7. Kiedy upadł, zgasły gwiazdy
Dahlia w życiu nie czuła się tak obco we własnym domu. Nie chodziło o bałagan, jaki pozostawili po sobie wielbiciele Asmodeusza, ale wrażenie, że stojąca na półce niepozorna figurka spoglądała na nią nienawistnie. Dziewczyna mogła ją wyrzucić w każdej chwili, ale oznaczałoby to, że pogodziła się z tym, iż Lilith jej nienawidziła i nigdy nie wybaczy anielicy krzywd, które zaznawała przez nią Amarissa. Sama nie potrafiła sobie tego wybaczyć i choć Samiel przekonywał ją niemrawo, że to był wybór jego dziewczyny, to nie przestała mieć przeczucia, że ją w to wmanewrowała.
- Na co się gapisz? - burknęła w kierunku zabawki. - Może chcesz mi nawrzucać? Twoja poprzednia właścicielka powinna cię zaczarować, abyś to robiła.
Nie minęło wiele czasu, kiedy pod powiekami Dahlii pojawiły się łzy, które wkrótce naznaczyły jej policzki. Nie powinna płakać z powodu kogoś, kogo ledwie znała. Lilith pojawiła się w życiu anielicy nieoczekiwanie i gwałtownie, a potem równie prędko z niego zniknęła. Angażowanie się w tą dopiero co rodzącą się relację nie miało sensu, jednak to już się stało. Po stu latach bez większych historii miłosnych serce należące do dziewczyny ponownie zabiło szybciej. Dlaczego to musiała być matka demonów? Prawie każdy ją przed nią ostrzegał, ale prawdopodobnie sam Bóg zamierzał ją znów ukarać i sprawił, że nie słuchała rad innych, tylko skoczyła z klifu z nadzieją, że ktoś złapie ją na dole, lecz nikt tam na nią nie czekał. Rozbiła się na tysiące kawałków.
Blondynka wzięła pierwszą lepszą książkę kucharską, jaka wpadła jej w oko i zaczęła wertować strony. Trafiła na kartki z deserami i ucieszyła się, ponieważ zawsze powtarzała, że jak w życiu zaczynało brakować słodyczy, to trzeba było sobie ją po prostu samemu ofiarować. Niestety, uwagę anielicy przykuła strona z ciastem na bazie likieru i jej zdradziecki umysł skojarzył to z chwilą, kiedy wraz z Lilith siedziały w barze i piły ten trunek. Gdy Dahlia założyła niesforny kosmyk włosów kobiety za ucho, ta spłonęła rumieńcem, jakby wcale nie śpiewała o dużo odważniejszych rzeczach na scenie. Była taka realna, chociaż wyglądem przypominała postać ze najpiękniejszych snów. Dziewczyna pomyślała wówczas, że nie spotkała jeszcze takiej osoby jak ona. Tak podobna do anioła, mimo, że była czymś zupełnie odwrotnym. Była...
Dahlia upuściła książkę na podłogę i przez chwilę wpatrywała się w nią otępiała. Nienawidziła siedzieć i użalać się nad sobą, ale w tym wypadku nie mogła przestać. Jej myśli od tygodni zaprzątała ta sama kobieta i nie chciała dać jej spokoju, choć w prawdziwym życiu Lilith uważała ją za nic i wolała nie mieć z nią do czynienia.
Dziewczyna zabrała z półki plastikową figurkę i ponownie zajęła swoje miejsce. Dahlia ścisnęła zabawkę tak mocno, jakby ta miała wyfrunąć z jej rąk.
- Normalnie zesłałabym na siebie sen, najsłodszy ze wszystkich. Zapomniałabym o problemach przynajmniej na kilka godzin, ale nie zrobię tego, a wiesz dlaczego? - zapytała aniołka, ale sama sobie odpowiedziała. - Bo jestem pewna, że ujrzę ją nawet w snach. To ona jest moim snem! Jestem anielicą snów, a doszło do tego, że boję się śnić. Albo nie tyle śnić, a faktu, że kiedyś się obudzę i uświadomię sobie, że mój sen się nie spełni, więc wolę nie zasypiać, ponieważ dzięki temu tkwię w rzeczywistości, a nie w żałosnych marzeniach. Ona nigdy mnie nie pokocha ani nie polubi. Nie będzie żywić do mnie żadnych cieplejszych uczuć, zatem nie mogę zatracać się w kłamstwach. Niektórzy powiadają, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą, ale ja tak nie uważam. To po prostu ty zaczynasz wpadać w obłęd i wierzysz, że tak jest, ale to nie czyni z ułudy czegoś prawdziwego.
Blondynka przyjrzała się uważnie figurce.
- Jasna cholera, spowiadam się plastikowi, który zapewne powstał w Chinach w fabryce zatrudniającej biedne dzieci.
Dahlia opadła na plecy, nie puszczając figurki i choć bardzo się starała, to nie udało jej się odnaleźć w sobie nadziei na lepsze jutro.
***
- Te obrzydliwe potworki Asmodeusza to Avantrie - poinformował swoich przyjaciół Gabriel, siedząc przy biurku. Na blacie stał włączony laptop, na którym było otwarte jakieś trzydzieści kart. - Stworzone przez Lilith. Znalazłem o nich tylko kilka wzmianek w starych podaniach i kronikach średniowiecznych. Najwyraźniej z czasem przestały być na tyle odważne, by ukazywać się ludziom albo nasi poprzednicy, którzy utrzymywali porządek w Londynie przed nami, się z nimi rozprawili.
- Cóż, ja nie kojarzę żadnych doniesień o tych demonach z czasów, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Manchesterze - odparł Michael. Niegdyś to tamto miasto było ich domem, póki Razjel - odpowiadający za Londyn – nie poprosił byłego przywódcy Niebiańskiej Armii o pomoc. Stolica Anglii zajmowała ogromny obszar, z którym anioł sobie nie radził i chętnie oddał te tereny Michaelowi. Manchester został w rękach tamtejszej grupy Aniołów Dnia, a on z przyjaciółmi przeniósł się do słynnego miejsca zamieszkania rodziny królewskiej.
- W każdym razie Avantrie powróciły do łask, dzięki Asmodeuszowi i jak przypuszczam Lilith. Skoro dała im życie, to może miała z nimi kontakt i odezwała się do nich - ciągnął Gabriel. - To stawia nas w bardzo trudnym położeniu, bo ona jest matką demonów i jeśli zwoła swoje dzieci, to delikatnie mówiąc, będzie niezła jatka.
