16. Niektórzy skrywają cię jak sekret, a inni trzymają jak przysięgę

- Mam kontakt do kobiety, która jest kopalnią znajomości istot wszelakich i mogą pomóc. Powiem też o fragmentach notatek Asmodeusza, jakie zdołałam przeczytać, ale nie dam głowy czy były prawdziwe, bo to miała być tylko przynęta, poza tym nawet jeśli to były fakty, to mógł zmienić plany, kiedy wie, że uciekłam - wyliczała wszystko, co zamierzała oznajmić Aniołom Dnia Lilith. Dahlia szła obok niej i kręciła z niedowierzaniem głową.

- Ty nie przesadzałaś, mówiąc, że działałaś jako nasz tajny agent.

- Tak tajny, że nawet o tym nie widzieliście - zaśmiała się matka demonów i odkryła, że to wcale nie był sztuczny śmiech, jaki zazwyczaj serwowała innym. Miała ochotę zrobić to znowu jedynie, aby posłuchać tego dawno zapomnianego dźwięku.

- Rzeczywiście, ale opłaciło się, co wnioskuje po informacjach, które nam ofiarowujesz. Nadal nie potrafię okazać szczęścia, jakie czuję, gdy uświadamiam sobie, że naprawdę nam pomagasz - odrzekła nieco wzruszona anielica snów.

- Obiecałam to Am. Ja z Samielem próbujemy opanować sytuację tutaj, żeby ona nie musiała się tym martwić. Ma wystarczająco na głowie i wizja śmierci nowych przyjaciół na wojnie nie powinna jej zajmować.

- A więc tu chodzi wyłącznie o nią? - Blondynka udała, że coś rozważa. - Żadna inna osoba nie miała na to wpływu?

Może było to odrobinę zuchwałe ze strony dziewczyny, ale flirtowanie z Lilith sprawiało jej tyle radości, że nie umiała sobie tego odmówić, szczególnie, że ta przeważnie odpowiadała na to z podobnym, co ona, entuzjazmem.

- W sumie ten kot, który mnie odszukał, był uroczy, zatem on też miał na to wpływ - powiedziała sarkastycznie kobieta i posłała wyzywające spojrzenie anielicy. Błękit jej tęczówek rozświetlił się, przyjmując wyzwanie.

- Dopilnuję, by Philip otrzymał twoją wiadomość, ale najlepiej przyjmie ją z jakimś kocim żarciem.

- Dobrze wiedzieć. Chcę się odwdzięczyć mojemu rycerzowi w... białym futrze.

Matka demonów zatrzymała się zupełnie i przekrzywiła głowę, zbliżając się do blondynki. Dahlię chwilowo zbiło to z tropu, ponieważ nie oczekiwała, że aż tak szybko atmosfera między nimi zgęstnieje. Nie przeszkadzało jej czekanie na Lilith, jeśli ta potrzebowała czasu, ale skłamałaby, gdyby twierdziła, że nie cieszyła ją otwartość kobiety.

- Przekaż mu ode mnie - poprosiła Lilith i złapała anielicę snów za podbródek, po czym pochyliła się, by dotknąć jej ust.

Przeszkodziło im wymowne chrząknięcie. Obie panie niechętnie odsunęły się od siebie i zobaczyły Samiela trzymającego w ręku kolorową puszkę. Sądząc po zapachu, który wypełnił korytarz, nie było to jego pierwsze piwo tego dnia.

- Widzę, że świetnie się bawicie przed zebraniem - skomentował podchmielony chłopak.

- Ty chyba bardziej, Sammy - odparła Lilith z lekkim dystansem. Nie przeszkadzał jej alkohol, o ile sama piła, ale kiedy miała do czynienia z kimś pod wpływem, podczas gdy ona była trzeźwa, to natychmiast się spinała.

- Nie za wcześniej na świętowanie? Dopiero jedenasta.

- Raduję się twoim powrotem, księżniczko demonów.

- Samiel, jak chcesz pogadać... - zaczęła niemrawo. Coś zdecydowanie się działo z jej przyjacielem, ale nie wiedziała co dokładnie. Być może była to nieobecność Amarissy, jednak miała dziwne przeczucie, że za tym zachowaniem kryło się więcej niż to.

- Nie trzeba. Jest w porządku, ale zbierajmy się, bo Michael na pewno już czeka - popędził je anioł i sam ruszył przodem. Lilith rzuciła mu zmartwione spojrzenie, ale posłusznie ruszyła wraz z Dahlią do biblioteki.

Widok, który zobaczyli, był jeszcze bardziej zadziwiający niż wstawiony Samiel. Lider Dnia siedział przy biurku i chichotał radośnie. Rafael zajmował miejsce na blacie tegoż biurka i trzymał nogi na krześle Michaela. Wydawali się być tak pogrążeni w konwersacji bądź zwyczajnie zamknięci we własnym świecie, że nawet nie zorientowali się, iż nie byli już sami.

