Kartka
Złość kotłowała się we mnie przez dobre dwie doby. Przez większość czasu udawało mi się przekuć ją w produktywność, dzięki której czułem się pewnie z moją wiedzą na egzamin. Niekiedy jednak złość ta blokowała moje wszystkie tory myślowe, abym bym w stanie skupić się tylko na jednym – na nim. Na nim i na jego niewytłumaczalnym zachowaniu. Co było z tym typem nie tak? Jaki miał ze mną problem? To, jaki ja miałem z nim, zaczynało się w mojej głowie rozjaśniać.
W końcu blokada nawiedziła mnie i w bibliotece. Dobrze mi szło niedopuszczanie do jej nastąpienia, lecz tego wieczoru z braku innych wolnych miejsc znalazłem się w zakątku. Wystarczyło, że moje oczy na chwilę opuściły ekran laptopa i na ułamek sekundy wylądowały w miejscu, w którym student-dzieciak siedział jeszcze tak niedawno temu – to był koniec nauki na ten dzień. Nie było nawet północy. Co prawda nie musiałem już niczego powtarzać na dzień następny, lecz miałem inne egzaminy do pozdawania. Mogłem spędzić ten czas w o wiele przyjemniejszy sposób, niż irytowanie się wspomnieniami spotkań z tą osobą.
Aż wydałem z siebie cichy syk zmęczenia, gdy moja twarz automatycznie schowała się w dłoniach. Co miałem zrobić, aby zacząć kontrolować swoje myśli? Zwykle nauka pomagała mi zapomnieć o świecie, lecz tym razem i to nie pomagało. Próbowałem podzielić się moimi frustracjami z Blaisem, na co ten mnie wyśmiał i powiedział, że znając mnie, pewnie zasłużyłem sobie na takie traktowanie. Nawet zacząłem słuchać swojej ulubionej opery, ale nie pomagał fakt, że jej tekst traktował o morderstwie niegodziwego złoczyńcy. To tylko sprawiło, że moje myśli zaczęły przybierać jeszcze mroczniejszą barwę. Co więc pozostało? Exposure therapy? Badania wykazywały, że w niektórych przypadkach to rzeczywiście działa.
I jak na zawołanie zacząłem słyszeć lekkie kroki, które wyraźnie kierowały się w moją stronę. Nie musiałem nawet unosić wzroku, aby wiedzieć, kto dostał się do mojego zakątka. Ten zapach mokrej bawełny zmieszanej z cytrusową nutą również mnie prześladował.
- Mam nadzieję, że jesteś gotów na swój wyrok – wymamrotałem groźnie, unosząc na zielonookiego mężczyznę najzimniejszy wzrok, na jaki mnie było stać.
Ten nie spodziewał się chyba aż tak oschłego powitania, gdyż jego ciało przeszedł widoczny dreszcz. Szybko jednak wróciła ta aura nonszalancji. Do tego miał jeszcze czelność zaświecić zębami przy uśmiechu!
- Tak, tak, jestem okropny, zaraz mnie zabijesz za to, co zrobiłem. Wiem – odparł jak gdyby nigdy nic, a nawet podszedł o krok bliżej do mojego stolika. I to był jego błąd.
Jak tylko znalazł się w zasięgu moich rąk, wystrzeliłem w górę, złapałem go za kołnierz tej okropnej bluzy i przyciągnąłem do siebie. Krzesło, na którym siedziałem, przewróciło się od impetu, robiąc niemały hałas.
- Jaki jest twój problem, co? – warknąłem przez zęby.
- Sam mnie pouczałeś o zasadach korzystania z biblioteki, więc powinieneś wiedzieć, że robienie hałasu jest wbrew nim.
Chyba życie mu było niemiłe, skoro uważał, że to dobry czas na żarty. Potrząsnąłem nim za materiał jego ubrania i przyciągnąłem jeszcze bliżej, prawie plując w jego twarz, gdy wypowiedziałem następne słowa:
- Myślisz, że to śmieszne? Idziemy na zewnątrz.
Zacząłem go ciągnąć za sobą, gdy skierowałem swoje kroki w kierunku wyjścia z zakątka. Nie nauczono mnie w domu rozwiązywania konfliktów siłą. Uczono mnie dyplomacji, sztuki konwersacji, a nawet manipulacji. Wychowano mnie tak, abym w obliczu nieporozumienia wyszedł z twarzą. Jednak dzięki ojcu, który stosował wobec mnie kary cielesne za każdym razem, gdy coś mu się nie podobało, wiedziałem jak zadać cios, aby zabolało. W końcu na coś te wszystkie lata bólu miały mi się przydać. Nie wiedziałem nawet, jak wygląda prawdziwy pojedynek. Nie miało to jednak znaczenia. W tamtym momencie miałem zwyczajnie ochotę mu soczyście przywalić w ten głupi, szczerzący się ryj.
Mężczyzna wyczuł w końcu, że jestem całkowicie poważny i z rosnącym napięciem w głosie zaczął mnie prosić, abym przestał i z nim normalnie porozmawiał. Na to było już jednak za późno. Miał swoją szansę i ją zmarnował. Bywa i tak.