- To błąd, że pozwoliliśmy Lilith panoszyć się w Londynie. Żałuję, że się nią nie zajęliśmy wcześniej, a teraz będziemy za to płacić, kiedy ona wesprze naszego wroga magią i demonami - westchnął Michael. Liczył, że kobieta spędzi resztę swych dni w klubie, który założyła, ale pojawienie się Amarissy zmieniło jej plan na życie.
- Co proponujesz? - spytał okularnik i zerknął na kota śpiącego na jego łóżku. Jedyną ruszającą się częścią ciała zwierzęcia był ogon zwisający nad podłogą, którym od czasu do czasu machał. - Mam poszukać jakichś niezrzeszonych demonów?
- Nie ma mowy! - oburzył się lider grupy. - Jesteśmy aniołami i nie będziemy wchodzić w sojusze z tymi piekielnymi istotami. Wystarczająco złego narobiliśmy podczas naszej współpracy z Lucyferem. Jak Asmodeusz zamierza się bratać z takimi kreaturami, to droga wolna, lecz my zachowamy godność.
- Ta godność może nas kosztować życie - zauważył ponuro Rafael, uporczywie unikając wzroku przedmówcy.
- Chcesz więc zawiązać jakąś umowę z demonami? - pytał zaskoczony Gabriel. - Wiesz, że lubię hejtować naszego drogiego kolegę, ale w tym przypadku muszę go poprzeć. Demony i anioły to niekoniecznie dobre połączenie, no chyba, że anioł jest tak zepsuty jak Asmodei. Wtedy prawdopodobieństwo dogadania się jest wysokie.
Rafael zacisnął wargi, ale pokiwał głową, zgadzając się z nimi.
- A gdyby tak zająć się Lilith? - dumał przywódca Dnia. - Może po odcięciu jej od Asmodeusza nie miałby takiego dostępu do tych wszystkich stworzeń. Ona mu na pewno daje pomysły i jest łącznikiem między nim a demonami. Jeśli ją unieszkodliwimy, to ten szaleniec straci szansę na pozyskanie kolejnych do swojej kolekcji.
- Ale jak to zrobisz? Lilith nas nienawidzi. Kiedyś posłalibyśmy do niej Dahlię bądź Amarissę, ale teraz jedna jest w piekle, a drugą matka demonów chętnie sama bym tam wysłała - odpowiedział anioł powiązany z łącznością. - Zresztą wydaje się być zadowolona z bycia kochanicą tamtego psychola.
- Nie twierdziłem, że pójdzie z nami dobrowolnie - wytłumaczył cicho Michael, a Gabriel otworzył szeroko oczy ze zdumienia, nawet Rafael podniósł wzrok.
- Zamierzasz ją porwać?
- Nie ja, tylko my - poprawił go przyjaciel.
- Zwariowałeś - zawyrokował Gabriel. - Chyba, że to jakiś słaby żart, ale w takim razie oby miał dobrą puentę.
- Daj mi dokończyć - zirytował się były przywódca Niebiańskiej Armii. - Znajdziemy sposób, by choć na moment rozdzielić matkę demonów i Asmodeia, a później złapiemy ją i zmusimy do odwołania przynajmniej części swoich dzieci. Może jej posłuchają, a nawet jeżeli nie, to przekonamy Lilith, żeby zdradziła nam te kreatury, które byłby skłonne służyć jej chłopakowi i odszukamy je. Następnie zlikwidujemy jego potencjalnych sojuszników, by nie zdołał ich pozyskać.
- Naprawdę oszalałeś - prychnął Rafael. - Myślisz, że uda nam się ją złapać? Może i pozwala Asmodeuszowi sobą pomiatać, ale to nie oznacza, że jest bezbronna. Nie bez powodu nazywają tą kobietę matką demonów. Ponadto jak według ciebie zareaguje na ten plan Dahlia? Odpowiem ci: będzie wściekła i w najlepszym wypadku nie zechce wziąć w tym udziału, a w najgorszym zacznie sabotować twój super pomysł.
- Lilith porzuciła Dahlię na rzecz Asmodeusza, więc wątpię, że stanie się tak szlachetna, by przejmować się jej uczuciami, zwłaszcza, że liczy się życie nas wszystkich.
- Doprawdy? To, że ktoś cię zranił niekoniecznie zmienia twoje uczucia w stosunku do niego, chociaż dla niektórych to byłoby łatwiejsze. Zwyczajnie wyłączyć emocje, ale osoby z sercem tego nie umieją - stwierdził z dużą dozą goryczy Rafael i natychmiast się zarumienił, ponieważ wcale nie miał na myśli koleżanki. Kiedy zauważył, że przyjaciele spoglądali na niego z zatroskaniem spłonął rumieńcem jeszcze bardziej. - Muszę do łazienki.
I zniknął, uciekając przed konsekwencjami swych słów. Blondyn przez dłuższą chwilę nie odrywał oczu od drzwi, za którymi zniknął chłopak, póki Gabriel nie przerwał niezręcznej ciszy, jaka między nimi zapadła.
- Co tu się, do cholery, dzieje?! Czy wam odjęło rozum?
- Przyznaję, że koncept z pojmaniem matki demonów nie był zbyt mądry, ale... - Okularnik nie dał mu skończyć, bo podszedł i kopnął anioła w kostkę, aż ten krzyknął - nie tyle z bólu, co z zaskoczenia.
- Mówię o tym - powiedział Gabriel wskazując na Michaela, a potem na drzwi, na których przeklejone były zdjęcia członków koreańskich zespołów. - Czemu ty i Raffaello skaczecie sobie do gardeł, jakbyście pozbijali własne matki? Wy nawet nie macie matek. Dlaczego warczycie na siebie? Nie zbywaj mnie, wciskając kit. Powiedz prawdę.
- Ja... zrobiłem coś niewybaczalnego - wydukał Michael, nie chcąc zdradzać więcej szczegółów niż było to konieczne.
- Serio nie wiem co takiego mogłeś uczynić, że nasz Rafael nie jest w stanie ci przebaczyć. On cię przecież uwielbia i jest taki bezkonfliktowy. Porozmawiaj z nim, ale szczerze i nie owijaj w bawełnę. Widzę, że żałujesz. Nie trudno to zgadnąć, on na pewno też to dostrzega, lecz ból nie pozwala mu wyciągnąć ręki na zgodę. Ty musisz to zrobić - poradził mu chłopak.
- To nie ma sensu. On nigdy się ze mną nie pogodzi, poza tym teraz musimy się zająć Aniołami Nocy - zaoponował Michael.