- Chłopaki? - zagadnęła ich anielica snów. Obaj odsunęli się od siebie, jakby byli nastolatkami przyłapanymi przez matkę na paleniu papierosów za domem. Michael wyprostował się, starając się przywołać poważny wyraz twarzy, co wyszło komicznie, natomiast szatyn oddalił się od niego i oparł się o najbliższą ścianę z lekkim rumieńcem.

- Ah, jesteście! Wspaniale, wspaniale - powtarzał Michael rozanielony. - Mam nadzieję, że wypoczęliście po tej ciężkiej nocy.

Lilith mogła przysiąść, że mężczyzna zamierzał inaczej określić minioną noc, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

- Tak, dziękuję. Udało mi się pozbierać po wczorajszym dniu - odparła jedynie i splotła ręce na piersi.

- Doskonale. Nie obrazisz się jak będę do ciebie mówił po imieniu? Jesteśmy podobnymi wiekowo istotami, chociaż nie mieliśmy przyjemności się poznać.

- Nie mam z tym problemu, zwłaszcza, że zapowiada się nam dłuższa współpraca - przyznała kobieta, wzruszając ramionami.

- Cudownie. Nowa współpraca zawsze jest ekscytująca! - emocjonował się Michael i Samiel aż zerknął na swoje piwo, nie wiedząc czy przypadkiem nie wypił za dużo. - Tak w ogóle, czy zwróciliście uwagę jak piękna dziś jest pogoda? Rankiem było tak przyjemnie, że wsłuchiwałem się w szum drzew. Ależ to było niezwykłe doświadczenie!

- Michael, czy aby na pewno czujesz się dobrze? - wyraziła swoje obawy na głos Dahlia. Przywódca grupy ledwo powstrzymał się od wybuchu śmiechu.

- Nigdy nie było lepiej!

- Zważywszy na to, że szykujemy się do wojny, to polemizowałbym - odezwał się Sam. - Ale na szczęście Rafael żyje i ma się całkiem znośnie, jak wnioskuję.

Wywołany do tablicy chłopak pokiwał energicznie głową, burząc sobie fryzurę. Był tak samo wesoły jak były dowódca Niebiańskiej Armii, aczkolwiek nadal pozostawał nieśmiały, więc nie był tak ekspresyjny jak on.

- Sorry za spóźnienie, koledzy i koleżanki, sprzątałem kuwetę Philipa - poinformował wszystkich Gabriel, wchodząc do pomieszczenia. Okularnik był dość nietypowo ubrany, ponieważ na swoim standardowym stroju miał na sobie nosidełko przypominające plecak umiejscowiony z przodu noszącego, a w nim siedział kot. Siedział było jednak dla Lilith zbyt mocnym określeniem. Lepiej pasowało wisiał bezwładnie jak szmaciana lalka. Matka demonów otworzyła szeroko usta ze zdziwienia i zamrugała kilkakrotnie, jakby chciała sprawdzić czy oby nie śniła. Po chwili popatrzyła zmieszana na Dahlię, na co ta westchnęła.

- Na ogół nie są aż tak szaleni - zaznaczyła.

- To miało mnie uspokoić? - mruknęła w odpowiedzi kobieta. Była, mimo wszystko, rozbawiona absurdem tej sytuacji.

- Witamy w Domu Dnia - skwitowała anielica, prychając.

- G, czy ten kot żyje? Bo wygląda jak martwy - parsknął Samiel. Gabriel posłał mu mordercze spojrzenie.

- Martwy to będziesz ty jak wypijesz kilka łyków więcej.

- Dajcie spokój. Kociak jest cały i zdrowy, a jaki śliczny! - wtrącił się Michael i wstał zza biurka, po czym niemal w podskokach podszedł do przyjaciela. Lider Aniołów Dnia pogłaskał zwierzę po łebku, które było równie zaskoczone, co reszta grupy i nawet nie syknęło ani nie podrapało mężczyzny. To Gabriel zrobił krok w tył szczerze przerażony.

- On w końcu zwariował i stracił kontakt z rzeczywistością - skomentował jego nietypowe zachowanie. Michael jednak nawet się tym nie przejął.

- Przepraszam, że przerywam tą dziwną interakcję, ale sądzę, że mam pewne informacje, które mogą okazać się przydatne - powiedziała zmieszana Lilith.

- Do czego? - zapytał zupełnie szczerze przywódca grupy, który zdawał się przebywać we własnym świecie, nie mającym wiele wspólnego z rzeczywistością.

- Do wygrania z Asmodeuszem?

- A, tak, faktycznie. Zapomniałem o nim - zachichotał mężczyzna. - Może omówimy to przy kolacji albo jutro?

- Stary, jesteśmy w trakcie wojny - zauważył Samiel, który prawie wytrzeźwiał, słysząc jak blondyn się wypowiadał.

- Skoro już jesteśmy, to z niej nie uciekniemy, tak? Wojna nie zając - odparował lekko i wzruszył ramionami anioł z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem. - Nie wiem jak wy, ale ja potrzebuję kawy. Komuś jeszcze?

Odpowiedziało mu milczenie, lecz zignorował zdziwienie swoich przyjaciół i z entuzjazmem wybiegł z biblioteki.

