13. Mroczne dusze i ich uzależniające piękno
Amarissa przesunęła dłonią po czymś twardszym i cieplejszym niż poduszki. Uniosła powieki i zamrugała gwałtownie. Powitał ją widok półnagiego Samiela leżącego obok z leniwym, porannym uśmiechem błądzącym na ustach.
- Wybacz, nie zamierzałem cię obudzić. Tak słodko spałaś - mruknął i pocałował ją w czoło.
- Co ty tu robisz?
- Mam nadzieję, że to nie uprzejma prośba o wyjście - Chłopak ułożył się w takiej pozycji, że jego twarz znajdowała się dokładnie naprzeciwko niej. - Jest mi dość wygodnie i zamierzam tu zostać, aczkolwiek jeśli mnie wyrzucisz, to odejdę, laleczko.
- Nie! Oczywiście, że nie każę ci odejść. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy to ty unikasz mnie, a nie na odwrót.
- Przepraszam, po prostu tyle się u nas dzieje i boję się, że powiem coś, co cię załamie, a masz wystarczająco wiele powodów w piekle, aby zwariować i nie zamierzam ci dokładać zmartwień. Naprawdę gdybym mógł, to spędzałbym z tobą każdą sekundę swojego wiecznego życia - zapewnił ją, głaszcząc policzek dziewczyny. - Strasznie mi przykro, że czułaś się opuszczona, bo to absolutnie nie był mój cel.
- Nie ukrywaj przede mną tego, co robicie w Londynie, ponieważ to tylko przynosi odwrotny skutek i denerwuję się jeszcze bardziej, Sam. Musimy rozmawiać, bo zwariuję - powiedziała, przesuwając dłonią po dwóch bliznach na brzuchu i żebrach chłopaka. Ten w odpowiedzi zamruczał, przez co krew w żyłach nastolatki zawrzała. Zmusiła się jednak na skupienia. Potrzebowała bowiem znać odpowiedź na jedno pytanie. - Co z Lilith? Udało wam się ją odbić?
- Tak, jest cała i zdrowa. Trochę zmęczona, ale to nic, czego nie załatwi kilka godzin snu. Asmodei nie zdążył się nią zająć. Na razie powinna odpocząć, zanim Michael i reszta zaczną ją wypytywać o wszystkie detale. Z pewnością tego dopilnuję razem z Dahlią.
- Dzięki, Lilith wiele dla mnie znaczy i zasłużyła na choć odrobinę spokoju - odparła i pozwoliła Aniołowi Śmierci się pocałować. Ich pocałunek stawał się coraz głębszy i osiemnastolatka zarzuciła mu ręce na szyję, napierając na niego całym swoim ciałem.
Wtem jej uwagę przyciągnęło delikatne muśnięcie czegoś na ramieniu. Davies oderwała się od Samiela i odwróciła głowę, po to, by ujrzeć po drugiej stronie łóżka Lucyfera. Dziewczyna wrzasnęła i zaczęła pośpiesznie przykrywać siebie oraz swojego chłopaka. Diabeł nie wydawał się być poruszony widokiem półnagiej pary.
- Co ty wyrabiasz? Wynoś się z mojego łóżka!
- Technicznie to ono należy do mnie, ale cieszę się, że aż tak się tu zadomowiłaś - odparował blondyn.
- Chyba zwariowałeś, że wcisnąłeś się między nas. To jakaś zemsta, że ostatnio ci nagadałam? - pytała wytrącona z równowagi dziewczyna. Czuła się bardzo niekomfortowo z dwoma aniołami, którzy zabiegali o jej względy, obok siebie.
- Czyżby? Mnie się zdaję, że to ty nas doprowadziłaś do takiego stanu - odrzekł bez śladu zażenowania na twarzy. - Przecież sama tego pragniesz.
- Nie wiem, o czym mówisz, do cholery. Chcę tylko, żebyś stąd wyszedł i dał nam trochę prywatności. Zasłużyliśmy na to.
- Doskonale to rozumiesz, ale łatwiej udawać głupią niż przyznać się do swoich pragnień - Lucyfer dotknął szyi Amarissy i jej tętno gwałtownie wzrosło. - Widzisz? Twoje ciało nie kłamie i wie czego chce. Dlaczego nie przyznasz tego sama przed sobą?
- Zostaw mnie w spokoju - wydusiła z trudem, ponieważ dłoń dotykająca jednego z jej czułych punktów ją rozpraszała.
- Ah, no tak. Boisz się co pomyśli o tym twój luby, ale możemy się podzielić. Każdy będzie zadowolony z takiego stanu rzeczy - powiedział radośnie Lucyfer.
- Jestem za - poparł go nieoczekiwanie Sam. Pół anielica popatrzyła na niego zszokowana, ale wyglądało na to, że był przekonany co do tej decyzji. - To będzie ciekawe, Ama. W końcu byliśmy kiedyś przyjaciółmi.
- Ale... - Dziewczyna została uciszona przez szatana, który chwycił jej podbródek i odwrócił ją do siebie. Później uwięził wargi nastolatki między swoimi. Davies nie powinna czuć się podniecona, ale mimo tego jak niezręczna i dziwaczna była ta rozmowa, to podobał się jej kierunek, w jakim zmierzała.
Podczas wymieniania płomiennych pocałunków z władcą piekła, Samiel całował ją po szyi i gładził plecy. Mogłaby przywyknąć do tej ilości uwagi, jaką dostawała w tamtej chwili, ale coś było nie w porządku.