- Jak nie załatwisz tej spawy, to nic z tego nie wyjdzie. Przepraszam, ale ktoś ci to wreszcie musi uświadomić. Jest fatalnie. Asmodeusz ciągle zbiera nowych sojuszników, a my nie potrafimy się dogadać nawet w naszym małym gronie. Z całą moją nienawiścią do niego, to trzeba przyznać, że facet trzyma wszystkich krótko i potrafił zmanipulować też kogoś, kto zarzekał się, że nie będzie miał z nim nic do czynienia. On ma gadane i wie co obiecywać, by wszyscy jedli mu z ręki. Jest despotyczny, ale utrzymuje wysokie morale wśród swoich, podczas gdy nasza grupa została podzielona przez twój spór z Rafaelem. Samiel, choć go polubiłem, to nie jestem pewien czy bezgranicznie nam ufa i byłby w stanie poświęcić wszystko, byśmy wygrali ten spór. Wspiera nas, ponieważ jest rozżalony przez śmierć tamtej anielicy i zdaje sobie sprawę, że Amarissa chciałaby, aby stał po stronie Dnia, jednak czy jest jednym z nas? Nie ukrywajmy, że najbardziej zależy mu na jego dziewczynie i zapomina o Bożym świecie, kiedy ma okazję znów ją zobaczyć, więc nie uważa tego konfliktu za priorytet. Jaką decyzję podjąłby, gdyby nagle Asmodei zaoferował mu wyciągnięcie ukochanej z piekła w zamian za wsparcie? Nienawiść jednego do drugiego nie miałaby znaczenia i dobrze wiesz z kim by walczył. Kolejny przykład, czyli Dahlia. Kocham tą idiotkę i wiem, że jest w stanie walczyć lepiej niż ja, tylko, że w tym momencie ma złamane serce. Ona płacze non stop po kątach i przez to wojowniczka z niej marna. Poleciała do domu, kiedy Asmodeusz z kumplami był na miejscu i mógłby z nią zrobić wiele paskudnych rzeczy. Jedna przeciwko tylu aniołom. Dahlia nie zachowuje się obecnie racjonalnie i dopóki nie ogarnie się, to niewiele z niej pożytku, a co do innych z Dnia, to ilu z nich stawi się na twoje wezwanie? Oczywiście, jest kilku, takich jak Razjel, ale prawda jest taka, że w ostatnich latach odizolowaliśmy od reszty pobratymców. Trzymaliśmy się na uboczu i zajmowaliśmy się szukaniem człowieka gotowego się poświęcić, a pozostali nie mają przez to o nas zbyt dobrego zdania. Większości nie podobało się to, że współpracowaliśmy z Lucyferem. Nie mówię jedynie o Aniołach Nocy, ale o każdym. Niewiele aniołów z chęcią popędzi nas wesprzeć, Michael. Może nie będą mordować z Asmodeuszem, lecz zaszyją się gdzieś, pozwalając tym samym przejąć władzę temu dupkowi, ponieważ boją się go i przynajmniej nie będą musieli być w komitywie z nami.
Blondyn stał nieruchomo, próbując przetrawić wiadomości, którymi obrzucił go okularnik. Rozumiał, że daleko mu było do posiadania grona wyznawców Asmodeusza, ale nie podejrzewał, że sytuacja przedstawiała się tak fatalnie. Nie ocenił właściwie nawet możliwości członków swojego wewnętrznego kręgu, już nie wspominając o mniej zaufanych osobach.
- A co z tobą? Też nie jesteś w stanie walczyć? - zapytał pokonany Michael.
- Będę walczył, bo ten świat, niezależnie jak paskudny jest, nie powinien zostać zniszczony przez tamtego psychopatę, ale musisz się wreszcie wziąć w garść. Mam dosyć waszej awantury, więc pogódź się z Rafaelem i stań się ponownie wspaniałym przywódcą. Dzień cię potrzebuje - odparł rozpaczliwym tonem Gabriel. - Nie oddawajmy Asmodeiowi zwycięstwa walkowerem.
- Masz rację - zawyrokował przywódca Aniołów Dnia po dłuższym milczeniu. - Nie zachowywałem się jak dobry dowódca, za jakiego się uważałem, ale postaram się... Nie, zmienię się. Na pewno się zmienię. Przysięgam.
- Cieszę się, że coś w końcu do ciebie dotarło, a teraz przepraszam, ale czas na ciebie. Mój kot musi się wyspać.
Michael po raz pierwszy od jakiegoś czasu parsknął szczerym śmiechem. Tylko jego przyjaciel mógł dbać o znalezionego na ulicy kota bardziej niż kogokolwiek innego. Mężczyzna wyszedł z pokoju Gabriela i uznał, że czas zacząć walczyć, by ponownie móc spojrzeć w lustro bez wstydu.
***
Amarissa powoli wypuściła powietrze z płuc, starając się przystosować do nowej sukni, którą włożyła na tą okazję. Na nagich ramionach pojawiła się gęsia skórka, choć w komnacie jadalnej Lucyfera daleko było do mrozu. Dalszą część jej rąk pokrywały rękawy z tkaniny tak delikatnej, że niemal niewidocznej. Jedynie maleńkie diamenciki, które do niej doszyto, odznaczały się na bladej skórze dziewczyny w ten sposób, jakby były częścią ciała. Dół stroju Davies także był ozdobiony tymi świecidełkami i wygładzając materiał, zastanawiała się czy to prawdziwe klejnoty. Znając skłonność swego gospodarza do przepychu, przypuszczała, że tak. Wstyd było jej się do tego przyznać, ale potrafiłaby przywyknąć do takiej wygody i stylu.
Dziewczyna z radością powitała zaproszenie na kolację od Lucyfera. Potrzebowała zająć czymś krnąbrne myśli, które od ostatniej tortury krążyły wokół Amaeli oraz morderstwa, jakiego dokonała. Nie wiedziała na ile wystawna uczta w towarzystwie diabła była jego próbą zabicia nudy, a na ile chęcią oderwania jej od ponurych rozważań, ale tak czy siak, Amarissa poczuła ulgę, że będzie mogła skupić się na czymkolwiek innym. Może strojenie się w podarowaną przez niego suknię było płytkie, ale nie dbała o to. Każda rzecz dająca jej możliwość zajęcia się czymś neutralnym stawała się błogosławieństwem.
