Krwawy Bal (One-shot)
Stała w przepięknej białej sukni na środku szkarłatnej sali balowej. Sala była szkarłatna nie tylko ze względu na głęboki kolor ścian ale i ze względu na rozchlapaną wszędzie krew. Delikatne złocone zdobienia, białe marmury podłogi, przeszklone drzwi do ogrodów, wspaniałe stroje gości leżących pod ścianami, instrumenty na podium. Wszystko było skąpane w posoce za wyjątkiem dziewczyny. Krew zdawała się płynąć w stronę mężczyzny stojącego jakiś metr od niej. Mężczyzna miał twarz anioła i bladą cerę, a jego ubranie, równie staroświeckie co wszystkich wokół, i długie włosy były równie czarne co skrzydło kruka. Pomimo rzęsistego oświetlenia część jego twarzy skryta była w półmroku. Widać było tylko szeroki uśmiech pełen ostrych zębów. Dziewczyna była w szoku. Co było całkowicie zrozumiałe. W końcu przed chwilą widziała jak jeden mężczyzna morduje gołymi rękami setkę innych osób ze śmiechem. I pije ich krew. Jednak w jakiś sposób nie potrafiła w sobie wzbudzić przed nim strachu. Wydawał się jej nieziemsko fascynujący. I znajomy. Co ją przerażało, bo była pewna, że nigdy wcześniej go nie widziała.
Wampir, gdyż dziewczyna zdała sobie sprawę, że osoba stojąca przed nią żadną miarą nie może być człowiekiem, podszedł do niej z gracją skradającego się drapieżnika i skłonił się wyciągając dłoń odzianą w śnieżnobiałą rękawiczkę z dziwnym znakiem. Proponował jej taniec. Dziewczyna ujęła ją. Rozbrzmiała muzyka, choć wszyscy muzycy leżeli martwi przy swoich instrumentach. Powoli wirowali w tańcu. Dziewczyna nie potrafiła oderwać od niego wzroku, jednak nie była w stanie dojrzeć oczu mężczyzny trzymającego ją w ramionach. Niesamowita muzyka rozbrzmiewała, raz głośniej, raz ciszej. Zawracała echem. Czerń i biel pary na tle szkarłatu odbijała się w szybach i pustych oczach. Muzyka ucichła, zatrzymali się. Mężczyzna delikatnie ujął jej brodę kierując się do jej szyi. Poczuła ból, a jednak wciąż się nie bała. Po chwili uniósł głowę.Usta milimetry od swoich. Ujrzała oczy równie szkarłatne co krew wokół.
Z przekleństwem dziewczyna wyłączyła budzik. Co za porypany sen. Drapiąc się po głowie dziewczyna rozejrzała się po zagraconym pokoju. Na szafie wisiała prosta biała sukienka i anielskie skrzydła na imprezę halloweenową, która miał się odbyć w szkolnej sali gimnastycznej. Przyjaciel, który miał z nią iść przebierał się za diabła. Jako przewodnicząca szkoły była tego dnia zwolniona z zajęć, żeby móc przyjść wcześniej i nadzorować rozwieszanie kiczowatych ozdób. Zjadła śniadanie, a potem wzięła prysznic.
Nie mogła wyrzucić mężczyzny ze snu z myśli. Przerażał ją. Przerażał ją, ponieważ się go nie bała. I ten nieskończony pocałunek... Te oczy wydawały się ją znać. Potrząsnęła głową.
Zrobiła sobie delikatny makijaż i spakowała do samochodu sukienkę i skrzydła. Potem wpakowała do bagażnika kilka pudeł z ozdobami, które zostawił u niej komitet przygotowujący imprezę. Po paru minutach była w szkole. Dwie godziny później część ozdób była rozwieszona. Wraz z ekipą przygotowującą poszła na stołówkę zjeść obiad. Godzinę przed rozpoczęciem zabawy wszystko było przygotowane.
Poszła do toalety się przebrać wraz z innymi dziewczynami z komitetu. W prostej białej sukience i skrzydłach wyglądała ślicznie. Lekko podpięła włosy by układały się miękko wokół jej twarzy. Wykończyła strój delikatną białą maseczką i aureolą. Pomyślała, że wygląda zupełnie inaczej niż we śnie. Tamta suknia, choć też biała, była suto zdobiona, a jej włosy były upięte w kok i ozdobione diamentami, podobnie jak biżuteria. Nie miała też maski. Spróbowała przestać o śnie. I mężczyźnie. I krwi.
Nagle zadzwonił jej telefon. Jej przyjaciel zleciał ze schodów i najprawdopodobniej złamał nogę. Był w drodze do szpitala. Życzyła mu żeby to nie było złamanie i się pożegnała. No to teraz w ogóle nie ma partnera. Przyjaciel zaprosił ją bo żadne z nich nie miało z kim iść. Pomogła umalować się koleżance i wyszła przed szkołę by witać przybyłych na imprezę.
Gratulowała innym strojów i kierowała na salę. W pewnym momencie zauważyła, że już przez dłuższą chwilę z nikim się nie witała, a wokół niej jest pusto. Wszyscy byli w środku. Na nocnym niebie nie było widać księżyca. Stwierdziwszy, że nikt więcej już nie przyjdzie postanowiła iść na salę.
Wtedy podszedł do niej mężczyzna w czerni. Czarna marynarka, koszula, spodnie, włosy. Elegancko i współcześnie. Na twarzy miał czarną maskę. Skłonił się przednią wyciągając dłoń w białej rękawiczce z dziwnym znakiem. Błysnęły znane jej czerwone oczy i drapieżny uśmiech. Ujęła jego dłoń i poprowadziła go w stronę sali pełnej uczniów. Dobrze wiedziała co się stanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top