4. Mówią, że piekło nie jest gorące

Lilith nie była w Domu Nocy dobre kilka lat i przekroczenie jego progów wiązało się z natłokiem wspomnień, które ją nawiedziły. Wierzyła, że nie będzie musiała tam wrócić, ale ponownie znalazła się w posiadłości wyglądającej niczym leśny dom elfów. Dla niej było to przede wszystkim więzienie i każdy krok zdawał się przybliżać ją do wyroku śmierci, jaki sama na siebie wydała. Jak mogła być tak głupia, by poświęcać swoje życie dla aniołów, które nie były dla niej nikim ważnym? Zgrywanie bohaterki coraz bardziej ją wyniszczało.

- Jak się czujesz? Jesteś z powrotem w domu - wymruczał Asmodeusz, zanurzając twarz w jej szyi. Dom. To było ostatnie słowo, jakim określiłaby to miejsce. Było tam naprawdę pięknie i w innych okolicznościach mogłaby pokochać tamtą posiadłość, ale wiedząc, że miała w tym miejscu przebywać jako zabaweczka Asmodeia, nie była w stanie używać tego określenia.

- Wreszcie - westchnęła z ulgą, która była jedynie sztuczką. - Dawno mnie tu nie było, ale muszę przyznać, że jestem zawiedziona.

Mężczyzna zmarszczył brwi zdezorientowany, a Lilith przełknęła gulę w gardle. Rozumiała, że nie wolno jej było okazywać strachu, bo to tylko pogorszyłoby sytuację.

- Czekałam na balony, konfetti, może jakieś ciasto, a co mnie czekało? Wielkie nic. Jestem zawiedziona, kochanie. Jeśli masz zamiar tak traktować swą ukochaną, to nie wiem czy się na to piszę.

Asmodeusz zaśmiał się rozluźniony i złożył pocałunek na skroni kobiety. Pocałunek ten był obietnicą tego, co miało nadejść wkrótce i czego matka demonów obawiała się najbardziej. Od pół godziny ćwiczyła w myślach zaskoczony ton, którym powie aniołowi, że dostała okres. Niestety, ta wymówka dawała jej co najwyżej kilka dni spokoju i to wyłącznie przy jego łaskawym nastroju. Bywało bowiem, że nawet to niezbyt im przeszkadzało.

- Nie mam pojęcia czy ta banda oszołomów umie zrobić jakieś ciasto, ale miejmy nadzieję, że załatwili nam cokolwiek do jedzenia - powiedział lekko protekcjonalnym tonem Asmodeusz.

- Banda oszołomów? - powtórzyła niewinnie Lilith.

- Anioły Nocy - sprecyzował. - Mówiłem im, że moja syrena od teraz zacznie z nami mieszkać, ale nie wiem czy to do nich dotarło. Niby są mi posłuszni, ale pytanie brzmi do jakiego stopnia...

Kobieta nie spodziewała się takiego szczerego wyznania. Asmodeusz zazwyczaj próbował uchodzić w jej oczach za obrazoburcę, który sprzeciwiał się systemowi, ale wówczas pokazał swoją prawdziwą twarz. On pragnął jedynie władzy, a Anioły Dnia były tylko wymówką, żeby zachęcić innych do działania. Nie był oświeconym wizjonerem, lecz anarchistą, któremu zależało na doczłapanie się do najwyższego stanowiska, jakie mógł sobie wymarzyć. Zależało mu na byciu dyktatorem. Oczywiście nie nazwałby się tak. Stałby się pewnie czymś w rodzaju głosu ogółu aniołów, ale prawda była taka, że obchodziły go wyłącznie jego potrzeby.

- Oby, ponieważ przyszła pierwsza dama aniołów powinna być powitana z wszelkimi honorami, które się jej należą, nieprawdaż? - Lilith skubnęła ustami dolną wargę Asmodeusza i posłała mu spojrzenie pełne zadowolenia, pomimo, że wcale się tak nie czuła, jednak łatwiej udawać niż taką być.

- Rzeczywiście i podoba mi się, że masz takie ambitne marzenia, Li.

- Dobrze wiemy, że to przestały być marzenia. To realne plany - poprawiła go, pstrykając mężczyznę lekko w nos. - Tego, co rozpocząłeś, mój najdroższy, nie da się już zatrzymać. Nikt nam nie stanie na drodze.

