Rozdział 1

 Była noc. Starzec siedział na krześle w bezpiecznej odległości od końca dachu wysokiego budynku. Przed nim kręciła się hałaśliwie gromadka dzieci i migotała swymi małymi latareczkami. Jak dobrze, że były jeszcze na tyle młode, by nie rozumieć, jak bardzo nie wolno im wchodzić w nocy na dach wieżowca z ledwo znanym mężczyzną. Zbliżał się już wtedy nieuchronnie próg kolejnego stulecia. Był rok dwa tysiące dziewięćdziesiąty ósmy, początek lata.

- Pewnie wam dzieci w szkole powiedzieli...- mężczyzna zaczął swoim lekkim, lecz wciąż wyczuwalnym rosyjskim akcentem, podświetlając sobie klimatycznie twarz latarką, a dzieci momentalnie się uciszyły, siedząc już w większości na ziemi... to znaczy dachu.- Pewnie wam dzieci powiedzieli, że ziemia jest okrągła... ale ja żyje już tyle na tym świecie, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć wam, że to bzdura.

Teraz chyba dało się słyszeć lekki, stłumiony śmieszek, któregoś ze słuchających. Stary człowiek, po chwili zaczął jednak mówić dalej:

- Tak na prawdę tam wysoko w górze nie zaczyna się wszechświat. Tam daleko nic się nie zaczyna. Nie ważne jak byśmy wysoko nie wzlecieli, nad nami cały czas ciągnęłyby się nieskończone przestworza. Przeplecione one są jedynie porozrzucanymi na różnych wysokościach wyspami, lądami i kontynentami. Na niektórych z nich pną się miasta, na innych rozrastają wielkie puszcze. Niebo, które widzimy z ziemi, i które widzą również ludzie żyjący w chmurach, jest niebieskie, ponieważ jest to kolor przestrzeni samej w sobie. My nazywamy naszą ziemię światem, oni nazywają całą przestrzeń niebieską Akwamarynem.

- Wyspy nie mogą latać- odezwało, się któreś z dzieci.

- Tak?... a na czym niby stoimy?- zapytał go mędrzec i spodziewając się odpowiedzi, mimo to zaczął mówić dalej:

- No właśnie, kim jesteśmy? Otóż ludzie są zrzucani z wysp na ziemię za karę. Ziemia, czyli najniższy ląd, ciągnący się w nieskończoność, jest traktowana jak piekło, więzienie i to jeszcze takie, co do którego istnienia, nikt nawet nie jest pewien... Tam na górze to taka bardziej legenda. Każdy ziemianin jest w jakiś sposób zły, bo inaczej by się tu nie znalazł. Każdy też spadając uderzył tak mocno w ziemię, że zapomniał kim jest i dokąd zmierza.- Człowiek zaczynał nowe myśli szybko i zlewały się one z poprzednimi.- Na każdej wysokości między lądami pływają (czy raczej latają) statki z uczepionymi balonami z ciepłym powietrzem. Na każdej wysokości latają porozrzucane odłamki świecącej skały, czyli nasze gwiazdy. Tam na górze, tak jak i na ziemi, wstaje dzień i noc. Słońce wyłania się zza horyzontu, nawet gdy jest się na otwartym „morzu". Znajduje na to sposób. Wysuwa się zza odległych lądów, albo chmur... Opowiem wam teraz historię, która wydarzyła się właśnie w tamtych stronach.

Opowiadający nie przestawał mówić...

Iris była jasnowłosą i piwnooką dziewczyną. Jej cera przelewała się czasami leciutkim kakaowym brązem pomiędzy jej piegami. Siedziała teraz na rufie, dokładnie tak jak jej wujek-kapitan surowo zakazał. Jej nogi zwisały nad żagle, pod którymi ciągnęła się już błękitna przepaść. Letnie słońce powoli zachodziło i rozświetlało otoczenie swym złotym blaskiem. Dziewczyna opierała zmęczoną głowę na poręczy drewnianych schodów. Patrzyła się w dal i nie myślała o niczym. Trochę ją to zawsze irytowało. Kiedyś nie mogłaby się odgonić od iskier przelatujących jej przez myśl pomysłów, a teraz? Pozostawało jej tak siedzieć i liczyć, że chociaż ktoś pomyśli, że jest taka zamyślona. Przecież nie każdy patrzy się tak romantycznie w zachodzące słońce, kiedy i tak nikt tego nie widzi, prawda?... Prawda?

-Po co ja to robię?- zapytała się teraz nagle sama siebie, oczywiście nie wypowiadając przy tym ani słowa na głos.- Przecież tylko mój brat mógłby na to, co najwyżej, zerknąć... i tyle by mu wystarczyło, by napisał o tym widoku wielką rymowaną trylogię... Jak on mnie tą swoją „poezją" irytuje.

