15. Przyjaciele dzielą sekrety i łoża

Anioły Dnia, Samiel oraz Lilith wpadli do rezydencji w pośpiechu. Michael nadal trzymał na rękach Rafaela i przesuwał nerwowo wzrok z boku na bok, jakby szukał czegoś, co mogło uratować chłopaka.

- Leki, twoje specyfiki - wymamrotał do szatyna. - Trzymasz je tam, gdzie zawsze?

- Nie ma tam nic dla mnie.

- Co ty pleciesz? Przecież...

- Mikey, nie znajdziesz nic, co może być użyteczne. Jedyna rzecz, która poradziłaby sobie z taką raną, to moja maść, ale nie mam zapasu. Miałem zamiar robić na bieżąco i oddawać Amarissie - wyjaśnił, po czym jego głowa opadła i anioł uzdrawiania zaczął przypominać szmacianą lalkę.

- Rafael! Jasna cholera, nie - Mężczyzna upadł na kolana i zaczął lekko potrząsać rannym aniołem. Gabriel podszedł do nich i przytrzymał ręce przyjaciela, choć sam miał ochotę zwymiotować z nerwów.

Okularnik obejrzał klatkę piersiową przyjaciela, a ta - ku jego wielkiej radości - wciąż się unosiła. Oddech Rafaela był płytki, ale wciąż się pojawiał i to było najważniejsze dla chłopców.

- On żyje, on nadal żyje - powtarzał bez końca Gabriel, chcąc uspokoić byłego dowódcę Niebiańskiej Armii i siebie również.

- On umiera! - wydarł się Michael i niemal zaszlochał. Okularnik był zszokowany, bo nigdy wcześniej nie widział, żeby lider Dnia stracił nad sobą panowanie do takiego stopnia, że właściwie nic do niego nie docierało. Przemknęła mu przez głowę nieproszona myśl, że cierpiał on bardziej niż wszystkim się wydawało, podczas kłótni z przyjacielem. Czy zdążyli się pogodzić? Niezupełnie, uświadomił sobie Gabriel i zacisnął ręce w pięści, żeby nie wybuchnąć płaczem. Nie chciał śmierci jednego z najlepszych przyjaciół. Rafael był ostatnią osobą, która powinna umrzeć z nich wszystkich. Nikt nie miał równie czystego serca, co on.

- Musimy mu zrobić opatrunki i poszukajmy czegoś w jego dziwnych miksturach - zaproponował to, co wcześniej kolega, anioł łączności.

- Powiedział, że uratować go może tylko ta maść lecznicza, ale ją ma tylko... - Blondyn zamarł i odwrócił głowę w stronę Sama. - Samiel, czy jest możliwość skontaktowania się z Amarissą tak, że nam coś przekazała? Znasz się na tym. Byłeś chyba kiedyś w piekle, prawda? Przyjaźniłeś się z Lucyferem, więc na pewno zdradził ci coś o tym jak się tam dostać.

- Ja... - zawahał się Anioł Śmierci. Początkowo nie zamierzał mówić nikomu o swoich umiejętnościach przenikania do piekła i trzymał się tego postanowienia, ponieważ nie darzył Dnia ogromnym zaufaniem, jednak oni poszli razem z nim, żeby odbić matkę demonów, pomimo swoich uprzedzeń. Zachowanie Michaela także dało mu do myślenia. Nigdy nie spodziewał się zobaczyć kogoś tak potężnego w całkowitej rozsypce. Spojrzenie - niegdyś harde - wówczas pełne było bezradności.

- Potrafię raz na jakiś czas przeniknąć do piekła bez wiedzy Lucyfera. Na krótko i dlatego staram się nie nadużywać tych wizyt, ale byłem parę razy u Amy.

Jeśli Michaela dotknęło to, że chłopak nie zdradził się ani słowem o swoich podróżach do ukochanej, to absolutnie nie pokazał tego po sobie. Nie obchodziły go sekrety byłego Anioła Nocy. Pragnął jedynie otrzymać pomoc dla Rafaela.

- Proszę, idź do niej teraz i weź od niej maść, którą dostała od Rafaela. Zdaję sobie sprawę, że jest jej potrzebna, ale obiecuję, że oddamy jej dwa razy tyle. Jak będzie trzeba, to zrobię dla niej całą wannę, tylko musi dać ją nam w tej chwili. On - Spojrzał załamany na szatyna. - Stracił dużo krwi. Nie wiem ile jeszcze wytrzyma. Bardzo cię proszę. Zrobię wszystko, czego zażądasz, ale uratuj go.

Przywódca Dnia błagający o ratunek na kolanach był czymś tak wstrząsającym, że nawet Sam się przejął i skinął niemal machinalnie głową. Mężczyzna nieco się rozluźnił, ale nadal był kłębkiem nerwów, bo wiedział, że każda sekunda się liczyła.

- Dobrze, ale nie obiecuję, że ona wciąż ją ma. Ostatnio była ranna i mogła ją zużyć.

Lilith popatrzyła na Samiela ze zgrozą na twarzy. Rozumiała, że w piekle jej przyjaciółce nie będzie się przelewać, ale potwierdzenie tego tylko ją dobiło. Przed Davies było jeszcze tyle lat ciężkiej katorgi. Nawet matka demonów nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

- Idź już! - krzyknął Michael i załamał mu się przy tym głos. Gabriel ujrzał na jego twarzy łzy, mimo, że próbował je ukryć przed resztą grupy. Przywódca Dnia nigdy nie płakał. Żadne z jego przyjaciół przez tysiące lat nie miało okazji zobaczyć choć pojedynczej łzy na twarzy anioła, aż do teraz, kiedy Rafael wydawał ostatnie tchnienia.