Oczy anioła rozszerzyły się, jakby nie oczekiwał, że Lilith będzie go wspierać bez żadnych wątpliwości co do słuszności jego decyzji. O to jej chodziło. Musiał uwierzyć, że ona ufała mu bezgranicznie, aby on zrobił to samo.

- Matka demonów jako główna doradczyni hegemona aniołów - dumała dalej. - Czyż to nie piękny policzek wymierzony Bogu?

- Cholera, w życiu nie pragnąłem cię bardziej niż w tej chwili - wyznał Asmodeusz i przelotnie ją pocałował. - Zaplanowałem jednak coś specjalnego na twoje przybycie, więc nie każmy innym czekać.

Kobieta była zdezorientowana, ale zachowała spokój i poszła razem ze swoim chłopakiem do pokoju dziennego, w którym Anioły Nocy spotykały się, kiedy mieli się zebrać wszyscy, żeby coś omówić. Teraz także był wypełniony kilkoma mieszkańcami domu. Znała każdego z nich od dawien dawna.

Pierwszy rzucił jej się w oczy Sandalfon. Anioł, który był twórcą muzyki na tym świecie. Prawdopodobnie dlatego Lilith dogadywała się z nim najlepiej. Rozumieli się doskonale w kwestia artystycznych, czego nie mogła powiedzieć o starym ukochanym. Sandalfon nie należał do grona tych, którzy szczególnie mocno ucierpieli na wieść o wydaleniu z Nieba z prostej przyczyny – raz już został zesłany na Ziemię. Wówczas przybrał postać proroka Eliasza i ostatecznie wrócił z powrotem w Boskie progi, jednak w pewnym sensie stał się nieco bardziej ludzki niż jego kompani. Wydawać by się mogło, że ktoś o tak łagodnym usposobieniu jak on pozostanie przy Dniu, ale miał on jedną słabość, a mianowicie narkotyki. Twierdził, że pomagały mu one, kiedy potrzebował weny i niestety, często po nie sięgał. Dzień tego nie akceptował, więc wylądował w Domu Nocy, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. Najbardziej ucieszyło to Ariel, bo od początku istnienia nie ukrywała, że była nim zainteresowana. Nie była w tym odosobniona, ponieważ Sandalfon przypominał królewicza wyjętego z kart baśni. Długie blond włosy, których końce delikatnie się kręciły i te oczy! Złociste tęczówki nadawały mu iście bajeczny wygląd.

Na kanapie półleżała wcześniej wspomniana Ariel z udręczoną miną, jakby wcale nie chciała tam przebywać, lecz ktoś ją zmusił. Kasztanowe włosy otulały jej idealną buzię, na której wyraźnie odznaczał się dość duży w stosunku do całej twarzy nos. Dziewczyna dogadałaby się z Amarissą, gdyż posiadały moce częściowo ze sobą związane. Ariel była bowiem patronką czystej wody i zajmowała się ochroną oraz uzdrawianiem wszelakich wód na świecie. Umiejętność kontrolowania wody znajdowała swoje odzwierciedlenie w charakterze anielicy, bo była ona tak samo zmienna jak nurt rzeki. Lilith miała teorię, że dołączyła do Aniołów Nocy wyłącznie z powodu znudzenia się poprzednią grupą. Matka demonów nie zdziwiłaby się, gdyby za parę lat odeszła z Nocy i stała się wolnym strzelcem. Bunt wobec zasad oznaczał nadejście czegoś nowego, zatem została z nimi, ale pierwsza żona Adama wątpiła, że była jedną z tych, którzy ślepo szli za Asmodeuszem. Ariel nie pozwoliłaby nikomu sobie rozkazywać.

Pozostał jeszcze Hafaza, który nie identyfikował się z żadną z płci. Siedział w kącie z zeszytem w dłoniach i skrupulatnie wszystko notował. W przeszłości ponosił odpowiedzialność za spisywanie uczynków każdego człowieka, a po zdegradowaniu ciężko mu się było odnaleźć, więc zamknął się w sobie i rzadko kiedy zabierał głos. Bez przerwy coś zapisywał, mimo braku poprzedniego zajęcia. Lilith odważyła się kiedyś zapytać anioła czym zapełniał karty notatnika, a ten bez słowa pokazał jej jego zawartość. Znajdowały się w nim opisy... cóż, wszystkiego. Charakterystyki pokoi, w których przebywał, tematy zasłyszanych rozmów, jego odczucia na dotyczące poruszanych w nich kwestii. Nie robił tego bynajmniej, żeby móc komuś zarzucić hipokryzję czy inne głupstwo. Zwyczajnie go to uspokajało, ponieważ kojarzyło się mu z poprzednią pracą. Ciemnoskóra Hafiza była niezwykle sympatyczną osobą.

