Rozdział 16. Oduchowiony przyjaciel

Następnego dnia z ręką Caleba było dużo lepiej, niż ostatnio, więc chętnie oddał się pomocy smokologom przy smokach.

Tego dnia było niezwykle ciepło. Za ciepło. O ile w domku działał czarodziejski termostat, dzięki któremu nie gotowali się tam przy palącym się ogniu w kominku, to na zewnątrz było o to trudno, więc musiał radzić sobie inaczej.

— Gotowy? — zapytała Marianne Everglade, podchodząc do niego ze specjalną maścią, którą wcierali na obrażenia smoków.

— Sekundkę — poprosił Caleb trochę niewyraźnie, bo w zębach trzymał gumkę do włosów, którą zamierzał zebrać swoje trochę przydługie włosy, by mu nie przeszkadzały.

Koniec końców góre pasma ciemnoblond włosów Caleba zostały związane w niewielki kucyk z tyłu głowy, dzięki czemu nie było mu już tak gorąco, a dodatkowo nie przeszkadzały mu przy pracy.

— Pasuje ci ta fryzura — zauważyła Marianne z uśmiechem. — Twoi rodzice nigdy nie kazali ci ściąć włosów?

Caleb pokręcił głową.

— Uważają, że skoro mi tak odpowiada, to nie mają powodów, by się do tego czepiać.

— To mądre podejście — zauważyła Marianne, po czym dodała ze śmiechem: — Pytam z ciekawości, bo mama Charliego zawsze narzekała na to, że on i Bill nie chcieli ścinać włosów.

Caleb roześmiał się. Najwyraźniej teraz Charlie dał za wygraną, bo po ślubie swojego brata wrócił z o wiele krótszymi włosami, niż z jakimi pojechał.

Marianne i Caleb weszli do jednej z zagród, gdzie leżał niezbyt wielki smok z ranami na skórze, która wcześniej pokryta była piękną, ciemnozieloną łuską. Teraz łuska była nieco uszkodzona, bo ostatnio dwójka młodych smoków nieco się "posprzeczała". Jednym z tych smoków był właśnie leżący tutaj długoróg rumuński, drugim natomiast zajął się Charlie.

Marianne westchnęła z przejęciem.

— No i tak się właśnie kończą walki samców — stwierdziła, po czym przykucnęła obok smoka, którego pogładziła po łusce. — Zapamiętaj to sobie, Caleb. Nie warto się tak tłuc i robić sobie wrogów. Niektórzy faceci myślą, że w ten sposób zaimponują dziewczynie, a nie zawsze tak jest — dodała z rozbawieniem.

Caleb roześmiał się. Co jak co, ale o dziewczynę to raczej by się pobił. W dodatku nie lubił robić sobie zbędnych wrogów, dlatego z reguły nie odpowiadał nienawiścią na nienawiść. Czasami zdarzały się wyjątki, a już zwłaszcza jego przyjaciółka trzymała się zasady "oko za oko, ząb za ząb".

Leżący na ziemi smok wypuścił z nozdrzy smużkę dymu, zupełnie jakby doskonale rozumiał słowa Marianne i absolutnie wypraszał sobie to, co mówiła o imponowaniu dziewczynom. Czy też w tym przypadku - smoczycom.

— Teraz się tłumacz, tak, tak — roześmiała się Marianne, wsmarowując maść w jedną z kilku ran.

Blondyn też się roześmiał, smarując maścią inną ranę na ciele smoka.

— Jak to mawia kuzyn mojej przyjaciółki, "Tylko winny się tłumaczy" — zauważył. W pewnym momencie do głowy wpadło mu pytanie dotyczące smoka. — Tak właściwie, to kto nazwał go Rożek?

— Moja siostra — wyjaśniła Marianne ze śmiechem. — Jakoś na początku tego roku przyjechała tu, bo kiedyś obiecałam, że pokażę jej smoki, no to w końcu trzeba było dotrzymać obietnicy — mówiła, wciąż nakładając maść na ranę. — No a ten tutaj smok akurat był jeszcze malutki i nie miał imienia. Miał za to takie małe rogi, więc Dorotheia okrzyknęła go Rożkiem i tak już zostało.

— To urocze imię — zauważył Caleb ze śmiechem.

— Masz rację — przytaknęła Marianne. — A tak właściwie, wymyśliłeś już, jak nazwiecie z Cornelianem swoje smoczątko? Cornelian wspominał, że to na ciebie spadł zaszczyt wymyślenia imienia...

Caleb pokiwał głową.

