Rozdział 21. Liście w lesie iglastym
Wieść o tym, że stażystom z domku numer siedem wykluł się smok, dosyć szybko obiegła rezerwat. Kilku smokologów nawet chętnie zagadwało o tym Caleba i Corneliana i wspominało o swoich sposobach radzenia sobie z małym smokiem. Przez to Caleb jeszcze bardziej czuł się jak rodzic, któremu urodziło się dziecko.
Pozostali stażyści w rezerwacie też byli niezwykle zainteresowani tym, że w siódemce wykluł się smok. I bardzo chętnie pytali o to chłopców, którzy cierpliwie odpowiadali na wszelkie pytania.
Nefryt natomiast był dosyć energicznym smokiem, który odkąd tylko stanął na nogach chętnie poznawał świat. Nie było miejsca, do którego by nie zajrzał - w pewnym momencie nawet dorwał się do butów, przez co chwilę później kichnął, a z jego nozdrzy wydobyła się cienka smużka dymu.
— Mamy smoka! — To była pierwsza nowina, którą Kathleen usłyszała podczas rozmowy z Calebem przez lusterko dwukierunkowe, skontaktowawszy się z nim niedługo po tym, jak Nefryt wykluł się z jajka.
Brunetka roześmiała się.
— To świetnie, Caleb! Chociaż teraz to muszę przyznać, że zabrzmiałeś jak rodzic, któremu urodziło się dziecko i jest tym faktem ucieszony...
Caleb roześmiał się nerwowo i podrapał się po głowie.
— Serio tak to wygląda?
— Zdecydowanie — przytaknęła Kathleen. — Ale to na swój sposób urocze. Jak go nazwaliście? Lub ją...
— Nefryt — poinformował ją Caleb.
— A, czyli to smok. — Kathleen kiwnęła głową. — No to... Przyjmij moje gratulacje, Caleb. Będę mogła zostać matką chrzestną Nefryta?
— Jasne, przedyskutuję to z Cornelianem — odparł, a po chwili uświadomił sobie, jak to mogło zabrzmieć. Wybieranie rodziców chrzestnych było w końcu decyzją obydwojga rodziców, przez co Caleb w myślach uderzył się dłonią w czoło, dziękując Merlinowi, że Cornelian nie słyszy tej rozmowy. W tej sytuacji chyba zapadłby się pod ziemię. — Znaczy wiesz, bo to nasz wspólny smok...
Usta Kathleen ponownie opuścił serdeczny śmiech.
— Tak, Caleb, doskonale o tym wiem.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Las od zawsze przypominał Calebowi o rodzinie. Mieszkał wraz z rodzicami i siostrą przy lesie, a dodatkowo jego przyjaciółka wprost uwielbiała lasy. Z dzieciństwa pamiętał wycieczki po lesie, które czasami odbywał z Kathleen i jej mamą.
Przypomniało mu się, jak wybrał się na spacer po lesie z Florine, jednak przekonał się wtedy, że las zdecydowanie nie jest środowiskiem dla niej - w lesie raczej należało zachować ciszę, o którą trudno było w towarzystwie Florine. Caleb uważał, że spacer po lesie mógłby przypaść do gustu Cornelianowi, który z natury lubił ciszę. Wcześniej byli trochę zajęci wyczekiwaniem na wyklucie się smoka, ale teraz, kiedy smok jeszcze nie mógł spowodować pożaru, było to bardziej możliwe.
— Skoro chcesz, to możemy iść — zgodził się Cornelian. Raczej nie miał zamiaru się przyznawać, że tak naprawdę to bardzo chętnie poszedłby na spacer do lasu z Calebem. Nie w jego stylu były przesadnie entuzjastyczne reakcje, jakie często padały z ust Florine.
Caleb i tak cieszył się z tego, że Cornelian się zgodził. Miał wrażenie, że ich relacje coraz bardziej się zacieśniają i wydawało się, że Cornelian się temu aż tak nie opiera.
Blondyn czuł się co najmniej dziwnie, prowadząc Nefryta na czymś łudząco podobnym do mugolskiej smyczy dla psów, z tą różnicą, że ta była naszprycowana magią. Nie mogli pozwolić, aby smoczątko im uciekło.
— Nie podoba mi się to, że jest na tej smyczy — stwierdził Caleb. — Ale z drugiej strony... Nie chciałbym zgubić Nefryta.
— Środki bezpieczeństwa nie zawsze każdemu przypadają do gustu, ale nie mamy innego wyboru, jak ich przestrzegać. — Cornelian wzruszył ramionami.
— Hm, to fakt — przytaknął Caleb. — Nie podoba mi się na przykład przepis w waszej szkole, który nakazuje uczniom zostawianie różdżek w szkole na czas wakacji.
