Impreza
Blaise wpuścił mnie do środka i pomogłem mu z ogarnięciem miejsca do siedzenia. Pokój był podobny do mojego, więc było sporo miejsca, lecz Blaise miał tendencję do rozrzucania wszędzie swoich rzeczy, więc musiałem temu jakoś zaradzić. Gdy już się z tym uporałem, usiedliśmy na kanapie w przestrzeni dziennej w oczekiwaniu na resztę. Mój przyjaciel oczywiście nie mógł czekać o suchym pysku, więc już po chwili stały przed nami dwie szklanki z whiskey. Nawet nie zwróciłem mu uwagi, że zaczyna imprezę przed tym, jak się wszyscy zbiorą, gdyż potrzebowałem tej odwagi w płynie.
Nie byłem sobą. Czułem to, lecz nie mogłem nic na to poradzić. W końcu, wbrew popularnej opinii, nie śniłem często o całowaniu mężczyzn. Zwykle w ogóle nie pamiętałem moich snów. Dlatego sam fakt, że zapamiętałem ten, wskazuje na to, iż musiał wywrzeć na mnie wrażenie. Cóż, mózgu, trzeba ci przyznać, że odwaliłeś niesamowitą robotę z wytrąceniem mnie z równowagi.
Wychyliłem whiskey szybciej, niż zwykle by mi to zajęło.
- Wow, kolego, aż tak chciało ci się pić? Było powiedzieć, przyniósłbym wodę – zażartował Blaise, na co parsknąłem i pokręciłem głową. Nie odpowiedziałem. – Ej, stary, ale tak serio: co się z tobą dzieje? Przez cały wyjazd było tak dobrze. Co się zmieniło? I nie wciskaj mi kitu, że to zmęczenie, bo wiem, jak się zachowujesz, jak jesteś rzeczywiście zmęczony.
Zgasił mnie w momencie, w którym otworzyłem usta, aby dać mu moją wymówkę, więc musiałem na powrót je zamknąć, aby pomyśleć nad odpowiedzią. Nie chciałem mu nic mówić w tamtym momencie. To nie był dobry pomysł, zważając na to, że osoba, o której by to było, miała się za niedługo pojawić. Chyba wyczuł podświadomie powód mojego wahania, co potwierdziły tylko słowa, które następnie wypowiedział:
- Znów Harry? – Po tym nastąpiła cisza, która zapewne wzmocniła jego przeczucie. – Ostatnio wszystko zdaje się kręcić wokół niego, huh?
- Porozmawiamy po powrocie, obiecuję – rzekłem w końcu, dolewając sobie trunku. – Jak bardzo nie chcę ci tego mówić, wiem, że będziesz mnie o to grillował. Odpuść mi więc chociaż dzisiaj.
Ta odpowiedź musiała go zadowolić, bo dłużej mnie nie pchał o odpowiedź. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i po ich otwarciu weszła do środka damska część naszej gromadki. Pansy musiała je wszystkie zebrać. Przez krótki moment była tylko nasza piątka, aż w końcu ostatnie trzy osoby pojawiły się na tej skleconej na ostatni moment imprezie. Byliśmy w komplecie, a ja czułem się tak niekomfortowo, jak jeszcze nigdy w życiu. Z jednej strony chciałem podejść do Harrego i zacząć się z nim przekomarzać jak zwykle – z drugiej miałem ochotę być jak najdalej jego osoby. Do tego snu doszedł jeszcze problem mojej rozmowy z Blaisem, którą student anglistyki ewidentnie zasłyszał. I prawdopodobnie wyciągnął pochopne wnioski. Zacząłem tak myśleć w momencie, w którym odtwarzałem sobie naszą rozmowę przy windzie. Wydawał się zirytowany. Cholera jasna, dlaczego nic w relacji z tą osobą nie mogło być proste?