- Chłopcy, ja tak nie mogę.
Osiemnastolatka próbowała się wyplątać z ich objęć, ale oni dwaj byli silniejsi. Wreszcie wylądowała na poduszkach, podczas gdy jej adoratorzy zawisnęli nad nią. Wyglądali jak swoje przeciwieństwa. Dzień i noc. Mroczny Samiel o czarnym spojrzeniu i sercu przepełnionym bólem oraz nadzieją, a także blond Lucyfer z zewnątrz, składający się ze światła i cieni wewnątrz duszy. Obaj mieli swoje demony i słabości, ale Amarissa wierzyła, że tkwiło w nich wiele dobra.
- Będziemy na zawsze twoi, a ty nasza – powiedzieli jednocześnie i przytrzymali tak mocno, że pół anielica wrzasnęła.
Krzyk wydostawał się z jej ust jeszcze po przebudzeniu. Davies dotykała się nerwowo, jakby próbowała się upewnić, że już nie śniła. Była zupełnie sama i nie sądziła, że w jej sytuacji to ją ucieszy, ale wolała to niż dziwny trójkąt w środku piekła. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz i zanim zdołała dobiec do łazienki, zwymiotowała na podłogę. Taka reakcja na sen erotyczny z udziałem dwóch przystojnych mężczyzn początkowo mogła wydawać się dziwna, ale przecież Amarissa obiecała siebie tylko jednemu z nich. Temu, który na nią czekał, a nie droczył się i prowokował ją, żeby się zabawić. Umysł podpowiadał jej, że sama nie wierzyła w to, iż Lucyfer był najgorszą istotą w tym miejscu, ale dziewczyna nakazała się mu uciszyć. Takie myślenie - nawet jeśli krzywdzące - było bezpieczniejsze dla niej. Nie musiała widzieć wówczas w szatanie dobra i czegoś, co tkwiło w nastolatce. Może pomogłoby jej to i nie śniłaby tego rodzaju dziwactw.
Drzwi do jej komnaty otwarły się z hukiem i pojawił się w nich Lucyfer we własnej osobie. Wyglądał prawie jak ze snu osiemnastolatki. Jego naga pierś była imponująca i wyrzeźbiona jak przez samego Boga. Zdecydowanie przebijał pod tym względem Samiela, który był nieco smuklejszy. Amarissa nie spodziewała się, że pod tymi osobliwymi fatałaszkami kryło się takie ciało. Najwyraźniej szatan zabijał czas w piekle ćwiczeniami, aby móc rozkochiwać w sobie kolejne osoby.
Davies zastanawiała się czy to była jakaś kontynuacja jej wcześniejszego snu. Miała zamiar się uszczypnąć, ale wyraz twarzy Lucyfera ją powstrzymał. Nie obdarzał jej spojrzeniem rozpalonego i pełnego pasji kochanka, a zaniepokojonego przyjaciela.
- Usłyszałem wrzask i myślałem, że ktoś cię morduje, więc przyszedłem sprawdzić kto miał czelność wejść do mojego domu - tłumaczył swoje nagłe wtargnięcie chłopak i szybko zlustrował całe pomieszczenie wzrokiem, szukając wyjaśnienia tej nieproszonej pobudki.
- Niestety, muszę cię zawieść. To był zwykły koszmar, więc możesz wrócić do spania. Nie chcemy, żebyś był potem marudny przez cały dzień - starała się zażartować Amarissa, ale wyszło jej to marnie. Wzrok Lucyfera spoczął na podłodze, gdzie wciąż znajdował się dowód słabości jego towarzyszki niedoli. Jedno pstryknięcie wystarczyło, aby podłoże znów stało się czyste. Davies wymamrotała niemrawe przeprosiny.
- Chcesz opowiedzieć? Też miewam koszmary, po których ciężko mi wrócić do normalności - przyznał władca piekła. W normalnych okolicznościach pół anielica może doceniłaby to wyznanie, ale wciąż nie doszła do siebie po śnie, w którym jej rozmówca poniekąd uczestniczył i wolała z nim nie rozmawiać, kiedy nadal tkwiła w łóżku.
- Nie, to tylko sen. Chciałabym zostać sama.
- W porządku, ale zanim wyjdę, to muszę cię o czymś poinformować - odparł Lucyfer, stojąc na progu między jej komnatą a korytarzem.
- Nie mów. Kolejna tortura? - westchnęła dziewczyna, okrywając się mocniej kołdrą, by ukryć drżenie ciała.
- Tak, ale jak się pewnie domyślasz, na razie nie wiem o niej zbyt wiele. Jeżeli to się zmieni, to dam ci znać - obiecał blondyn i bez pożegnania opuścił pokój. Amarissa dotknęła swojego uda, które niedawno zostało zmasakrowane. Ciekawiło ją co tym razem będzie opatrywać po powrocie z następnej katorgi. Coraz bardziej bała się, że wkrótce rozpadnie się na tyle kawałków, że nie zostanie nic, co mogłaby uratować.
***
Dahlia całkowicie straciła panowanie nad sobą, kiedy jak oparzona wyskoczyła z krzaków razem z Philipem. Kociak rzucał się i fukał na dziewczynę, nawet zdołał ją parokrotnie podrapać do tego stopnia, że po dłoniach spływała jej krew. Ona jednak nie zważała na protesty zwierzaka ani własny ból. Liczyło się tylko cierpienie Lilith, którego mogła wówczas doznawać. Anielica musiała ją znaleźć za wszelką cenę.