Samiel rozpłynął się w powietrzu, skinąwszy wcześniej głową w stronę Lilith, gdy ta wyszeptała do niego: powiedz jej. Chciała, by przekazał swojej dziewczynie, że nie musiała się o nią martwić.

- Przyniosę bandaże i apteczkę - zaoferowała Dahlia, ale nie była pewna czy blondyn ją usłyszał. Spojrzała więc na matkę demonów, która podała jej rękę.

- Prowadź, pomogę ci.

Kiedy na korytarzu został sam dream team, Gabriel dotknął ramienia przyjaciela.

- On przeżyje, rozumiesz? Nie traćmy nadziei. Samiel zaraz przyniesie maść i wszystko wróci do normy.

Michael nie odpowiedział i bezustannie przyciskał dłonie do rany Rafaela tak, jakby wierzył, że zatrzyma w ten sposób krwawienie.

- To silny chłopak, chociaż nie wygląda. Wytrwa to. Może nie ma kupy mięśni jak ty, ale nie znam nikogo o tak silnej woli - ciągnął dalej okularnik.

- Pokłóciłem się z nim - wydusił z siebie wreszcie były dowódca Niebiańskiej Armii. - Nie zdążyliśmy się pogodzić, bo mieliśmy porozmawiać po powrocie do domu. Jeśli on odejdzie, a my... a ja... Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy.

- On wytrzyma, Michael. Nie odejdzie od nas, a już na pewno nie od ciebie - Głos i oczy Gabriela wypełnił ogromny smutek, który kłócił się z jego zapewnieniami.

- Zaniosę go do pokoju. Nie chcę, żeby leżał na podłodze. Przyprowadź do mnie Samiela jak wróci, proszę - odrzekł zdławionym głosem aniołem. Okularnik pokiwał głową i patrzył bezradnie jak przyjaciel zabiera Rafaela z ziemi.

Gabriel przeniósł wzrok na Philipa, który zerkał na niego, jakby rozumiał co się rozgrywało w Domu Dnia. Anioł łączności był o tym całkowicie przekonany. Kiedy zwierzę zamiauczało, chłopak padł na kolana i zaczął się modlić tak żarliwie, że nie jeden zakonnik mógłby poczuć się zawstydzony. Każda modlitwa, jaką pamiętał, a znał ich wiele, wypływała z jego ust połączona z błaganiem o zdrowie Rafaela. Wątpił, że Bóg wysłucha próśb wypędzonego anioła, ale zawsze warto było spróbować. On i tak nadal kochał swego Ojca, niezależnie od tego, ile bólu mu przysporzył. Może to było toksyczne myślenie, ale z miłości do rodziców ciężko się było wyleczyć.

W czasie, kiedy okularnik się modlił, jego kot usiadł obok, jakby pragnął okazać swojemu panu wsparcie. Razem trwali w tej trudnej chwili.

***

- Lucyferze, zostaw mnie w spokoju. Chyba wyraziłam się dość jasno.

- Nie tym razem, laleczko - odezwał się Samiel, czym sprawił, że Davies niemal wyskoczyła z łóżka.

- Wróciłeś - wyszeptała w jego kurtkę, kiedy znalazła się już w jego objęciach. Nie była w stanie opisać ulgi, jaka ją przeszyła po upewnieniu się, że jej chłopak przetrwał spotkanie z byłymi przyjaciółmi z Nocy. - Co z Lilith? Powiedz, że wyciągnęliście ją z tego bagna, w które ją wepchnęłam.

- Jest cała i zdrowa. Przebywa już w Domu Dnia i biorąc pod uwagę to jak maślne oczy robiła do Dahlii, to być może właśnie całują się po kątach. Nie dam jednak za to głowy, bo aktualnie niezłe gówno się rozpętało. Rafael został ranny i to tak poważnie.

- Co?! Jak to się stało? Co z nim? - pytała rozgorączkowana Amarissa, ściskając mocno koszulę anioła.

- Nie mam pojęcia dokładnie, ale ktoś go dźgnął i stracił sporo krwi. Ma moc uzdrawiania, więc jego ciało pewnie walczy inaczej niż twoje czy moje, ale on potrzebuje pomocy. Masz wciąż maść od niego?

- Nie zużyłam jej całej. Starałam się być oszczędna, a poza tym Lucyfer mnie uzdr... - Dziewczyna zawahała się, a Samiel uniósł lekko brwi. - On mnie uleczył. Moją nogę. Tą ranę, którą ostatnio widziałeś.

- Czy on czegoś od ciebie zażądał? - zapytał nieco podejrzliwie, choć z wycofaniem Anioł Śmierci.

Powiedzmy, że spłacisz swój dług pocałunkiem.

- Nie. Chciał być miły, tak sądzę.

- To Lucyfer. On nigdy nie bywa miły bez powodu. Zawsze ma w tym jakiś cel.

To, co mówił Sam, miało dla nastolatki sens, ale jednocześnie chciała zostać tym przysłowiowym adwokatem diabła i poniekąd wziąć go w obronę. Nawet diabeł posiadał odrobinę światła, które niegdyś ofiarowywał ziemi. Ostatecznie pozostawiła tą uwagę bez komentarza.

- Maść - przypomniała sobie i wyciągnęła ją spod poduszki. - Proszę, niech ktoś da mi potem znać co z nim. Gabriel może zadzwonić czy coś w tym stylu.

- Oczywiście, Ama. Uciekam, bo on cierpi i nie chcę marnować więcej czasu.

Amarissa powinna po prostu mu przytaknąć i życzyć zdrowia Rafaelowi albo rzucić którymkolwiek z wyświechtanych frazesów, które pasowałyby do tej sytuacji, ale zamiast tego, z jej ust popłynęły inne słowa.