- Ale... - zaczęła matka demonów, choć nie dane jej było skończyć, gdyż za Michaelem zamknęły się drzwi.

- Raffaello, czy ty coś o tym wiesz? - zwrócił się od razu do chłopaka Gabriel, świdrując go wzrokiem. Ten zrobił najbardziej fałszywą niewinną minę, jaką potrafił i odrzekł zadowolony:

- Nie, ale spróbuję się tego dowiedzieć. Pa!

Nie minęło nawet dziesięć sekund i anioł uzdrawiania także wymknął się z biblioteki. Pozostali w niej przyjaciele wymieniali spojrzenia, w których odbijał się brak zrozumienia. To zdecydowanie był jeden z dziwniejszych momentów w ich długim życiu.

- Nie chcę nic sugerować, ale czy wasz lider czegoś nie bierze? - odezwała się do nich Lilith.

- Nie mam pojęcia, ale ja i Philip poprosimy podwójną dawkę, bo takiej fazy nigdy nie widziałem - odpowiedział okularnik, głaskając swojego kota w nosidełku.

- Więcej nie piję z rana - burknął Samiel.

- To co teraz? Mieliśmy się dogadać co dalej z tym wszystkim, a tego idiotę szlag trafił i najwyraźniej na skutek otarcia się o utratę Rafaela, stracił ostatnią działającą szarą komórkę - rzuciła Dahlia, wzdychając.

- Ja idę się zgadać z Hafazą. Ktoś musi coś robić w tym domu - odparł Gabriel, ale zaraz dodał:

- Ciebie w to nie wliczam, Lilith. Byłaś lepsza niż my wszyscy jako szpieg, dlatego zasłużyłaś na odpoczynek, no chyba, że masz ochotę przekazać mi swoje kontakty, to nie pogardzimy tym z Philipem.

- Jasne, zaraz ci wszystko streszczę, ale zacznij od kontaktu z Hafazą. Martwię się.

- Luz, napiszę mu wiadomość na Facebooku i powiem ci jak prześle mi odpowiedź.

- Chwila, kontaktujesz się z naszym szpiegiem przez Facebooka? - spytała z niedowierzaniem anielica snów.

- A wolałabyś Instagram? - zakpił chłopak. - Bez stresu, kochaniutka. Asmodei nie jest takim geniuszem informatycznym jak ja i raczej nie przejmuje wiadomości czy maili mieszkańców Domu Nocy.

- Potwierdzam. Jedyne powiadomienia, którego go obchodzą, to te z aplikacji randkowych na jego telefonie, więc w tym aspekcie Gabriel ma rację - zgodziła się z nim Lilith.

- No to dawaj, księżniczko demonów. Co musimy wiedzieć? - zapytał Sam i kobieta zrelacjonowała im najważniejsze informacje, kiedy Michael i Rafael całowali się w kuchni.

***

Amarissa oddychała ciężko i rozglądała się po lochu, w którym się znajdowała. Nie spodziewała się, że kolejna tortura nadejdzie tak szybko, ale Bóg najwidoczniej postanowił przyśpieszyć tempo. Wisiała jak bezwładna marionetka, lecz nie na sznurach, a grubych łańcuchach, które przykuły wszystkie jej kończyny. Była taka potwornie wykończona, choć tortura nawet się nie rozpoczęła. Brakowało jej sił. Odziana była wyłącznie w cienką sukienkę, która niekoniecznie pasowała do okazji.

- Zaczynamy - obwieścił Lucyfer. Tym razem nie silił się na wyprowadzanie dziewczyny z równowagi, a może to ona tego nie zauważała? Davies nie była pewna, ale szatan zdawał się być dość ponury. Żadne z nich nie było wówczas skore do rozmów, a tym bardziej wyznań.

Łańcuchy napięły się, sprawiając, że Amarissa wyglądała, jakby była w trakcie robienia pajacyka. Myśl ta nieoczekiwania ją rozbawiła, ale zachowała kamienną twarz. Uznała, że na śmiech szaleńca jeszcze przyjdzie pora i przestanie się przejmować tym, za jak rozchwianą będzie uważać ją władca piekieł może w drugim roku tortur, bo póki co, było dla niej za wcześniej.

Osiemnastolatka syknęła, gdy łańcuchy zrobiły z jej ciała jedno wielkie napięcie. Każdy mięsień zdawał się odczuwać ból spowodowany przez diabelski metal.

- Co ty zamierzasz? - zapytała głośno dziewczyna i wbiła wzrok w Lucyfera. Ten nie był zbytnio zadowolony ze swojej niewdzięcznej pracy, ale odparł:

- Mam cię ro... - zawahał się i nie umiał dokończyć, widząc przerażenie skradające się po twarzy nastolatki.

- Ty masz mnie rozerwać - wydusiła z siebie Amarissa i trafiła w dziesiątkę, o czym poinformowało ją przepraszające spojrzenie blondyna. - Cholera, nie! Nie możesz!