W ślad za nią pędzili pozostali bywalcy Domu Dnia. Michael cudem dogonił blondynkę i zdołał złapać jej kurtkę, nim ta z hukiem wpadła do rezydencji Nocy. Pozostali wciąż byli daleko w tyle, ale przywódca grupy niezmiennie był w świetnej kondycji, choć Asmodeusz sugerował na ostatnim spotkaniu co innego. Jedynie on dał radę napędzanej przez adrenalinę przyjaciółce.
Kiedy ta spojrzała na niego ze złością, on przytrzymał ramiona anielicy snów, aby utrzymać ją w miejscu.
- Dahlia, nie możesz tam wparować z kotem i nożem, bo skończy się to tragicznie przede wszystkim dla ciebie, ale i dla Lilith. Jeśli jest coś, co ostatnio zrozumiałem, to fakt, że Asmodeusz triumfuje, ponieważ potrafi sprawić, że wiele aniołów zaczyna ze sobą współpracować, podczas gdy Dzień jest właściwie rozbity. Nawet w naszym domu nie działo się najlepiej, gdyż każdy zajął się sobą i swoimi problemami. Przestaliśmy być drużyną i dlatego jeżeli będziemy tak działać, to Asmodei wygra. Nie możemy na to pozwolić, więc musimy walczyć razem, Dahlio - wyłożył najbardziej przekonująco jak tylko umiał Michael. Blondynka zawahała się.
- Może masz rację, ale kobieta, na której mi zależy, jest w niebezpieczeństwie i nie mogę myśleć racjonalnie. Ja...
- Wiem, kochana, zatem pozwól nam to zrobić za ciebie. Wejdziemy tam wszyscy i bez zbędnego hałasu, a jak zrobi się gorąco, to się rozdzielimy. Obiecuję, że ty zostaniesz przydzielona do szukania matki demonów, ale postępuj zgodnie z moimi wskazówkami, dobrze?
Anielica popatrzyła w spokojne oczy i dojrzała w nich skupienie, którego jej brakowało. Były przywódca Niebiańskiej Armii wiedział, co robił i nie dałby skrzywdzić Lilith, mając świadomość, ile dla niej znaczyła.
- Zgoda, będzie wejście w stylu Michaela - odpowiedziała ku uciesze wszystkich Dahlia.
- Ja to nazywam stylem zdrowego rozsądku - dorzucił swój komentarz Gabriel, a potem pochylił się do Samiela i szepnął:
- W kwestiach wojennych ataków, bo w sprawach prywatnych to Michael mózgu nie używa za często.
Anioł Śmierci zacisnął usta w wąską kreskę, aby się nie zaśmiać.
- Zastosujemy się jednak przede wszystkim do twojego wcześniejszego planu - ciągnął przywódca grupy. - Samiel, idziesz na pierwszy ogień. Czy jest jakieś miejsce, przez które możemy się tam dostać w miarę niezauważeni?
- Mogę spróbować otworzyć wam tylne drzwi, z których raczej się korzysta, ale przeszlibyśmy przez kuchnię, a później to zależy od tego, gdzie zaprowadzi nas kot. Zorientuję się dokąd idzie dopiero jak wskaże kierunek. Będę próbował zneutralizować każdego, kto stanie na mojej drodze, żeby nic się nie rozniosło. Jak Asmodei dowie się, że panoszymy mu się po domu, to będzie jatka.
- Żadnego zabijania bez powodu! - zaznaczył Michael.
- Może i jestem Śmiercią, ale nie jakimś psycholem, który podcina ludziom gardła, żeby milczeli. Tylko ich chwilowo uciszę. Żadnych zabójstw, które nie są konieczne - rzucił w odpowiedzi Samiel, wywracając oczami. Wydawało mu się, że zostawili za sobą uprzedzenia co do jego osoby.
- Ja tam bym nie płakała, jakbyś uciszył któregoś z przydupasów Asmodeusza - odezwała się Dahlia. Lider grupy zerknął na nią z dezaprobatą.
- Tu nie chodzi o nasze uczucia względem tych aniołów, a o to, by nie dawać kolejnych argumentów Asmodeuszowi. Wtargnięcie do Domu Nocy to jedno, zwłaszcza, że on zrobił to samo z naszym domem, ale zabójstwo z zimną krwią na ich ziemi... - wyjaśnił jej mężczyzna.
- Okej, będę grzeczna, ale nie traćmy już czasu!
- Racja. Samiel - zwrócił się do niego Michael. - Liczymy na ciebie. Jak nie wyjdziesz po dwudziestu minutach, to wchodzimy głównym wejściem i dajemy ci wsparcie, a teraz pokaż nam gdzie powinniśmy czekać.
Samiel posłał zdziwione spojrzenie Gabrielowi. Nieco zszokowało go to, że w razie kłopotów nie zamierzali po prostu odwołać akcji, a zapewniali mu pomoc. W końcu przez lata należał do Nocy i lepiej byłoby mieć jedną ofiarę dzisiejszego wieczora niż ryzykować kilka.
- Nie zostawiamy swoich - odpowiedział na jego nieme pytanie okularnik. Wielki morgensztern ściskany przez niego niemal nieporadnie wyglądał dość zabawnie, ale w słowach chłopaka czuć było pewność tego stwierdzenia. - Jesteś już jednym z Aniołów Dnia, więc gratulacje albo wyrazy współczucia. Cokolwiek wolisz.