- Samiel, zatrzymaj się na sekundę. Muszę ci coś wyznać. Wiem, że nie mamy czasu tego przegadać, ponieważ Rafael jest w ciężkim stanie, ale chcę, żebyś to wiedział. Następnym razem możemy jakoś to omówić czy się o to pokłócić. Cokolwiek uznamy za słuszne, ale mam dość tego, że czuję się, jakby to ciążyło mi na sumieniu. Lucyfer mnie jakiś czas temu pocałował. Nie oddałam tego pocałunku, ale wolałam, abyś miał świadomość, że coś takiego miało miejsce. Teraz możesz iść i później... wiesz.

- Nie muszę tego rozważać. Nie zrobiłaś nic złego. To on próbuje tobą manipulować i wykorzystać to, że jesteś teraz podatna na zranienie. Jeśli zrobi to ponownie, to następnym razem nauczę cię jak walnąć go tak, by więcej nie powtórzył swoich awansów - odpowiedział zupełnie obojętnie Sam, co nieco zdezorientowało osiemnastolatkę.

- Nie jesteś zły? Nie mówię, że na mnie, ale nie wściekasz się na Lucyfera? - dziwiła się coraz bardziej. Nie tego oczekiwała.

- Nie warto tracić na niego czasu. Im bardziej analizujesz to, co robi albo się tym przejmujesz, to on wygrywa.

- Tak, chyba masz rację - wydukała, patrząc jak Samiel się rozmywał.

- Nie zwlekam dłużej, ponieważ Rafael czeka. Do zobaczenia... wkrótce.

Davies stała w osłupieniu jeszcze dobre kilka minut. Spodziewała się wściekłości, zazdrości, może nawet smutku, ale nie obojętności, z jaką przyjął tę nieprzyjemną wiadomość jej chłopak. Pół anielica uznała jednak, że ten był po prostu w szoku, poza tym myślami był przy koledze z Dnia i stąd wzięło się jego dziwne zachowanie. Postanowiła tego nie roztrząsać i skupić się tym, by przynajmniej mentalnie wysyłać Rafaelowi wsparcie. Niektórzy wierzyli, że manifestując coś można sprawić, iż to się spełni i choć Amarissa niekoniecznie była zwolenniczką tej idei, to przez kolejne godziny leżała i powtarzała cicho jak mantrę:

- On przeżyje.

***

Samiel ukrył twarz w dłoniach, siedząc w salonie Domu Dnia. Wyglądał na pokonanego przez dzisiejszy dzień i Lilith zastanawiała się czy było to spowodowane wyłącznie okropnymi wydarzeniami, które zadziały się podczas jej odbicia. Odrzuciła jednak natychmiast tę myśl. Zranienie przyjaciela - być może śmiertelne - musiało być wystarczająco traumatyczne dla anioła, zwłaszcza, że nadal przechodził żałobę po Ami.

- Ale odzyskał przytomność? - zapytała przejęta Dahlia. Samiel potrząsnął przecząco głową z ociąganiem.

- Nie przy mnie - zaznaczył. - Michael prawie od razu mnie wyprosił i zaczął go smarować tą maścią. Oby to pomogło, bo wątpię, że znajdziemy kogoś, kto go uzdrowi w przeciągu paru godzin.

- Myślicie, że Lucyfer zgodziłby się...

- Dahlia, nie kończ - przerwał jej natychmiast Samiel. - Nie chcę, aby on umarł, ale mieszanie do tego Lucyfera wszystko skomplikuje i skończycie jak...

- Amarissa - dokończyła Lilith, wzdychając, po czym spojrzała na dziewczynę. - Popieram Samiela. Sprzedawanie duszy czy cokolwiek zażądałby od was diabeł może okazać się zgubne dla więcej niż jednej osoby.

- Pewnie macie rację, tylko, że to nasz przyjaciel. Wiem, że wy nie znacie go tak dobrze, ale to najbardziej prawy i dobry anioł, jakiego stworzył Bóg. Nie sądzę, że kiedykolwiek uczynił komuś coś złego i on nie powinien odejść. Nie on, rozumiecie?

- Uwierz, że tak, lecz patrząc z perspektywy... cóż, śmierci, to nie zawsze ma sens. Jasne, że byłoby sprawiedliwiej, gdyby ci źli umierali szybko, zanim coś nabroją, a ci dobrzy dopiero wtedy jak będą na to gotowi, jednak świat tak nie działa. Możemy się z tym zgadzać bądź nie, ale czy to zmieni prawa tego wszechświata? Nie jesteśmy Bogiem i choć Lucyfer momentami próbował się w niego bawić, to te sytuacje miały potworne konsekwencje dla niego albo innych, zresztą my, anioły, wiemy to najlepiej. W każdym bądź razie, życzę Rafaelowi, żeby niedługo stanął w tym progu i śmiał się z tego, że wątpiliśmy w jego siły. Jeżeli tak się jednak nie stanie, to jestem zdania, że lepiej odejść z godnością i świadomością, że byłeś kochany przez wiele wspaniałych osób niż żyć tylko dlatego, że twoi przyjaciele zawarli pakt z diabłem, który może ich zniszczyć.

- Moralność dla każdego jest inna, ale myślę, że nie ma co debatować nad tym, co my byśmy zrobili, ponieważ nasz punkt widzenia jest odmienny od Michaela. Nie jesteśmy zakochani w tym chłopaku, a miłość przeważnie wygrywa z rozsądkiem. Jestem specjalistką w tej kwestii - zadrwiła Lilith, ale pozostali zamilkli po jej słowach. Kobieta zmarszczyła brwi. - Co?

- Nic. To znaczy chyba ten fragment z Michaelem nieco nas zaszokował - odparła niepewnie Dahlia. Matka demonów przyjrzała się towarzyszącej jej dwójce aniołów.

- O mój Boże, nie mówcie, że się nie domyśliliście. Przecież ten facet ma niemalże wypisane na czole to, że go kocha. Wielkimi, drukowanymi literami, szczerze mówiąc.