Kiedyś wśród nich zobaczyłaby tam także Ami. Dziewczynę zakochaną w Asmodeuszu jeszcze bardziej niż ona. Nie należała ona jednak do tych kobiet, które podkładają swojej rywalce nogę. Ami przez całe życie nie uczyniła jej nawet jednej złośliwości. Unikała matki demonów, ale w takiej sytuacji to nie była najgorsza rzecz, jaką mogła zrobić. Najokropniejsze stało się dla niej samo zauroczenie w takim mężczyźnie jak Asmodeusz. Miłość do niego ją zabiła pod każdym względem.

W owym gronie brakowało również Samiela, ale jego spotkał o wiele łaskawszy los niż Ami, zresztą nieobecność chłopaka nie była niczym niezwykłym, ponieważ często nie pojawiał się na zebraniach Aniołów Nocy. Nie obchodziło go to, co się działo w murach własnego domu. Pragnął tylko świętego spokoju i oczywiście musiał się zakochać w najbardziej szalonej nastolatce, jaką Lilith kiedykolwiek poznała. Anioł Śmierci miał przed sobą długie lata wypełnione lękiem o ukochaną, podobnie jak matka demonów, która również pokochała tą zwariowaną dziewuchę.

- W końcu, zgubiliście się po drodze? - powitała ich Ariel, odwróciwszy zielonkawe oczy od Sandalfona strojącego gitarę.

- Wybacz, słodka Ariel, czyżbym zabrał ci czas, który poświęciłabyś na gapienie się na Sandy'ego? - odparował Asmodei, na co ona pokazała mu środkowy palec.

- Ariel ma prawo gapić się na mnie, kiedy najdzie ją na to ochotę - wtrącił się blondyn, okładając gitarę na bok.

- Jesteście gorsi niż ja i Li, chociaż nadal nie rozumiem co was powstrzymuje przed byciem razem. Poważnie, czemu?

Lilith z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami. Bawiło ją to jak Asmodeusz chciał się bawić w swatkę, jakby ich związek był naprawdę udany.

- Nie jestem fanką poważnych związków - przyznała dziewczyna, wzruszając ramionami. Przywódca Nocy przeniósł wzrok na Sandalfona, czekając na jego powód.

- Ariel nie jest fanką poważnych związków.

Para przybiła sobie piątkę, wybuchając śmiechem, a potem anielica zrobiła Sandy'emu miejsce na kanapie. Chłopak nie zajmował go zbyt wiele, gdyż drastycznie schudł, odkąd matka demonów go ostatnio widziała. Skóra na jego twarzy była tak naciągnięta, że kości policzkowe zdawały się być bliskie przebicia jej.

- Miło was widzieć - skinęła im głową Lilith ze sztucznym uśmiechem.

- Wzajemnie, kochana, ale byliśmy pewni, że cię już tu nie ujrzymy, a przynajmniej nie w towarzystwie tego pana – Sandalfon wskazał niedbałym gestem na Asmodeia.

- Czy kiedykolwiek robiłam to, co myśleliście, że zrobię?

Ariel parsknęła cicho i posłała w jej kierunku spojrzenie pełne uznania.

- Dobrze, że wróciłaś. Przydasz się nam - stwierdziła, bawiąc się kosmykiem włosów.

- Taką mam nadzieję - odparła kobieta i przeniosła wzrok na ciemnoskórą osobę w kącie pokoju. - Cześć, Hafazo.

- Witaj - odpowiedział cichutkim głosem, niemalże nieśmiałym i powrócił do pisania swoich notatek.

- A teraz mówcie, skąd to gorące powitanie? - spytała zaciekawiona. - Bo nie uwierzę, że przyszliście tu wszyscy wyłącznie z mojego powodu. Nie kochacie mnie aż tak mocno.