Reszta pokiwała zgodnie głowami, a Rafael posłał mu nawet zdawkowy uśmiech. Doceniał to, że Anioł Śmierci z nimi współpracował, choć nie musiał.
- Wow, to wiele dla mnie znaczy. Naprawdę ja...
- Tak, jesteśmy wzruszeni. Wybacz, że nie przyniosłam na tą okazję tortu, ale mamy zadanie do wykonania, także skupmy się na nim, a świętować będziemy jak wszyscy przeżyjemy i co najważniejsze, odbijemy Lilith - wcięła się dziewczyna i pokazała niezbyt przyjaznym gestem, aby prowadził do tylnych drzwi.
Tym razem Samiel się nie odezwał, lecz w milczeniu potruchtał bardziej w stronę drzew, żeby skryć się przed tymi, którzy mogli akurat wyjrzeć przez okno. Anioł sprawnie podprowadził pozostałych niedaleko tyłów Domu Nocy, a sam rozwinął swoje czarne skrzydła i poleciał z powrotem do frontowych drzwi.
- Oby mu się udało - westchnął cicho Rafael. Nie podobała mu się wizja rzezi, która mogła się odbyć, gdyby coś poszło nie tak. Michael uniósł rękę tak, jakby chciał pogłaskać przyjaciela, ale prędko ją opuścił, nim ten zdążył się zorientować. Wolał nie peszyć go w obecności reszty grupy, zresztą nie miał pojęcia czy chłopak w ogóle życzył sobie, aby przywódca Dnia go dotykał.
- Samiel ma za sobą wieki doświadczeń prawdopodobnie bardziej drastycznych niż ja sam - odparł Michael. - Nauczył się przenikać niezauważenie w najdziwniejsze miejsca, aby dostać się do tych, na których przyszła pora. Potrafi działać pod presją i z wyczuciem. Poradzi sobie, Rafaelu. Mówimy o czystym uosobieniu śmierci.
- Pewnie tak, ale to wciąż zwykły anioł. Może ma nietypowe moce i wydawać by się mogło, że przewyższa większość z nas, jednak nie różnimy się aż tak bardzo. On nie jest wszechmocny jak Lucyfer.
- Nie musi być diabłem wcielonym. Ważne, żeby wpuścił nas do środka, a zna ten dom lepiej niż my - zauważyła słusznie Dahlia, choć w głębi serca również się denerwowała. Posłali Samiela prosto w paszczę lwa.
- Raczej nie ma się co martwić, bo właśnie otworzył drzwi - odezwał się Gabriel.
Rzeczywiście mroczny anioł stał na progu tylnego wejścia i nakazał im gestem się pośpieszyć. Ruszyli dwójkami - najpierw Michael z Rafaelem, a następnie Dahlia i Gabriel, który trzymał kurczowo swojego kota. Wkrótce cała szóstka przedostała się do domu wroga.
Kuchnia w rezydencji Aniołów Nocy była ogromna i ta w domostwie Dnia wyglądała przy niej bardzo ubogo. Samiel uważał wystrój i wielkość tego pomieszczenia za zbyteczne, biorąc pod uwagę to, że brakowało wśród mieszkańców Domu Nocy pasjonatów gotowania. Tak naprawdę żadne z nich nie przygotowywało sobie takich posiłków jak Dahlia i kupowali gotowe dania albo zamawiali coś na wynos. Chłopak nigdy nie rozumiał potrzeby dawnych kolegów i koleżanek, by tyle zainwestować we wspólną kuchnię. Tym razem jednak się na coś przydała, ponieważ spokojnie pomieściła wszystkich z Dnia.
Michael popatrzył na Sama pytająco. Chciał wiedzieć, jak mu poszło, ale uznał, że im mniej mówią, tym lepiej. Nie warto było kusić losu. Anioł Śmierci zrozumiał go i najbardziej oszczędnie jak potrafił powiedział:
- Czysto. Nikogo nie widziałem. Pewnie siedzą w swoich pokojach albo wyszli.
Były dowódca Niebiańskiej Armii kiwnął głową i wskazał na Philipa, po czym dał znać Gabrielowi, żeby go postawił na ziemi. Zwierzak niechętnie opuścił ramiona swojego pana, ale ten przekazał mu, by poprowadził ich do Lilith. Kociak prychnął, ale po chwili dumnym krokiem wybiegł z kuchni. Anioły śmiało ruszyły za nim, mając na czele Michaela i Samiela.
Znaleźli się na rozległym korytarzu, w którym brakowało kryjówek, więc pozostało im mieć nadzieję, że nie będą musieli żadnych szukać, a od razu dostaną się do swojego celu. Los nie sprzyjał jednak tym z Dnia tego wieczora, bo niemal natychmiast wpadli na rozchichotaną grupkę Aniołów Nocy. Michael prędko doliczył się piętnastu osób różnych płci. Obstawiał też, że wracali z jakiejś imprezy, na co wskazywały ich stroje i głośne zachowanie. Jeden z chłopaków wręcz podpierał się na innych dwóch i zdecydowanie miał jutro obudzić się z kacem. Lider Dnia oczekiwał, że Dom Nocy będzie w najgorszym wypadku pełen swoich stałych mieszkańców, czyli aktualnie czterech, ale bardzo się przeliczył. Rezydencja Nocy stała się bazą Asmodeusza i sporo osób przeniosło się, aby być bliżej przywódcy.