Metal wbił się jeszcze mocniej w jej skórę tak, iż była pewna, że pozostawi na nim krwawe ślady, lecz nie to było najgorsze, tylko ból ciągnięcia w różne kierunki. Często mawia się, że kiedy dwie walczące strony konfliktu próbują przekonać osobę bezstronną do przyznania im racji, to ciągną ją każdy w swoją stronę. Ta metafora nijak się miała do rzeczywistości i Davies już nigdy jej potem nie użyła.

Nie wrzasnęła jak przy odbieraniu batów. Nie musiała się powstrzymywać, aczkolwiek ostatnio bardziej niż kiedykolwiek wcześniej irytowało ją okazywanie słabości przy Lucyferze. Pozwoliła sobie jednak spojrzeć na swojego towarzysza niedoli, bo nie wątpiła, że źle znosił owe tortury, podobnie jak ona. Grał nonszalanckiego i samolubnego księcia piekieł, ale stalowo-szare oczy go zdradzały. Czaił się w nich cały smutek świata i nienawiść do samego siebie, że zgodził się wykonywać rozkazy Boga.

Mężczyzna podszedł do wiadra, stojącego przy ścianie naprzeciwko i ociągając się, przyniósł je do nastolatki.

- Ostrzegam, że zaboli - odezwał się zrezygnowany. Amarissa skupiła się i starając się mówić wyraźnie, odparła:

- Nie mów tylko, że to kwas.

- Aż tak nie zaboli. To jedynie woda, ale lodowata.

- Wiem, że musisz, więc miejmy to z głowy, Lucyfer. Wal.

Ciało osiemnastolatki przeszyło tysiąc lodowych igieł. Prawdopodobnie było to lepsze doznanie niż rozrywanie, ale nadal niezbyt komfortowe i z radością by tego uniknęła. Ciągnięcie kończyn nie ustawało i wszystkie mięśnie pół anielicy protestowały. Davies warknęła jak dzikie zwierzę złapane w pułapce. Nie szamotała się jednak, gdyż zdawała sobie sprawę, że to tylko spotęguje ból.

- Jak długo? - wybełkotała z trudem.

- Dopóki nie pękniesz - wyjaśnił diabeł. Nastolatka prychnęła, czy też próbowała prychnąć.

- Nie jestem tak waleczna - wysyczała i zrobiła długą pauzę, kiedy napięcie w jej nogach stało się jeszcze gorsze. - Poddaję się. Nie muszę nic nikomu udowadniać.

- Nie rozumiesz, Amarisso...

Cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu przerywana przez ciężki oddech dręczonej dziewczyny, podsunęła jej odpowiedź. Otworzyła szerzej oczy i jak przerażona łania zerknęła na Lucyfera.

- Błagam, nie.

- Przepraszam. Tak potwornie mi przykro - odparł blondyn i o dziwo, pół anielica nie wątpiła w jego szczerość. Wszystko w nim krzyczało, że wolałby zerwać z niej łańcuchy i pozwolić wrócić do komnaty.

- Rozumiem. Ja rozumiem. To nie twoja wina - niemalże wyszeptała, po to, by zaraz wrzasnąć z całej siły. Nie utrzymywała dłużej pokerowej miny i jej krzyk ponownie wypełniał piekło.

***

Lilith piła czarną kawę, patrząc jak Dahlia krzątała się po kuchni. Widok ten uspokajał ją i niezwykle fascynował. Czuła się, jakby oglądała jednoosobowy spektakl. Anielica zdawała się być pochłonięta gotowaniem na tyle, że znalazła się w świecie, który obejmował jedynie ją i kuchnię. Dziewczyna niemal tańczyła po pomieszczeniu, a matka demonów pomyślała, że ta mogłaby mieć podobne przemyślenia, gdyby zobaczyła jak ona komponowała muzykę.

- Lilith, pytałam czy jesteś głodna - zachichotała blondynka, na co kobieta uzmysłowiła sobie, że wgapiała się w nią, zatracając się w jej pięknie, przez co nie słyszała żadnych słów.

- Nie, jest okej. Dziękuję - zdołała wykrztusić, zanim na dobre spąsowiała. Od dalszego zażenowania uratował ją donośny dźwięk dzwonów. Kobiety wymieniły skonsternowane spojrzenia, ale ruszyły zmierzyć się z tym, co czekało na nie w hallu, ponieważ wątpiły, że Michael – zazwyczaj czujny – tego dnia zwróci uwagę na choćby najmniejszy hałas.

Lilith zakręciło się w głowie na myśl, że to mógł być Asmodeusz, lecz przekonywała się, że to nie on. Była prawie pewna, że były partner odczeka trochę tylko po to, by uderzyć ze zdwojoną siłą, a nie zupełnie bez planu. Ostatnie dni przy nim pokazały jej, że jeżeli chodziło o kwestie wojenne, to zawsze miał jakiś as w rękawie i nie szedł na żywioł.

