Rozdział 12. Prezent dla Corneliana

Cornelian uniósł brwi ze zdziwieniem.

— Dla mnie?

— Owszem — odparł wesoło Caleb, po czym wyjął coś z kieszeni. Było niewielkich rozmiarów, jednak po powiększeniu okazało się być czasopismem o motocyklach. — Mam nadzieję, że takie też czytasz. Akurat znalazłem po angielsku...

Nie było to wprawdzie czasopismo z tej samej serii, które zazwyczaj czytał Cornelian, ale nie robiło to różnicy. O wiele bardziej zastanawiało go, co popchnęło Caleba do kupienia mu czegoś w miasteczku.

— Serio chciało ci się wydawać na mnie pieniądze?

— To nic wielkiego — Caleb machnął ręką.

— Ile mam ci oddać? — Cornelian kontynuował temat, jednak blondyn ponownie machnął ręką.

— Nie musisz, naprawdę. Nie było takie drogie, a zresztą potraktuj to jako prezent ode mnie.

— Urodziny mam w maju — odparł Cornelian. — A do świąt jeszcze sporo czasu.

— To prezent bez okazji.

Cornelian westchnął, jednak kąciki jego ust uniosły się lekko w uśmiechu.

— Mimo wszystko dzięki, że o mnie pomyślałeś.

Caleb uśmiechnął się szerzej. Lubił uszczęśliwiać ludzi i widzieć, jak się uśmiechają.

31 lipca 1997r.

Warto zapamiętać, że urodziny Corneliana wypadają w maju.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Jak się okazało, czasopismo od Caleba spodobało się Cornelianowi. Co prawda nie czytał go nocami, ale rano jeszcze raz podziękował mu za to.

— Takich motocykli jeszcze nie widziałem — dodał.

— Myślałeś kiedyś nad kupieniem jakiegoś motocykla? — zainteresował się Caleb. — Widać, że bardzo je lubisz i się nimi interesujesz...

Cornelian pokiwał głową.

— Szczerze, to tak — odpowiedział powoli. — W sensie, myślałem nad kupnem. To takie moje marzenie...

Takiego szczerego wyznania Caleb się nie spodziewał. Zazwyczaj Cornelian ucinał jak najkrócej całą dyskusję, a tym razem było inaczej. Może zaczynał powoli się przed nim otwierać? To niezwykle cieszyło Caleba.

Był to niewielki krok w kierunku znalezienia wspólnego języka z Cornelianem, a dawał Calebowi tyle radości, jakby co najmniej wspiął się na najwyższy szczyt w Himalajach.

Ale taki właśnie był Caleb i jego współlokator powoli się o tym przekonywał.

— Poważnie? — dopytywał Caleb.

— Jasne — Cornelian przewrócił oczami. — Wiem, że ty i tak nie wiesz, jakim cudem motocykl się porusza, ale dobrze ci idzie udawanie zainteresowanego.

— Właśnie, że wiem! — zawołał urażony Caleb. — Znaczy, nie aż tak dokładnie. W każdym razie koła mają się obracać, a jeździ na benzynie, reszta to już bardziej skomplikowany mechanizm...

— Kto by pomyślał, że coś tam wiesz — Cornelian się uśmiechnął.

— Nie jestem aż tak głupi, za jakiego mnie uważają — zaśmiał się Caleb. — Chyba nie jestem.

— Nie jesteś — przyznał szatyn. — Zaraz, kto tak uważa?

Caleb podrapał się po karku.

— Cóż, w szkole byli tacy, którzy tak uważali...

— Nie znam ludzi z waszej szkoły, więc nie mnie to oceniać — Cornelian wzruszył ramionami. — Ale jeśli chcesz, możesz o tym opowiedzieć.

— Mogę — przytaknął Caleb. — Ale wiedz, że ty też możesz mi coś opowiedzieć, jeśli chcesz.

— Zapamiętam — Cornelian skinął głową. — Kto więc uważa cię za gorszego?

No i Caleb opowiedział współlokatorowi o tym, jak w młodszych klasach Draco Malfoy uważał go za gorszego od siebie. Caleb zawsze wolał obrócić się na pięcie i odejść, zapominając o zajściu, jednak jego przyjaciółka miała inne zasady - nigdy nie popuściła okazji, by odgryźć się Malfoyowi w imieniu swojego przyjaciela. Co prawda w pierwszej klasie Caleb jakoś odciągał ją od tego pomysłu, ale im była starsza, tym bardziej chciała bronić swojego przyjaciela. I tym częściej jej się to udawało.