Na początku imprezy było dosyć dziwnie. Spędzaliśmy już razem czas, lecz raczej było to spontaniczne i każdy miał świadomość, że może odejść w każdej chwili. Do tego byliśmy na neutralnych terenach. Wtedy jednak znajdowaliśmy się w pokoju mojego przyjaciela, w którym zebraliśmy się w konkretnym celu i widać było, że niektórzy nie wiedzą, jak mają się zachować. Blaise jednak szybko rozluźnił atmosferę przy pomocy muzyki puszczonej w tle oraz propozycji zaczęcia konsumpcji alkoholu. Puszki oraz butelki zostały otwarte, a z ich towarzystwem zaczęły się otwierać również usta gości.
Zaczęło się od niezobowiązujących rozmów. Najpierw stałem z Blaisem oraz Nevillem i rozmawialiśmy o różnych odmianach whiskey oraz drinkach, do których można ich używać. W pewnym momencie jednak dołączył się do nas Ron, a że nie mogłem znieść jego gadania, odszedłem do kółka dziewczyn. W końcu udało mi się poznać lepiej Hermionę, która okazała się być naprawdę interesującą osobą. W pewnym momencie nawet odeszliśmy na bok, aby porozmawiać na osobności. Przy pomocy paru kolejnych szklanek kolorowego płynu zeszliśmy na temat naszych rodzin i tak dowiedziałem się, że mamy ze sobą sporo wspólnego. Co prawda Hermiona wywodziła się raczej ze środowiska średniej klasy, lecz jej rodzice od dziecka wpajali jej, że musi się uczyć, aby wejść jeszcze wyżej w społecznym rankingu. Ja byłem już na szczycie i moi zwyczajnie chcieli zachować ten status. Lecz zasadnicza różnica w naszym wychowaniu leżała w miejscu okazywania czułości swojemu dziecku. Mimo, iż jej rodzice byli wymagający, bardzo o nią dbali. I widać było, że była im wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobili.
Jak już wcześniej wspominałem, nie należę do osób, które łatwo się otwierają. W tym przypadku było podobnie. Nie mówiłem zbyt szczegółowo o sobie – o metodach wychowawczych mojego ojca nie pisnąłem nawet słowa – lecz byłem w stanie tak manewrować rozmowę, aby dać Hermionie odczuć, że rozumiem, o czym mówi, samemu zbyt wiele nie odkrywając. Kobieta szanowała moją granicę, co naprawdę mi zaimponowało. Była niesamowitą kompanką do rozmowy – kiedy zauważała, że czuję się niekomfortowo z jakimś pytaniem, kierowała naszą konwersację w inną stronę. I robiła to naprawdę płynnie.
Aż poczułem żal, gdy Ron zawołał ją na balkon. Wróciłem jednak do Pansy oraz Luny, tylko po to, aby być piątym kołem u wozu. Siedziały przytulone na kanapie i rozmawiały o czymś szeptem. W końcu jednak Pansy została zawołana przez Blaise'a i zostałem sam na sam z jej dziewczyną. Nigdy nie wiedziałem, jak zacząć z nią rozmowę, więc przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, obserwując całą resztę – moi przyjaciele oraz Neville coś kombinowali z drinkami, a Ron z Hermioną stali na balkonie z Harrym. Ta druga grupa stała do okna plecami, więc odważyłem się spojrzeć w ich kierunku. Mój wzrok naturalnie spoczął na jednej osobie. Westchnąłem głęboko i po dłuższej chwili powróciłem do patrzenia na szklankę, którą trzymałem w dłoniach.
- Byli tacy, odkąd ich pamiętam – odezwała się nagle Luna, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Hm? O kim mówisz? – spytałem skonfundowany, zerkając na nią.
- A na kogo patrzyłeś? – odpowiedziała pytaniem z lekkim uśmiechem, który zawsze błąkał się po jej ustach.
- Na nikogo nie- - zacząłem, lecz zrozumiałem, jak głupio to zaprzeczenie musiałoby brzmieć, gdy zdecydowanie gapiłem się w okno jeszcze minutę temu. – Zawsze byli jacy?
- Zawsze trzymali się razem. W liceum nazywali ich Złotą Trójcą – odparła i sama zwróciła głowę w stronę okna. Jej uśmiech poszerzył się nieco. – Fajni są, nie?
