Rozdział 3
Przed
Po wejściu ze szkolnego budynku ciężkość na sercu nadal spoczywa na swoim miejscu. Czuję się naprawdę paskudnie. Nie w ten sposób mam zamiar być zapamiętana, ale stało się i nic już nie jest w stanie cofnąć czasu. Samuel po lekcjach udaje się do gabinetu dyrektora. Musi ponieść konsekwencję swoich czynów, gdy mijam go na korytarzu w oczach dostrzegam złość. Choć fakt też na samą myśl zostania w tym budynku odczuwam znowu negatywne emocje to mimo wszystko rozumiem jego, bo to miejsce do przyjemnych nie należy. Śmieci, które kilka minut temu z moją pomocą zniknęły z kosza ktoś sprzątnął. To powoduje, że zaczynam mieć wrażenie jakbym popełniała przestępstwo. Po zajęciach mam plan zrobić chociaż tyle, aby zadość uczynić swój postępek, lecz zostaję wyprzedzona.
Ostatni raz odwracam się i patrzę na budynek. Chodzę tu od podstawówki. Mam z tym miejscem naprawdę wiele wspomnień, większość tych dobrych. Wieś jest na tyle rozwinięta, że istnieje możliwość bez zmiany miejsca, aby zdobyć obowiązkowe wykształcenie. Tym bardziej, że mieszka tutaj sporo ludzi. Ponownie staję tyłem do budynku, biorę kilka głębokich wdechów i ruszam w drogę do domu. Mama nie przyjechała po mnie, co oznacza tylko jedno, jest bardzo rozgniewana. A spacer pozwoli, chociaż trochę ochłonąć oraz przemyśleć argumenty. Wolnym krokiem idę przed siebie ze spuszczoną głową. Kolejna cecha, którą posiadam od małego. Gdy inne dzieciaki w tym okresie cieszą się, biegają i poznają otaczający ich świat mała Karmen robi to z łebkiem w dół narzekając, że nic nie widzi, bo długie włosy spadają dodatkowo zasłaniając otoczenie. Pamiętam, jak dorośli wiele razy upominają, żebym chodziła z podniesioną głową, ale działa tylko na chwilę. Rodzice nawet raz udają się z tym do lekarza, lecz ten nie znajduje żadnych nieprawidłowości. Droga też może być ciekawą atrakcją, niektóre kamyczki pod wpływem postawienia stopy dalej delikatnie przesuwają się do przodu tworząc charakterystyczny dźwięk. Jeden kamyk jest mniejszy od drugiego, choć można znaleźć naprawdę duże okazy. Trudno spotkać dwa dokładnie takie same minerały. Z nimi jest tak samo, jak z ludźmi lub płatkami śniegu. Normalnie człowiek podczas krótkiej wędrówki nie zawraca sobie głowy wyglądem nawierzchni, po której chodzi. Jeżeli już to tylko ogólnikowo, aby nie zrobić sobie krzywdy. Bardzo zwracam uwagę na mało istotne szczegóły, ale sprawia mi to przyjemność. Gdybym chodziła głową w górę z pewnością zatrzymywałabym się i szukała podobnych do siebie chmur lub liści.
Zostawiam małe szare głazy w spokoju, ruszam dalej, upał dzisiejszego dnia jest naprawdę uciążliwy. Rozumiem dlaczego rodzicielka postanawia nie odbierać mnie ze szkoły. W pewnym sensie czuję to, jako rodzaj pewnej kary. Ma to też swoje plusy, bo mam na co zwalić powolny chód, a co z tym się wiąże to fakt późniejszego dotarcia do domu niż zwykle. Pot spływa we wszystkich możliwych stronach. Czuję mokrą koszulkę, która przylepia się do rozgrzanego ciała. Gorące powietrze ani trochę nie pomaga w oddychaniu. Ruszam dalej, stawiam wolnym ruchem jedną nogę za drugą ciągnąc je trochę po ziemi. Piasek delikatnie unosi się nad ziemią powodując lekki pył. Napięty kark powoli zaczyna przypominać o swoim istnieniu. Podnoszę głowę do góry, ponownie na moment zatrzymuję się. Ściągam czarny plecak z ramion i sięgam po butelkę wody. Przy okazji z tornistra wypadają śmieci po posiłku, który zwykle jem w szkole. Gdy piję, zimna woda przyjemnie ochładza organizm, słaby wiatr porywa papierki po śniadaniu. Po schowaniu na wpół pełnej butelki z powrotem na swoje miejsce okazuje się, że wiatr postanawia zrobić dzisiejszego dnia również mi na złość i zostawia odpadki kawałek na pobliskim polu. Sytuacja na zewnątrz z każdą minutą coraz bardziej zaczyna doskwierać. Z ogromną chęcią posprzątałabym po sobie śmieci, ale powoli jedynie o czym marzę to chłodny prysznic.