Nastolatka znalazła w sobie na tyle odwagi, żeby ponownie wyjść z własnej sypialni i trafić pod drzwi komnaty Lucyfera. Nie była już tak niegrzeczna jak ostatnim razem i zapukała, a kiedy ten ze zdziwieniem otworzył, poprosiła go o jakąś szminkę. Nie zadając żadnych pytań, mężczyzna ułożyła usta tak, jakby zamierzał wypuścić z nich dym papierosowy i wypuścił powietrze, a potem poinformował ją, że wszystko, czego jej trzeba, czekało na nią na łóżku. Davies dziękując mu, zauważyła kolejny błysk zaskoczenia w jego oczach i myślała o nim, wracając do siebie.
Szatan nie ofiarował osiemnastolatce jedynie szminki, a o wiele więcej kosmetyków i była ona przekonana, że obrabował jakąś Sephorę, by je zdobyć. Amarissa zdawała sobie sprawę, że nie minęło bardzo dużo czasu, odkąd opuściła Londyn, ale dręczyło ją przeświadczenie, że tkwiła w piekle od miesięcy albo i lat, dlatego też malowanie się dało dziewczynie namiastkę normalności i sporo przyjemności. Miała także nadzieję, że efekty będą dowodem na dobre samopoczucie, którego chwilowo doświadczyła, próbując stworzyć idealne kreski na powiekach przy pomocy białego eyelinera. Później upięła wysoko włosy przy pomocy spinek rzuconych niedbale na dno pudełka z przyborami do makijażu.
W trakcie czesania się do jej komnaty zawitał kolejny prezent i tym razem okazał się być pantofelkami ze szkła, które mieniły się wszystkimi kolorami tęczy w blasku zaczarowanych płomieni. Jeśli kosmetyki zostały skradzione z drogerii, to te buty w mniemaniu Davies zabrano Kopciuszkowi, podczas gdy ten uciekał z balu. Biedne i osierocone dziecko, jakim jeszcze niedawno była, na pewno by je pokochało, zresztą nawet dorosła Amarissa była pod wrażeniem i czym prędzej przymierzyła nowe obuwie. Nie drgnęła jej nawet powieka, kiedy pantofelki zdawały się być znakomicie dopasowane. Cokolwiek by nie mówić o Lucyferze, to umiał zrobić dobre wrażenie na kobiecie.
Jakiś czas później, nastolatka oczekiwała na swojego towarzysza w znanej już sobie sali. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie odczuwała ulgę, że nie musiała tkwić w sypialni i płakać wśród czterech ścian. Nie czekała szczególnie długo na szatana i wkrótce ujrzała go kroczącego z gracją w jej kierunku. Staromodna marynarka posiadała sporych rozmiarów klapy, które na kimś innym wyglądałyby zabawnie, ale do Lucyfera pasował ubiór jak z minionych epok. Podkreślał jego wręcz klasyczną urodę.
- Wybacz me spóźnialstwo, ale zatrzymały mnie pewne niecierpiące zwłoki sprawy - rzucił na powitanie i delikatnie ujął jej dłoń, muskając ją prędko ustami.
- Czy to Bóg znowu się odezwał? - wykrztusiła osiemnastolatka niemrawo, tracąc kolory z twarzy.
- Oh, nie. Przepraszam za niedoprecyzowane wyjaśnienie, ale wiedz, że to bardziej kwestie organizacyjne, jeśli mogę tak rzec, ale nie ma to związku z tobą - wytłumaczył się z galanterią blondyn i zasiadł po drugiej stronie stołu. Nie tak dawno ulżyłoby jej, że nie musiała mieć go blisko siebie, ale aktualnie doszła do wniosku, że nie byłoby to dla niej wielkim kłopotem. On nie planował mordować Davies i nawet próbował dla niej załagodzić tortury.
- Gdybyś powiedział to kilka dni temu, to wyobraziłabym sobie ciebie na tronie z kości grzeszników wydającego wyroki na poszczególne dusze, aczkolwiek poznałam cię na tyle, żeby obstawiać jakieś zakupy. Założę się, że biegałeś po sklepach z butami.
- Moja piękna, nie zakładaj się z diabłem, bo rzadko gra fair – wymruczał i upił niewielki łyk wina. - Ale nawiązując do twojej uwagi, to domyślam się, że dotarł do ciebie mój podarunek. Czy przypadł ci do gustu?
Amarissa, zamiast odpowiedzieć, wstała i uniosła powoli dół sukni na wysokość kostek. Lucyfer dojrzał lśniące obuwie z końca stołu i na wargi wykradł mu się zawadiacki uśmiech, który kojarzył się dziewczynie z początkami ich znajomości. Dopadła ją niespodziewana nostalgia, ale nie zamierzała tego po sobie pokazywać.
- To najcudowniejsza rzecz, jaką miałam okazję nosić i nie obchodzi mnie, że są twoje. Po wyjściu z piekła ci je skradnę - zagroziła, usadawiając się wygodnie.
- Nie martw się. Tobie bardziej w nich do twarzy. Kłócą się z kolorem moich oczu - zakpił szatan i pstryknięciem zapełnił stół najróżniejszymi potrawami. Davies wbiła wzrok z pierwszą lepszą wazę z zupą i wydukała nieśmiało:
- Dziękuję.
- Daj spokój, to tylko buty. Jeśli tak bardzo ci się podobają, to sprawię ci jeszcze z sześć par, żebyś miała na każdy dzień tygodnia - żachnął się chłopak.
- Nie miałam na myśli butów, ale to - Wskazała na stół i powróciła spojrzeniem do niego. - Dzięki, że nie skazałeś mnie na jedzenie w samotności. Przyda mi się towarzystwo po... wiesz czym.
- Tak, wiem. Chcesz o tym porozmawiać? Może nie jestem najlepszym doradcą, zważywszy na to, gdzie doprowadziły mnie moje wybory, ale kogo innego pytać o śmierć ludzi niż upadłego anioła, który zakończył wiele żyć?
- Pamiętasz swoje pierwsze...? - Nastolatka zrobiła stosowną pauzę, lecz diabeł popatrzył na nią z wyczekiwaniem. - Kiedy kogoś pozbawiłeś życia?
- Możesz wypowiedzieć to na głos. Morderstwo. Tak to się nazywa, zarówno w świecie śmiertelników, jak i w piekle – Do tonu Lucyfera wkradła się gorycz. - Owszem, to jedno z tych wspomnień, których nie da się zapomnieć. Wtedy bowiem coś się w tobie zmienia. Pojawia się dziwny instynkt, którego wcześniej nie posiadałaś albo zawsze go miałaś, jednak nie wiedziałaś o tym. Dopiero po skalaniu się grzechem śmiertelnym, on się w tobie budzi. Jedni, głównie socjopaci i inni odmieńcy, pozwalają się mu opanować i każda kolejna zbrodnia nie wywołuje u nich tak silnych emocji. Traktują to wówczas jako potrzebę. Pozostali, którzy zostali obdarowani lub przeklęci - w zależności od tego, co ktoś uważa - sumieniem, mają większy problem z zaadaptowaniem się do nowej sytuacji i często nie radzą sobie.
