Zapoznanie

Zanim ponownie spotkaliśmy się z Pansy, razem z Blaisem zajęliśmy się rozpakowaniem naszego sprzętu i włożeniem go do ski room'u. Było z tym trochę roboty, więc miałem nadzieję, że zdoła nam się uniknąć spotkania z członkami wyjazdu studenckiego. Jednak los nie mógł mnie oszczędzić i kiedy wszedłem do hotelowego lobby, zobaczyłem, że Pansy siedzi na kanapach w dosyć sporym towarzystwie. Oprócz jej dziewczyny, która z tego co pamiętam nazywała się Luna, był tam jeszcze Harry, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Byłem już gotów iść prosto do windy, lecz mój drogi przyjaciel wziął mnie za łokieć i niemalże pociągnął w stronę zgromadzenia.

- Myślałam, że już nie przyjdziecie! – powiedziała Pansy i energicznie zagestykulowała, abyśmy przyszli bliżej. – Kochani, to są właśnie moi przyjaciele, o których wam mówiłam. Blaise, Draco, teraz się skupcie, bo nie będę dwa razy powtarzać – to mówiąc poprawiła się na siedzeniu tak, aby móc wskazywać na osoby, które będzie przedstawiać. – Lunę już znacie, więc nie ma co jej drugi raz przedstawiać. Obok jest Neville z najlepszym zarostem stulecia, dalej mamy Rona i Hermionę, którzy są jeszcze bardziej niż ja nieznośni z obnoszeniem się swoim szczęściem-

- Hej! – fuknął rudy mężczyzna, na co kobieta, która została przedstawiona jako Hermiona, zaśmiała się i ucałowała go czule w policzek.

- Właśnie potwierdziliście moje słowa – parsknęła Pansy i zwróciła swoją dłoń w kierunku ostatniej pozostałej osoby. – I ostatni, Harry.

Moje oczy przechodziły gradualnie po każdej osobie, której imię było wymieniane. Lunę zdążyłem poznać na tyle, aby wiedzieć, że jest raczej specyficzną osobą. Nadal nie rozumiałem, na jakiej podstawie ona i Pansy w ogóle wylądowały razem, lecz wydawały się być zadowolone, więc kim jestem, aby negować ich kompatybilność? Neville dawał wrażenie raczej nieśmiałego i nieco wycofanego, a doszedłem do tego wniosku po tym, jak zareagował na komplement mojej przyjaciółki. Ron zdecydowanie wyglądał jak osoba, z którą nie miałem szans się dogadać i coś czułem, że nie znajdziemy wspólnego języka, nawet jeśli będziemy spędzać czas we wspólnym towarzystwie. Hermiona za to zdecydowanie spodobałaby się moim rodzicom jako potencjalna kandydatka na ożenek, co mentalnie odrzuciło mnie od razu od jej osoby. A Harry... Cóż, moja relacja z nim nadal była dużym znakiem zapytania.

Gdy nasze spojrzenia się złączyły, nie mogłem oderwać od niego wzroku. Wiedziałem, że obserwował mnie przez cały czas, gdy jego towarzystwo było nam przedstawiane. Czułem na sobie jego wzrok. A teraz, gdy nasze oczy się spotkały, cała reszta jakby odpłynęła dalej. Pansy nadal przekomarzała się z parką, Blaise zaczął już gadać z Nevillem, prawdopodobnie o tym, jak dba o swój zarost, bo już od jakiegoś czasu wspominał, że chciał w końcu sam zapuścić.

- Hej, Smoku – powiedział w końcu student i przesunął się, aby zrobić mi miejsce na kanapie. – Nie usiądziesz?

- Dziękuję, ale raczej oddalę się do swojego pokoju – rzekłem, zaplatając ręce na piersi. – I nie nazywaj mnie „smokiem".

- Dlaczego? – spytał brunet, przechylając głowę z szelmowskim uśmieszkiem. Iskra w jego oku właśnie mi uświadomiła, że dałem mu więcej amunicji na nasze potyczki słowne.