— Poradziłem się mojej przyjaciółki. Wymyśliła imię Nefryt dla samca i Iskierka dla samicy. Znaczy, mówiła też o Malwie, ale to chyba nie najlepszy pomysł...

Marianne roześmiała się.

— Wyobrażam sobie, jak bardzo Cornelian cieszy się, że smoczyca została nazwana jego nazwiskiem.

— Dlatego wolę zostać przy Iskierce, a o Malwie nawet nie wspominać — zaśmiał się Caleb.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Kilka dni później blondyn rozmawiał z Kathleen przez lusterko dwukierunkowe. Wciąż był sierpień, więc brunetka jeszcze miała sporo czasu przed powrotem do Hogwartu. Caleb naprawdę obawiał się, jak miałaby wyglądać jej nauka w Hogwarcie teraz, w czasie wojny, kiedy szkoła została przejęta przez Śmierciożerców, ale Kathleen kazała mu się tym nie przejmować.

Nie żeby jej rozkaz w jakikolwiek sposób zmniejszył zmartwienia Caleba pomimo dobrych chęci jego przyjaciółki.

— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — powiedziała Kathleen. Mimo że starała się brzmieć tak, jakby zupełnie niczym się nie przejmowała, to Caleb i tak słyszał w jej głosie nutkę niepokoju. — W sumie będzie tam jeszcze kilku normalnych nauczycieli, więc tak na dobrą sprawę będę żyła.

— To budujące, Kath. — Caleb roześmiał się nerwowo.

Kathleen również się roześmiała, a w tym śmiechu Caleb dalej słyszał jakiś niepokój.

— Wiem, próbuję podbudować i ciebie, i siebie — odparła niby beztroskim głosem. — Tak szczerze, to chyba marnie mi idzie. Nie potrafię wyobrazić sobie Hogwartu bez ciebie...

— Mi też ciężko uwierzyć w to, że pierwszego września nie wsiądę do pociągu razem z tobą — westchnął Caleb. — Ale wiem, że to dla mojego dobra, więc cóż innego mi pozostało...

— Dokładnie, ucz się tam o smoczkach i w ogóle — potaknęła Kathleen. — I w ogóle nie przejmuj się tym, co będzie się działo w Hogwarcie, naprawdę. Kyle już mi zapowiedział, że nie pozbędę się tak łatwo jego towarzystwa...

Myśl, że Kathleen nie będzie sama, bo w Hogwarcie pozostanie jeszcze jej kuzyn, nieco pocieszała Caleba. Tyle że "nieco" nie było wcale określeniem czegoś naprawdę wielkiego.

— Tak jak mówisz, będę się uczył o smoczkach — zapewnił ją Caleb. — Wzdychając i tęskniąc za moją siostrzyczką.

Kathleen roześmiała się, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo George postanowił dołączyć się do rozmowy.

— Cześć, Caleb! — zawołał. — Jak leci?

— Wspaniale — zaśmiał się blondyn. — A jak leci u mojego oduchowionego przyjaciela?

— Poczekaj, nadstawię drugie ucho, bo na to jedno jestem głuchy — odparł George ze śmiechem.

Caleb też się roześmiał, a wtedy do pokoju wszedł Cornelian z dziwnym uśmiechem na ustach.

— Wiesz, że nawet na zewnątrz was słychać? — zapytał ze śmiechem. — Zwłaszcza tego głuchego kolegę.

— A kogo ja tam słyszę? — zainteresował się George.

— To Cornelian — wyjaśnił Caleb, po czym skierował lusterko na Corneliana, który nieśmiało pomachał George'owi.

— O, no to miło wreszcie cię poznać — powiedział George.

— Właśnie, właśnie — rzuciła Kathleen. Teraz to jej twarz ukazała się w lusterku. — Caleb sporo o tobie mówił, mi też miło cię poznać.

Cornelian posłał Calebowi nieodgadnione spojrzenie, jednak, ku ogromnej uldze blondyna, nie skomentował uwagi Kathleen.

— Ja o was też trochę słyszałem — powiedział Cornelian. — Zwłaszcza o tobie, Kathleen, więc pozdrowienia dla ciebie.

— O, dzięki — odpowiedziała lekko zaskoczona Kathleen.

— Nie ma za co — zapewnił ją Cornelian. — Ci, którzy bronią swoich przed aroganckimi gnojkami, zawsze zdobywają mój szacunek.

Jeden z kącików ust Kathleen uniósł się w uśmiechu. Było jasne, że ta dwójka dogadałaby się doskonale w kwestii aroganckiego Ślizgona, bliżej znanego jako Draco Malfoy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top