- Mam odmienne zdanie o każdym z nich, więc trudno mi się z tobą zgodzić – parsknąłem i wziąłem potężnego, piekącego łyka.
- Harry jest najfajniejszy – kontynuowała, jakby nie usłyszała mojej odpowiedzi. – Bardzo mi pomógł swego czasu.
Wspomnienie o Harrym sprawiło, że prawie wyplułem whiskey na stolik przed nami. Odkaszlnąłem i poklepałem się w pierś. Już miałem wziąć spokojny wdech, kiedy Luna dodała:
- Ty też go bardzo lubisz.
To wywołało u mnie falę kaszlu, która zwróciła uwagę towarzystwa przy drinkach. Neville przyniósł mi szklankę wody, za co podziękowałem mu skinieniem głowy i po chwili znów byłem spokojny. Przynajmniej na zewnątrz. Wewnątrz włączyło się tornado emocji. Luna niekiedy miała momenty, w których wydawała się wiedzieć więcej, niż powinna. To był jeden z nich.
- Stary, wszystko w porządku? – rzucił Blaise, gdy zdecydował się do mnie w końcu podejść.
- Po prostu się zakrztusiłem, nie dzieje się żadna tragedia – rzuciłem, machając dłonią. Mój przyjaciel zaczął się ze mnie nabijać i atmosfera wróciła do luźniejszej. Czułem jednak na sobie jeszcze przez pewien czas ciężkie spojrzenie Luny.
Harry zdawał się unikać mojego towarzystwa tak, jak ja unikałem jego. Gdy byliśmy w większej grupie, nawet nie mieliśmy ze sobą interakcji. Nie wspominając już o momentach, w których dzieliliśmy się na mniejsze grupki – wtedy zawsze znajdowaliśmy się w innej. Zdecydowanie mi to nie przeszkadzało. Dzięki temu byłem w stanie spędzić miło czas i nawet zapominałem chwilowo o moich rozterkach, gdy znikał mi z pola widzenia.
Pierwsi zebrali się Ron z Hermioną. Kleili się do siebie niemiłosiernie, więc Blaise w pewnym momencie sam zaproponował im, żeby znaleźli sobie inny pokój. Przyjęli propozycję bez oporów. Po tym impreza zaczęła chylić się ku końcowi. Zaczął się czas relaksu oraz poważniejszych rozmów. Jednak nie spodziewałem się, kogo mój przyjaciel zdecyduje się wyciągnąć na fajka.
- Hej, Harry, idziesz zapalić? – spytał Blaise, stojąc już przy balkonowych drzwiach.
Brunet spojrzał na niego wyraźnie już zmęczony, lecz skinął głową i powstał leniwie ze swojego miejsca na fotelu.
- Tylko czekaj, muszę skręcić – mruknął i sięgnął do swojej bluzy po zestaw, który tam trzymał. – Ja pierdolę, w tym stanie? Kurwa, mordo, to może trochę zająć – jęknął, na powrót siadając.
- Mogę ci swojego odpalić, chodź – rzucił mój przyjaciel i wyszedł na rześkie powietrze.
Harry uśmiechnął się lekko i poszedł za nim z nową energią. Co nałóg robi z człowiekiem? Mimo tego, że czułem się nadal dziwnie, gdy na niego patrzyłem, nie mogłem sam się nie uśmiechnąć widząc, jak dziecinna była jego radość. Jak pięciolatek, który dostał cukierka. Gdy jednak zorientowałem się, co robią mięśnie mojej twarzy, zmusiłem je do skupienia się na konsumpcji ostatniej szklanki alkoholu.
Wypiłem na tyle, aby czuć to przyjemne ciepło, rozlewające się po moim ciele, lecz nie na tyle, aby nad sobą nie panować. Nikt nie napruł się na tej imprezie, z czego byłem niesamowicie zadowolony. Nie znosiłem pijanych ludzi. Większość w stanie upojenia zachowywała się naprawdę nieznośnie – czy to stawali się agresywni, czy głupi, czy po prostu zbyt emocjonalni. Nie potrafiłem znieść żadnego z powyższych.
