słabo, gdy rodzice dowiedzą się o wyżywaniu na klientach. Pogoda również niezbyt postanowiła pomoc. Powoli zbliża godzina dziewiąta, a temperaturę ledwo jest do wytrzymania. W głowie zaczynają tworzyć się różnorodne scenariusze końca świata. Niekontrolowany śmiech ogarnia ciało.

– Głupia jesteś – mówię do siebie.

Oczywistym faktem jest, że koniec ery ludzi nigdy nie nastąpi. Ekolodzy razem z naukowcami posiadają strzępki dowodów na upadek planety. Z całych sił próbują nakręcić propagandę, aby dbać o środowisko. Kupowanie drogich wielorazowych butelek do wody z filtrem, używanie bawełnianych siatek po kilkaset razy. Oczywiste, że wszystko robią dla zielonych papierków. Gdyby problem naprawdę dotyczył całej ludzkiej populacji za to odpowiedzialność by wziął rząd oraz inne wielkie poważne instytucje mające znaczenie w państwie.

Zerkam lewy nadgarstek, gdzie znajduje się zegarek. Zostało pięć minut.

Przeklinam w myślach.

Zaczynam biec choć wiem, że to na nic. Jednym dowodem przez starą babą będzie ogromne zmęczenie. Kto wie może nawet zemdleję i dzień wolny sam z siebie zostanie załatwiony.

Gdy dobiegam do sklepu płuca palą żywym ogniem. Wchodząc, wita mnie charakterystyczny dźwięk dzwoneczka wiszący nad drzwiami.

Nie wiedziałam, że jeszcze stosuje się te stare gówna.

O dziwo sklepik utrzymany jest schludnie, a na półkach nie widać nawet małej warstwy kurzu. W powietrzu unosi się zapach cytrynowego płynu do podłóg. Każda rzecz posiada swoje miejsce na regale stojąc w równym rzędzie. W pierwszej chwili zwracam uwagę na moje ulubione ciasteczka owsiane o smaku bananowym. Stoją na wprost mnie, ciekawe czy właścicielka sklepu pozwoli od czasu do czasu zabrać coś w zmian za pracę.

Rozglądam się za właścicielką sklepu, lecz nigdzie nie widać jej w pobliżu.

– Jakim cudem ta stara baba trzyma porządek w tym sklepie – mówię do siebie.

– Osiemnastkę miałam panno Karmen sześćdziesiąt dwa lata temu, ale niedołężna nie jestem.

Drgam przestraszona.

GDZIE TA KOBIETA BYŁA?

Odwracam się, staruszka mimo wszystko uśmiecha się przyjaźnie. Rzadkie siwe włosy żyją swoim własnym życiem. Widać, że od dawna nie zaprzątała sobie nimi myśli. Długa spódniczka w panterę oraz różowa kwiecista bluzka wygląda okropnie. A sądzę, że to ja nie mam za bardzo gustu. Przyglądam się uważnie pochylonej zgarbionej staruszce.

– Zbieraj się do pracy, będziesz mieć jeszcze dużo okazji, aby mierzyć mnie wzrokiem – wyrywa mnie z myśli.

Staruszka gestem poprosiła, abym stanęła za kasą. Szybko wykonuję polecenie, mam ochotę odgryźć się za ostanie słowa wypowiedziane w moją stronę, lecz szybko gryzę język. Babcia ma gadane, co powoduje, że tracę bezpieczną strefę komfortu. Za ladą również panuje porządek brak kurzu wprowadza w osłupienie.

Ten sklep jest dla niej ważny – myślę.

Kasa, choć stara trzyma się w dobrym stanie. Gdzie nie gdzie dostrzegam beżową farbę na plastikowych elementach. Po odświeżeniu sprzętu wyglądałby zupełnie, jak nowy. Podnoszę wzrok za lady, Nigdzie nie dostrzegam właścicielki sklepu.

– Jestem wredną osobą, ale w jej obowiązku jest wprowadzić mnie w zakres pracy – mówię do siebie pod nosem.