Westchnąłem i przewróciłem oczami. Spojrzałem na moje towarzystwo, które wyraźnie nie miało zamiaru się jak na razie ruszać z miejsca. Rozważyłem moje opcje. Skoro już i tak będziemy się z nimi pewnie widywać, to można było nieco się zintegrować, chociażby dlatego, że tak nakazywała kultura osobista. Oraz dlatego, że nie miałem zamiaru znosić niezręcznej ciszy.

Usiadłem więc obok mężczyzny, którego zielone oczy nie zostawiały mnie nawet na chwilę. On zmienił pozycję tak, że jego łokieć leżał na oparciu kanapy, a cała reszta jego ciała zwróciła się w moją stronę.

- Gdzie tak popędziłeś, zostawiając mnie samemu sobie w tamtym strasznym przybytku?

W końcu zadałem pytanie, które wierciło mi dziurę w czaszce od momentu, w którym się to zdarzyło. Nie negowałem tego, że Harry był w pośpiechu. To było dosyć ewidentne. Zastanawiałem się jednak, co mogło być tak naglące?

- Pierwszy zadałem pytanie – zwrócił mi uwagę, opierając policzek na zamkniętej pięści.

- A ja je zignorowałem. I co z tym zrobisz?

Lekkie drgnięcie przy wargach nie zostało przeze mnie niezauważone, gdy wypowiedziałem słowa, które student tego dnia skierował do mnie.

- Dlatego cię lubię – mruknął jak gdyby sam do siebie, co mnie skonfundowało. Z przerażeniem jednak zauważyłem, że coraz bardziej przyzwyczajałem się do jego dziwnych odpowiedzi. Westchnął dramatycznie, pierwszy raz odwracając wzrok. Lecz nie na długo. – Miałem zmianę w pracy. Nie wszyscy mają starych, którzy im zapewniają sielskie życie.

To już kolejny raz, gdy zrobił taki przytyk. Pytanie jednak narodziło się w mojej głowie, dlaczego Harry czuł potrzebę, aby to wypominać? Była to kwestia zwykłej niechęci do ludzi, którzy urodzili się w bardziej komfortowych warunkach, czy może coś więcej? Na pewno poruszę z nim tę kwestię. Czułem jednak, że może być to bardziej poważna rozmowa, niż mogłoby się wydawać, więc postanowiłem nie zaczynać jej w tamtym momencie.

- Zdążyłeś przynajmniej? – dopytałem, zerkając w bok. Zauważyłem, że parę osób zerkało na nas dziwnie.

- Zdążyłem.

- Chociaż tyle dobrego - odparłem i już miałem coś dodać, gdy Ron wciął się w naszą rozmowę.

- To ty jesteś tym tajemniczym studentem medycyny? – spytał zbyt głośno jak na moje standardy.

Pytanie nieco mnie wmurowało. Nie chodziło nawet o treść, tylko o implikację. Harry musiał o mnie rozmawiać. Tak samo, jak ja rozmawiałem o nim z Blaisem i Pansy. Może nie tak samo, uważałem się za bardziej logiczną osobę, więc raczej nie były to rozmowy narodzone z frustracji wychodzącej z niezrozumienia. Chociaż po tym moim wybuchu w bibliotece...

- Co sprawiło, że doszedłeś do takich wniosków? – spytałem, unosząc brew. Widziałem, że brak prostej odpowiedzi wszedł mu na nerwy. Zdradziły go zaciśnięte usta i zmarszczone czoło. Nie miał jednak okazji odpowiedzieć, gdyż Blaise zwrócił się do wszystkich z pytaniem.

- Właśnie, na jakie kierunki chodzicie? Ja z Pansy jesteśmy na prawie, to wiem-

- Ja też jestem – wtrąciła się Hermiona, zerkając na mojego przyjaciela. To dużo tłumaczyło.

- Serio? – zdziwił się Blaise. – Jakim cudem ciebie wcześniej nie widziałem?

- Jest cudownym dzieckiem, które poszło rok wcześniej od nas – wytłumaczyła Pansy, nie dając kobiecie samej odpowiedzieć.

- Ja i Ron jesteśmy na informatyce – kontynuował Neville, wyraźnie czując się już bardziej swobodnym w towarzystwie. – Chociaż nadal się zastanawiamy, co on tam robi.

- Hej, mam swoje marzenia, okej? – warknął Ron przy akompaniamencie rechotu swojego towarzysza. – To, że nie są one tak prestiżowe, jak twoje, nie ma żadnego znaczenia.