- Nic ci nie umknie, Li. Jesteś zbyt spostrzegawcza - przyznał Asmodeusz, oplatając jej dłońmi talię. - Masz rację. Chciałem coś ogłosić i uznałem, że powinien tu być każdy mieszkaniec tego domu.

Mężczyzna puścił ją i pokazał, by odeszła na bok, a sam został na środku pomieszczenia.

- Jak wiecie, w ciągu ostatnich dni zbierałem sojuszników i te spotkania poszły po mojej myśli, ale Dzień już dowiedział się o tym, że przestaliśmy się godzić na ich rządy. Spotkaliśmy dziś jedną z nich i wiedziała o wszystkim, co nie jest niczym złym, bo nie miałem zamiaru ukrywać się ze swoimi zamiarami, ale oznacza to, że pora wykonać następny krok.

- Masz coś konkretnego na myśli czy dopiero nad tym pracujesz? - zainteresowała się Ariel.

- Sądzę, że trzeba zaskoczyć Anioły Dnia z naszego sąsiedztwa. To oni spiskowali z diabłem, mimo, że pouczali nas, jakbyśmy byli tymi gorszymi, zatem nadszedł czas, żeby za to zapłacili - Lilith zamarła, ale Asmodeusz tego nie zauważył i ciągnął dalej. - Dowiedziałem się, że oni także szukają wsparcia wśród innych aniołów, ale po dzisiejszej rozmowie jestem prawie pewien, że oczekują, iż nasze marzenia to jedynie mrzonki bandy idiotów. Musimy im udowodnić, że się pomylili, dlatego zaatakujemy ich za dwa dni. Napadniemy na Dom Dnia, wykorzystując element zaskoczenia. Szykuję dla nich małą niespodziankę, ale przekonacie się o tym niedługo. Czy jesteście ze mną? Mogę na was liczyć?

- Tak - odezwała się twardo Hafaza, co zdziwiło Lilith, ponieważ była ostatnią osobą, po jakiej się tego spodziewała. Była przekonana, że nie był fanem przemocy.

Ariel przeciągnęła się jak kot i wstała z kanapy, zbliżając się do Asmodeusza z mrocznym wyrazem twarzy.

- Jestem gotowa. Powiedz mi tylko czym mam się zająć.

- Ustalimy to przy dokładniejszym planowaniu z resztą tych, którzy wezmą udział w ataku - poinformował ją i zerknął na Sandalfona. - Sandy? Jakie ty masz zdanie?

- Jeśli Ariel się zgadza, to... nie mogę przecież pozwolić, żeby okazała się bardziej odważna ode mnie, prawda? - skwitował ze znużeniem.

- Znakomicie, że się zgodziliście. Rozprawimy się z Michaelem i jego kumplami, a gdy tak się stanie, reszta dobrych aniołków będzie rozproszona, nie mając przywódcy - powiedział rozochocony Asmodei z dzikim wzrokiem.

Matka demonów była bliska zwymiotowania. Ponownie pomyślała o Dahlii, która choć wydawała się być twarda, to w rzeczywistości była krucha i delikatna. Kobieta nie chciała nawet sobie wyobrażać, jak miałoby się skończyć spotkanie anielicy snów z którymś Aniołem Nocy.

Lilith otrząsnęła się z tej smutnej zadumy i zmusiła do podejścia do Asmodeusza. Oplotła mu rękoma szyję i rzekła do niego z zimną satysfakcją w głosie:

- Jestem z ciebie dumna. Wykończymy ich, kochany.

- W końcu ci to obiecałem.

- Tak, a teraz przeproszę cię na sekundkę, jeżeli nie masz nic przeciwko. Zaniosłabym tylko swoje rzeczy do mojego starego pokoju, o ile jest wciąż mój, a nie oddałeś go komuś - odparła jego ukochana.

- Jasne, że nie. Możesz iść, ale wracaj szybko - rzucił na wpół żartobliwie, na wpół rozkazująco. Kobieta pokiwała mu w odpowiedzi głową i pośpieszyła na korytarz.

Pobiegła do swoich bagaży i wykonała pośpieszny ruch nadgarstkiem, by torby uniosły się w powietrze. Zataiła przed Asmodeuszem, że mogła to zrobić, aby dać sobie chwilę spokoju w taksówce. Teraz jednak tego nie potrzebowała, ponieważ musiała się spieszyć. Wpadła do dawnej sypialni i upuściła torby na ziemię, a następnie zamknęła za sobą drzwi i wyciągnęła swój telefon. Wybrała numer, który - według urządzenia - należał do Samanthy.

- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie mam dużo czasu - odezwała się, kiedy Samiel odebrał. - Od tego może zależeć wasze życie.

***

- Powiedzcie, że to jakiś nieśmieszny żart i Asmodeusz wcale nie wzywa Aniołów Nocy do usunięcia nas.

- Chciałbym, Razjelu, ale on dąży do obalenia naszej władzy, jak to sam określił - westchnął Michael, stojąc naprzeciwko dorównującego mu wzrostem mężczyzny o włosach w kolorze popielatego brązu ściągniętych do tyłu przez zielony rzemień.

- Powtarzałem wam, że trzeba było tą łajzę ukarać raz, a dobrze, to nie słuchaliście. No i skończyło się tragicznie - zwrócił mu uwagę Razjel. Był on znany jako anioł tajemnic i mówiono o nim, że posiadał wiedzę na temat sekretów każdej istniejącej osoby. Mężczyzna nigdy tego nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył, ponieważ należał do skrytych ludzi i nie lubił się dzielić niczyimi tajemnicami, łącznie ze swoimi. Rzadko używał owych sekretów przeciwko komuś, gdyż miał twarde zasady, których się trzymał.

- Sorry, że się wtrącę, ale to chyba nie pora i miejsce na odzywki w stylu ,,A nie mówiłem" - odezwał się Gabriel. - Powinniśmy się zjednoczyć i schować urażoną dumę w kieszeń.

Michael spojrzał na niego z wdzięcznością, a Razjel zacisnął pełne wargi.

- Gdybym chciał się unosić dumą, to w ogóle bym was tu nie zapraszał, aby porozmawiać. To wasze przywiązanie do Lucyfera - żachnął się.

- Jeśli chcesz kogoś za to winić, to tylko i wyłącznie mnie, bo ja na to pozwoliłem, a nie moi przyjaciele - odrzekł przywódca Dnia. - Szantażował mnie i dlatego z nami przebywał. To ja za to odpowiadam.

Rafael minimalnie się skrzywił, słysząc określenie ,,przyjaciele", pomimo, że Michael nie użył go w złej wierze. Razjel zbliżył się do blondyna i mruknął do niego cicho:

- Wiem i jedynie to sprawiło, że zdecydowałem się wam zaufać na tyle, by was wysłuchać.

Dowódca Niebiańskiej Armii natychmiast się napiął z nerwów, że ktoś poznał jego sekret. To nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego, a świadomość, że anioł znał ten fakt była paraliżująca.

- Nie opowiadaj, że dokopanie Asmodeuszowi nie podziało na ciebie zachęcająco.

Razjelowi drgnęły wargi. Nie ukrywał nigdy, że nie przepadał za Asmodeuszem.

- Niech ci będzie - przyznał mu rację. - Cieszę się, że wreszcie dostanie za swoje.

- Czy to oznacza, że wesprzesz nas w razie konieczności? - dopytywał Michael. Anioł sekretów pokiwał głową, ale ociągał się przy tym.

- Dobrze, porozmawiam z kilkoma naszymi dobrymi znajomymi i spróbuję przedstawić sprawę tak, by zgodzili się pomóc.

- Dziękuję, to wiele dla nas znaczy. Jestem twoim dłużnikiem - zapewnił go blondyn. Razjel machnął lekceważąco ręką.

- Uznajmy to za mój anielski obowiązek, ale nie ciesz się na zapas. Muszę przegadać sprawę z paroma naszymi i to czy oni się zgodzą już nie jest takie pewne, ale może coś zdziałam. Kilkoro aniołów zamieszkuje przedmieścia - wyjaśnił im. - Nie afiszują się zbytnio, ale to porządni goście i w razie potrzeby zawsze mi pomagali.

- Będziemy ci cholernie wdzięczni, Razjelu - dziękował mu Michael. Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Nie dziękuj mi, póki się nie uda. Mam jedynie prośbę, żebyście informowali mnie o wszystkim. Chciałbym być na bieżąco z poczynaniami Asmodeia.

- Jasne, zajmę się tym - zaoferował się Gabriel. - Podasz numer telefonu czy maila?