Brunet stawiał aktywny opór, gdy go ciągnąłem za fraki, co tylko rozsierdzało mnie bardziej. Już niemal na wyjściu z zakątka zatrzymałem się nagle, przyciągnąłem go tak blisko, jak zrobiłem to wcześniej przy stole i spojrzałem na niego wzrokiem mrożącym krew w żyłach. W końcu się zamknął. Wyraz przerażenia na jego twarzy dał mi dziką satysfakcję – otwarte szeroko oczy, uniesione brwi, szybki, nierówny oddech, który wydostawał się z jego lekko otwartych ust. Znalazłem jego słabość. Oczywiście, że z niej skorzystam.
- Chciałeś coś jeszcze dodać? – spytałem aż nienaturalnie spokojnym głosem, akcentując po kolei każdą sylabę. Jego jabłko Adama podskoczyło na to pytanie. Nie odezwał się słowem. – Tak myślałem. - Zadowolony odwróciłem się i już miałem wznowić swój chód, gdy doszło do mnie jedno, ciche słowo.
- Jeszcze raz – rzekłem, znów stanąwszy do niego twarzą w twarz. – Nie słyszałem.
Usłyszałem perfekcyjnie ten jego cienki, słaby głos. Doszedł do mnie sens, doszło znaczenie. Po prostu chciałem, aby powiedział to, patrząc na mnie. Patrząc prosto w moje oczy.
- ...szam – bąknął już bardziej, niż powiedział, czym zarobił sobie kolejne potrząśnięcie.
- Jeszcze raz.
- Przepraszam.
- Jeszcze raz, tylko spójrz mi tym razem w oczy – zażądałem, nie spuszczając z niego wzroku. Już rozumiałem, co mój ojciec wyciągał z tych naszych sesji dyscyplinarnych. Poczucie całkowitej dominacji. Uczucie, że osoba, nad którą się znęcasz, jest całkowicie na twojej łasce i niełasce. Kontrola. Władza. W tamtym momencie podobało mi się to całkowicie.
Lecz gdy tylko nasze spojrzenia się złączyły, zacząłem tego żałować. W jego oczach błysł szok i niedowierzanie. Strach, niepewność, skonfundowanie. Widok ten tak różnił się od tego, co widziałem wcześniej, że aż puściłem jego bluzę i odszedłem parę kroków jak gdyby z obawy, że mógłbym zrobić to ponownie. Jednak jak bardzo ten widok się różnił od zwykłej aparycji mężczyzny, był on przerażająco znajomy. Zobaczyłem w nim siebie. A obiecałem sobie, że nigdy nie sprawię, aby ktokolwiek poczuł się przeze mnie tak, jak czułem się przez mojego własnego ojca.
Trwaliśmy w ciszy. Sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Nie mogłem się poruszyć, nie mogłem nawet odwrócić wzroku. W końcu student spuścił głowę, wyjął coś z kieszeni i praktycznie uderzył mnie tym w pierś, gdy przechodził obok mnie w pośpiechu. Instynktownie przytrzymałem to przy ciele, ale nawet nie odwróciłem się, gdy znikał za półkami. Kiedy byłem już pewien, że nie ma go w pobliżu, w końcu odważyłem się spojrzeć na to, co mi zostawił. I widok aż mnie zadziwił.
Była to kartka. Formatem podobna do takiej z życzeniami. Widać było jednak, że ręcznie robiona. Na zewnątrz nie było żadnych napisów, tylko uroczy rysunek wyniosłego białego kota z krawatem i kapeluszem oraz małego, czarnego kundelka, który trzymał w pysku zabawkę. Wyraźnie chciał, aby kot zwrócił na niego uwagę, lecz ten uparcie trzymał głowę odwróconą w drugą stronę. Pewnie przez szok nie dotarła do mnie wtedy ta metafora. Jednak coś, co pozostawiło na mnie jeszcze większe wrażenie, była sama treść w środku. Zostało napisane tam tylko jedno słowo.
Harry.
I wtedy coś do mnie dotarło. To, co wcześniej wziąłem za grawer drabiny z jednym szczeblem, było literą „H". Oczywiście. Kto normalny pomyślałby najpierw o drabinie, nie o literze? Może sam fakt, że ta osoba była nietuzinkowa, skierował moje myśli na tor dziwnych konkluzji. Właśnie to było zgubne. Dałem się złapać w sidła percepcyjne moich rodziców. Skreśliłem go już od pierwszego wejrzenia, nie dając mu nawet cienia szansy. Okłamywałem się, że to dziwna irytacja jego osobą, gdy tak naprawdę mój mózg starał się pogodzić to, jak zostałem wychowany z tym, że starałem się zmienić wyrobione przez lata ścieżki i poglądy.
Strasznie głupia sprawa. Wszystko. Całość. Od kiedy tylko go zobaczyłem, aż do tego momentu. Jeszcze chwilę temu nie znałem jego imienia, a już sprawiłem, że nastąpiła między nami tak intensywnie negatywna akcja. Nic o sobie praktycznie nie wiemy. Mogło się skończyć na zwykłej potyczce słownej. A ja pozwoliłem, aby stres spowodowany egzaminami aż tak wyegzaltował tę trywialną sytuację.
Westchnąłem głęboko i wróciłem do swojego miejsca. Usiadłem ciężko na miejscu i jeszcze raz zerknąłem na kartkę. Z jednej strony mogło być to zamknięcie historii, która nawet się nie zaczęła. Z drugiej strony mogła być to moja jedyna szansa na dostanie się do nowego wymiaru. Nie wiedziałem, co będzie mnie tam czekać – kraina mlekiem i miodem płynąca, czy może ognie piekielne? Cokolwiek by to nie było, wybór należał do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top