Hall Domu Dnia zapełnił się kilkoma osobami radośnie gawędzącymi między sobą. Matka demonów doliczyła się dziesięciu nieznajomych. Były wśród nich kobiety i mężczyźni, których łączyła jedna rzecz, a mianowicie azjatycki wygląd. Wszyscy mieli podobne ciemne oczy o charakterystycznym kształcie, ale poza tym każdy był zupełnie inny.

Najbardziej wyróżniała się dziewczyna o ostrych rysach twarzy i włosach pofarbowanych na miodowy blond. Miała wyjątkowo szczupłą sylwetkę i mimo niewielkiego wzrostu, biła od niej siła i pewność siebie. To nie był ktoś, kto pozwoliłby komukolwiek sobą pomiatać. Blondynka zlustrowała wzrokiem Lilith, ale jej twarz pozostała bez wyrazu. Później posłała zdawkowy uśmiech w stronę Dahlii.

- Wojna coraz bardziej się rozkręca, a ty niezmiennie w kuchni - rzuciła zamiast powitania, patrząc wymownie na fartuszek anielicy snów. - Lata mijają, a mój kwiatuszek wciąż ten sam.

Lilith zapaliła się w głowie czerwona lampka. Nie podobała jej się czułość z jaką tamta wymówiła swoje słowa.

- Jihyo, ty nadal jesteś tą samą jędzą, co zawsze - odparła wesoło Dahlia, czym jeszcze bardziej zaalarmowała matkę demonów. Od razu zaczęła się zastanawiać jak zażyłe relacje łączyły te dwie w przeszłości.

- Ale widzę tu nową twarz. Przedstawisz nas?

- Oczywiście - zreflektowała się Dahlia i spojrzała przepraszająco na obiekt swoich westchnień. - Poznaj Jihyo. Stoi na czele Aniołów Dnia w Seulu.

- To za dużo powiedziane. Po prostu mówię w ich imieniu, kiedy ktoś pyta, co brzmi nieco dyktatorsko, ale trochę mi się to podoba, jeśli mam być szczera – Azjatka błysnęła zębami w olśniewającym uśmiechu.

- Ji, to jest Lilith, moja... Jesteśmy... - miotała się anielica snów, nie wiedząc jak określić to, co je łączyło i nie wystraszyć kobiety. To nie status ich związku przykuł jednak uwagę Jihyo.

- Pierwsza żona Adama? Ta, która dała początek wszystkim demonem? - zapytała dziewczyna Dahlię po koreańsku.

- Nie wszystkim i nie lubię być określana wyłącznie jako czyjaś była żona. Nazywaj mnie matką demonów i nie używaj swojego języka, żeby ludzie cię nie rozumieli, jeżeli nie masz pewności, że inni go nie znają - odrzekła perfekcyjnym koreańskim Lilith.

- Przerasta mnie wasza rozmowa - spróbowała rozładować atmosferę Dahlia, wracając do porozumiewania się po angielsku. - Sądziłam, że przy Ji nauczyłam się więcej.

- Była twoją nauczycielką? Jak miło z jej strony - stwierdziła kąśliwie matka demonów.

- Kiedy byłyśmy parą, spędzałyśmy ze sobą więcej czasu, więc jakoś tak wyszło - odparowała przywódczyni koreańskich Aniołów Dnia.

- Stare dzieje - zaśmiała się nerwowo anielica snów.

- Dlaczego my właściwie stoimy tu, słuchając o romansach każdej z was, gdy powinniśmy zadać sobie pytanie o to czy musimy prosić o pomoc matkę demonów - wtrącił się ciemnowłosy chłopak z grzywką.

- Lilith ryzykowała życiem, żeby uzyskać dla nas jakiekolwiek informacje od Asmodeusza, więc nie waż się wątpić w jej lojalność wobec naszej sprawy, Lee – natychmiast wzięła ją w obronę Dahlia.

Rzeczony Lee wzruszył ramionami.

- Skoro tak twierdzisz. Możemy więc iść do Michaela i pogadać z nim o ostatnich przygodach Asmodeusza? W końcu nie darmo tu przylecieliśmy.

Blondynka minimalnie się skrzywiła, przypominając sobie o swoim liderze, który zdawał się przebywać w krainie tęczy, gdzie nic go nie obchodziło.

- Nie ma go aktualnie, bo jest w terenie - skłamała gładko. - Zajmuje się pewnymi sprawami dotyczącymi tego bałaganu, w jakim się znaleźliśmy. Obiecuję, że jak tylko będzie w stanie, to odezwie się do was, a na razie może chcecie coś zjeść?

- Dzięki, skarbie, ale chyba poszukamy sobie w takim razie jakiegoś hotelu. Nie będziemy się z wami tu cisnąć - odparła Jihyo i skinęła głową reszcie przyjaciół, którzy momentalnie ruszyli do wyjścia. - Będziemy czekać na info od was.

- Mamo, mamo – Hall wypełnił dziecięcy krzyk, w którym zawarły się wieki cierpień matki demonów. Właśnie to chciała od zawsze usłyszeć, ale nigdy nie było jej dane. Teraz również zwrot ten skierowany był do kogoś innego i adresatką okazała się Jihyo.