- A ty? Do której grupy należysz? - spytała szczerze zaciekawiona dziewczyna. Lucyfer zamrugał szybko, jakby nie spodziewał się, że będzie ją to interesowało.
- Upadłe anioły nie miewają wyrzutów sumienia. Jedyne, co mamy, to świetny gust modowy - zażartował, rozluźniając nieco atmosferę.
- Niektóre pewnie takie są, ale ty masz sumienie - stwierdziła Davies twardo. - Nie czytałbyś Biblii, gdyby tak nie było. Możesz mi wmawiać, że to zwykła lektura, ponieważ nie chcesz pokazywać, że cokolwiek cię rusza, ale w głębi duszy wiesz, że masz poczucie winy.
- To twoja psychoanaliza mojej osoby? Jeszcze nie tak dawno byłem potworem, a nagle stałem się kimś, kto posiada sumienie i wierzy w pokutę. Niezwykłe - drwił sobie z niej blondyn.
- Nie wspominałam o pokucie, ale najwyraźniej zaczynasz się przede mną otwierać. Brawo, to pierwszy krok do poczucia się lepiej, a przynajmniej to wmawiają nam internet i telewizja - parsknęła cicho nastolatka. - Pozwolisz jednak, że wrócę do poprzedniego tematu. Jak nie zwariować po zrobieniu czegoś takiego?
- Według mnie zawsze są dwie opcje: możesz spróbować odciąć się od swojego czynu i wyznaczyć sobie cele, na których całkowicie się skupisz lub skończysz jak żona Makbeta, zmywając niewidzialną krew z dłoni.
- Czy to naprawdę pomaga? Bo jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Nie wymażesz z pamięci zbrodni, ale chociaż częściowo odrywasz się od nich na rzecz nowych obowiązków, a tamte morderstwa prześladować cię będą tylko w koszmarach, ponieważ tam nie można uciec przed swoimi demonami - odrzekł z smutkiem i doświadczeniem tysięcy lat w głosie. - Są rany, których czas nie uleczy i oblicza, które nie znikają nawet po otworzeniu oczu.
- Czy któreś z nich były dla ciebie drogie? - zainteresowała się młoda kobieta, podnosząc łyżkę zupy dyniowej do ust.
- Tak - mruknął sam do siebie, lecz po chwili dodał odrobinę głośniej:
- Wzrok prześladujący mnie od wieków nie należy do osoby, którą zabiłem, ale w pewnym sensie to ona była powodem moich późniejszych wyborów.
Davies wstrzymała oddech, słysząc o tajemniczej nieznajomej, mającej władze nad samym szatanem. Było to jasne nie tylko ze względu na jego wyznanie, ale ogrom emocji pojawiających na twarzy mężczyzny. Przeważnie gościła na niej obojętność bądź uwodzicielska mina, jednak nie tym razem. Dziewczyna mogła przysiąść, że zobaczyła to samo spojrzenie, którym obdarował ją niedawno Samiel, ale ten wzrok nie był przeznaczony dla niej.
- Jakich wyborów? - dopytywała. Zapragnęła poznać wszystkie sekrety diabła i miała wrażenie, że byłby w stanie je zdradzić.
- Powstanie w Niebie. Bunt przeciwko Bogu - wyliczał, uderzając palcami w blat stołu. - Byłem wściekły i zraniony. Chciałem zniszczyć całą ludzką rasę. Zawsze uważałem ludzi za zdrajców po tym, co uczynili Adam i Ewa, a potem ich synowie, ale ona... sprawiła, że zmieniłem zdanie choć nie na długo. Sara zdawała się być zbyt doskonała jak na człowieka i wielokrotnie żałowałem, że nie urodziła się jako anioł. Wtedy może byłaby inna, ale... Nie, taką właśnie ją pokochałem. Z jej wszystkimi wadami. Miłość to doprawdy zaskakująca rzecz, nie uważasz?
Lucyfer zlustrował twarz Amarissy, jakby wyzywał ją na pojedynek. Ta niemal od razu chciała mu przytaknąć, ale przypomniała sobie, że mężczyzna nie wiedział o jej związku z Samielem i byłoby lepiej, gdyby tak pozostało. Ich przyjaźń była krucha i wolała na razie nie wystawiać tej relacji na próbę.
- Mogę jedynie to podejrzewać, ale cóż, musi być powód, dla którego artyści tak się nią inspirują - wybrnęła gładko dziewczyna i dokończyła zupę, nie okazując żadnych emocji, które byłyby w stanie ją zdradzić. - A kim dokładnie była Sara? Wiem już, że człowiekiem. Co dalej?
- Od kiedy bawisz się w mojego terapeutę? Wcześniej psychoanaliza, a teraz te pytania - Diabeł zachichotał wesoło, co kłóciło się z tematem ich dyskusji.
- Jestem ciekawa. Kto by nie był, mając naprzeciwko siebie władcę piekieł, ojca kłamstwa i pierwszego zbuntowanego anioła w jednym?
- Przestań, bo się zarumienię - rzucił z zadowoleniem blondyn, ale daleko mu było do bycia onieśmielonym. - Niech ci będzie. Słodkie słówka z twych ust mnie kupiły.
Davies przygryzła pomalowaną na matową czerwień wargę, żeby się nie roześmiać. Zdecydowanie zapomniała jak czarujący mógł być.
- Być może nie wiesz, ale imię Sara oznacza w hebrajskim ,,ta, która jest księżniczką" i ona nią była, a raczej tak się zachowywała. Pełna gracji i wdzięku, choć narodzona w chacie gorszej niż ta, w której przyszedł na świat Jezus - rozpoczął swą opowieść chłopak. - Mimo elegancji skrywanej pod łachmanami żebraczki, dusza Sary kojarzyła mi się z płomieniem. Ten ogień mnie przyciągnął. Albo te jej ogniste włosy i wyjątkowa zieleń w oczach. Zacznę jednak od chwili, w której zostałem zwiedzony na pokuszenie, jak to mawiają.