Śmiech nagle ucichł, kiedy anioły jeden po drugim orientowały się, że ktoś stał przed nimi i to nie byle kto, a ich najwięksi wrogowie. Michael włączył swój instynkt bitewny i wyszeptał do przyjaciół:
- Gabriel i ja spróbujemy ich przetrzymać, a wy złapcie Lilith i wiejcie. Tylko niech jedno z was to wróci i da sygnał do ucieczki.
- Ty i kto? - zapytał przerażony okularnik, którego wywołano do tablicy.
- Bez dyskusji - uciął blondyn i wyciągnął swój miecz z pochwy. Napis ,.Quis ut Deus" zalśnił na klindze, jakby broń nie mogła się doczekać kolejnej walki.
Samiel złapał Dahlię pod ramię i podniósł kota, a następnie rzucił się do biegu. Rafael, choć powinien do nich dołączyć, został na swoim miejscu, potrząsając jedynie głową na znak, by poszli dalej bez niego.
- Co ty wyprawiasz? - spytał zdławionym głosem były dowódca Niebiańskiej Armii, dostrzegając kątem oka, że w rękach niektórych Aniołów Nocy pojawiły się noże. Wrogowie ruszyli na nich.
- Nie zostawiamy swoich najbliższych - skomentował krótko Rafael, dostrzegając jeszcze błysk podziwu w oczach obiektu swoich westchnień. Cała trójka odważnie rzuciła się na nieprzyjaciół.
***
Dahlia i Samiel dotarli do piwnicy prowadzeni przez Philipa, ale w końcu kociakowi znudziło się towarzystwo tamtej dwójki, poza tym nie podobało mu się to, że ponownie musiał zostawić swojego pana. Zwierzak zatrzymał się gdzieś na środku piwnicy i po prostu usiadł.
- Nie, nie, nie. Kocie, idź dalej, proszę - lamentowała dziewczyna, ale zwierzę ani myślało się ruszyć. - Samiel, co my teraz zrobimy? Jak duża jest ta piwnica?
- Naprawdę spora i ma dużo różnych drzwi, które przeważnie prowadzą do jakichś mini schowków na różne badziewia. Jeśli Lilith jest tutaj, to bez pomocy naszego futrzaka może być trudn...
Samielowi nie dane było dokończyć, ponieważ Philip – jak na komendę - dał susa w stronę światła z korytarza nieco wyżej.
- Nie! Wracaj tu, do cholery - gorączkowała się dziewczyna i zamierzała za nim ruszyć, ale nie było mowy, aby go dogoniła. - Zabiję go jak go złapię!
- To potem. Na razie skupmy się na przeszukaniu piwnicy, bo trochę nam to zajmie - zawyrokował Samiel i poszedł na lewo.
- Poczekaj, nie łatwiej będzie się rozdzielić i sprawdzić każdy swoją część?
- Rozdzielanie się rzadko kiedy dobrze się kończy. To niebezpieczne, Dahlio, a ja nie chcę stracić kolejnej przyjaciółki - odrzekł Sam, nawiązując do nagłej śmierci Ami.
- Lilith może być tam torturowana. Muszę znaleźć ją jak najszybciej. Jak zachowałbyś się na moim miejscu, gdyby to Amarissa była tu uwięziona? - W błękitnych oczach anielicy było tyle desperacji, że Samiel westchnął ciężko.
- Pewnie rozwaliłbym ten dom cegła po cegle, żeby tylko ją odnaleźć - przyznał. - Okej, leć na prawo, ale uważaj na siebie.
- Ty też, ale nie zwlekajmy dłużej. Spotkamy się w tym miejscu niedługo. Oby następnym razem już z Lilith.
***
- Ja pierdole, co ja tu robię? - przekrzykiwał bitewny hałas Gabriel. Pomimo jego narzekań, radził sobie wyjątkowo dobrze, ale miał wyraźną przewagę. Wielki, nadziany kolcami morgensztern z łatwością wygrywał z maleńkimi nożami Aniołów Nocy. Chłopak nie uderzał nawet z całej siły, ale przeciętne pchnięcie starczyło, żeby zranić delikwentów na tyle, by zostawili go w spokoju. Pomagało również to, że część z nich była tak pijana, iż lekkie szturchnięcie było w stanie zwalić ich z nóg. Na nieszczęście Gabriela, ci bardziej przytomni walczyli z dużą energią, jakby tylko czekali na możliwość zamordowania któregoś z braci zamieszkujących Dom Dnia.
- Michael, pomocy! - lamentował, szukając kątem oka swojego lepiej wyszkolonego przyjaciela.
- Jestem trochę zajęty! - wrzasnął w odpowiedzi lider grupy. Walczył jednocześnie z dwoma mężczyznami i jedną kobietą, ale radził sobie znakomicie. Podczas walki czuł się jak ryba w wodzie. Cios, unik, cios. Miecz w jego dłoni zdawał się karmić krwią, która przyozdobiła jego ostrze.
Michael nie zamierzał nikogo zabijać. Wystarczało mu to, że doprowadzał przeciwnika do utraty przytomności, aby nie mógł dalej stanowić zagrożenia. Nie przyznałby się nikomu, ale tęsknił za walkami, które zlecał mu Bóg. Był urodzonym strategiem, a przede wszystkim wojownikiem. Stworzony był właśnie do tego. Kochał to, że musiał szybko podejmować decyzje i z odpowiednią precyzją wykonywać swoje ruchy. Ferwor walki przynosił mu większy spokój niż siedzenie z książką przy kominku. To Rafael wolał spędzać w ten sposób wolny czas, ale zakochany w nim mężczyzna dostrzegł, że w tamtej chwili chłopak także czerpał przyjemność z walki. Niezależnie od tego czy chodziło o sprawę, a może fakt, że wreszcie cała trójka mogła bez kłótni uczestniczyć razem w akcji, każdy dawał z siebie wszystko.