- Nie mam żadnej z tych rzeczy - wyznał nieco skonfundowany Razjel, a okularnik popatrzył na niego jak na kosmitę.

- To jak ty żyjesz? Wiem, że jesteśmy starzy, ale bez przesady. Trzeba się jakoś dopasować do świata współczesnego. Omija cię tyle rzeczy. Czy ty nigdy nie korzystasz z internetu? Nawet, żeby pooglądać śmieszne filmiki na YouTube?

- Nie do końca wiem, o czym mówisz.

Gabriel zamrugał parokrotnie, a później na jego usta wkradł się uroczy uśmiech.

- Z chęcią cię wszystkiego nauczę - zaproponował mu. - Zacznijmy od wujka Google. To coś w rodzaju ciebie, bo też zna sekrety tego świata. Różnica jest taka, że każdy z nich jest ogólnodostępny.

Anioł tajemnic przeniósł wzrok na pozostałą dwójkę.

- Czy to długo zajmie? - spytał ich.

- Przypuszczalnie tak. Gabe jest teraz w swoim żywiole - odpowiedział Rafael, a Gabriel energicznie pokiwał głową.

- Dobrze, to skoczę sobie po kawę. Też chcecie? - zwrócił się do dream teamu.

- Poproszę sok pomarańczowy. Dzięki - odparł okularnik i rozsiadł się wygodnie na krześle. Reszta grzecznie odmówiła, a kiedy ich gospodarz zniknął, Rafael wbił w Michaela wściekłe spojrzenie.

- Czy każdy, kto nie jest mną, zna ten twój paskudny sekrecik? - syknął w jego stronę.

- Ja nie - zaprotestował ich przyjaciel, ale chłopak go zignorował.

- Co takiego ukrywasz? Czemu nie wyznasz nam prawdy? - naciskał lidera Aniołów Dnia Rafael. - Zasługujemy na to, by to wiedzieć.

- To nie wasz interes, a Razjel to wie, ponieważ jeśli się nie zorientowałeś, to jest aniołem, którego domeną są tajemnice i odgadywanie ich. Ja mu się o tym nie zająknąłem nawet słowem - bronił się Michael.

- Ale powinieneś mi, to znaczy nam, powiedzieć. To przez ten chory występek zaczęła się nasza tragedia! - zarzucił mu i w tym samym momencie zrozumiał, że przesadził. Cokolwiek by to nie było zostawiło na jego ukochanym niewidzialną ranę i ten właśnie ją otworzył. Rafael był zraniony i pragnął sprawić mu ból, ale ostatecznie siebie również skrzywdził.

- Sądzisz, że nie myślę o tym codziennie? Że nie wyrzucam sobie, iż przez własną ułomność setki ludzi ucierpiało? Masz mnie za takiego potwora?

- Nie wiem za kogo cię mam, ponieważ nie pozwalasz mi się do siebie zbliżyć! Nic już nie wiem.

- Chłopaki, proszę przestańcie - próbował ich uspokoić Gabriel. Nie był w stanie znieść tego jak jego przyjaciele się nawzajem ranili.

- Zamknij się - rzucili do niego jednocześnie.

- Czy potrzeba wedrzeć się siłą do twojej głowy, żebyś się otworzył? - kontynuował Rafael. - Czemu zawsze wszystkich odpychasz?

- Nie interesuj się tym, co cię nie dotyczy, dobrze ci radzę.

- Dosyć! - wrzasnął Gabriel, który nie wytrzymał dłużej ich kłótni. - Uciszcie się wreszcie. Mieliście zachowywać się normalnie, ale znowu na siebie naskakujecie w chwili, kiedy powinniśmy trzymać się razem, bo Asmodeusz liczy na to, że nie uda się nam działać wspólnie, tak jak Nocy i wy to właśnie udowadniacie. Mam po dziurki w nosie waszego nastawienia. Nie wiem o co poszło i szczerze powiedziawszy, nic mnie to nie obchodzi. Próbowałem was ogarnąć, ale nie da się, także idźcie gdzieś, gdzie będziecie mogli się pozabijać, a mnie zostawcie w spokoju. Zdziałam więcej w zbieraniu sojuszników sam niż z wami.

Po zakończeniu swojej przemowy wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, a jego przyjaciele zarumienili się zawstydzeni, że po raz kolejny tego dnia doprowadzili Gabriela do ostateczności. Żaden z nich już się nie odezwał.