– Tak wiem wietrze, że źle postąpiłam, ale nie dobijaj leżącego – mówię ochrypniętym głosem.
Całe szczęście, że na zaczynającej się drodze jestem sama. Nie chcę, aby ktoś myślał o mnie jako idiotce, która gada do żywiołu. Wolę teraz wyżyć się na żywej przyrodzie lub przedmiotach martwych niż w domu. Bez wstydu przyznaję się o byciu materialistką. Toczę się dalej, jeśli utrzymam obecne tempo za pół godziny z hakiem dotrę do domu. Choć bez chmurne niebo niezbyt ułatwia sytuację próbuję być w tym wszystkim optymistką. To chyba jedyna cecha, jaką mam po matce, ona również uważała w ten sposób. A życie dzięki temu jest o wiele łatwiejsze, trudno nie przyznać racji.
Dalsza wędrówka coraz bardziej stawała się nuda. Płaski asfalt dawno przestał być dla mnie atrakcją. Przez dłużą chwilę pochodzę z podniesioną głową. Na czystym niebie ciężko znaleźć coś intersującego. Roślinność wygląda jakby prosi chociaż o małą kropelkę wody. Zielona trwa przebija się gdzieniegdzie przez kębki martwego uschniętego zielska. Drzewa powoli wyglądają jakby za kilka tygodni chciała zawitać jesień. A trwa obecnie początek lata. Niektóre liście opadają z gałęzi, ale wiele dzielnie walczy.
Ciekawe, kiedy dobiegnie do końca świata – myślę.
Wzdycham.
Nie pamiętam kiedy ostatnio lato równie mocno doskwierało, jak teraz.
Jeszcze trochę i sama położę się na drogę, czekając aż ktoś przejdzie ratując mnie. Woda kończy się szybciej niż przewiduję. Współczuję ludziom w Afryce, nasza pogada dla nich na pewno jest luksusem. Przez resztę trasy przeklinam siebie samą za nie udzielanie się na zajęciach z gimnastyki. Choć trochę poprawiają kondycję mimo braku dużego wysiłku. Gdy docieram do domu ledwo stoję. Moją sprawność fizyczną z pewnością nie jedna babcia by przegoniła, Muszę zacząć nad tym pracować. Szczególnie, że koniec podwózek u mamy.
Korytarz wita miłym przyjemnym chłodem. Zimne kafle naprawdę ratują w taką pogodę, ale nadal nie przepadam za nimi. Pierwsze co od razu udaje się w stronę łazienki. Niestety rodzicielka wyprzedza postanowione plany i realizuje swój.
– Chyba musimy o czymś porozmawiać! – krzyczy z kuchni.
Czasem naprawdę wydaje mi się, że matka miała słuch jak u sowy. Żaden najmniejszy dźwięk nie uszedł jej uwadze. Szczególnie w porach nocnych. Potrafiła przerwać sen uparcie twierdząc, że coś usłyszała.
– Tylko ogarnę się, bo śmierdzę! – Odkrzykuje z nadzieją, że przeciągnę sprawę.
– Nie!
Mam obsesję na punkcie swojego wyglądu. Zawsze muszę wyglądać dość przyzwoicie. Nie licząc dzisiejszego dnia w szkole. Mama dobrze o tym wie, wykorzystując teraz sytuację na swoją własną korzyść. Niezbyt uśmiecha mi się rozmawiać będąc w takim stanie. To powoduje jeszcze większy dyskomfort oraz skrępowanie.
Ostatkiem sił wlokę się do kuchni. Podłoga na serio teraz jest małą nagrodą za całą drogę. Gdy docieram do pomieszczenia od razu uderza mnie panująca tam biel. Niemal wszystko jest w tym samym kolorze. Jedynie blat, oraz szafki posiadają dodatek jasnego brązowego drewna.
Siadam przy wyspie i czekam, aż zacznie reprymendę.
Oby sytuacja w gabinecie nie miała powtórki, bo naprawdę zejdę dziś na zawał. A na tabliczce pogrzebowej zawidnieje napis Karmen Sadownik, 19 lat umarła przez zaśmiecenie szkolnego parkingu, bo serce nie wytrzymało późniejszych konsekwencji. Oczywiście w Polsce niedozwolone jest stosowanie tego typu praktyk na cmentarzach. Ale odkąd pamiętam powtarzam, że na własnym chciałabym takie coś.