Rafael nie miał w sobie tyle pewności, co jego ukochany, ale rzeczywiście cieszyło go to, że ponownie byli jedną drużyną i to pomagającą ich przyjaciółce walczyć o miłość. Chłopak walczył tak, jakby chodziło o jego własne uczucia i Michael to zauważył. Sztylet anioła przemieszczał się z jednej ręki do drugiej tak szybko, iż rywale nie nadążali za nim wzrokiem. Szatyn w głębi serca czuł się jednak nieswojo, kiedy ranił innych. Instynkt podpowiadał mu, żeby natychmiast zacząć uzdrawiać poszkodowanych, ale starał się go zdusić. Moc Rafaela tym razem nie była najbardziej pożądaną umiejętnością, zatem starał się jak mógł dorównać kroku kolegom.
- Dlaczego ja tu jestem? Gdzie popełniłem błąd? - marudził Gabriel i zamachnął się morngerszternem na nieustępliwego mężczyznę, który od kilku minut unikał jego ciosów.
- Powiesimy cię na drzewie razem z twoimi jasnymi kumplami. Odechce wam się nad nami pastwić, wy pieprzeni psychopaci - warknął do niego.
- Co jest z wami nie tak? Spójrz na mnie. Mam okulary i skoliozę. Nad kim ja się mogę pastwić? Co najwyżej nad paczką chipsów w moim pokoju jak uda mi się ją otworzyć!
Nieznajomy anioł rzucił się w jego kierunku, więc okularnik w odpowiedzi ponownie wycelował swoją broń w przeciwnika. Spudłował i trafił w ścianę, zostawiając w niej kilka dziur. Kiedy chłopak wyciągał morgensztern ze ściany, mężczyzna z Nocy wykorzystał jego nieuwagę i kopnął go w krzyż, aż ten zgiął się z bólu.
- Gabe! - zawołał go Rafael, słysząc zbolały jęk przyjaciela. - Wstawaj, bo...
Kolejny cios został wymierzony w Gabriela, który wylądował twarzą do ziemi. Pod powiekami pojawiły mu się łzy upokorzenia i bólu, kiedy znów dostał kopniaka – tym razem w twarz.
- Zobaczymy jak zniesiesz to, śmieciu - zarechotał jego oprawca, ale coś odwróciło uwagę anioła. Pozostałych kompanów tego mężczyzny również. Zaczęło się od agresywnego prychania i parskania, a skończyło na wrzaskach owego mieszkańca Domu Nocy. Pojedynki, które toczyły się na korytarzu, chwilowo zostały przerwane, gdyż wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się jak pewien biały kot z kilkoma łatami wskoczył na anioła atakującego Gabriela i zaczął go drapać po twarzy.
- Co to za demon? - dziwiły się obserwujące to zdarzenie osoby, będąc przekonanymi o tym, że Dzień zwerbował sobie do pomocy jakichś piekielnych sojuszników, tak jak oni. Atakowany mężczyzna potknął się o własne nogi i upadł, uderzając mocno głową w podłogę. Kot natomiast z gracja zeskoczył ze swojej ofiary, nim ta upadła na ziemię i syknął na pozostałe Anioły Nocy.
- Philip! - zawołał zachwycony jego popisami Gabriel. Zwierzak podbiegł do niego i pozwolił się przytulić. Okularnik nie zważał na krew brudzącą futro kociaka i przycisnął go do siebie w ochronnym geście.
Walka rozgorzała na nowo i Michael z Rafaelem uderzali w jednym rytmie swoich rywali. Podczas uniku, ten pierwszy odskoczył tak, że znalazł się przy Gabrielu.
- Czemu on jest tutaj, a nie z Dahlią i Samielem? - wysapał do przyjaciela. Chłopak pobladł.
- Mają jakieś kłopoty - zawyrokował.
- Niech kot cię do nich zabierze. Musisz im pomóc. Ja i Rafael zajmiemy się resztą. Biegnij!
Anioł łączności nie potrzebował usłyszeć tego po raz drugi, bo od razu rzucił się do biegu, pozostawiając kolegów z tymi, którzy jeszcze stali. Było ich niewielu, ponieważ tylko czwórka, ale Michael nie tracił koncentracji. Podciął nogi kobiecie, która pojawiła się przy nim i w mgnieniu oka pozbawił ją przytomności.
Trójka Aniołów Nocy nacierała jednocześnie na Rafaela, a ten powoli zaczynał tracić siłę. Było ich zbyt wielu na raz i z większym trudem odpierał ataki. Obiekt westchnień chłopaka przybył mu na ratunek, rozpraszając dwójkę z nich i zmuszając do pojedynku z nim samym. Szatyn pomyślał, że przywódca Dnia wyglądał niczym grecki heros opiewany w pieśniach. Silne mięśnie napinające się przy każdym ciosie zadawanym w kierunku wroga. Gniewne spojrzenie, w którym kryła się pradawna potęga. Pot znaczący twarz mężczyzny. Blond włosy opadające na jego czoło. Serce Rafaela zabiło szybciej na ten widok. Powinien się skupić na walce, ale nie mógł przestać zerkać na przyjaciela; na osobę, którą kochał bardziej niż siebie samego, ale czym on był w porównaniu do legendarnego Michaela? To nie on prowadził wojska Boga i zwyciężał przez wieki z innowiercami. Rafael nie miał w sobie tyle siły, co on, ale nadrabiał wytrwałością i cierpliwością. Te cechy również były przydatne podczas wojen, kiedy to potrzebowano kogoś, kto musiał wyleczyć najgroźniejsze rany. Siła chłopaka tkwiła w tym, że nie straszne mu były zniszczone - ludzkie czy anielskie - ciała. Podchodził do nich z wielką czułością i dbałością. O ironio, tych umiejętności zazdrościł mu zakochany w nim lider grupy. Obaj byli tym, czego nawzajem potrzebowali.