Luna przysypiała już na kolanie Pansy, która głaskała ją po włosach. Spojrzałem na nie i zaproponowałem, aby udały się już do swoich pokoi.
- Za chwilę. Nie mam serca jej jeszcze podnosić – odparła Pansy z najcieplejszym uśmiechem, jaki u niej kiedykolwiek widziałem. Tak jednak było, gdy patrzyła na swoją dziewczynę.
Zwykle nie myślałem o takich sprawach, lecz kiedy coś takiego działo się przed moim nosem, moje myśli same wchodziły na tor związkowy. Gdy wspominam swoje poprzednie relacje... Żadna z nich nie była zrodzona z miłości. Każda została pchnięta na mnie przez mojego ojca i nic z żadnej nie wyszło. Nigdy nie czułem tego, co pokazywały niezliczone filmy, seriale czy książki. Nigdy nie czułem potrzeby spędzania z kimś czasu na tyle, aby odsunąć wszystkie moje obowiązki. Nigdy nie miałem tego miękkiego uśmiechu na mojej twarzy, gdy na kogoś patrzyłem.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
W końcu Blaise wraz z Harrym powrócili z balkonu. Mój przyjaciel zajął miejsce studenta, który poszedł prosto do łazienki. Gdy ten w końcu to zauważył, zaczęło się przekonywanie studenta prawa do zmienienia miejsca.
- Mój pokój. Mogę siadać, gdzie chcę – powiedział w końcu Blaise. – Masz pół kanapy do swojej dyspozycji, leć tam.
Harry spojrzał na wspomniany mebel. I to był pierwszy raz od dawna, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy, gdyż siedziałem na kanapie, na którą Blaise chciał go wygonić. Wydawało się, jakby brunet się nad czymś zastanawiał. W końcu zwrócił się do mężczyzny, który zabrał jego wysiedziany fotel, pokazał mu środkowy palec i, ku mojemu zdziwieniu, rzeczywiście przy mnie usiadł. Unikał mnie przez cały ten czas... O czym oni rozmawiali?
Spiąłem się, gdyż Harry zamiast skorzystać z wolnego miejsca i usadowić się na krańcu kanapy, posadził swoje cztery litery tuż obok mnie. Już było tak dobrze, ale oczywiście – stres nie mógł mnie całkowicie opuścić. Posłałem Blaise'owi mordercze spojrzenie, lecz ten nawet nie zareagował i kontynuował rozmowę, którą prowadził z Pansy oraz Harrym. Końcowo i ja się włączyłem. Wraz z upływem czasu byłem w stanie spuścić nieco ciśnienia i nawet odpowiadać mężczyźnie obok mnie. Wróciło nawet nasze przekomarzanie się, co przyjąłem z ulgą. Już zdołałem się tak przyzwyczaić do naszych małych koleżeńskich złośliwości, że ich brak wydawał mi się aż nienaturalny. Cóż, takim był.
Luna wraz z Pansy oddaliły się po około pół godzinie, zostawiając nas we trójkę. Rozmowa powoli zwalniała, aż nagle kompletnie się zatrzymała.
- Ale jestem wyczerpany – wymamrotał nagle Harry, pocierając oczy pod okularami, które uniosły się wraz z jego ruchem.
- Idź do pokoju – rzucił Blaise, też już widocznie gotów do położenia się spać.
- Nie mogę – jęknął brunet, wzdychając cierpiętniczo. – Ron zabronił mi dziś spać u nas. A wolę nie wchodzić na niego i Hermionę w akcji.
- U mnie nie zostaniesz – powiedział od razu mój przyjaciel.
- No weź, nie mogę spać na kanapie? – spytał student anglistyki z największymi oczami szczeniaka, jakie widziałem.
- Nie ma mowy. Znajdź sobie inne lokum – odparł twardo Blaise i wskazał na drzwi.
Westchnąłem głęboko na samą myśl propozycji, która formowała się w mojej głowie. Nie potrzebowałem tego, nie musiałem tego robić. Ale też nie mogłem znieść myśli, że Harry miałby szlajać się po innych swoich znajomych w poszukiwaniu miejsca do spania. Tylko by przeszkadzał.