– Co o tym sądzisz? – pyta, wyrywając mnie z myśli.
Spoglądam w jej stronę mając nadzieję, że załapie.
Wzdycha, na chwilę zamyka oczy i tłumaczy po raz drugi.
– Naprawdę Karmen brak mi sił na ciebie. Jesteś już dorosłą kobietą, a w dalszym ciągu zachowujesz się jak nastolatka chodząc w chmurach. Mówiłam, że rozmawiałam z tatą, pomożemy Ci wyjść z bałaganu, który narobiłaś. Idziesz do pracy.
To ma być pomoc?!
W najdłuższe wakacje życia mam iść do roboty? Twoje niedoczekanie – myślę wściekła.
Od drugiego semestru spisuję listę pomysłów na ten nadchodzący czas, aby wykorzystać go jak najlepiej, a ona niszczy wszystko w jedną chwilę pracą!
Widzę, że rodzicielka na mojej twarzy dostrzega niezadowolenie. Nie dość, że słuch sowy to wzrok jastrzębia. Wychodzę z podziwu. Normalnie człowiek mało kiedy zwraca uwagę na takie rzeczy. Nim zdążam po raz drugi tego dnia wybuchnąć złością wyprzedza dodając.
– Dyrektor powiedział, że ustaliliście między sobą coś o pracach społecznych na rzecz przyrody, ale nie oszukujmy się dobrze wiadomo jak do tej kwestii masz podejście. Ze względu, że nauczyciel języka angielskiego potrzebuje sprawny samochód jak najszybciej twój ojciec jeszcze pod koniec tego tygodnia po dostaniu informacji ile się należy przeleje pieniądze. – przerywa na moment, aby skupić się na mojej reakcji. Lecz nie dostrzega żadnych kaprysów mówi dalej – A ty moja droga, żeby nauczyć się trochę odpowiedzialności za swoje działania pójdziesz do pracy. W ten sposób oddasz tacie ciężko zapracowane pieniądze.
Gdzie niby miałabym pracować? – pytam starając się opanować głos.
Rodzicielka wbija na mnie swój wzrok. Nienawidzę, gdy ludzie patrzą na mnie podczas rozmowy. Czuję się wtedy niepewnie, mając przeczucie, że poznaje najbardziej skryte tajemnice. Napięta atmosfera coraz bardziej przybiera na sile. Mam ochotę wyjść stąd, jak najszybciej zamknąć się w pokoju na całe wakacje.
– W miejscowym sklepiku.
O nie.
Tego już za wiele!
– Tam teraz pełno bachorów będzie przychodziło! – Lekko podnoszę ton głosu.
– Wyrażaj się – upomina mnie – Pani Róża jest już starszą kobietą. Podejrzewam, że chętnie przyda się twoja pomoc.
Staje do mnie tyłem i zaczyna zmywać brudne naczynia w zlewie. W ten sposób daje sygnał, że rozmowa zostaje zakończona, a ja mam odebrane prawo do wyrażenia własnej opinii na ten temat. Decyzja zostaje podjęta nim pojawiam się w rodzinnym domu. Rodzicielka nie cierpi, gdy podczas sprzątania kuchni ktoś inny przebywał w niej. Nim zdąża wysłać w moim kierunku krzywe spojrzenie uciekam do łazienki. Szybki prysznic przyjemnie orzeźwia i rozluźnia napięte mięśnie po wysiłku. Następnie przemykam cicho do swojego pokoju. Niedługo ojciec ma wrócić z pracy. Zapewne dowiem się co dalej mnie czeka, żeby przedłużyć sprawę przekręcam kluczem zamek w drzwiach po wejściu do swojego pokoju.
Jeżeli faktycznie muszę zarobić pieniądze dla taty to nic ani nikt nie zakłóci spokojnego popołudnia oraz wieczoru. Sięgam przekąski ukryte pod deską na dnie szafy. Rzucam nimi na łóżko. Szukam pilota od telewizora przez następne dwadzieścia minut robiąc przy tym bałagan a gdy go znajduję obiecuje sobie, że jutro robię porządki i wyrzucę wszystkie podręczniki oraz zeszyty, które leżą niedbale na biurku. Włączam sprzęt, szukam na netflixie serial New Amsterdam jaki mam w planach obejrzeć po zakończeniu edukacji. Oglądam do momentu, aż na dworze robi się ciemno i zasypiam z lecącym w tle serialem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top