Ignoruje stres i wyciągam komórkę z kieszeni, aby poprzeglądać social media, przede wszystkim jednak zżera mnie ciekawość, w jaki sposób znajomi spędzają pierwsze dni najdłuższych wakacji w życiu. Na pierwszy ogień idzie Instagram, na głównej wyświetla się chłopak, który klepnął mnie w tyłek, a matka jeszcze go poparła. Zdjęcie przedstawiało, jak siedzi na skuterze wodnym tworząc za sobą jedną wielką falę podążającą za sprzętem.

Jęczę w duchu.

Zaczynam zastanawiać się, gdzie są wyciągnięte konsekwencje, które obiecał dyrektor szkoły. Nawet nie usłyszałam solidnych przeprosin. Z pewnością nawet jego rodzice olali sprawę, bo przecież już nigdy nasze drogi nie zostaną połączone. To tylko ostanie szczeniackie wybryki. Idąc na studia magicznie będzie dorosłym oraz odpowiedzialnym człowiekiem.

Ani trochę nie jest mi przykro.

Następne zdjęcia przeglądam z obojętnością. Bliższa koleżanka wstawiła zdjęcie nad biwakiem, czytając książkę.

Farciara.

Przecież, też mogłam zabrać książkę do pracy – przeszło mi przez głowę – Tylko czy pomarszczony burak pozwoli.

Z rozmyślenia wyrywa mnie piszący dziecięcy głosik. Podnoszę głowę, nieśmiało patrzy się na mnie sześcioletni chłopiec. Chyba sześcioletni, nigdy nie rozumiem, jak dorośli po wyglądzie są w stanie podać mniej więcej wiek dziecka.

To przerażające.

Po cholerę nad drzwiami wisi mały irytujący dzwoneczek, skoro i tak trudno zauważa się przyjście nowych klientów.

– Przepraszam...

Mam ochotę mu dopiec i zapytać czy przypadkiem nie powinien być w szkole. Zakończenie roku jest w czerwcu, a dzieciak stoi o dziesiątej rano schowany za ladą z lodem w ręku i banknotem dziesięciozłotowym. Jego rodziców też nigdzie nie widzę.

Wow bardzo odpowiedzialnie.

Biorę od chłopca rzeczy, które trzymał. Czuję po opakowaniu lodu, że jest zgnieciony i zmielony na papkę. Po otwarciu, go prędzej zadziała grawitacja, wszystko wyląduje na chodniku niż zostanie zjedzony. Aby zyskać na czasie udaje, że kasuje produkt, ukradkiem jednak przyglądam się małemu klientowi. Pojedyncze kosmyki krótkich brązowych włosów wychodzą spod zielonej czapki. Brązowe oczy śledzą każdy mój ruch, jakbym miała zaraz otworzyć zimną przekąskę i zjeść.

Kusząca opcja.

Chłopczyk ma mocno opaloną skórę, też chciałabym biegać po dworze bez opamiętania całe dnie. Nadruk Boba budowniczego na niebieskiej koszulce jest ledwie widoczny. Czarne krótkie spodenki z kieszeniami na przodzie, które również są przestarzałe. Wciskam pierwsze lepsze guziki, żeby otworzyć to cholerstwo i wydać bachorowi pięć złoty. Niestety rzeczy martwe również stały po stronie staruszki.

Znów po raz kolejny znikąd pojawia się pomarszczony burak ze wzrokiem skierowanym w moim kierunku, co ty wyrabiasz, dziecko'' Dopiero, gdy zabiera mi telefon, na którym cały czas wyświetla się portal społecznościowy uświadamiam sobie, że trzymałam go cały czas. Odbieram to jako sygnał, abym przyglądać się uważnie co robi, bo powtarzać nie będzie. Robię krok w lewą stronę w celu ustąpienia staruszce miejsca za kasą. Ta bez zawahania nabija produkt, otwiera maszynę najbardziej startym guzikiem umieszczonym w prawym dolnym rogu. Klapka ze skrzypieniem delikatnie odskakuje dając dostęp do zawartości. W środku kasetki są przegródki. Nawet najmniejszy grosik ma zapewnione swoje miejsce.

Nie ma szans, że będę utrzymywać w tym porządek.

Z uśmiechem na ustach wydaje klientowi resztę.

– Dziękuję, Bruno. Pozdrów mamę! – krzyczy właścicielka za chłopcem, który niemal wybiega ze sklepu.

Starsza pani odwraca się, idzie w kierunku starych drewnianych drzwi.