Michael dwoma szybkimi i zręcznymi ruchami powalił przeciwników na ziemię, podczas gdy Rafael znokautował nieco mniej sprawnie swojego rywala. Istotne było dla nich jednak to, że wygrali, choć nie mieli przewagi liczebnej. Chłopcy popatrzyli na siebie z błogą ulgą wymalowaną na twarzy. Koniec. Były dowódca Niebiańskiej Armii otworzył usta, żeby dać znać przyjacielowi, by wyruszyli z pomocą Gabrielowi i reszcie, ale wtedy pojawiła się ręka, a zaraz za nią zakrwawiona i wykrzywiona wściekłością twarz Anioła Nocy. Blondyn nie zdołał nawet wrzasnąć, kiedy w dłoni poturbowanego mężczyzny zabłysnął nóż. Ostrze zatopiło się w ciele Rafaela i momentalnie jego oczy się rozszerzyły. Chłopak odruchowo się odwrócił, żeby zobaczyć co się właśnie stało i dostał jeszcze jeden cios – tym razem w brzuch.
- Nie! - krzyknął zadławionym głosem Michael i od razu pojawił się przy ukochanym. Najpierw unieszkodliwił kilkoma ciosami napastnika, dokładając ich więcej niż było to konieczne, a potem złapał Rafaela, który zaczął upadać. Ułożył go sobie troskliwie na kolanach i poczuł, jak zasychało mu w ustach, kiedy ujrzał czerwoną plamę na odzieniu anioła oraz poczuł wilgoć na jego plecach.
- Michael - wymamrotał słabo ranny chłopak. - Przepraszam. Nie zauważyłem go...
- To nie twoja wina, kochanie. Będzie dobrze, tylko oddychaj i nie zasypiaj. Musisz zostać tu ze mną i być przytomny.
Usta Rafaela drgnęły.
- Po raz pierwszy w życiu nazwałeś mnie kochaniem.
- Wybacz, Rafaelu. Już nie będę - odparł nerwowo przywódca Dnia, próbując tamować krew. Michael zaczął rozrywać swoje ubranie, żeby zrobić z niego prowizoryczną opaskę uciskową, ale wiedział, że potrzebował apteczki lub jakichś specyfików wytwarzanych przez rannego anioła.
- Nie, to brzmi... miło. Nie przeszkadza mi - zaprotestował szatyn, ale w jego głosie brakowało życia tak, jakby powoli z niego wypływało. - Wiesz, kiedyś się zastanawiałem jaki koniec nas czeka i byłem pewien, że ty zginiesz na polu walki, zdobywając chwałę i sławę. Ciekawiło mnie jak ja odejdę i spodziewałem się, że będzie to żałosna śmierć, ale jeśli mam umrzeć w twoich ramionach, to chyba niczego nie żałuję.
- Nie umrzesz, rozumiesz? Nie pozwolę na to. To się tak nie zakończy. Wytrzymaj. Zabieram cię do domu.
- Mikey, nie możesz - Rafael nie używał tego zdrobnienia od ich pamiętnej rozmowy, a skoro znów je wypowiedział, to oznaczało, że się poddawał. - Oni na ciebie liczą. Gabe, Dahlia, Samiel. Myśl o ogóle, a nie o jednostce.
- Nie oni są teraz najważniejsi. Dbałem o ogół przez wieki, ale nie stracę cię przez to po raz kolejny. Nie mogę do tego dopuścić.
- Bóg najwyraźniej uznał, że na mnie już czas - odpowiedział spokojnie jego ukochany, a po brodzie pociekła mu strużka krwi.
- Nie obchodzi mnie to. Nie pozwolę Mu zadecydować w tej kwestii! - Słowa te zszokowały Rafaela, bo to Michael zawsze bronił Boga, pomimo wszystkiego, co im zrobił. Lider Aniołów Dnia nie przejmował się tym czy bluźnił przeciwko swojemu Stwórcy. Myśli zaprzątał mu wyłącznie umierający chłopak spoczywający na jego kolanach. W tamtej chwili zrozumiał, że sprzedałby swoją duszę Lucyferowi, by ten go uratował, ale diabeł się nie pojawił.
***
Lilith siedziała na brudnej podłodze w piwnicy Domu Nocy i całkowicie się poddała. Oczekiwanie na śmierć było okropne i przypominało jej te momenty, w których odliczała czas do tego, aż Asmodeusz ją po raz kolejny pobije. Wiedziała, że w końcu zawsze wyładowywał na niej swoje frustracje, dlatego z dwojga złego wolała, kiedy było już po wszystkim. Miała wówczas pewność, że przez chwilę będzie mieć odrobinę spokoju. Tygodnie, w których napięcie kotłowało się w nich obojgu, bywały większą katorgą niż parę siniaków. Przebywając w swoim więzieniu, kobieta myślała sobie, że chciałaby już to zakończyć. Zrobiła to, co mogła, ale nic więcej się nie dało.
