Epilog
Domek stał spokojnie na księżycu. Był ładny wieczór. Niebo mieszało się swoją słoneczną pomarańczą z niebieską poświatą bijącą z unoszącej się skały. Królikoczłek siedział na metalowym, rozkładanym leżaku. Jak co dzień, odpoczywał po ciężkiej pracy przy pielęgnacji sadzonek rzodkiewki. Jak mawiał, a raczej mawiałby, gdyby miał do kogo, „wietrzył sobie uszy". Na małym stoliczku obok niego stał metalowy kubek z parującą cieczą. Czytał gazetę. Chyba nie ma sensu pytać, skąd ją miał.
- Zakończenia są najlepsze- tylko pomyślał, przewracając stronę.- Sorry, że cię okłamałem...- Myślał dalej, oczywiście nie sepleniąc, bo nieważne, jak kto mówi, myśli przecież normalnie.- Sorry, że cię okłamałem... chociaż w sumie, serio kawy, ani herbaty nie mam.
W tej chwili jego łapka zbliżyła duży kubek do pyszczka, by mógł siorbnąć odrobinę kakaa. Odłożył je powoli z powrotem na stoliczek w absolutnej ciszy i spokoju. Dało się słyszeć nawet okruszki ze stołu, na których został znów postawiony napój. Wzdychnął lekko.
- Jakkolwiek brzmi twoje imię- zaczął w myślach znów- niech determinacja będzie z tobą, żaglarzu!
Teraz wypuścił dużo powietrza i odłożył mocno gazetę na kolana. Wstał z leżaka, złożył go, wziął pod pachę, a w drugą łapkę wziął kubek z ulubionym piciem.
- Jakoś wietrznie dzisiaj...- pomyślał sobie. Nacisnął łokciem klamkę drzwi wejściowych i wszedł do środka. Minęło kilka sekund.
Trzask! Przeciąg zatrzasnął drzwiczki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top