A więc to tam jest jej pieczara – myślę.

Chcę iść za nią, lecz nim to robię w rękę zostają mi wciśnięty niebieski worek pełen śmieci.

Bez słowa tupta swym powolnym krokiem z powrotem do pieczary. Uśmiecham się złośliwe, gdy odwrócona jest do mnie tyłem i wychodzę ze sklepu.

Przeklęty dzwonek znowu daje o sobie znać.

To jest o wiele gorsze niż szkolny dzwonek – przechodzi mi przez głowę.

Gorące powietrze wita zmęczone ciało, słońce grzeje pełnią swoich sił. Dostrzegam niedaleko stojącego Bruna otwierającego zimną przekąskę, jak na zawołanie magicznej różdżki czekoladowy lód spada na ziemię. Chłopiec od razu uderza w płacz. Śmieję się pod nosem, zasłużył sobie, choć sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że jest dzieckiem.

Po prostu, tak dla zasady.

Próbując ignorować upał od razu idę na zaplecze, bo zawsze tam swoje sklepy mają kosze. Niezdarnie ciągnę nogi po ziemi z opuszczoną głową obserwując, jak kamyki wesoło podskakują pod wpływem ruchu, który wywołuje. Zaczynam kasłać przez pylący piach. Czarne trampki oblepiają się drobnym kurzem od beżowych drobinek.

Nienawidzę tego lata.

Trwa wręcz błaga o odrobinę wody, krzaki, na niektórych gałęziach nie miały liści. Dość dziwny widok. Czerwiec zawsze kojarzył mi się z porą, gdzie roślinność oraz zwierzęta najbardziej tętniły życiem. A nawet ptaki jest ciężko zobaczyć, zawsze skrywały się w pobliżu, aż staruszki przyjdą i rozrzucą parę okruszków chleba. Zwykle patrzę na ten widok ze smutkiem, bo ptactwo jedzące tego typu pokarm przeważnie umiera przez zapchanie się treścią pokarmową, co w konsekwencji powoduje długą bolesną śmierć głodową. Docieram na tył zaniedbanego budynku, dostrzegam pustkę. Dosłownie nie ma tu nic oprócz strzępek trawy, piachu i beżowej farby odpadającej z budynku. Zaciskam pięść jeszcze bardziej na niebiskim worku powodując w nim dziurę przez długie pomalowane czarnym lakierem paznokcie. Wracam do sklepu, ze złością kopię worek w kąt przy samym wejściu tak by nie przeszkadzał klientom.

– Oj skarbie, musisz iść aż do Pana Pająka – uśmiecha się porozumiewawczo.

Odwzajemniam uśmiech w podobny sposób.

Dobrze wiem, że zrobiła to celowo, aby dopiec za moje dogryzki gdy przyszłam.

Niezła z niej starucha, pomysłowości nie można jej zaprzeczyć.

Podchodzę do metalowej półki z wodą, wybieram najtańszą małą butelkę. Od razu wypijam na raz całą zawartość. Następnie podchodzę do kasy otwieram ją i wrzucam trzy złote zgodnie z czerwoną małą naklejką na butelce.

Dyskretnie zerkam w stronę towarzyszki.

Uśmiecha się, lecz tym razem jest to życzliwy uśmiech.

Jestem świadoma swojego charakteru, niemal ciągle dla każdego, gdy tylko nadarza się okazja moja wredność wychodzi na światło dzienne. Lubię być taka, to w pewien sposób podnosi samoocenę, czuję się zdecydowanie lepiej z świadomością bycia wyższym od drugiego człowieka. Posiadanie przyjaciół bywa mocno do kitu, szczególnie w momencie, gdzie wykorzystują go w najgorszym momencie życia, aby uzyskać swój cel. Brak przyjaciół ma o wiele więcej plusów. Nie trzeba słuchać problemów, wspierać, spędzać wspólnie czasu i robić dużo innych odjechanych rzeczy.