- Wiesz, ja tu jestem od niedawna - odchrząknął Sam.

- A ja w sumie siedzę w kuchni przez większość czasu - dodała anielica snów. Lilith posłała im wymowne spojrzenie. - No dobra, wiedzieliśmy.

- Tak, to było widać na pierwszy rzut oka - zgodził się Anioł Śmierci. - No, ale znasz mnie. Nie lubię mieszać się w cudze dramaty, kiedy mam pełno własnych tragedii.

- Ja nie miałam pojęcia jak zmotywować Michaela do wyjścia z szafy, choć kiedyś próbowałam, tłumacząc mu jak dobrze czuję się sama ze sobą po przyznaniu się do bycia lesbijką, ale nigdy nic z tego nie wynikło. To, że kocha Rafaela jest oczywiste, a w dodatku z wzajemnością, tylko, że Rafael jest cholernie nieśmiały i w życiu nie zrobiłby pierwszego kroku, więc to ten idiota musiałby wyznać mu prawdę, natomiast on, z tego, co mi się wydaję, to nie zaakceptował siebie. W sumie nawet czasem mam wrażenie, że to nie kwestia tego, że nie jest hetero, ale fakt, że po prostu miłość sprawia, że musisz pokazać temu komuś całego siebie z nadzieją, że odwzajemni twoje uczucia, a Michael nie lubi być bezbronnym. Powinien przestać traktować życie jak pole walki i zdjąć raz na jakiś czas swoją zbroję, jednak wciąż nie był gotów, także obawiam się, że jak Rafael umrze, to stracimy też i jego. Nie wiem czy on się kiedykolwiek po tym pozbiera.

- Gabriel podobnie. Może nie tak bardzo jak Michael, ale to też jego przyjaciel i zawsze łazili wszędzie razem. Ostatnio coś się u nich popsuło, a żal, że nigdy tego nie naprawili, będzie nie do opisania - powiedział Samiel. - Cholera, on pewnie teraz siedzi i się zamartwia albo obwinia. Przepraszam was, dziewczyny, ale idę do niego. Może go jakoś wesprę. Nie wiem.

- Powodzenia.

- Gdybyście czegoś potrzebowali - ty lub on – to przyjdźcie - odrzekła Dahlia z bladym uśmiechem i odprowadziła chłopaka wzrokiem do wyjścia. Później odezwała się słabo do Lilith:

- Kto by się spodziewał, że ten dzień skończy się tak fatalnie?

- Dahlio, dziękuję, że po mnie przyszłaś - zwróciła się do niej cicho kobieta.

- Przestań. Wszyscy poszliśmy cię odbić. Wiem, że nie masz o nas najlepszego zdania, zwłaszcza po sytuacji z Amarissą, ale nawet my mamy swoje momenty.

- Mam przeczucie, że to jednak ty przewodziłaś tej akcji i bez ciebie nic by się nie odbyło, a na pewno nie na taką skalę.

Blondynka wzruszyła ramionami, ale uniosła delikatnie kąciki ust.

- Bez przesady. Nie idealizuj mnie, szczególnie po ohydnych słowach, które rzucałam w twoją stronę od jakiegoś czasu – Anielica natychmiast posmutniała, przypominając sobie ile czasu zmarnowała na obwinianie się za domniemaną nienawiść matki demonów. Uznała, że będzie się tym dręczyć, kiedy znajdzie się sama.

- Nie byłam lepsza i dobrze o tym wiesz. Obie mówiłyśmy to, co wydawało nam się wówczas właściwie, ale to minęło.

- Mogę cię o coś zapytać? - Dahlia zerknęła w oczy o kolorze orzechów.

- O co chcesz, ale nie obiecuję, że będę znała odpowiedź - parsknęła w odpowiedzi kobieta.

- Na to będziesz znała. Jaką masz moc? W Domu Nocy wysadziłaś sporo rzeczy w powietrze i dlatego zastanawiałam się co jest twoją specjalnością.

- Chaos - odparła krótko. - Mogę za jego pomocą tworzyć, ale przede wszystkim niszczyć.

Nie wiedzieć czemu, jej policzki pokryły się rumieńcem, jakby było to jakąś ujmą na honorze, więc Dahlia poczuła potrzebę przekonania matki demonów, że ją to nie przerażało.

- Ponoć niektórzy uważają miłość za chaos, także to piękny stan. Bywa, że nie ma nic lepszego niż tkwienie w chaosie i to mogłaby być definicja życia z tymi zjebami przez setki lat - zaśmiała się dziewczyna. - Nie zamieniłabym tego chaosu na najpiękniejszy porządek.

Lilith była prawie pewna, że ta nie mówiła dłużej o swoich przyjaciołach, ale przemilczała to.

- Cholera, jesteś zmęczona - stwierdziła nagle Dahlia. - Zupełnie wyleciało mi to z głowy przez to zamieszanie. Chodź, zaprowadzę cię do jakiegoś pokoju gościnnego. Znajdę tylko pościel i...

- Poczekaj, mogłabym zostać tutaj? - poprosiła ją matka demonów, nieświadomie dotykając dłoni blondynki. Kiedy tylko się zorientowała, to od razu cofnęła rękę, co nie umknęło uwadze anielicy. Lilith, mimo, że jeszcze w Domu Nocy, praktycznie się na nią rzuciła, to teraz ogarniał ją wstyd niczym nastolatkę. Miała za sobą wieki doświadczenia i choć dawno uznała już, że nie czeka ją taki rodzaj zauroczenia, jaki przeżywała wraz z Asmodeuszem, oto była z płonącymi policzkami z powodu jednego przypadkowego dotyku.

- W salonie? Jest tu, co prawda, kanapa, ale myślę, że w łóżku byłoby ci wygodniej.