W istocie jej brat, Rufin stał teraz po drugiej stronie pokładu i patrzył się w jej kierunku swymi zielonymi oczami, zerkającymi spod przydługich ciemnobrązowych włosów. Nie zapisywał jednak w swoim ukochanym notesiku kolejnych ulotnych inspiracji. Był już na to za bardzo zmęczony tego dnia. Marzył już coraz bardziej by wreszcie dobić do stałego lądu i postawić nogę na zielonym kontynencie brudnokrwistych.

- Chciałabym zostać w Vermorii południowej.- tym czasem wzdychnęła do siebie w myślach Iris. Podniosła wzrok w lekko już pomarańczowo-granatowe niebo nad słońcem.-... Pewnie zmieniłabym zdanie, gdybym znowu zobaczyła te ohydne miejsce. Jak ja mogę do niego tęsknić? Przecież dla wielu to piekło. Może, dlatego że tu nie mam nikogo?... matki wcale, a ojciec daleko na południowym dole.- Uśmiechnęła się lekko i przyznała przed sobą:- A jednak o czymś myślę...

Rufin pamiętał jeszcze ich matkę. Miał wtedy może trzy latka, a jego siostra dwa, kiedy widział ją ostatni raz. Nigdy ojciec, ani nikt inny nie powiedział im, co się z nią stało. Chłopak pamiętał tylko, jak jego ojciec wychodzi z sali rozpraw już bez niej. Czekał wtedy cierpliwie w poczekalni z wujkiem, tym samym, na którego okręcie teraz lecą. Nie mieściło mu się w głowie, co mogło być przyczyną wyroku, przez który nigdy jej już nie zobaczył. Nie rozumiał tego, mimo że on i jego siostra widzieli, że ojciec nielegalnie pomagał represjonowanym brudnokrwistym w wydostaniu się z Cesarstwa Vermorskiego. Dlatego przecież w końcu musieli z niego uciekać. Stało się to jakiś rok temu.

Kiedy ich ojciec wyjechał na daleki dół za pracą, ich wysłał pod opieką wujka, Kiliana do krainy tychże właśnie brudnokrwistych. Wiedział, że jedyne miejsce, które jest w stanie przyjąć półsieroty z ojcem na emigracji, to właśnie ten kraj (choć państwem formalnie nigdy nie był i nie jest). Teraz wspominali już te wydarzenia jedynie przez mgłę.

W Vermorii źle się działo. To miejsce było przeżarte imperializmem. Można było zostać zrzuconym za nic. Jedyna osoba, która była w niej dobrze traktowana, to chyba sam cesarz. Pozostali musieli zawsze walczyć. Pomimo to, to rodzeństwo spędziło tam prawie całe swoje życie. To miejsce pozostawało dla nich, powoli zapominanym i znienawidzonym, ale jednak domem.

Z uwagi an złote mundury władz tego państwa nazywani byli często mianem: „Złoci", choć w tej nazwie już tylko o złoto bynajmniej nie chodziło...

Rufin zerknął w prawo. Tam z dolnego pokładu wchodził po schodach ich wujek. Miał czarnosiwą brodę i stary marynarski (czy wręcz piracki) kapelusz. Szedł powoli wspinając się po stromych stopniach i dopiero teraz spojrzał w górę na chłopaka. On natomiast postawił jeden krok oddalając się od rufy i zagwizdał, jakby nigdy nic. Wtedy jego siostra bez zastanowienia zeskoczyła na pokład. Poprosiła go, by dał jej znak, gdy będzie się zbliżał. Gdyby Kilian dowiedział się, że Iris znów „Ryzykowała życie dla swojego kaprysu"(bo tak to wcześniej nazwał), to najpewniej... nic by nie zrobił.

Ich wujek tylko wyglądał tak szorstko. Choć Jego życie przecież od zawsze było „barwne", to pozostawał bardzo ciepłym człowiekiem, którego naprawdę trudno było rozzłościć. Rodzeństwo czuło się nawet czasami traktowane, jak kompletne dzieci. Kilian czuł na sobie wielką odpowiedzialność, by tylko nic się nie stało dzieciom jego brata. Być może było to nawet najodpowiedzialniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek zostało mu powierzone w jego zwichrowanym życiorysie.

Iris stała już za rogiem schodów, gdy wujek ją zobaczył, doszedłszy na główny pokład. Chyba trochę się domyślał, że dziewczyna wygląda na tak posłuszną, tylko dlatego, że on sam nie widział tego, czego nie miał zobaczyć. To by było bardzo podobne do siostrzyczki Rufina. Była bystra i się z tym nie afiszowała. Jej przewaga nie wynikała ze zdolności intelektualnych (przynajmniej nie tylko), a raczej z pewnego rodzaju daru. Iris widziała więcej, niż inni. Zauważała więcej szczegółów, ulotnych oczywistości. Była praktycznie niepodatna na iluzje magiczne, czy zasłony percepcyjne. Było to szczególnie przydatne, dlatego że iluzji na świecie jest mnóstwo, a najwięcej tam, gdzie ludzie zapomnieli, że sami je stworzyli. Nie wiadomo, dlaczego tylko ona miała takie zdolności, a jej brat nie, ale nie wiadomo też było, czy... mają tą samą matkę, czy Iris nie ma w sobie innych genów niewiadomego pochodzenia.

