12 - Martwię się

"Gonna take some time to do the things we never had"

7.12.2013

Jak on mógł! Mężczyzna, którego zobaczyłam wtedy w tym przeklętym lesie był całkowitym przeciwieństwem Gregora, w którym zakochałam się w Polsce. W momencie kiedy uderzył Phila, poczułam, jakby spoliczkował mnie a nie jego. Stałam kilkadziesiąt metrów, z tyłu obserwując sytuację. Ukryłam się za drzewem, aby mnie nie zauważyli. Nie byłam w stanie usłyszeć o czym rozmawiali, ale doskonale widziałam furię w oczach Austriaka oraz spokój na twarzy Sjoeena.

Gregor uderzył go w twarz! Nie dość, że ucierpiała szczęka chłopaka, to jeszcze włożył w to dość dużą siłę i chłopak walnął potylicą w drzewo za nim. Nie mogłam wytrzymać, musiałam tam wkroczyć i wygarnąć wszystko Schlierenzauerowi.

Zdeterminowana zaczęłam biec w ich stronę. Gregor na mój widok złagodniał. Nie widziałam już tej przerażającej furii na jego twarzy. Chciał mnie złapać, nawet przytulić! Poczułam ukłucie w żołądku, co sprawiło, że zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam popatrzeć mu w oczy. Zbyt dużo bólu zadały mi, utrwalając się w mojej podświadomości i nękając mnie w snach.

- Nie dotykaj mnie! - krzyczałam. Za swoimi plecami słyszałam głos Toma. Widocznie zauważył szarpaninę i jak to Tom, nie mógł przepuścić takiej okazji, aby wkroczyć.

Austriak wreszcie mnie puścił. Moja determinacja, aby powiedzieć mu wszystko co o nim myślę, ulotniła się z sekundą gdy nasze ciała znów się złączyły w dotyku. Kto by pomyślał, że zwykłe trzymanie za ramię może spowodować tak potężne drganie całego ciała?

Spotkanie z Gregorem dodatkowo sprawiło, że nie mogłam zebrać myśli. Miałam wrażenie, że zapomniałam jak się oddycha, mówi, normalnie funkcjonuje. Zamknęłam oczy, klęcząc na śniegu. Nie wiedziałam co się dookoła mnie dzieje. Jedyne co słyszałam, to urywane krzyki Toma i chyba mojego brata.

W pewnym momencie dopadła mnie myśl, że to przecież nie ja ucierpiałam najbardziej. Ofiarą był niczemu winny Phil, który siedział pod drzewem, skulony z bólu. I to przeze mnie! Gdyby nie ja i cała ta chora sytuacja, chłopak nie musiałby teraz martwić się o to, czy jego sezon właśnie się skończył.

Otworzyłam oczy, wzięłam głęboki oddech i podniosłam się z podłoża. Obraz miałam trochę zamazany przez łzy zbierające się w powiekach. Pomimo to, wzięłam się w garść. Podeszłam do Norwega. Dopiero wtedy mogłam z bliska przyjrzeć się jego ranom. Nie było tak źle. Mogłam na sto procent potwierdzić, że szczęka nie była złamana. Niestety, na policzku robił się okropny siniec, który aż prosił się o kostki lodu.

Ulepiłam kulkę ze śniegu i podałam ją Philowi.

- Przyłóż sobie do policzka, chociaż trochę ci ulży - powiedziałam a on znów spojrzał na mnie tymi oczami pełnymi miłości i wdzięczności.

Próbowałam uśmiechnąć się pokrzepiająco, jednak wyszedł z tego grymas. Spuściłam wzrok. W oddali usłyszałam jak Tom i Anders zbliżają się do nas.

- Chłopie! Tobie potrzebny jest lekarz - powiedział Hilde na widok skoczka.

- Wytrzyj się trochę, żeby nie było dramy wśród kibiców i idziemy do lekarza kadry - powiedział stanowczo Anders a potem zwrócił się do mnie - A ty lepiej się nie oddalaj i trzymaj się z nami.