- I tak wątpię, że uda mi się zasnąć - No i chciałabym zostać przy tobie jak najdłużej, a nie mam odwagi zapraszać cię jeszcze do sypialni, dodała w myślach.

- Może pomóc ci zasnąć? - zaproponowała Dahlia. - W końcu moją specjalnością jest usypianie innych i dawanie im takich snów, na jakie według mnie zasługują.

- A na jaki ja zasłużyłam? - spytała chytrze matka demonów. Anielica udała, że poważnie to rozważa.

- Możesz to sprawdzić, ale musisz mi zaufać i pozwolić działać.

- Okej, zdaję się na ciebie.

Dziewczyna usiadła na kanapie i nakazała matce demonów gestem zbliżyć się do niej. Lilith w nagłym przypływie brawury zajęła swoje miejsce tak, że położyła głowę na kolanach Dahlii. Ta przesunęła palcami po jej włosach i w pierwszej chwili kobieta wzięła to za pieszczotę, ale zaraz zrozumiała, że niewielka dłoń próbowała ją uśpić za pomocą magii. Lilith zaczęła ogarniać senność i anielica snów przestała jej dotykać.

- Nie przestawaj - mruknęła matka demonów. Nie zobaczyła już uśmiechu blondynki, kiedy powróciła do przeczesywania jej włosów palcami, ponieważ odpłynęła.

Wreszcie matka demonów przespała całą noc, nie budząc się i śniąc o spokoju.

***

Michael starannie posmarował ranę Rafaela, zużywając do tego całą maść dostarczoną przez Samiela. Mężczyzna z trudem owinął brzuch przyjaciela w bandaże, ponieważ trzęsły mu się ręce bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przerażało go to, że chłopak wciąż krwawił, pomimo, że stracił już sporo krwi. Lider Dnia nie musiał być znawcą medycyny, aby wiedzieć, iż to nie oznaczało nic dobrego. Dwa razy omal nie stanęło mu serce, kiedy zdawało mu się, że ranny anioł przestał oddychać. Zaraz palce Michaela znajdowały się na szyi jego obiektu westchnień i sprawdzały puls. Blondyn za drugim razem po prostu wybuchł płaczem, nie mogąc znieść tego napięcia.

Myślał o każdym słowie, które nie padło z jego ust, a być może powinno, ale także o tych, które były niewybaczalne, patrząc z perspektywy czasu. Bał się, że już nigdy nie będzie miał szansy ich odwołać. Rozmowa, którą zamierzali odbyć po powrocie z Domu Nocy, przepadła, jednak Michael nie mógł się z tym pogodzić. Gdy wreszcie zdobył się na odwagę, by wyznać swoje grzechy, to świat zrobił mu na przekór.

- Przepraszam, Rafaelu. Przepraszam za każdą krzywdę, jakiej doznałeś z mojej winy – odezwał się były dowódca Niebiańskiej Armii i wydawało mu się, że stłamszony głos nie pochodził od niego. Brakowało w nim dawnej siły i pewności siebie. Pozostał jedynie rozdzierający go żal. - Nie miałem w planach cię zranić, ale wiem, że to uczyniłem i to nie raz. Najgorsze jest jednak to, że robiłem to ze strachu przed sobą i... moją miłością do ciebie.

Łzy płynęły ciurkiem po twarzy Michaela, podczas gdy on pierwszy raz wypowiedział na głos prawdę o sobie samym. Rafaela niestety nie ocuciło nawet to magiczne słowo, o którym zawsze marzył. Miłość.

- Tak, najdroższy przyjacielu, kocham cię i to absolutnie nie w koleżeński sposób. Przez długi czas myślałem, że miłość jest słabością; bałem się jej, ale jeśli to ty jesteś moją słabością, to czuję się najsilniejszym aniołem, jaki istniał. Możemy iść na wojnę, którą z pewnością przegramy, lecz kiedy spojrzę w twe oczy, to napełni mnie nadzieja. Chciałbym teraz przekazać ci tą siłę, którą mi niejednokrotnie ofiarowywałeś, choć nie zawsze świadomie. Gdyby miłość mogła leczyć, to byłbyś całkiem zdrowy, gdyż kocham cię bardziej niż samego siebie, co może nie jest właściwym przykładem, bo nie mam dla siebie zbyt wielu pozytywnych uczuć, ale jestem pewien, że cię kocham. Nic nie jest dla mnie bardziej oczywiste. Znasz mnie lepiej niż inni i wiesz, że nie należałem do grona romantyków, którzy gonią za miłością, ale fakty są takie, że wiekami wzdychałem do ciebie, wyobrażając sobie jakby to było, gdybyś zechciał ze mną być - Mężczyzna zaśmiał się z nutką szaleństwa. - Kiedyś rozmawialiśmy i powiedziałeś, że podziwiasz moją miłość do Boga oraz to, że jest dla mnie najważniejszy, chociaż tak źle nas potraktował. Myliłeś się przyjacielu, ponieważ to nie nasz Ojciec ma pierwsze miejsce na mojej liście. To ty byłeś, jesteś i zawsze będziesz dla mnie najważniejszy, a jeśli Bóg mi cię odbierze, to nie chcę takiego Boga. To, co mówię, jest zapewne świętokradztwem, lecz nie dbam o to. Ty jesteś moją świętością. Ty i moja miłość do ciebie.

Michael ujął delikatnie rękę chłopaka i przez moment przysiągłby, że ten drgnął, ale przez kolejną minutę nie wydarzyło się nic innego, więc przywódca Aniołów Dnia kontynuował swoją przemowę.