Siostra Rufina bywała wręcz lekceważąco nastawiona do życia. Była narwana, a przez to „nieafiszowanie się" czasami wydawała się również być bardzo twarda i zimna, ale tak na prawdę po prostu nie wylewała z siebie wszystkiego w tak byle jaki i pokraczny sposób jak jej brat. Czasami naprawdę nie potrafiła tego zdzierżyć. Nie znosiła tych jego codziennych depresji, euforii, rozmyślań, filozofowania... słów, słów i jeszcze raz słów.

Kilian stanął między nimi, a niebo zapełniało się już powoli czernią nocy.

- No...- zaczął wujek patrząc raz na nią, raz na niego.- Jak dobrze pójdzie, to tej nocy przepłyniemy tylko pod księżycem, a jutro koło południa dobijemy do brzegu kontynentu brudnokrwistych... a teraz?- Popatrzył się na nich spod swojego kapelusza pytająco.

Wiedzieli, o co mu chodzi. Za każdym razem wieczorem musieli przeżywać to lekkie zażenowanie, kiedy znowu Kilian odejmował im tak z dziesięć lat wieku.

- Spać...- wymamrotała znudzona Iris, prawie nie otwierając ust, będąc jednak całkiem szczęśliwa. Przecież w końcu mieli zabawić na jakimś stałym lądzie na dłużej.

- Dokładnie!- usłyszeli tylko w odpowiedzi z kiczowato udawanym, dziecięcym entuzjazmem.

Rufin wszedł do kajuty ubrany już w swoją piżamę. Kropiło wtedy lekko z nocnego nieba. Nie było ono zbyt ciemne. Wszystko było na pokładzie wyraźnie widać, ale tej nocy nie miało już być ciemniej. Przepływali przecież bardzo blisko księżyca. Mieli prawie go musnąć od dołu balonem nośnym.

W środku pomieszczenia stało piętrowe łóżko. Na górnym spała jego siostra. Leżała już w nim i zwisała znudzona w dół. Jak zwykle, nie zamierzała jeszcze w najbliższym czasie próbować zasnąć.

Pod ścianą, pod małym kwadratowym okienkiem, leżały dwa spore kufry: Jeden większy, z rzeczami... wszelkimi (głównie ubraniami) i mniejszy wypchany banknotami koron Vermoskich. Jakimkolwiek złote cesarstwo nie byłoby strasznym państwem, zajmowało ogromne tereny, a jej waluta była bardzo stabilna i wartościowa. Za każdym postojem zostawiali w portach trochę tych środków, ale i tak im dużo zostało. Była to większość majątku ich ojca. Przydać miały im się te pieniądze tylko w ten właśnie sposób. W miejscu, do którego jutro mieli dotrzeć, podobno nie są już takie rzeczy jak pieniądze w ogóle potrzebne.

Chłopak przeszedł się tylko przez pokój i od razu rzucił się na łóżko. Zobaczył twarz swojej siostry, patrzącą z góry ze znudzeniem w jego stronę.

- Co?- zapytał się.- Jutro już będziemy... wreszcie... Nie cieszysz się?

- Cieszę- odpowiedziała od razu. Nie odrywając policzka od krawędzi łóżka.- Nie masz czasami wrażenia, że nasze życie jest takie... głupie.

- Nieustannie- odpowiedział Rufin i wyciągnął swój pamiętnik spod poduszki wraz z piórem wiecznym służącym jednocześnie jako zakładka.

- Proszę tylko nie czytaj mi na głos.- powiedziała sztucznie błagalnym i złośliwym głosem, przykładając sobie poduszkę do ucha.

- Spokojnie- odpowiedział i zaczął chyba już pisać jakieś pierwsze słowa zdania, leżąc ciągle na plecach.

Iris też przewróciła się na plecy i patrzyła już na drewniany sufit.

- Nie mamy matki... ojca prawie też nie... Żyjemy na jakimś spróchniałym statku z naszym krewnym; byłym piratem...- zaczęła niepodobnym do siebie tonem, jakby chwilowo zaraziła się od swojego brata.- Dotrzemy tam... i co? Co dalej?

- Nie poznaję cię!- Powiedział brat.

Tego właśnie nie lubiła w swoim bracie. Tego, że słowa pozostają u niego częścią pisarskiego sportu. Nie mają niczego znaczyć, mają brzmieć. Umiał już słuchać tylko słów nie emocji. Przynajmniej w jej oczach.

W tym momencie za małym okienkiem rozbłysło światło i dało się słyszeć przeciągły grzmot.

- Jest! Uwielbiam burzę! - uśmiechnęła się Iris.

- No nie!... Znowu będzie bujało!- krzyknął.

Wtedy nagle Iris szybkim ruchem znów położyła się na brzuchu i jak wcześniej spojrzała złośliwie na swojego braciszka. Powiedziała:

- Jak masz zamiar podzielić się ze mną swoją kolacją, to cię informuję, że to ja ostatnio ścierałam podłogę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top