Do nogi farbowanej blondynki przytuliła się ciemnowłosa dziewczynka i popatrzyła z zaciekawieniem na nieznajome sobie kobiety. Przywódczyni koreańskich aniołów pośpieszyła z wyjaśnieniami wypowiedzianymi w ich narodowym języku.

- Wybaczcie, mała jest zdecydowanie zbyt żywiołowa i nieusłuchana jak nie wiem! - odparła rozbawiona i rozczulona matka, a Lilith miała ochotę wybuchnąć płaczem, gdyż uświadomiła sobie, że zazdrościła Jihyo nie tylko związku z Dahlią, ale także tego, na co ona nigdy nie mogła liczyć; tego, na co i Dahlia nie miała co liczyć, gdyby się z nią związała. Oczywiście, że było za wcześniej na myślenie o jakiejkolwiek przyszłości, zwłaszcza, że Asmodei mógł zabić ich wszystkich, nim bieżący rok się skończy, ale matka demonów nie była w stanie pozbyć się uczucia niesprawiedliwości, jaką byłoby odebranie anielicy snów szansy na normalną rodzinę. Istniała też opcja, że to Dahlia mogłaby zajść w ciążę, ale przekleństwo Boga było okrutne i kobieta - niezależnie od tego jak bardzo pokochałaby to dziecko - czułaby, że to nie do końca byłoby jej potomstwo. Gdyby nie klątwa, to prawdopodobnie nie miałaby problemu z takim rozwiązaniem i dziecko partnera bądź partnerki byłoby dla niej wystarczające, ale Stwórca sprawił, że nie mogła liczyć na szczęście. Pomyślała, że odbieranie tego innym byłoby wybitnie samolubne.

Lilith oprzytomniała i zorientowała się, że stała w korytarzu jedynie z Dahlią, której przygnębione błękitne tęczówki wydawały się przeszywać ją na wskroś. Zupełnie, jakby dziewczyna czytała w jej myślach i dobrze wiedziała co ją dręczyło.

- Przepraszam, pójdę do pokoju gościnnego. Muszę odpocząć. Porozmawiamy... później - wymamrotała niepewnie i uciekła od blondynki, nie będąc w stanie zmierzyć się jeszcze ze swoimi lękami. Może Asmodeusz miał rację i Anioły Dnia mogły przynieść jej tylko cierpienie.

***

Amarissa leżała w pustej komnacie i trzęsła się jak osika. Rozerwanie na pół i przeżycie nie było na jej liście rzeczy do zrobienia, ale wyszło, że tak się stało. Nastolatka sama nie do końca miała pojęcia w jaki sposób do tego doszło. Czy cała tortura była wyłącznie wizją wywołaną przez Lucyfera? A może nigdy się nie wydarzyła i to wszystko było snem, a wręcz koszmarem, z którego się wybudziła? Nie potrafiła powiedzieć.

Wiedziała za to, że była potwornie głodna, ponieważ ostatnio zaniedbała regularne jedzenie posiłków. Przeważnie nie dawała rady nic przełknąć, nawet kiedy brzuch błagał ją o choć kęsa. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie jedząc, nie wytrwa długo i każda tortura będzie jeszcze trudniejsza, więc zdecydowała się zwlec z łóżka i otworzyć drzwi, za którymi czaił się ciemny korytarz.

- Jadalnia, proszę - wyszeptała zbolałym głosem, który przeraził ją samą. Nie lękała się napotkania Lucyfera. Miała wrażenie, że zmieniła się w dzikie zwierzę i gdyby tylko ten próbował ją zaczepiać, to prawdopodobnie by na niego zawarczała. Piekło wydobywało z niej wszystko, co najgorsze i mimo najlepszych chęci, którymi przecież to miejsce było wybrukowane, ona powoli zapominała kim tak naprawdę była. Stawała się odczłowieczona, choć nigdy w rzeczywistości nie powinna się tak nazywać, patrząc na jej rodziców.

Nie pamiętała jak weszła do jadalni ani kiedy usiadła przy ogromnym stole, jak zwykle zapełnionym jedzeniem. Połykała praktycznie bez przeżuwania jakieś mięso, które mogło być czymkolwiek, bo w jej ustach smakowało jak popiół. Posiliła się i wychyliła nalany do pełna kielich wina, po czym oparła się wygodnie i delektowała się momentem spokoju, który nie miał trwać długo.

- Litości, jak ty się załatwiłeś. Chodź ze mną - zza ściany słychać było głos Lucyfera. W jego kierunku padła odpowiedź, ale była na tyle przytłumiona, że Amarissa nie potrafiła nawet stwierdzić płci tej osoby.

Dziewczyna przeczuwała, że szatan i tak ją wyczuje, gdy dotrze do komnaty wraz ze swoim gościem, ale instynkt samozachowawczy nakazał jej się ukryć. Niestety, lista kryjówek była mocno ograniczona, ale stół, przy którym siedziała, nakryto białym obrusem. Tkanina prawie sięgała podłogi, więc była w stanie nieco schować nastolatkę. Nie zwlekając, Davies zanurkowała pod stół i skuliła się, starając się jak najbardziej zniknąć przed nieprzyjaznymi oczyma obcego bądź obcej. To w końcu mógł być każdy. Demon, anioł, jakiś grzesznik.