Kiedyś zajmowałem się czymś przyjemniejszym niż tortury, a mianowicie dbałem o to, by każdego poranka słońce wschodziło, rozbudzając ludzi. Podczas jednej z takich wypraw ujrzałem Sarę. Wychodziła ze swojej chaty i szła do miasteczka, licząc, że dostanie cokolwiek za co kupi sobie coś, czym mogłaby nakarmić siebie i swoją matkę, lecz nie szło jej za dobrze. Dzień chylił się ku zachodowi, a ona wciąż stała z pustymi rękoma, ale wtem pojawił się starszy jegomość, który zaoferował dziewczynie pieniądze w zamian za oddanie się mu. Zdesperowana Sara ledwo trzymała się na nogach z głodu, to też ruszyła za starcem w głąb jednego z zamożniejszych domów. Nie mogłem się na to zgodzić. Taka piękność miała zostać zbrukana. Przed wejściem do środka, zawahała się i na scenę wkroczyłem ja. Zaoferowałem jej dwa razy więcej, jeśli tylko zdecyduje się pójść za mną. Przystała na tą propozycję, bo nie dość, że miała zarobić więcej, to z dwojga złego wolała oddać się komuś prezentującemu się lepiej niż tamten staruch. Wziąłem ją więc do najbliższej karczmy i kupiłem dla niej kolację, a następnie poprosiłem o pokój. Sara była przerażona, ale nie wycofała się. Ja natomiast zaraz po zamknięciu się drzwi padłem przed nią na kolana, prosząc o wybaczenie, że ją nastraszyłem. Wyjaśniłem dziewczynie, że nie dotknę jej bez pozwolenia i zaproponowałem, aby codziennie przychodziła się ze mną spotkać, a w zamian zapewnię jej wikt i opierunek. Wtedy to ona padła na kolana i całowała moje dłonie, nazywając mnie dobrodziejem. Jak zapowiedziałem, tak się stało. Sara miesiącami widywała się ze mną. Niekiedy w naszej karczmie, ponieważ tak o niej myślałem, a innymi razy spacerowaliśmy, gdzie się dało. Poznawaliśmy się i o ile na początku byłem zauroczony, to z tygodnia na tydzień stawałem się całkowicie i do szaleństwa zakochany. Uczyniłbym dla niej wszystko. Jeżeli poprosiłaby o to, bym zgasił słońce, to bez wahania bym to zrobił. Sądziłem, że Sara również mnie kochała i owszem, przez moment może tak było, chociaż obecnie jestem zdania, że była mi zwyczajnie wdzięczna i pokochała mój uczynek, a nie mnie. Nie oszczędzałem na niej i kupowałem dziewczynie nowe suknie, biżuterie i wszystko, o czym tylko zamarzyła. Zbudowałem Sarze nowy dom, żeby nie musiała mieszkać w tamtej norze z matką.
Lucyfer zamilkł, a Davies aż bała się odezwać, by nie popsuć tego specyficznego klimatu, który się między nimi wytworzył. Wreszcie odważyła się zapytać:
- Czy potem dowiedziała się o tym kim jesteś i przestało jej na tobie zależeć?
Mężczyzna wpatrywał się w punkt na ścianie obok niego. Wydawał się zatopiony w myślach i nastolatka była skłonna powtórzyć pytanie, ale ten w końcu przemówił.
- To akurat nie przeszkadzało mojej ukochanej. Uważała, że byłem darem od Boga dla niej, choć Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Kochała to jak nazywano mnie w Niebie. Niosący światło. Twierdziła, że przyniosłem jej światło nadziei, ale żadna bajka nie trwa wiecznie, prawda? Gdy usłyszałem od niej po raz pierwszy magiczne słowo na k, to przysięgam, że moje własne serce urosło trzy rozmiary jak u tego zielonego stworka stworzonego przez Dr Seussa*. Szczęście i radość, jakich wtedy doświadczyłem, wciąż są nie do opisania. Wracając do naszej historii, bo nie ma co się rozwodzić na temat uczuć, Sara nikomu nie mówiła swoim dobrodzieju, ale jakoś musiała wytłumaczyć swój nagły przypływ gotówki, więc wymyśliła, że zatrudniła się na dworze jednego z możnowładców. Ludzie zaczęli na nią patrzeć przychylnym okiem i zapraszano ją na różnego rodzaju przyjęcia, a tam poznała jego. Swojego księcia z bajki – Bernarda. Adorował ją i prawił komplementy tak długo, aż mu uległa. Był zachwycony jej urodą, tak jak ja, ale mógł dać Sarze to, czego ja nie potrafiłem. Małżeństwo. Ja z chęcią trwałbym przy niej do końca życia, ale fakty były takie, że ona prędzej czy później by umarła, a ja nie, zresztą nawet jeżeli dotrwałaby do sędziwego wieku, to mój wygląd wciąż pozostałby niezmienny. Ludzie mieliby mnie za jej wnuka albo i prawnuka, a nie męża, poza tym nie było mowy, abyśmy zostali w jednym miejscu aż po kres jej dni. Nie miałem się nigdy zestarzeć, a droga memu sercu kobieta już tak. Istotne jest również to, że Bóg wie, kiedy ktoś bierze ślub kościelny. No, nie zawsze tak było, ale miał jednego anioła odpowiadającego za takie statystyki. Coś typu zajęcia Samiela, ale mniej przygnębiające. Jedno jest pewne. Gdyby anioł wziął ślub z człowiekiem, to dopiero byłaby afera, także nie mogłem oświadczyć się Sarze, ale ten cały Bernard już tak i wtedy prosiłem - błagałem! - by odrzuciła jego propozycję. W końcu sądziłem, że się kochaliśmy, a czyż miłość nie powinna pokonywać przeciwności? Ale najwyraźniej nie zawsze, a przynajmniej nie w wypadkach, kiedy jedno kocha bardziej niż to drugie. Widzisz, w tamtych czasach niezamężna młoda kobieta to był wręcz wstyd i hańba, a życie na kocią łapę, jak to teraz mawiają, równoznaczne było z wyrzuceniem cię ze społeczności.