- To zawsze byłeś ty. Od chwili, kiedy cię po raz pierwszy ujrzałem po tamtej pamiętnej bitwie. Leczyłeś wtedy rannych. Ja... wiedziałem wówczas, że przepadłem i mimo, że każdą przegraną uważałem za porażkę, to przeraziłem się, ponieważ zrozumiałem, że wcale mi to nie przeszkadzało. Zyskałeś nade mną władzę, o jakiej marzyli wszyscy moi przeciwnicy i to tylko dzięki jednemu spojrzeniu - westchnął załamany anioł, którego umysł przepełniały wspomnienia. Nie chciał, żeby tak wyglądało jego wyznanie miłosne, ale wolał wyrzucić je z siebie na wypadek, gdyby jego ukochany nie przeżył. Wątpił, że ten go słyszał, ale nie przestawał mówić. - Muszę przyznać, że prędko poczułem strach, bo co ludzie powiedzą, kiedy poznają prawdę o mojej orientacji? No i przede wszystkim, co powie główny zainteresowany. Wiedziałem, że jesteś wyrozumiały i cudowny. Przecież przyjaźnisz się z Dahlią, która jest lesbijką, więc raczej nie miałbyś nic przeciwko, ale jedno dowiedzieć się, że ktoś jest gejem, a co innego usłyszeć, że ta osoba cię kocha. To może przytłoczyć. Zastanawiałeś się jakiś czas temu czym szantażował mnie Lucyfer, że zgodziłem się na wszystkie potworności i zwabianie jego potencjalnych ofiar do nas. To był ten skrywany przez wieki sekret, o którym nie miał pojęcia nikt, prócz mnie i może Boga. Bałem się miłości, którą czułem i żałuję każdej sekundy, w której tak myślałem. Nie zasłużyłeś na coś takiego.

Wtem powieki Rafaela uniosły się, odsłaniając piwne tęczówki. Michaelowi zdawało się, że śnił. W końcu on nie mógł mieć tyle szczęścia, by jego ukochany ozdrowiał, lecz oto wpatrywał się w niego z czułością, jakiej wcześniej w nim nie dostrzegał, a przynajmniej nie, gdy chodziło o patrzenie w jego kierunku.

- Rafaelu, ty... - Głos uwiązł mu w gardle. Przed chwilą słowa wylewały się z niego strumieniem, ale powrócił strach przed odrzuceniem. - Jak się czujesz?

- Całkiem dobrze jak na moją sytuację. Moja moc uzdrawiania działała pełną parą, choć kluczowe okazało się to - Wskazał na pustą tubkę po maści. - Uratowałeś mnie, Mikey.

- Nic nie zrobiłem. To Samiel przyniósł ją od Amarissy, ale to jak to uczynił jest dłuższą historią, a nie chciałbym cię teraz męczyć.

Chłopak potrząsnął energicznie głową i połączył ich spojrzenia.

- Nie opuszczałeś mnie na krok. Mimo, że przez moment byłem nieprzytomny, to czułem twoją obecność. Nie pozwoliłeś mi odejść.

- Jak mógłbym to zrobić? Jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół.

- Nie to kilka minut temu mówiłeś - zauważył słusznie szatyn, a Michael wściekle się zarumienił.

- Słyszałeś mnie? - spytał zszokowany anioł. Tym razem Rafael skinął głową.

- Ocknąłem się jak zacząłeś opowiadać mi o swoim uczuciu, zatem pozwoliłem sobie poleżeć bez ruchu jeszcze trochę. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, lecz byłem ciekaw.

- Skąd! Może odrobinę żałuję, że musiałem się zamartwiać o ciebie dłużej niż to było konieczne, ale tak czy siak, to, co powiedziałem, miało dotrzeć do twoich uszu. Po prostu zastanawiam się co teraz będzie z nami.

- Sądziłem, że to oczywiste - odparł anioł uzdrawiania.

- Brzydzisz się mną? Wolisz zerwać ze mną kontakt? Zrozumiem, masz do tego prawo, ale powiedz, czego potrzebujesz. Ja się dostosuję.

- Potrzebuję ciebie, ty idioto!

Michaela zamurowało i ponownie miał wrażenie, że to sen zesłany na niego przez Dahlię, która pragnęła mu ulżyć w bólu.

- Kocham cię od wieków i naprawdę musiałeś być ślepy, skoro tego nie dostrzegłeś - kontynuował z lekkim rozbawieniem, ale i pobłażaniem chłopak. - Ta bitwa, na której się poznaliśmy, nie była dla mnie początkiem, bo słyszałem o tobie, tak jak każdy anioł, gdy żyliśmy w zgodzie z Bogiem. Stałeś się legendą i podziwiałem cię za twe heroiczne czyny. Uwielbiałem poznawać nowe historie z twoim udziałem. Marzyłem o poznaniu cię na długo przed naszym pierwszym spotkaniem i wreszcie dostałem na to szansę. Zgłosiłem się do pomocy przy rannych po bitwie, w której miałeś przewodzić Niebiańskiej Armii. Na myśl o jatce, jaka się tam odbyła, do tej pory mi niedobrze, ale postanowiłem wziąć z ciebie przykład i być twardym. Wtedy cię ujrzałem na żywo. Stałem pomiędzy setkami ciężko rannych aniołów jęczących z bólu i obserwowałem jak dumnie kroczysz umorusany krwią i ziemią. Wyglądałeś jak bóg wojny. Tak dostojny, pomimo zmęczenia i w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że ja nie chcę tobą być, ale z tobą być. Nie dorównałbym ci. Jesteś jedyny w swoim rodzaju i nikt cię nie doścignie. Pragnąłem spędzać przy twoim boku każdą sekundę i szczęśliwie dla mnie, zaprzyjaźniliśmy się. Nigdy jednak nie traktowałeś mnie inaczej niż pozostałych, więc kryłem się ze swoim uczuciami. Uważałem, że ktoś tak silny, wytrwały i pewny siebie nigdy by nie spojrzał przychylnie na kogoś takiego jak ja. Darzyłem cię miłością w ciszy, lecz potem pocałowaliśmy się. Nawet nie wiem czemu akurat wówczas się przełamałem, ale ty oddałeś pocałunek i myślałem czy też miałem nadzieję, że też nie jestem ci obojętny. Niestety, kazałeś mi o tym zapomnieć i uznałem, że wcale nie planowałeś się ze mną całować. Byłeś zdołowany i tak dalej. Zacząłem cię unikać, chociaż zabijało mnie to. Kocham cię, Michael i jeżeli to wszystko, co mówiłeś, jest prawdą, to potwierdź to jeszcze raz. Muszę to znów usłyszeć.