- Tak, tak, będziesz najlepszym programistą gier, jakiego ten świat widział – rzucił Harry i poklepał rudzielca po ramieniu, chcąc go udobruchać.

- A ty na czym jesteś? – spytałem, nie mogąc już znieść opóźnienia w jego odpowiedzi. Zastanawiało mnie to od początku. W końcu miałem poznać jego kierunek, więc proszę mnie nie winić o to dociekanie.

- Ciekawy jesteś, co? – parsknął, rzucając mi ten swój złośliwy uśmieszek. Jestem pewien, że zamieniłoby się to w kolejną potyczkę słowną, gdyby nie fakt, że pierwszy raz głos zabrała Luna.

- Harry chodzi ze mną na zajęcia.

Spojrzałem na nią, starając się sobie przypomnieć, czego do cholery ona się uczyła. Była to informacja, którą przekazała mimochodem przy pierwszym spotkaniu, nic więc dziwnego, że zajęło mi chwilę, aby ją sobie przypomnieć. Gdy jednak w końcu się to stało, spojrzałem na bruneta ze szczerym zdziwieniem.

- Anglistyka? – dopytałem, nadal będąc w szoku.

- Czego się spodziewałeś? – spytał, unosząc brew. Był wyraźnie rozbawiony.

- Właściwie to sam nie wiem – odparłem szczerze, opierając się wygodniej na poduszce. – Ciężko mi sobie wyobrazić ciebie na jakichkolwiek zajęciach.

- A jednak.

Po tym rozmowa zeszła na uczelniane tematy. Ludzie z tych samych kierunków zaczęli narzekać na wykładowców, rozmawiać o ciekawych kursach i tym podobne. Byłem osamotniony w mojej ścieżce kariery, więc raczej przysłuchiwałem się rozmowom. W końcu zrobiło się na tyle późno, że jedyne, co pozostało, to zjeść kolację i położyć się spać. Towarzystwo z wyjazdu miało wszystko zorganizowane w hotelu, my musieliśmy pierwszego wieczoru znaleźć coś na własną rękę, więc pożegnaliśmy się i pojechaliśmy wynajętym samochodem w miasto.

Jakimś cudem udało nam się znaleźć coś porządnego. Podczas posiłku omówiliśmy szczegółowo plan gry i dopiero później przeszliśmy do mniej wymagających tematów.

- Jak pierwsze wrażenia? – spytała w końcu Pansy, mając na myśli krąg przyjaciół swojej dziewczyny. Wyraźnie chciała zadać to pytanie wcześniej, ale powstrzymywała się aż do tego momentu. Pewnie zależało jej na spokojnym poznaniu naszych szczerych opinii.

- Jak dla mnie spoko ludzie – odezwał się Blaise, wsuwając swojego steka. - Z Nevillem się dogadam, tego jestem pewien. Typ jest mega ciekawy. Ron i Hermiona przyprawią mnie o wymioty, tego jestem pewien, a Harry... - Tutaj spojrzał wyraźnie w moją stronę, na co zareagowałem wywróceniem oczami. – Miło w końcu przypisać twarz do opowieści. Rzeczywiście jest specyficzną osobą. Nic dziwnego, że dogadują się z Luną.

Tym komentarzem zarobił sobie kopniaka pod stołem od Pansy.

- No co? Nie mówię tego w złym kontekście! Patrz, co zrobiłaś – fuknął zły, gdyż jego podskok w miejscu sprawił, że tłuszcz skapnął mu na spodnie.

- Jasne – mruknęła kobieta i zwróciła się do mnie. – A ty co sądzisz?

- Nie byli tacy źli – odparłem w niezobowiązujący sposób i kontynuowałem swój posiłek.

Pansy chyba była zadowolona, gdyż nie ciągnęła tematu. Nie miałem siły, aby dzielić się moimi prawdziwymi przemyśleniami, lecz wiedziałem, że na pewno nie będzie to jedyny raz, gdy będziemy o nich rozmawiać. Zresztą dopiero co poznałem tę gromadkę. Silniejszą opinię będę miał pod koniec tego wyjazdu, tego byłem pewien.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top