Sara była spokojna, gdy oznajmiła mi, że zamierza za niego wyjść. On oferował jej przyszłość, której nie umiałem jej zapewnić. Małżeństwo, dziecko i stabilizacja. Owszem, mogłem próbować dostosować się do panujących norm, ale umówmy się, mając do wyboru człowieka a anioła, wybierzesz tego pierwszego, szczególnie jeśli wiesz jak będzie wyglądać twoja przyszłość z każdym z nich. Ten wybór jest prosty. Co zatem zrobiła moja Sara? Powiedziała, że musimy zakończyć to, co nasz łączyło. Porządnej dziewczynie nie wypada mieć sponsora, aczkolwiek wieki temu to nazywało się inaczej. Nie będę cię trzymał w niepewności. Ona odeszła. Do niego, rzecz jasna. Dziękowała mi, co prawda, za wszystko, co dla niej zrobiłem, ale i tak miałem wrażenie, że dostałem w pysk. Byłem przekonany, że ona odwzajemniała moje uczucie, tak samo mocno jak ja i nic nas nie rozdzieli, ale przeliczyłem się. Na początku nie wierzyłem, że ślub dojdzie do skutku. Wmawiałem sobie, że w ostatniej chwili się rozmyśli i przybiegnie do mnie, ale nie przybiegła. Nie uciekła sprzed ołtarza, uświadamiając sobie, że to mnie tak naprawdę kochała. Została jego żoną. Moje serce było w kawałkach i postanowiłem przyjść na jej wesele, aby ujrzeć ją po raz ostatniej. Trochę jak narkoman biorący ostatnią działkę, nim zacznie odwyk. Zabawa trwała w najlepsze, więc z łatwością wprosiłem się do środka, udając jednego z gości. Ujrzawszy mą ukochaną, poprosiłem ją do tańca, gdyż uważałem, że zasługuję na ostatni pożegnalny taniec jak za dawanych czasów i to był ostatni raz, kiedy byliśmy tak blisko. W ciągu kilku minut umysł przedstawił mi wszystkie wspomnienia z jej udziałem. Zobaczyłem także naszą przyszłość, której nigdy nie mieliśmy uzyskać. Tańczyłem z nią zaledwie moment, ale zdawało mi się, że minęły dni. Kiedy melodia zamilkła, ona skinęła mi głową, jakbym był jakimś jej dalekim krewnym i pobiegła do męża. Nigdy więcej nie wpadłem na Sarę. Pomogło to, że nie zawitałem więcej do jej miasteczka ani nawet w jego pobliże. Nie byłem w stanie nawet poderwać się do tańca na żadnym przyjęciu, na które później uczęszczałem, lecz to, co stało się potem... chyba już wiesz. Sama odczuwasz skutki moich decyzji spowodowanych gniewem i poczuciem zdrady.
Osiemnastolatka milczała, szukając odpowiednich słów pocieszenia, ale czy cokolwiek mogło uleczyć złamane serce, które nie zostało poskładane w ciągu kilkunastu wieków? Jeśli okazałaby mu litość, to ten by się od niej odsunął i całkowicie zamknął się w sobie. Davies przypuszczała, że była pierwszą osobą od bardzo dawna, która miała okazję wysłuchać tej historii. Nie chciała zaprzepaścić zaufania, którym ją obdarował, choć podejrzewała, że w końcu i tak je zniszczy, gdy na jaw wyjdzie fakt, że ukrywała swój związek z Samielem.
- Przemów, proszę i nie współczuj mi. Ktoś taki jak ja na to nie zasłużył. Rozpętałem wojnę ze wściekłości na byłą kochankę i sprowadziłem ten koszmarny los na moich pobratymców, zatem powiedz co ci chodzi po głowie, ale nie użalaj się nade mną - ponaglił ją Lucyfer.
- Czy zechcesz ze mną zatańczyć? - spytała go znienacka. Szatan uniósł brwi ze zdziwienia.
- Zatańczyć? - powtórzył z niedowierzaniem. - Ty chcesz ze mną zatańczyć?
- Powiedziałeś, że od tego feralnego wesela tego nie robiłeś, więc czemu nie? Nie jestem wybitną tancerką i może sprawię, że tym bardziej nie będziesz miał ochoty tańczyć do końca życia, ale przynajmniej będziesz wiedział, że ostatni raz, kiedy z kimś to zrobiłeś, nie był z Sarą.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakaś kobieta poprosiła mnie o taniec - przyznał chłopak w zadumie.
- Jeśli to jakaś mizoginistyczna uwaga, to wycofuje propozycję - zagroziła Davies, a władca piekieł parsknął śmiechem.
- Okej, zmieniam to zdanie. Nie pamiętam, kiedy ktokolwiek zaprosił mnie do tańca. Mężczyzna, kobieta czy ktokolwiek - sprecyzował, ale widać było, że humor ewidentnie mu się poprawił.
- To zamiast gadać, co ty na to, żeby przejść do rzeczy?
- Amarisso Davies, nie znam drugiej takiej, która posiadałaby twój cięty język i będę zaszczycony, mogąc ofiarować ci ten taniec - zwrócił się do niej nieco bardziej oficjalnie Lucyfer i poruszył nadgarstkiem, jakby przekręcał gałkę do drzwi, a ze ścian zaczęły się wylewać odgłosy różnych instrumentów. Lilith zapewne znałaby je wszystkie, ale nastolatka rozpoznawała tylko skrzypce i pianino. - Dla dodania klimatu. Nie można tańczyć bez muzyki, nie uważasz?
- Uważam - przytaknęła mu, podnosząc się powoli z krzesła. Lucyfer uczynił to samo i w mgnieniu oka był przy niej. - Mam nadz...
Blondyn uciszył ją, kładąc palec wskazujący na wargach dziewczyny.
- Tańczmy.
Stół zdematerializował się, pozostawiając parze więcej miejsca. Diabeł poprowadził nastolatkę dokładnie na środek komnaty, ale nie objął jej, lecz stanął w bezpiecznej odległości i wyciągnął rękę w jej kierunku, dając głową znak, by to powtórzyła. Z pewną dozą nieśmiałości pół anielica przystawiła dłoń do jego tak, aby dotykali się jedynie opuszkami palców. Mężczyzna zaczął chodzić powoli dookoła, nie przerywając ich ledwie odczuwalnego połączenia. Davies dołączyła do niego i oboje zataczali niewielkie koła.
Szatan nagle odsunął rękę i razem z drugą założył ją za plecami. Ojciec grzechu ruszył przed siebie i przez sekundę jego towarzyszka sądziła, że opuszczał pomieszczenie, ale zrozumiała, że to była część tańca. Poszła zatem za nim, wpatrując się ścianę. Pieśń stawała się coraz donośniejsza i napełniała ciało osiemnastolatki energią oraz pragnieniem, żeby tańczyć coraz odważniej. Hamowała się jednak, by nie wyjść na dziecinną przed Lucyferem. Ten, jakby odczytał jej myśli i lekko ujął ją w talii, a następnie pochylił w efektownym stylu. Amarissa nie stchórzyła i przyjrzała się oczom towarzysza. Dobrze znane srebro skojarzyło się jej z czymś nowym. Nie musiała zerkać na swoją suknie, by sprawdzać czy kolorystycznie była dopasowana do jego tęczówek. Zezłoszczona tym odkryciem wysunęła się z objęć chłopaka ze zwinnością, o jaką by się nie podejrzewała. Mogła uciec. Wyjść i zapomnieć o tej sytuacji, ale nie chciała. Magiczne dźwięki skrzypiec ją oczarowały i pragnęła dokończyć ten taniec za wszelką cenę.