Lider Dnia ujął jego dłonie i ze łzami w oczach śmiał się z lekkością, której dawno nie czuł.

- Kocham cię jak wariat, Rafaelu. Możesz uważać, że to ja jestem bohaterem, ponieważ brałem udział w tych wszystkich wojnach, ale dla mnie to zawsze ty byłeś moją lepszą połową. Swoją delikatnością i dobrocią zmieniasz świat na lepszy. Ba, mnie również! Jesteś miłością mojego parszywego życia i przepraszam, że potrzebowałem tyle czasu, aby móc wyznać ci prawdę. Wystraszyłem się, że mnie nie zechcesz po tym pocałunku, co teraz brzmi tak głupio, ale nie myślałem za dużo. Strach przesłonił mi zdrowy rozsądek. Przebacz mi, błagam.

- Nie musisz o to prosić. Już ci przebaczyłem po tym, co mi wyjawiłeś, nawet jeżeli byłem w twoim mniemaniu nieprzytomny. Mam za to jedną prośbę - Anioł zrobił stosowną pauzę. - Pocałuj mnie. Bez strachu i uciekania. Pocałuj mnie, aż będziesz miał dość.

- Nigdy nie będę miał dosyć - zapewnił go Michael i porwał go w objęcia. Warga chłopaka była lekko pęknięta, gdyż przegryzł ją, kiedy był ranny. Byłemu przywódcy Niebiańskiej Armii to absolutnie nie przeszkadzało. Rafael był idealny. Dopasował się do niego jak brakujący fragment układanki. Ten delikatny element, którego nie mógł w sobie odnaleźć.

- Ty płaczesz - stwierdził, odsuwając się nieco anioł uzdrawiania. - Czemu?

- Jestem taki szczęśliwy. Żyjesz. Jesteś tu. Mam cię przy sobie. Ja...

Rafael pogłaskał mokry policzek blondyna. Jego palce natrafiły na maleńką bliznę, którą trudno było dostrzec, łatwiej poczuć. Pamiątka po jakimś pojedynku. Całe ciało mężczyzny było pejzażem przedstawiającym wojny, w których ten uczestniczył i jego ukochany pragnął je odkrywać.

- Czy ty chciałbyś się ze mną kochać? - zapytał jednym tchem Rafael. Michael miał wrażenie, że serce przyśpieszyło mu tak bardzo, iż zaraz się zatrzyma. Nie przyznałby się do tego przyjacielowi, ale nie raz nocami wyobrażał sobie ich splecionych w miłosnym uścisku, wstydząc się, że fantazjował o takich rzeczach. Jego wyobrażenia miały teraz szansę zostać skonfrontowane z rzeczywistością. Lider Dnia musiał jednak myśleć o obiekcie swoich westchnień i jego zdrowiu.

- Rafaelu, o niczym innym nie marzę, ale parę godzin temu ktoś cię bardzo poważnie zranił. Omal tego nie przeżyłeś. Nie powinieneś się przemęczać - ostudził jego zapał. Chłopak jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi i odsunął koc, którym był przykryty, a następnie zdjął górną część ubrania, która była zakrwawiona i powoli odwinął bandaże. Brzuch anioła nie był w żaden sposób uszkodzony. Jedynym dowodem na to, że kiedyś ktoś go zranił, była cienka szrama w dolnych partiach brzucha.

- Plusy bycia mną - zażartował i splótł ręce na piersiach, jakby próbował się zasłonić. Michael złapał go za nie ostrożnie, po czym ponownie odsunął. Piwne oczy przyjrzały mu się z lękiem i podnieceniem jednocześnie.

- Nie musisz się wstydzić. Nie ma w tobie nic, co by mi się nie podobało - zapewnił przywódca Aniołów Dnia i przysunął się do niego.

- Naprawdę?

- Mhm. Na przykład twoja piękna twarz - mruknął i pocałował go w szczękę. - Twoje szczupłe ramiona.

Kolejny pocałunek wylądował właśnie na nich, a Rafael zadrżał.

- Twój tors - Znów pocałunek, tym razem na środku jego klatki piersiowej. - Wszystko.

- Robiłeś to kiedyś? - spytał cicho szatyn.

- Nie, nigdy.

- Więc to dla nas obu pierwszy raz.

- Zawsze byłeś dla mnie pierwszy i jedyny. Wiedziałem, że albo ty, albo nikt inny - wyznał nieśmiało mężczyzna. Jego przyjaciel nie zostawił tych słów bez reakcji i po raz kolejny połączył ich wargi, przy okazji ściągając mu koszulkę, na której wciąż widniały plamy z krwi. Pozwolił też sobie na coraz odważniejsze eksplorowanie klatki piersiowej Michaela. Mięśnie byłego żołnierza były twarde jak skała, lecz pod dłońmi Rafaela zdawały się mięknąć.

Przywódca Dnia przeszył chłopaka wzrokiem, sprawiając, że ten niemal zapomniał oddychać, kiedy zanurzył się w niebieskiej toni jego tęczówek. Blondyn ułożył dłonie na ramionach anioła uzdrawiania i nieco go popchnął, aby obaj wylądowali w pościeli. Ich usta z każdym pocałunkiem stawały się jeszcze bardziej nienasycone. Pragnęli przynależeć do siebie nawet fizycznie, a ciała odzwierciedlały te pragnienia.