— Więc ogólnie Malfoy nabijał się z ciebie przez pochodzenie? — upewnił się Cornelian.

Caleb lekko skinął głową.

— Mniej więcej.

Nie dodał, że pochodzenie to dotyczyło faktu, że jego tata był wilkołakiem, bo o tym Malfoy dowiedział się dopiero na trzecim roku. Jak na razie Cornelian nie miał sposobności do dowiedzenia się tego - nie była to informacja, którą dzielili się ze wszystkimi.

— No i dlatego, że Puchoni są uważani za... Tych słabszych — dodał Caleb, czując, jak na jego policzki wpływa ciepło. — Można powiedzieć cioty. Ofermy. Niedorajdy...

— Zrozumiałem przekaz — zapewnił go Cornelian. — Więc chcesz mi powiedzieć, że za taką... Ciotę uważał cię ten cały Malfoy, tak?

— Eeee... Tak — przytaknął Caleb. — Coś takiego.

Cornelian nie rozumiał, co według rzekomego Malfoya Caleb miał z niedorajdy. Choć starał się trzymać go na dystans jak tylko mógł, już teraz widział, że jest on empatyczny, cierpliwy oraz chętnie zawiera nowe przyjaźnie. Najwyraźniej postawił sobie za cel zaprzyjaźnienie się z Cornelianem, do czego ten starał się nie dopuścić.

Mimo wszystko nie zauważał w Calebie ani jednej cechy z tych, które widział w nim Malfoy.

— Jak go kiedyś spotkasz, przekaż mu, że dowartościowywaniem się względem kogoś robi z siebie samego niedorajdę — powiedział spokojnie.

To była dla Caleba kolejna niespodzianka tego dnia. Czy Cornelian właśnie go obronił?

— Nienawidzę takich ludzi — kontynuował Cornelian. — Uważających się za lepszych tylko dlatego, że mają według nich lepiej od innych i... Ugh, muszę sobie zrobić herbatę — dodał, wstając. Zupełnie jakby przez rozmowę o wrednym Malfoyu wyszedł z siebie, a herbata miałaby pomóc mu w zachowaniu spokoju ducha. — Też chcesz?

— Chętnie — Caleb skinął głową.

Cornelian jednym ruchem różdżki nastawił czajnik, po czym zaczął szukać jakiejś herbaty.

— Masz coś przeciwko herbacie zielonej? — zapytał Caleba.

Blondyn pokręcił głową.

— Herbata to herbata, wypiję każdą.

— Świetnie — skwitował Cornelian, po czym wrzucił po jednej torebce do dwóch kubków. Chwilę później woda w czajniku zagotowała się, więc obydwie torebki herbaty zostały zalane herbatą.

Szatyn postawił kubek z herbatą i cukiernicę przed współlokatorem, po czym ustawił na stoliku swoją herbatę. Zaraz potem rozniecił jeszcze ogień w kominku i wrócił do stołu.

— No dobra — powiedział Cornelian, siadając na krześle. — Z tego, co mówisz, Puchoni są tacy milusi, życzliwi, nikomu nie wadzą.

— Taki jest stereotyp — zauważył Caleb.

— Stereotypy można złamać.

— Kathleen to zrobiła — zaśmiał się Puchon.

Szatyn zmarszczył brwi.

— Kathleen... To ta twoja przyjaciółka?

— Tak — przytaknął Caleb. — Ludzie zawsze mówili, że nie pasuje na Puchonkę, bo jest za bardzo...

— Wygadana?

— Tak — blondyn skinął głową. — Ale jest jednocześnie pracowita, cierpliwa i lojalna, a to też cechy Puchonów.

Cornelian przez chwilę patrzył na swojego współlokatora w zamyśleniu. Caleb mówił o niej tak, jakby była dla niego niezwykle ważna i szatyn wiedział, że tak było. Mimo woli cieszył się, że Caleb miał w Hogwarcie obok siebie kogoś, kto nie pozwalał aroganckiemu Malfoyowi rujnować życia Calebowi.

— Wiesz co? — zagadnął Cornelian swojego współlokatora. Caleb spojrzał na niego pytająco. — Jak będziesz rozmawiał z nią następnym razem, to pozdrów ją ode mnie, bo wydaje się być kimś, kogo trudno nie polubić.

Na dotychczas zamyślonej twarzy Caleba pojawił się uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top