Nastolatka położyła dłoń na piersi swego towarzysza i pchnęła go do przodu jak w wyimaginowej walce. Tak, oni walczyli o to, kto pierwszy stchórzy i nie posunie się o krok dalej. Lucyfer w odpowiedzi na jej ruch złapał nadgarstek dziewczyny i uniósł w górę, a później zmusił ją do obrócenia się wokół własnej osi. Davies nie zamierzała odpuszczać i ułożyła sobie jego rękę na talii. Wydawało jej się, że dostrzegła w oczach szatana podziw, ale szybko zniknął i znów wrócił do miny znudzonego życiem człowieka. Ona sama przysunęła się do niego jeszcze bliżej tak, że została między nimi znikoma przestrzeń i choć nie miała doświadczenia w tańcu, to zmusiła go do tego, aby prowadzić. Sunęli po parkiecie i wirowali po nim bez skrępowania. Amarissa pomyślała, że wyglądała jak światło gwiazd trzymane przez diabła i to zdawało się dla niej być poetycko piękne. Była gwiazdami płynącymi przez tą komnatę i tak jak gwiazdy, mogła wybuchnąć, zamieniając się w lśniący pył. Żadne z nich nie potrafiło wskazać, kiedy utwór się skończył, ale to blondyn zorientował się pierwszy.
- To był wyjątkowy taniec i zapamiętam go na zawsze, moja droga - odezwał się odrobinę zdyszany Lucyfer. Nastolatka spąsowiała, wciąż przeżywając ten moment, ale wzruszyła ramionami.
- Polecam się na przyszłość - wymamrotała jedynie i chętnie zasiadła znów przy stole, który przywołał jej partner taneczny.
***
Lilith siedziała w swojej sypialni przy pianinie. Dom Nocy pogrążył się w ciszy i jedyne dźwięki, jakie ją przerywały, to odgłosy naciskanych przez nią klawiszy i chrapanie Asmodeusza. Mężczyzna zaległ pijany na jej łóżku i nic nie wskazywało na to, że szybko z niego wstanie. Matce demonów to absolutnie nie przeszkadzało, póki nie musiała go znosić. Palce zakończone długimi paznokciami tańczyły po biało-czarnych klawiszach, wydobywając z nich różnorakie dźwięki.
Na przedramieniu kobiety wykwitł sporych rozmiarów siniak, którego nabił jej Asmodeusz, gdy wrócił do Domu Nocy. Nie było go cały dzień i Lilith podejrzewała jaki powód za tym stał. Asmodei dostał szału po powrocie z pustego Domu Dnia i początkowo skrzywdził tylko ścianę w swoim pokoju, wybijając w niej dziurę, a potem wyszedł, nie tłumacząc się nikomu. Matka demonów nie miałaby mu za złe, gdyby rzucił się w wir imprez skąpanych w alkoholu i kobiet posypanych narkotykami. Niestety, mężczyzna prawdopodobnie nie chciał tracić świeżo zyskanego zaufania aniołów i nie szalał aż tak mocno, więc następnego wieczora pojawił się z powrotem i od razu zjawił się na progu pokoju Lilith. Wyglądał, jakby sam nie wiedział czy miał większą ochotę ją zranić, a może zmusić do odbycia stosunku. Przyglądając się ręce, łatwo było stwierdzić jakiego wyboru dokonał przywódca Nocy. To tylko siniak, przekonywała się matka demonów, mogło być dużo gorzej. Zaraz jednak potrząsała głową. Naprawdę uważała za szczęście to, że on ją ,,jedynie" uderzył. Jak tragiczny obrót przybrało jej życie?
Kobieta wyciągnęła ze stanika papierosa, którego trzymała na czarną godzinę. Jagodowy Lucky Strike. Jej ulubiony. Dbała o to, by zawsze mieć jednego na czarną godzinę i kiedy czuła się wyjątkowo kiepsko, to chociaż na chwilę odrywała się od ponurej rzeczywistości. Lilith umieściła papieros między wargami i wtem z ust Asmodeusza wydobył się charkot, na co ta w odpowiedzi zamarła. Jeśli jej partner się budził i zamierzał dokończyć swe dzieło, to była pewna, że nie wytrzyma tego psychicznie. Ulżyło jej, gdy mężczyzna ponownie zaczął chrapać i przewrócił się na drugi bok. Matka demonów była bezpieczna, poniekąd.
Palce kobiety ponownie zatańczyły po klawiszach, lecz tym razem widziała przed sobą Dahlię. Nie, to nie była anielica snów, lecz wspomnienie o niej. Duch wiecznie żyjący w umyśle matki demonów. Lilith ponownie obejrzała się na Asmodeusza, ale ten nie poruszył się nawet o centymetr, więc cicho zanuciła jak kołysankę tekst, który przyszedł jej do głowy.
To, czego nie mówisz nikomu, możesz powierzyć mnie
Mały duszku z blond włosami i herbatą lemoniadową
Tyle musimy się nauczyć i tyle jest jeszcze do zobaczenia **
Matka demonów natychmiast wyjęła telefon i zaczęła zapisywać na nim tekst nowej piosenki. Ponownie tkwiła w piekle – przy boku Asmodeusza, ale muzyka pozwalała jej uciec na krótką chwilę.
Huśtam cię wysoko, kwiecie wiśni
Na twym drzewku sykomorowym
To, czego nie mówisz nikomu, możesz powierzyć mnie**
Kwiat wiśni tak doskonale pasował do anielicy. Delikatny i piękny, a w dodatku dający nadzieję na lepszą przyszłość. Nadzieję, że po srogiej zimie nadejdzie wiosna i uzdrowi ziemię. Nadzieję, że nie każdy anioł był zepsuty do szpiku kości. Nadzieję, że zakwitną bladoróżowe kwiaty niesplamione krwią niewinnych.
To, czego nie mówisz nikomu, możesz powierzyć mnie
Mały duszek, wysoki z opalenizną jak mleko z miodem
Jesteś bardzo odważna i taka wolna**
- Taka wolna, mój kwiecie wiśni – tym razem powiedziała to głośniej, zapominając o obecności Asmodeusza. Czasem nadzieja była wszystkim, co trzymało przy życiu.
__________________________________________
*Chodzi oczywiście o Grincha
**Cherry Blossom – Lana Del Rey
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top