Szatyn roześmiał się.
— Widzę, że mam tu najzagorzalszego przeciwnika wszelkich zasad.
— Gdzie tam przeciwnika... — zaśmiał się Caleb. — No dobra, może zdarzyło mi się złamać ze dwie zasady. Góra cztery...
— Jesteś pewien, że tylko cztery?
— No, w sumie to pewnie ciągle wzrasta, bo powinienem być w Anglii, a tymczasem mnie tam nie ma. — Blondyn niewinnie wzruszył ramionami. — Chociaż na piątym roku to łamałem zasadę za zasadą...
— Patrzcie tylko na niego! — powiedział rozbawiony Cornelian. Nie mówił aż tak przesadnie głośno, wiedząc, że w lesie należy zachowywać się w miarę cicho. — Pewnie pobiłeś wszystkie rekordy w łamaniu szkolnych zasad...
— Ponoć są po to, by je łamać... — Caleb znów niewinnie wzruszył ramionami. — Nie no, tak naprawdę to mało kto nie łamał zasad, kiedy Umbridge urzędowała w szkole jako dyrektorka.
— Umbridge? — Cornelian uniósł brwi. — To ta nauczycielka, która wprowadziła milion bzdurnych zasad, których i tak nikt nie przestrzegał?
Blondyn z zaskoczeniem oderwał wzrok od Nefryta, który z zadowoleniem spacerował sobie po leśnej ścieżce, obserwując piękno przyrody i słuchając szumu gałązek na lekkim wietrze.
— O masz, widzę, że w tej kwestii jesteś już obeznany.
— A jakże, moja kuzynka sporo o niej opowiadała — wyjaśnił Cornelian. — Chociaż opowiadała to złe określenie. Ona ją wyklinała tak bardzo, że chyba nigdy nie słyszałem tylu przekleństw naraz.
Caleb roześmiał się. Wcale go to nie dziwiło, bo Dolores Umbridge raczej nie była osobą powszechnie lubianą przez uczniów i nauczycieli w Hogwarcie. Jeśli już, to lubili ją wyłącznie Ślizgoni, bo ze względu na swą przynależność do domu Slytherina Umbridge była im dużo przychylniejsza. Caleb jednak znał dwóch Ślizgonów, którzy robili wszystko na przekór znienawidzonej nauczycielki. Jednego z nich blondyn uważał nawet za wybitnie przystojnego.
— Jeśli mam być szczery, to idealnie to podsumowałeś.
Cornelian tylko uśmiechnął się i dalej przez dłuższą chwilę szli w milczeniu. Wsłuchiwali się w odgłosy, jakie wydawała natura - ćwierkanie ptaków, lekki szum wiatru, niekiedy słyszeli też, jak któryś z nich następuje na suchą gałązkę, która wydaje z siebie trzask.
Caleb nie przerywał ciszy, wiedząc, że jego współlokator ją lubi. Czasami im obojgu przydawała się chwila wyciszenia, a w lesie na pewno mogli ją znaleźć.
Ukradkiem popatrzył na Corneliana, którego widział teraz z profilu. Teraz jakoś zaczął przyglądać się szczegółom. Jego dosyć szczupłej twarzy, na którą opadały brązowe włosy, zaś przez promienie słoneczne dało się w nich wypatrzeć kilka rudawych pasm, które normalnie były słabo widoczne.
Cornelian westchnął i przejechał dłonią po włosach, na chwilę odgarniając do tyłu te z czoła. Niemal natychmiast kilka kosmyków opadło z powrotem na czoło. Zaraz potem poprawił okulary na nosie i spojrzał na Caleba. Wtedy zdał sobie sprawę, że ten na niego patrzył, przez co blondynowi zaczęło szybciej walić serce. Głównie ze zdenerwowania, bo został przyłapany na obserwowaniu Corneliana.
— Coś nie tak? — spytał go szatyn, na co Caleb potrząsnął głową. Zatrzymał się, kiedy Nefryt wlazł za drzewo i ruszył za nim, by sprawdzić, po co.
— Nie, znaczy... Myślałem, że miałeś jakiegoś liścia we włosach, ale chyba mi się przywidziało — wymyślił na szybko Caleb i uśmiechnął się do Corneliana. Jak się okazało, Nefryt znalazł za drzewem zdechłą mysz, więc zabrał się za konsumowanie jej. — Zuch chłopak z ciebie, Nefryt... O, może chcesz go teraz prowadzić? — zwrócił się do szatyna, wyciągając w jego kierunku uchwyt smyczy.
Cornelian przytaknął i wziął smycz od swojego współlokatora, po czym uśmiechnął się do siebie jednym kącikiem ust.
Skąd ty wziąłeś liście w lesie iglastym, Lupin?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top