Ukrywam chwilowe przygnębienie rzucając z kasy do worka na śmieci, który nadal leży tam gdzie zostawiłam go wcześniej. Plastikowa butelka uderza korkiem o szybę wydając przy tym charakterystyczny dźwięk, ale na moje szczęście nie ma żadnej szkody. Przedmiot upada na worek, lecz po chwili spada na podłogę turlając się w moim kierunku. Ignoruję plastikowy wyrób udając, że robię porządek za kasą. Dochodzi godzina dwunasta oprócz Bruna nikt więcej nie przyszedł. Zaczynam zastanawiać się, w jaki sposób sklep nadal funkcjonuje skoro zaledwie zostaje sprzedany jeden lód oraz butelka wody. Tym bardziej, że ceny są mocno przystępne. Staruszka siedzi swojej pieczarze dziergając na drutach, dystans między nami jest wyraźnie wyczuwalny mam wrażenie, że z mojej winy. Na razie ona siedzi tam, a ja tutaj i niech tak zostanie, może lepiej nie wchodzić sobie w drogę przez jakiś czas.

Wczesnym popołudniem po raz kolejny dzwoneczek daje znać o swoim istnieniu. Podnoszę głowę i dostrzegam klienta, jakiego nie spodziewałam się tutaj spotkać. Mogę obsłużyć setki bachorów, ale nie jego.

– Przyszedłem sprawdzić, jak sobie radzisz – powiedział formalnym tonem.

Doskonale znam tą postawę ciała oraz rodzaj głosu, nigdy nie wróży nic dobrego.

Słońce pada na twarz ojca, dostrzegam wiele zmarszczek na twarzy, siwe włosy na brodzie oraz głowie zaczynają nabierać przewagi nad czarnymi. Szary garnitur leży na nim wręcz idealnie bez żadnych zagnieceń po całym dniu pracy! Za każdym razem, gdy mam ten widok przed oczami zastanawiam się jak to robi. Stoję, jak słup wpatrując się wielkimi gałami w ojca nie wiedząc za bardzo co mogę odpowiedzieć. Teraz każde słowo obracane jest przeciwko mnie. Gdy w końcu zbieram w sobie siły, żeby przeżyć to stracie uprzedza mnie właścicielka.

– Dzień dobry panie Leonie, czym mogę służyć?

– Wpadłem na chwilę zobaczyć, jak radzi sobie w nowej sytuacji moja córka, lecz sądząc po tych śmieciach raczej nie zbyt – odpowiada z niesmakiem.

Robię 3 kroki w tył niczym przestraszony zwierzak uciekając przed kłusownikiem, niemal wpadając na starszą panią.

– Miałyśmy drobną sprzeczkę, ale udało się dojść do wspólnego kompromisu -wypowiadając słowa kładzie rękę na moim prawym ramieniu. Żeby słowa dla taty jeszcze bardziej stały się wiarygodne przytakuję i uśmiecham się przyjaźnie.

Zrezygnowany wzdycha.

– Dobrze, nie będę więcej zabierał wam czasu.

Odwraca się i zbiera z podłogi pozostawione przez mnie śmieci.

– Tam, gdzie zwykle? – Zwraca się do staruszki.

– Tak, tak

Otwiera drzwi, powoli oddycham z ulgą, mając nadzieje, że ten cały cyrk zaraz dobiegnie końca.

– Masz więcej szczęścia niż rozumu – mówi na odchodne i zatrzaskuje drzwi.

Właścicielka chce coś powiedzieć, lecz powstrzymuje się, znika z powrotem na zaplecze zostawiając mnie z myślami samą.

Wygląda na to, że ojciec nie pierwszy raz tutaj wpadał skoro dobrze wiedział, gdzie są wyrzucane odpady. Odkąd pamiętam zawsze jest uczynny i miły dla drugiej osoby tylko nie dla własnej rodziny. Nawet, jak byłam mała to zachowywał aż przesadnie formalny styl i surowe wychowanie.

Niezbyt mu to wychodzi skoro taka jestem.

Do końca dnia głowę mam zajętą tym dlaczego wziął te śmieci, pojechał z nimi do Pana Pająka. Kolejny mieszkaniec małej miejscowości, który z nas wszystkich jest największym samotnym dziwakiem na samym końcu wioski. Przeważnie, aby mi dopiec ojciec nigdy mnie w niczym nie wyręczał. A teraz to zrobił, dlaczego?

Kończąc dzień podziękowałam staruszce za wyratowanie sytuacji i najwolniej, jak się tylko dało szłam w stronę domu w oczekiwaniu na kolejną reprymendę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top