- Chodź do mnie – powiedziałem więc, wstając z kanapy.
- Już masz miejsce – skonkludował Blaise, klaszcząc aż z zadowolenia. – A teraz wypad.
Nastała chwilowa cisza, która została przerwana długim jękiem bruneta.
- Nie dam rady wstać – burknął, pokładając się na kanapie.
Widziałem, jak cierpliwość mojego przyjaciela kończy się w zatrważającym tempie, dlatego bezceremonialnie podszedłem do kanapy, włożyłem ręce pod kolana oraz plecy Harrego i uniosłem go. Mężczyzna wydał z siebie zaskoczony odgłos i odruchowo złapał się mojej szyi. Pewnie gdybym nie był tak zmęczony, bardziej by to na mnie wpłynęło, lecz w tamtym momencie miałem po prostu ochotę znaleźć się jak najszybciej w swoim pokoju. Możliwe, że jest to również powód, dlaczego zdecydowałem się wziąć Harrego w ten sposób.
- Otwieraj drzwi – rzuciłem do Blaise'a, który niemalże w podskokach poszedł wykonać mój rozkaz.
Może to brak zacietrzewiającego się Blaise'a, może ciepło głowy Harrego, która spoczywała na moim ramieniu, ale dotarło do mnie, co dokładnie zrobiłem, gdy szedłem korytarzem do windy. Spojrzałem kątem oka na czuprynę mężczyzny, który wydawał się być spokojniejszy, niż bym się spodziewał po naszym okresie wzajemnego unikania się.
- Ile ty wypiłeś, że nawet stać sam nie możesz? – spytałem w końcu, gdy trafiliśmy do windy.
- Nie wiem – mruknął mężczyzna, przez co poczułem jego ciepły oddech na mojej szyi. Postanowiłem nie zastanawiać się za długo nad tym, jak to na mnie wpłynęło. – Nie każ mi liczyć, co?
- Nic ci nie każę – odparłem. Przez resztę drogi miałem tylko nadzieję, że Harry nie słyszy przyspieszonego bicia mojego głupiego serca, które nagle zacząłem czuć mocniej, niż zwykle.
Trafiliśmy do mojego pokoju, w którym ułożyłem Harrego od razu na kanapie. Jego oczy były już zamknięte i nic mi nawet nie odpowiedział, gdy oznajmiłem, że skoczę szybko pod prysznic. Gdy się myłem, musiałem poprawić stwierdzenie, które sformułowałem pod koniec imprezy. Harry się napruł. Po prostu był bardzo dobry w ukrywaniu tego. Lub zwyczajnie nie było po nim tego widać. Dobrze, że przynajmniej nie był żadną z trzech kategorii osób pijanych, które wymieniłem wcześniej. To coś nowego.
Kiedy wróciłem do pokoju głównego, nie znalazłem studenta na kanapie. Już myślałem, że może wyszedł, lecz wystarczyło, żebym wszedł do sypialni i zobaczyłem, że ten zaszył się w moim łóżku. Powstrzymałem się od westchnięcia i podszedłem do strony, od której się położył.
- Było ci zimno? – spytałem cicho.
- Mhm – wymruczał, nadal nie otwierając oczu.
- I musiałeś wejść do mojego łóżka?
- Mhm.
- Nie mogłeś poczekać, aż ci przyniosę koc?
- Y-y.
- Przeniesiesz się na kanapę, jak ci dam koc?
- Y-y.
Nachyliłem się nad nim i wwierciłem w niego swoje spojrzenie. On nic jednak sobie z tego nie robił. Odetchnąłem więc w końcu i pociągnąłem jeszcze kosmyk jego włosów, zanim obszedłem łóżko, aby położyć się z drugiej strony. Nie miałem siły, aby się z nim kłócić.
- Idiota – mruknąłem jeszcze pod nosem i obróciłem się na drugi bok.
Kiedy tak spokojnie spał sobie za moimi plecami, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak wiele emocji się we mnie kłębiło. I jak wiele nieproszonych myśli przeszło przez moją głowę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top