- Chcę zobaczyć Amę, więc nie zapraszaj mnie w tej chwili na kolację - powiedział po wejściu do pomieszczenia Samiel. Anioł Śmierci zdecydowanie wypił za dużo i było to słychać w jego bełkotliwym sposobie mówienia.

- Stary, spotkacie się jak trochę odpoczniesz i wrócisz w lepszym stanie, bo na razie tylko ją wystraszysz - odparł diabeł, po czym dodał:

- Z drugiej strony, po tych wszystkich torturach, to nie wiem czy pijany facet może ją przerazić.

Temat ich rozmowy rozważał wyjście z ukrycia, gdyż sytuacja Sama mogła stać się nieciekawa. Lucyfer nie wydawał się być szczególnie wrogo nastawiony, ale z nim nigdy nie było nic wiadomo. Gdyby osiemnastolatka wyszła i zabrała swojego chłopaka sprzed jego oczu, to miał szansę uniknąć gniewu władcy piekła, jakby ten miał się pojawić.

- Nie udawaj, że ją znasz - sarknął były Anioł Nocy i zajął krzesło zwolnione niedawno przez jego dziewczynę. - Możesz się do niej zalecać, ale to nic nie da. Nie zależy jej na tobie.

- Niech każdy wypowiada się za siebie. Takie jest moje zdanie, ponieważ jak ostatnio namawiałem innych do swoich poglądów, to wyszliśmy na tym marnie.

- Fakt, spieprzyliśmy sprawę, ale ja to naprawię. Bez urazy, ale ty nie radziłeś sobie najlepiej z szukaniem kogoś, kto poszedłby do piekła. Jak na szatana, masz dość niewielki dar przekonywania w przeciwieństwie do mnie - zakpił z niego dawny przyjaciel. Amarissa zamrugała szybko zdezorientowana. Nie wiedziała co te słowa miały oznaczać, ale postanowiła jeszcze się nie ujawniać.

- Co masz na myśli? - zapytał Lucyfer, jakby czytał w myślach Davies.

- To ja namówiłem Amę, żeby tu była, prawda?

- Ty? Od kiedy zostałeś takim zwolennikiem wysyłania tu ludzi? Dałbym sobie rękę uciąć, że po nieudanych poszukiwaniach, nie chciałeś mieć z tym nic wspólnego.

- Bo tak było, ale poznałem ją - Samiel rozsiadł się wygodniej na krześle i westchnął chrapliwie. - Ona była taka zagubiona. W dodatku bez żadnej rodziny. Jej ojciec to totalny buc, który także ma ją gdzieś, a Ama tak usilnie pragnęła być kimś lepszym niż on. Dzieciaki z patologicznych rodzin czy innych gównianych warunków często tak reagują. Próbują wręcz na siłę pokazać jak bardzo różnią się od rodzica albo rodziców. Wiedziałem, że to musi być ona. Zło i dobro idealnie zmieszane w jedną osobę. Zrozumiałem, że jedynie ktoś taki może być kluczem do naszego ratunku. Naszego zbawienia.

- O, bracie, chyba zalałeś się jak cholera, skoro mówisz mi takie rzeczy, ale uratuję cię, zanim powiesz swojemu wrogowi o jedno słowo za dużo - starał się uciszyć go diabeł i Amarissa zaczęła się zastanawiać czy nie chodziło o to, że wyczuł jej obecność, więc chciał oszczędzić nastolatce czegoś, co mogło ją zranić. Tyle, że Davies wolała to usłyszeć. Siedziała jak zaklęta i słuchała, czując, że zaraz padnie coś gorszego niż wszystkie złe przeczucia, które ostatnio miewała.

- Nie jesteśmy już braćmi - zaznaczył Samiel. - Nie skończyłem ci opowiadać. Widzisz, przekonałem Amarissę o tym, że mi na niej zależy i to miało przeważyć szalę, ponieważ ona na pewno rozważała piekło jeszcze przed naszym pogodzeniem. Taki już ma charakter. Przeczuwałem to, ale dopiero, kiedy się pogodziliśmy, to decyzja zapadła i nie zrobiłem tego, tak jak ty, że wyskakiwałeś z takim ,,Hej, chcesz iść do piekła na sto lat?" Opowiedziałem jej zamiast tego o wszystkich, którzy stracili życie w twojej szalonej pogoni za męczennikiem i gdy powiedziała mi wprost, że do ciebie przyjdzie, to błagałem ją, żeby tego nie robiła.

- Co?