***

Amarissa leżała na brzuchu nieruchomo jak kłoda, ponieważ nawet najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból. Wolała udawać, że nie żyła dla własnego dobra. Nigdy w życiu nie czuła się tak obolała. Istniał tylko ból i nic więcej. Minęło wiele godzin, zanim zaczęła do niej wracać świadomość tego, co się działo wokół niej, lecz rzeczywistość nie była wcale przyjemna. Tkwiła w piekle i nie umiała się poruszyć o milimetr bez obezwładniającej fali bólu. Nie potrafiła odszukać w pamięci tego jak wróciła do swej komnaty i przypuszczała, że lepiej, aby nie wiedziała w jakim stanie się znajdowała.

Ku jej niezadowoleniu, poczuła, że musi skorzystać z toalety, zatem podjęła decyzję, że jakoś wstanie z łóżka, pomimo protestów swojego ciała. Dziewczyna delikatnie uniosła się na rękach i niemal od razu padła z powrotem na brzuch. Wrażenie było podobne do uderzenia młotkiem w plecy, przez co Davies aż stęknęła. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie mogła zignorować człowieczych potrzeb.

Przy drugiej próbie postanowiła podnieść się szybciej. Odczekała moment w bezruchu, póki ból z powodu jej poprzedniego wyczynu nie osłabł i skoncentrowała całą siłę w rękach, a potem prędko wybiła się w górę. Nie powstrzymała warknięcia, które wydobyło się z jej ust, gdy odczuła jeszcze większe cierpienie niż poprzednio.

- Kurwa - wycedziła przez zęby, lądując na miękkim podłożu. Nie była w stanie dłużej walczyć z cierpieniem i poddała się.

- Obudziłaś się - usłyszała przy uchu i prawie podskoczyła, ale w ostatniej sekundzie się powstrzymała ze strachu przed kolejnym cierpieniem. Ledwo zdołała odwrócić głowę, żeby ujrzeć oczy Lucyfera.

- Tak, a teraz kontempluję nad istotą życia, więc wyjdź, ponieważ zaburzasz moją aurę - burknęła do niego i przymknęła powieki.

- Jesteś sarkastyczna, czyli ci się poprawia - zawyrokował. - W razie czego zawołaj mnie. Będę tuż obok.

Blondyn skierował się do wyjścia, pomimo, iż równie dobrze mógł zwyczajnie przeteleportować się gdzie indziej. To był drobiazg, ale czynił go bardziej ludzkim. Amarissa natomiast, choć nie posiadała ani kropli ludzkiej krwi w żyłach, to miała bardzo ludzkie potrzeby i z ogromnym zażenowaniem zmusiła się do tego, by zatrzymać diabła.

- Poczekaj, ja... Muszę iść do toalety. Czy pomożesz mi?

Lucyfer bez słowa skinął jej głową, a nastolatka w duchu podziękowała Bogu za brak komentarzy z jego strony. Szatan ostrożnie wsunął dłonie pod jej brzuch i podniósł ją, używając mocy do uniesienia także nóg Amarissy, aby plecy pozostały proste. Łatwiej albo przynajmniej mniej niezręcznie byłoby, gdyby całą uniósł ją w ten sposób, ale dziewczynie brakowało sił na kłótnie.

Po dotarciu do łazienki posadził ją na muszli klozetowej, dbając o to, aby nie spowodować u niej niepotrzebnego bólu. Kiedy zabrał się za ściąganie jej spodni, ta natychmiast go odepchnęła z czerwonymi policzkami.

- Poradzę sobie sama. Poczekaj przed drzwiami, proszę - poleciła mu osiemnastolatka.

- W porządku, lecz jeśli nie będziesz w stanie się rozebrać, to krzycz.

Davies choćby miała się czołgać na podłodze, nie zamierzała go wołać, ale przytaknęła Lucyferowi i po zamknięciu łazienki rozpoczęła kolejną walkę. Tym razem z odzieżą. Wygrała ją dopiero po pięciu minutach i wielu akrobacjach, po których pot spływał dziewczynie z czoła, ale ważne, że podołała temu zadaniu. W trakcie dostrzegła, że tułów miała owinięty w całości bandażami, a nie kojarzyła niczego takiego jak opatrywanie ran. Uznała, że zapyta o to diabła, ale jak już będzie bezpieczna w swoim łóżku.