Matka demonów jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nie w poszukiwaniu czegoś, co miałoby jej pomóc się stamtąd wydostać, a jakiegoś przedmiotu, który ukróciłby jej męki. Asmodei nazwałby ją tchórzem lub użył dużo gorszych epitetów i być może miałby rację, ale ona miała dosyć bólu. Pragnęła odejść na swoich warunkach, a nie torturowana na stole byłego kochanka.
Kobietą wstrząsnął szloch. Była zamknięta w tym pomieszczeniu kilka godzin, może dzień - nie potrafiła stwierdzić dokładnie - a już rozważała samobójstwo. Nienawidziła każdej sekundy w tej klitce i siebie za to, że dała się złapać w pułapkę jak głupia mysz.
Po drugiej stronie drzwi coś załomotało. Kobieta przeraziła się nie na żarty. Przeczuwała, że limit szczęścia w jej przypadku się skończył i nie będzie to tylko kot. Lilith zacisnęła powieki. Jeżeli miała zejść z tego świata zabita przez demona, to nie potrzebowała widzieć jego paskudnej gęby jako ostatni obraz z tego świata. Ciekawiło ją jednak co stanie się z nią, kiedy umrze. Anioły znikały, ludzie trafiali do nieba bądź piekła, a ona? Była matką demonów; przeklętą. Zapewne piekło już nią czekało z Lucyferem na czele. Cóż, przynajmniej zobaczyłaby się z przyjaciółką, przemknęło jej przez myśl.
Drzwi otworzyły się, robiąc przy tym dużo hałasu, ale istota, która weszła do środka nie wydawała z siebie żadnych przerażających dźwięków. Kobieta skuliła się mocniej i czekała na kolejny ruch tego czegoś.
- Lilith - zwrócił się do niej głos podobny do Dahlii. Matka demonów odważyła się otworzyć oczy i ujrzała anielicę snów ze zmartwionym wyrazem twarzy. W pierwszej chwili sądziła, że to były zwykłe majaki. Może straciła przytomność i jej wyobraźnia łaskawie pokazała jedną z niewielu osób, które były dla niej dobre.
- Czy ja cię wyśniłam?
Blondynce wyraźnie ulżyło, że ta się odezwała i zrobiła kilka kroków, wchodząc głębiej do piwnicy. Była jak żywa. Niewielka i urocza. Ta sama ufność i wiara biła z jej spojrzenia. Lilith pękało serce od samego patrzenia. W dłoni Dahlii znajdował się motylkowy nóż, a matkę demonów uderzyła realność sytuacji. Dziewczyna naprawdę tam była i przyszła ją uwolnić. Przybyła jej na ratunek, pomimo wszystkiego, co między nimi zaszło.
- Przekonaj się sama - zasugerowała prowokująco anielica, rozkładając szeroko ręce na boki. Lilith nie czekała długo i podbiegła do niej, a potem złączyła ich wargi w długim i namiętnym pocałunku. Nie myślała nad tym. Zwyczajnie czuła, że tak powinno być. Ona w ciągu sekundy przeniosła się z piwnicy prosto do nieba, które pachniało jak cynamon i orchidee. Wątpiła, że jeszcze kiedyś poczuje równie piękną mieszankę i prawdę mówiąc, wcale nie chciała. Desperacki pocałunek przekazał Dahlii wszystko, co musiała wiedzieć i dawno nie była taka szczęśliwa, przebywając w środku piekła.
- Nie miałam pojęcia, że aż tak weźmiesz sobie do serca to sprawdzanie, ale absolutnie nie narzekam - powiedziała anielica snów, kiedy się od siebie odsunęły, starając się brzmieć na opanowaną, choć jej dusza krzyczała z radości.
- Nie wierzę, że po mnie przyszłaś po tym jak cię traktowałam przez ostatnie tygodnie - odrzekła żarliwie Lilith, nie puszczając dziewczyny. - Ja wcale tak nie myślę. O tobie i twoich braciach.
- Wiem, Samiel wyznał nam prawdę i rozumiem czemu to zrobiłaś. Przepraszam, że nie zorientowałam się w porę w co grałaś. Żałuję, że przysporzyłam ci dodatkowych cierpień.
- Żartujesz? - obruszyła się kobieta. - To ja przepraszam. Moje zachowanie było niewybaczalne. Nieważne jakie były tego przyczyny. Nie zasłużyłaś na to. Miałam ochotę wyć przy każdym kłamliwym słowie skierowanym do ciebie. Wybaczysz mi?
- Nie mam czego naprawdę, aczkolwiek jeśli czujesz dużą potrzebę zadośćuczynienia, to możesz zacząć od pójścia ze mną na randkę - stwierdziła blondynka z przebiegłym uśmieszkiem.
- Pójdę nawet na milion randek!
- Podoba mi się twoje nowe podejście - zachichotała Dahlia i przyciągnęła ją do kolejnego pocałunku, bo nie mogła się nią nasycić. Nie dowierzała, że to się działo w rzeczywistości. Usta Lilith były zimne jak lód, ale pod jej skórą tlił się ogień rozbudzony na nowo przez anielicę. Mogłyby tkwić w miłosnym uścisku wieki, gdyby nie przeszkodziło im zirytowane parsknięcie.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś tak zdradziecką dziwką, że nawet puszczasz się z naszymi wrogami - wysyczał Asmodeusz obserwujący je z korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top