- Tak, braciszku, bo to jest psychologia odwrócona, przekręcona czy jakoś tak. Nakłaniasz kogoś, żeby czegoś nie zrobił, jeżeli wiesz, że ta osoba jest uparta i to tylko bardziej sprowokuje ją do zrobienia czegoś. Po fakcie nikt nie może zwalić winy na ciebie, bo przecież prosiłeś o to, żeby dać sobie z tym spokój i to była jej decyzja. Im bardziej ktoś prosi, żebyś tego nie robił, tym bardziej ktoś chce to zrobić. Tak działa ludzki mózg i o ile my anioły czy nawet demony żyjemy dłużej, no i nie tak łatwo nas wykiwać, to Ama ledwo co stała się pełnoletnia i żyła wśród ludzi. Niezależnie od jej rodziców, to wciąż myśli jak człowiek i można nią manipulować jak człowiekiem.

- Wykorzystałeś ją - stwierdził Lucyfer, ale bez ostracyzmu. Po prostu wypowiedział na głos fakt, tak samo bezuczuciowo jak można by wypowiedzieć stwierdzenie, że trawa była zielona.

- Nie rób z siebie takiego moralisty. Czyż nie zamierzałeś zrobić tego samego? Uczyniłbyś to, gdyby wybrała ciebie z tym, że prawdopodobnie nieudolnie. Ja podołałem zadaniu i to ja będę z tym żyć, więc daruj sobie wyrzuty. Nie jesteś lepszy.

- Nie będę zaprzeczał, ale jaki masz plan? Poczekać sto lat, a potem ją rzucić? - dopytywał blondyn.

- Rzucić? - powtórzył powoli Sam, jakby pierwszy raz wymawiał ten wyraz.

- A zależy ci w ogóle na niej, skoro była dla ciebie narzędziem do odkupienia?

- Co cię to obchodzi? Zresztą to nie ma znaczenia - obruszył się Anioł Śmierci.

- Zwykła ciekawość. W końcu mnie ona już nie zaprowadzi do piekła - zażartował szatan. Sam wydał z siebie coś na pozór szczeku, co miało ukryć śmiech.

- Chyba powinienem już iść, ale ta rozmowa...

- Zostanie między nami - zapewnił władca piekieł. - Jeżeli mam zatrzymać dla siebie jakąś tajemnicę, to wyłącznie twoją. Wzgląd przez stare lata. Tobie jednak było najbliżej do bycia mi bratem.

- Vice versa - mruknął cicho anioł.

Odgłos odsuwanego krzesła wyrwał Davies z letargu. Nie wiedziała, kiedy ugryzła się w dłoń tak mocno, że z rany płynęła krew, a na wewnętrznej i zewnętrznej stronie pojawiły się dwa pół księżyce. Miała wrażenie, że tonęła i nie umiała złapać tchu. Jej płuca odmawiały współpracy.

- Ona jest dobrą dziewczyną - rzucił na odchodne Samiel. - W innych okolicznościach żylibyśmy pełnym radości życiem, lecz nie mogę beztrosko zakładać rodziny, kiedy tyle aniołów cierpi, a ja jestem współwinny razem z tobą. Musiałem wybrać i odebrać jej te lata, aby uratować pozostałych. Będę jej pomagać, jak mogę, ale czasem nie jestem w stanie na nią patrzeć, gdyż wydaje mi się, że jest jednym wielkim grzechem, który popełniłem.

Mężczyźni wyszli, ale Amarissa nie ruszyła się z miejsca. Była tylko marną, zmanipulowaną przez inteligentniejszych od siebie dziewczynką. To, co uważała za święte, było oszustwem i to spaczonym do granic możliwości. Jedyna miłość, jaka istniała w jej związku z Samielem, to ta, która skłoniła go do tego, żeby pokierować ją do piekła. Miłość do jego braci i sióstr. Davies wolałaby usłyszeć od niego wprost, że potrzebował, by się tutaj znalazła niż znosić odgrywanie tej komedii przez tyle tygodni. Gdy ona się zakochiwała, ten widział szansę na powrót w ramiona Boga. Osiemnastolatka zdała sobie sprawę, że nie była zraniona, a wściekła. Po raz kolejny wykorzystano jej naiwność i fakt, że lgnęła do czegoś, co byłoby choć namiastką rodziny. Czyste uczucia, jakimi darzyła Samiela, były jego asem w rękawie, podczas partyjki pokera, tylko, że Amarissa nie miała nawet pojęcia, że w niego gra.

Słowa mogą znaczyć bardzo wiele albo być zupełnie pustymi. To czyny są jawnym dowodem na to jaka naprawdę wartość się za nimi kryła. Mówiąc jedno, a robiąc coś zgoła odmiennego, odbiera się im jakiekolwiek znaczenie. Amarissa wówczas nie chciała usłyszeć przeprosin od swojego chłopaka, bo wiedziała, że one nie były niczym poza żałosnym i bezsensownym dźwiękiem. Ona pragnęła ujrzeć zmianę, by móc powiedzieć, że jej los się odwrócił i nie popełni błędów swojej matki. Świat się zmieniał, lecz niektórzy pozostawali tacy sami. Dziewczyna zaczęła wątpić czy ludzie, anioły lub demony, a nawet Bóg, potrafili się kiedykolwiek zmienić.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top