Rozmowa


Gdy usłyszałam żywą melodię dobiegającą z budzika, do mojego pokoju wpadało delikatne światło. Promienie słońca muskały moją skórę oraz otulały każdy przedmiot ciepłą poświatą. Cały dzień zapowiadałby się cudownie, gdyby nie jeden drobny szczegół, którym była dzisiejsza data. Data, od której zależało to, czy mam przed sobą jakąś dalszą przyszłość. Właśnie dzisiaj miałam odebrać wyniki badań.

Szybko ubrałam się i pospiesznie zeszłam na dół, by zdążyć wypić kawę przed wyjściem. Ten aromat zawsze pobudzał moje zmysły i przynosił dziwny spokój. Założyłam cieplejsze buty i po nalaniu napoju do czerwonego kubka termicznego wyszłam z domu. Idąc drogą otoczoną przez wiele drzew, po których było widać, jaką obecnie mamy porę roku, rozkopywałam delikatnie liściasty dywan. Chłodny wiatr swobodnie plątał moje włosy według własnego pomysłu. Tak jak i ja, nie spieszył się. Może również zrozumiał, że czasem czas nie gra roli? W końcu jedyne, co dzisiaj dostanę, to koperta z wydrukiem. Właściwie odkąd wystąpiło podejrzenie o chorobę, zaczęłam się zastanawiać nad sensem życia, tak naprawdę zdałam sobie sprawę że moim jedynym zajęciem było jeżdżenie i wracanie z pracy. Nagle uniosłam głowę słysząc szybkie kroki. Obok mnie przebiegł młodzieniec, jak burza wpadając do szarego budynku, który był również i moim celem podróży. Zastanowił mnie jego pośpiech. Po chwili sama otworzyłam drzwi i weszłam do tego szczerze znienawidzonego miejsca. Podeszłam do recepcjonistki, która znudzonym tonem, oznajmiła mi, że mam czekać w poczekalni, aż ktoś nie przyniesie mi wyników. W myślach skarciłam się, w końcu mogłam przynieść książkę ze sobą. Usiadłam obok chłopaka, który minął mnie po drodze.

— A więc dlaczego tu jesteś? — zapytał mnie lekko drżącym tonem. Po biegu nadal miał ciężki oddech, a jego twarz była lekko zaczerwieniona z wysiłku. Włosy, o odcieniu miodu, średniej długości były spięte w krótki kucyk.

— Nie wydaję mi się, bym musiała o tym mówić obcej osobie.

— Hmm, chciałem po prostu porozmawiać... — Było słychać w jego głosie delikatne rozczarowanie.

— Dlaczego? — spytałam zdziwionym głosem. Od jakiegoś czasu byłam unikana niczym ogień. Przez co odnosiłam się do innych z jeszcze większym chłodem niż kiedyś.

— Ponieważ, mniej się denerwuję, jak z kimś rozmawiam. — Roześmiał się cicho. — W końcu dzisiaj jest dzień, w którym będę wiedział, czy warto będzie coś planować - mówiąc to delikatnie uniósł kąciki ust.

— Przecież i tak nie masz możliwości by wpłynąć na to co się stanie. Po co się denerwować, skoro i tak nic się nie zmieni. Tylko to, że będziesz wiedział iż krócej pożyjesz — powiedziałam chłodno.

— Nie boisz się? Dla mnie perspektywa śmierci jest straszna.

— Prędzej czy później i tak cię dosięgnie.

— Jednak wolałbym, by trochę poczekała... — Powiedział, unosząc wzrok ku górze.

Jego długie palce nerwowo bawiły się splecionymi rzemykami na jego nadgarstku. Przenosząc spojrzenie, zauważyłam, że jego brązowe oczy wbite w sufit zaszkliły się. Niespodziewanie przyszła pielęgniarka i wręczyła mu kopertę.

— No więc do zobaczenia. Mam nadzieję, że zmienisz swoje poglądy.

— Nie powinniśmy popadać w skrajności — wyszeptałam oschle.

— Ale jeśli będziemy, to życie nabierze kolorów. — Uśmiechnął się i wyszedł z przychodni, kurczowo trzymając kopertę.

Zostałam sama zastanawiając się nad słowami nieznajomego. Przez zaledwie kilka miesięcy zostałam wyprana z emocji. Nie miałam celu, motywacji, marzeń. Nie miałam już nic. Inni nazywali to stoickim spokojem, ale tak naprawdę wszystko ignorowałam. Podświadomie zaczęłam wytupywać rytm z melodyjki, która mnie dziś obudziła. Próbowałam sobie wmówić, że było to niemożliwe by powodem było zdenerwowanie. Przyszła pielęgniarka, pod światło widziałam czerwony pasek prześwitujący przez kopertę. Już wszystko było wiadome...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top