Widziałam jak kontrolował się, aby nie wybuchnąć. Jego wzrok był niespokojny, mówił bardzo szybko. Był poirytowany, ale jednocześnie martwił się o mnie. Przecież to ja prosiłam go, aby dopilnował, żeby Schlierenzauer nigdy więcej się do mnie nie zbliżył...

Wyszliśmy z tego przeklętego lasu. Przez całą drogę nikt się nie odzywał, dopóki nie przekroczyliśmy progu domku Teamu Norway. Nikogo w nim nie było, nawet Anette.

- Poszukamy lekarza a ty tu z nim siedź i nawet nie myśl o tym, aby się ruszyć poza próg tych drzwi - powiedział Tom. On także zachowywał się nienaturalnie. Przeraziła mnie taka wersja chłopaków. Miałam nadzieję, że już nigdy ich takich nie będę miała okazji oglądać.

Usiedliśmy na ławce. Krew znów zaczęła się lać, tym razem z nosa Phillipa. Syknął kiedy poczuł ciecz na ustach.

Nie mogłam na to bezczynnie patrzyć. Wstałam i zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu.

- Co robisz? - zapytał.

- Szukam apteczki - odparłam pewnie.

Podeszłam do jednej z wielkich toreb. Gdzieś tutaj musiała znajdować się chociaż najmniejsza pomoc medyczna.

- Daj spokój, lekarz zaraz się tym zajmie - powiedział, jednak nie przekonał mnie tym. Dalej szperałam w wielkiej, czarnej torbie.

Ubrania, ubrania i jeszcze raz ubrania! Dopiero na samym spodzie zauważyłam malutką walizeczkę a w niej woda utleniona, bandaże i parę plastrów.

- Musi na razie wystarczyć - powiedziałam pod nosem i wróciłam na miejsce obok Norwega.

Najpierw przemyłam ranę wodą. Starałam się robić to najdelikatniej jak mogłam. Skoczek wydawał się niewzruszony i przez cały ten czas wlepiał we mnie swoje brązowe tęczówki. Nieco mnie to deprymowało, skupiłam się jednak na tym, aby jak najstaranniej doprowadzić jego twarz do jako takiego ładu. Plastry i bandaże nie były potrzebne. Wielki siniec pod okiem błagał o kostki lodu, czego wtedy nie byłam w stanie mu zapewnić. Krew z nosa przestała się lać. Zrobił się niewielki strup nad górną wargą.

Kiedy skończyłam, uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco. Przez kilka sekund patrzyliśmy się sobie nawzajem w oczy. Chociaż wszystkie możliwe głosy wewnątrz mnie kazały mi to przerwać, nie mogłam oderwać się od hipnotyzującej głębi Norwega.

Phil miał coś egzotycznego w swojej twarzy. Nieco skośne oczy, ciemniejsza cera, cudowny, szeroki uśmiech... To coś nie pozwalało mi przejść obok niego obojętnie.

Nie pamiętam ile czasu trwaliśmy w zupełnej ciszy. Tylko ja i on wpatrujący się w siebie. Nie śmieliśmy nawet drgnąć, chociaż moje ciało ledwo wytrzymywało napięcie między nami. W końcu Phil nie mógł się powstrzymać. Nachylił się nade mną a nasze usta złączyły się w długi, czuły pocałunek.

Było to coś całkowicie innego niż kilka godzin wcześniej. Wtedy w domku czułam się cała naelektryzowana. Serce biło mi jak szalone, miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy i tak skończy się historia miłosna panny Fannemel i norweskiego skoczka Sjoeena.

Delikatnie dotknął dłonią mojego policzka a mnie przeszedł kolejny dreszcz. Wtuliłam się w jego ramiona, zarzucając ręce na szyję. Przerwaliśmy pocałunek i złączyliśmy nasze czoła wciąż patrząc sobie w oczy. Uśmiechnęłam się po czym lekko musnęłam jego wargi.

- Bądź ze mną - szepnął - Nie pozwól, aby to był nasz ostatni pocałunek.

Pocałowałam go w czubek nosa po czym rzekłam:

- Kocham cię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top