- Skąd wzięły się te opatrunki?

- Nie ma za co - prychnął z lekką urazą w głosie.

- Ty to zrobiłeś? - zdziwiła się i natychmiast się zawstydziła. Pod bandażami nie miała nic, prócz własnej uszkodzonej skóry.

- Owszem, nie widzę tu tłumu pielęgniarek gotowych cię opatrywać - odparł, układając ją w poprzedniej pozycji na łóżku.

- Dlaczego? - wymamrotała.

- Bo krwawiłaś. Ba! Wykrwawiałaś się, więc to chyba logiczne, że nie zostawiłem cię leżącej na ziemi jak śmiecia.

- Sądziłam, że tym dla ciebie jestem.

- Jaki masz problem? To źle, że zatamowałem krwotok? Wolisz przy następnych torturach umrzeć na kościach grzeszników? - dopytywał Lucyfer rozdrażniony, patrząc na nią wilkiem.

- Może nie miałam ochoty, żebyś oglądał mnie nago. To nie jest przyjemne dla kobiety, kiedy mężczyzna, którego nie znosi, widzi cię w pełnej krasie - mruknęła w poduszkę.

- Nie w pełnej krasie, gdyż wciąż miałaś spodnie, a poza tym, byłaś we krwi, do jasnej cholery! Masz mnie za takiego zwyrola, który myśli o piersiach dziewczyny, a nie o krwi na jej ciele?

- Jesteś diabłem! Czego powinnam od ciebie oczekiwać? Bycia gentelmanem? Przez krótki czas tak było, a później się dowiedziałam, że zabiłeś tyle osób i czar prysł. Nie jesteś księciem z bajki, tylko psychopatą - powiedziała ostro Davies, nie szczędząc goryczy w swoim tonie.

- Tak, wiem, przypominasz mi o tym codziennie i nie mam pojęcia, dlaczego się jeszcze staram, żebyś mi wybaczyła. Nie znasz całej prawdy na mój temat, a oceniasz mnie po rzeczach, które mówiłem jak byłem wściekły na ciebie i Samiela, zresztą opowiadam to każdemu, bo to chcecie widzieć. Największego okrutnika w dziejach ludzkości.

- A nim nie jesteś? - zadrwiła nastolatka.

- Byłoby lepiej, gdybym był, zwłaszcza dla mnie, ale i tak nikogo to nie obchodzi - Chłopak potrząsnął blond lokami. - Przybędę, kiedy nadejdzie czas na kolejne tortury.

Amarissa zrozumiała, że się zagalopowała w chwili, gdy przekroczył próg i zniknął w ciemności. Niezależnie od tego, co wyczyniał, to zajął się nią i prawdopodobnie uratował jej życie. Sama nie wierzyła w prawdziwość własnych zarzutów, ale była w szoku i nie myślała jasno, a może faktycznie zbyt prędko go oceniła? W końcu już raz nie odczytała jego intencji właściwie. Co jeżeli ponownie jej to nie wyszło?

Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, to dbał o nią, zaczynając od regularnego dostarczania jej posiłków, aż po opiekę po torturach. Ona za to nie popisywała się dobrym wychowaniem, choć ten się starał.

- Lucyferze, przepraszam! - krzyknęła do ścian, ale nie wiedziała czy to usłyszał, a jeśli nawet, to czy te przeprosiny go obeszły.

______________________________

Hafaza jest osobą niebinarną, czyli taką, która - tak jak w jego przypadku - nie identyfikuje się z żadną płcią lub przeciwnie, identyfikuje się z każdą. Mój bohater nie ma problemu z używaniem zarówno formy żeńskiej, jak i męskiej czasowników, ale nie każda osoba niebinarna może sobie tego życzyć, więc najlepiej po prostu zapytać jak się do danej osoby zwracać. Podrzucam link do artykułu dotyczącego niebinarności, jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej i pamiętajcie, żeby każdego traktować jak człowieka, niezależnie od tego z jaką płcią się utożsamia, jakiej jest orientacji czy jaki ma kolor skóry. All the love, MissAmericana89

https://wylecz.to/seks/osoba-niebinarna-co-to-znaczy-niebinarnosc-plciowa/  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top