Żaden z nich nie był w stanie przypomnieć sobie chwili, gdy pozbyli reszty swoich ubrań, ale wkrótce dzieliła ich tylko skóra. Michaela urzekło to jak Rafael oblewał się rumieńcem, kiedy jego dłonie wędrowały niżej. Był tak niewinny, że mężczyzna miał ochotę ponownie się popłakać i nie pamiętał dnia, w którym kiedykolwiek wylałby tyle łez. Nie czuł jednak wstydu, ale wolność w wyrażaniu siebie. Długo skrywane emocje wreszcie wychodziły na wierzch i o ironio, lider Aniołów Dnia miał poczucie bycia ludzkim.

- Zróbmy to - wyszeptał zduszonym głosem Rafael. Ukochany chłopaka zgodził się, przyciskając się do niego z większą mocą i podnieceniem. Szatyn wyobrażając sobie pierwszy raz z Michaelem, nie spodziewał się z jaką delikatnością podejdzie do tego mężczyzna. Biła od niego pasja, ale dominowała troska o to, by ten w żaden sposób nie cierpiał, a czerpał z ich zbliżenia jak najwięcej przyjemności. On sam właściwie tonął w rozkoszy i nawet stres związany z pierwszym razem zszedł na drugi plan.

Wkrótce obaj złapali odpowiedni rytm i poruszali się w harmonii, stając się plątaniną ciał i uczuć. Po torsie Michaela spłynęła kropla potu, kiedy on odnajdywał siebie w pokładach spełnienia. Rafael chwycił go mocno za włosy, na co on zamruczał. Były przywódca Niebiańskiej Armii nie poznawał się. Nie pamiętał czy kiedykolwiek pozwolił sobie na taką otwartość przed drugą osobą, ale to nie był byle kto, tylko jego miłość.

Szatyn, mimo początkowego bólu, prędko przyzwyczaił się do nowej sytuacji i przyciągał swojego partnera coraz bliżej, jakby nie mógł się nim nacieszyć i chciał, żeby przeniknęli wewnętrzne powłoki, jakimi zostali obdarowani przez Boga. Ciało chłopaka zaczęło wyginać się w łuk, ale kluczowy okazał się moment, gdy wysapał krótkie:

- Kocham cię.

Michael umarł i odrodził się jednocześnie wraz z tymi słowami. Wyjęczał niewyraźnie wyznanie miłości, chowając głowę w zagłębieniu szyi Rafaela. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Problemy na moment zniknęły, a świat zatrzymał się w tej jednej słodkiej chwili. Dusza lidera Dnia nigdy nie była bardziej spokojna.

Obiekt jego westchnień przeżywał podobną ekstazę z tym, że u niego pojawiła się nieznana mu wcześniej śmiałość. Nie obawiał się pokazać własnej rozkoszy. Był tam, gdzie powinien być. W ramionach kogoś, kogo kochał przez wiele wieków.

Kilka minut później leżeli wtuleni w siebie i zmęczeni. Anioł uzdrawiania głaskał Michaela po włosach, podczas gdy ten rysował wzorki na jego plecach i wzdychał z zadowoleniem.

- A ja głupi sądziłem, że nie można kochać cię mocniej - westchnął między jedną pieszczotą a drugą były dowódca Niebiańskiej Armii.

- Pomyśl co będzie po naszym setnym razie. Chyba wybuchniemy z miłości - zakpił jego ukochany. Oczy chłopaka nieoczekiwanie jednak posmutniały.

- Hej, coś cię boli?

- Nie o to chodzi. Po prostu zastanawiam się co dalej z nami.

Blondyn lekko się zmarszczył.

- Liczyłem, że kochanie się oznacza, iż jesteśmy gotowi na nazywanie się parą - przyznał, zaskakując samego siebie. Czasy przestraszonego Michaela minęły. Nie bał się już własnych uczuć. - Jeżeli nie jesteś przekonany, to rozumiem i możemy zwolnić albo...

- Nie! Wiem, że chcę z tobą być; nazywać cię chłopakiem i spędzić z tobą resztę życia. To o innych się martwię. Nie wiem jak zareagują.

- Cóż, o Dahlię raczej nie musimy się martwić - odparł wesoło blondyn.

- Ale co z Gabrielem? Czy on kiedyś wypowiadał się tak na poważnie o osobach jak my? - pytał bez kpiny chłopak.

- Nie przypominam sobie, ale przecież lubi Dahlię i raczej nie miałby nic przeciwko kolejnym homoseksualnym członkom Aniołów Dnia.

- Tylko, że ona nie jest z Gabem tak blisko jak my. Zawsze byliśmy jak troje muszkieterów, a teraz dwoje miałoby się całować przy nim. Wiesz, jak on nie lubi zmian, a już i tak wyjątkowo przeżył naszą kłótnię - przypomniał skruszony Rafael. Wciąż było mu głupio, bo zdawał sobie sprawę ze stresu, jaki przysporzył przyjacielowi.

- Fakt. Ostatnio nieźle napsuliśmy mu krwi. W takim razie co proponujesz?

- Nie wierzę, że to mówię, ale może poczekamy z ujawnieniem się? Powiedzmy, że pogodziliśmy się, a kiedy będzie trochę spokojniej, to zdradzimy wszystkim prawdę.

- Wydaję mi się, że zamieniliśmy się umysłami, moja miłości - zachichotał Michael. Jedynie przy aniele uzdrawiania sobie na to pozwalał i czasem przy Gabrielu. - Ale zgoda. Pozostańmy na razie sekretem, o ile będę mógł robić z tobą to...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top